BK – Rozdział 2

 



Zamykasz mi usta…

   

 – Hej! Co było nie tak z tymi facetami przy sąsiednim stole?

     June poruszył ten temat, gdy tylko znaleźli się w samochodzie Pete’a. O tej porze trudno było znaleźć taksówkę, więc chłopakowi przypadła rola szofera, który miał za zadanie, po zamknięciu pubu, odstawić swoich przyjaciół do domu. 

     Na początku imprezy wypił tylko kilka kieliszków, żeby być odrobinę na rauszu, a po pierwszej w nocy, wiedząc, że będzie musiał prowadzić, nie tknął już ani kropli alkoholu. Chłopcy z ich gangu nigdy nie pozwoliliby sobie na to, żeby schlać się, gdy w ich towarzystwie znajdowała się Sandee. Dziewczyna albo skutecznie odwodziła ich od zbyt częstego wychylania kieliszków, albo zmuszając do zastanowienia się nad swoim zachowaniem, prawiła im kazania następnego ranka. Tym bardziej dzisiaj, gdy projekt grupowy nie został jeszcze ukończony, perspektywa zalania się w trupa nie była dla nich żadną opcją.

– Spodobała im się Sandee – odpowiedział zirytowany Pete.

– Przecież chcieli tylko porozmawiać – broniła się pospiesznie dziewczyna.

– Pytali o twój numer telefonu? – zapytał Kao.

– Po tych piorunujących spojrzeniach jakie rzucał im Pete, byłby to prawdziwy cud, gdyby się odważyli. Na dodatek Sandee również nie wyglądała na zbyt przyjazną. Na ich miejscu też bym się na to nie porwał. Nie miałbym ochoty umierać. – Zaśmiał się June. 

– Ten ich cholerny „przodownik stada” myślał, że Sandee jest moją dziewczyną – powiedział ze skwaszoną miną Pete, przenosząc spojrzenie na siedzącą obok niego przyjaciółkę. – Czekali na mnie w toalecie i wypytywali, czy mam zamiar przeszkadzać w zarywaniu do niej. Kazałem im się odwalić. To nie jest gra dla takich frajerów.

– Teraz masz gadane, a w kiblu tylko ich prowokowałeś – rzucił z irytacją Kao. 

– Zamknij się, kurwa. – Pete poczęstował go morderczym spojrzeniem we wstecznym lusterku. 

     – Ale to oznacza, że twoje feromony są jak najbardziej w porządku. Myślałem, że przyciągasz tylko dziewczyny. – Thada pogłaskał przyjaciółkę po głowie. 

Rozdrażniona Sandee błyskawicznie odepchnęła jego rękę. 

– Zamknij się, Thada. Po prostu się prześpij. Jesteś pijany.

– A tym, który zabujał się w naszej przyjaciółce, nie był chyba ten facet z zastraszającą twarzą, prawda? – Zainteresował się June.

– Nie, ten wyglądał na ich przywódcę, a Sandee oczarowała nieśmiałego. 

     Pete przypomniał sobie, że facetów było trzech, a koleś, który wystąpił w imieniu przyjaciela z pewnością był ich szefem. Był co prawda przystojny, ale również cholernie onieśmielający. Pete pomyślał, że bez wątpienia należał do tych, którzy lubili wszczynać bójki.

     – Nie mam pojęcia, dlaczego Sandee wpadła mu w oko, ale może lubi zadziorne dziewczyny, czy coś w tym stylu…

– Zmieńcie temat, proszę. To takie wkurzające – ciężko westchnęła.

     Zwykle rozmawiali o dziewczynach i innych męskich sprawach. Dlaczego, do jasnej cholery, dziś skupiali się na niej? 

– A ty, June?! Powiedz, że nie dałeś nikomu mojego numeru!

– Nieee, skądże. Nie dałem – błyskawicznie zaprzeczył June.

     Ale... kto by mu uwierzył, skoro jego głos stał się nagle taki piskliwy?

– Jesteś pewien?

– Wyluzuj, zajmę się nimi jeśli staną się natarczywe.

– No jasne. To dla ciebie typowe! 

     Sandee ponownie ciężko westchnęła. June z całą pewnością szastał na prawo i lewo jej numerem telefonu i LINE ID. Teraz natomiast, z obawy przed zebraniem ochrzanu, szybko zmienił temat na dziewczyny, które oczarowane były Pete'em.

– Pete, ile numerów dostałeś dziś wieczorem od tych słodkich dziewczyn?

– Kilka. Nie jestem jednak pewien, czy się z nimi skontaktuję. Tak naprawdę, to nie było między nimi żadnej, która byłaby w moim typie. 

     Kontynuowali wesołą pogawędkę. Pete najpierw podrzucił do akademika June’a, później Thada’ę, a następna w kolejności Sandee wysiadła przed budynkiem ze znajdującym się w nim butikiem o nazwie „Ordinariez”. Jej rodzice kupili kamienicę, by na parterze otworzyć sklep, podczas gdy z Sandy i jej czterema starszymi siostrami zamieszkiwali wyższe piętra. 

     – Pete, pamiętaj, żebyś podrzucił do domu również Kao. – Powtórzyła po raz kolejny. – Bądź jednakowo pomocny dla wszystkich swoich przyjaciół. Wiesz przecież, że to właśnie on odwala za ciebie lwią część projektu, więc odwiezienie go do domu jest absolutnym minimum, jakie w rewanżu powinieneś zrobić. 

– Wiem! Czy mówiłem, że go nie odwiozę?

– Świetnie! Kao, napisz mi sms–a, jak już dotrzesz na miejsce.

     Sandee zwróciła Pete’owi kurtkę, po czym wysiadła, a Kao przeniósł się na siedzenie obok kierowcy. Kilka chwil później Pete ruszył, wzdychając przy tym, jakby był do tego zmuszany. Kao nie odzywał się, mimo że nabrzmiała milczeniem, niezręczna atmosfera prawie groziła uduszeniem. Skoro Pete tak bardzo go nienawidził, naprawdę wolałby wrócić do domu sam… 

     Jednak ku jego zdumieniu, po jakimś czasie, siedzący obok niego chłopak przerwał ciszę i zagadnął.

– Utrzymujesz kontakt ze starymi przyjaciółmi?

Kao zesztywniał. Spojrzał na Pete'a, nie rozumiejąc, dlaczego nagle o to zapytał. Przecież nigdy nie próbowali rozgrzebywać przeszłości, nie chcąc pogarszać już i tak napiętych stosunków. Ich obecna sytuacja bardziej pasowała do wrogów niż przyjaciół. 

– Nie słyszałeś, o co pytałem?

– Masz na myśli Rena i chłopaków? – upewnił się Kao, mimo że wiedział o kogo chodziło. – Cóż, czasami. Wciąż jesteśmy przyjaciółmi. Dlaczego pytasz? Czyżbyś nadal chował urazę do Rena o Mint?

– Zerwałem z nią na wieki.

– Dlaczego? Byłeś wtedy wobec niej taki zaborczy.

– Jakim musiałbym być głupkiem, żeby kontynuować ten związek? Przecież ona grała na dwa fronty. I na pewno zrobiłaby to znowu, gdybym do niej wrócił.

     Kao w dużym stopniu rozumiał jego uczucia. Gdyby był Pete'em, również by nie wrócił. To znaczy…. Jeśli naprawdę jej nie kochał.

– Dlaczego, do cholery, próbujesz bronić Rena?

– Kiedy to zrobiłem? Pytałem tylko, dlaczego zerwałeś z Mint.

– To dobrze. Lepiej się za nim nie wstawiaj!

– Nadal masz do niego pretensje? Czemu? Przecież już dawno zerwałeś z tą dziewczyną…

– Nie trzymam urazy. Po prostu wkurza mnie, gdy przypomnę sobie jego twarz. A co cię to właściwie obchodzi? Próbujesz się za nim wstawić? Cały czas musisz robić za takiego bohaterskiego przyjaciela?

– A co z tobą? Stałbyś spokojnie, patrząc jak twój przyjaciel obrywa? – odgryzł się Kao, myśląc, że Pete obraża go za udzielenie pomocy Renowi. – Przyjaciel czy nie i tak bym pomógł.

– Tak jak przyszedłeś mi z odsieczą dziś wieczorem? Co za szlachetność! – Pete nie tylko był sarkastyczny, ale zrobił przy tym minę, która aż prosiła się o cios. – Następnym razem nie musisz się wtrącać. Bez problemu poradzę sobie z dwoma kolesiami.

– W porządku!! Pozwolę im skopać ci tyłek!

– Nigdy nie wiesz, kiedy się zamknąć!

– Za to ty zawsze kneblujesz mi usta!

     Pete spojrzał na irytującego faceta siedzącego obok. Poczuł tak przytłaczającą złość, że aby ją wyładować uderzył pięścią w kierownicę. Kao głęboko westchnął, widząc, że Pete nie tylko nie ma ochoty go podwozić, ale najwyraźniej ledwo znosi jego towarzystwo.

     – Zatrzymaj się, wezmę taksówkę motocyklową.

– Świetnie! Przynajmniej nie będę musiał pchać się w te wąskie uliczki.

Pete zjechał na pobocze, przed alejką niedaleko której znajdował się dom jego pasażera. Kao bez wahania wysiadł z samochodu i nawet się nie oglądając, szybko wybrał numer taksówki. 

     Cholera... pierdolony arogant!

– Nigdy nie odwiózłbym cię do domu, gdyby Sandee na to nie nalegała. Sam sobie do niego wróć, zasrana gębo – pyskował pod nosem Pete.

Im więcej myślał o twarzy Kao, kiedy się kłócili, tym bardziej był wkurzony. Czy Kao właśnie powiedział, że pomógł Pete'owi z oprychami wyłącznie z powodu jego poczucia człowieczeństwa? Nie dlatego, że byli przyjaciółmi i nie dlatego, że się o niego troszczył? 

     Cóż, wcale mi nie zależy na tym, żeby być twoim przyjacielem!

     Im dłużej Pete o tym myślał, tym bardziej czuł się wkurzony. Nie chciał być obiektem jego samarytańskich zapędów! W głębi duszy czuł się winny, że Kao zmuszony był wracać do domu taksówką. Ale żeby uspokoić sumienie, powiedział sobie, że to przecież tamten zaczął. I to Kao kazał mu zahamować! 

Nigdy nie przepraszał jako pierwszy.

Nigdy!

 

[pisk hamulców]

     Pete gwałtownie zahamował, gdy trzy motocykle niespodziewanie zatrzymały się tuż przed jego samochodem. Działał bez zastanowienia, ciągle zatopiony w swoich myślach.

– Sukinsyny! – Zaklął z irytacją i natychmiast wyskoczył z auta.

– Czy wy, kurwa, jesteście głupi?! – krzyknął pod adresem gotowych do walki właścicieli jednośladów, którzy po zdjęciu kasków wbili w niego zadziorne spojrzenia.

    Rozpoznał ich od razu. To byli ci sami, z którymi starł się kilka godzin temu w pubie. Tym razem byli w towarzystwie kilku pomagierów. Pete rozejrzał się. Droga była opustoszała, więc wątpił, że był to zwykły przypadek. Ci ludzie z pewnością mieli go na oku. Poza tym... Ren był jednym z nich. Jaki ten świat jest mały! Obaj jego wrogowie należeli najwyraźniej do tej samej paczki.

     – Mork, czy myślisz, że powinniśmy pogruchotać mu kości?! – zapytał jeden z nich, zerkając na Pete'a, jakby nie mógł doczekać się bijatyki.

Pete rozpoznał w Morku szefa i chociaż znajdował się w o wiele gorszej pozycji niż oni, to wciąż, bez okazywania strachu, się uśmiechał. Z pogardą myślał o napastnikach, których nie było stać na to, by poradzić sobie z nim w pojedynkę.

– Co jest?! – przywitał się Mork

– Kurczaki… rosołowe – padło ze strony niewzruszonego Pete.

Skwitował w ten sposób tchórzostwo członków gangu, mających nad nim miażdżącą liczebną przewagę.

     – Ty pieprzony kretynie... Dajmy mu nauczkę!

Gotowi do ataku przeciwnicy, którzy mieli zamiar rzucić się na Pete’a, zostali przystopowani przez Morka. 

– Dlaczego? Jego pysk aż się prosi o celny cios!

– Nie ma potrzeby się spieszyć. Porozmawiam sobie z nim – Mork patrzył na Pete'a jakby zamierzał dać mu jeszcze jedną szansę. – Nie mam żadnych pretensji do tej dziewczyny. Ona najprawdopodobniej nie zachwyciła się moim przyjacielem. Jestem tu z powodu tej twojej obleśnej gęby. Ale hej, stary, jeśli odpowiednio mnie przeprosisz, jestem gotów puścić to w niepamięć.

– Przeprosić?

     Pete z trudem powstrzymał śmiech. Przechylił głowę wpatrując się w Morka, po czym odwrócił wzrok w stronę Rena. Co prawda już dawno odpuścił sobie przeszłość, ale w obecnej sytuacji nie miał zamiaru się powstrzymywać. Co ważniejsze, to nie on tu zawinił. Dlaczego miał odstawiać w kąt dumę i zniżać się do przeprosin? 

– Wolę już raczej przepraszać psy, niż bandę takich nieudaczników.

     Słowa Pete'a i sposób, w jaki na nich patrzył, jednoznacznie zapowiadały początek wojny!

 

     – Dwadzieścia bahtów.

     Kao zsunął się z siedzenia taksówki i sięgnął po portfel, który trzymał w tylnej kieszeni dżinsów. Poklepując zarówno prawą jak i lewą stronę, ze zdziwieniem spostrzegł, że nie było po nim ani śladu. W jednej chwili jego twarz pobladła, a następnie zaczął odtwarzać wydarzenia minionej nocy. Przypomniał sobie, że portfel na pewno znajdował się w kieszeni, kiedy opuszczał pub. Ale gdzie, do cholery, był teraz?

     Musiał mi wypaść w samochodzie Pete'a.

     – Ech... Upuściłem portfel w samochodzie przyjaciela – zakomunikował kierowcy motoru, czując się ogromnie niezręcznie. 

– Co do… – Mężczyzna zrobił wściekłą minę, podejrzewając, że chłopak próbuje go oszukać.

– Naprawdę, to nie jest żadne oszustwo – bronił się Kao. – Czy możesz zawieźć mnie do mojego przyjaciela? Zapłacę podwójnie.

– Bardzo dobrze. Pospiesz się i wskakuj na pokład.

– Wielkie dzięki.

     Kao natychmiast zajął miejsce na tylnym siedzeniu. Właściwie mógł przecież zadzwonić do drzwi, a jego mama by zapłaciła, ale… No właśnie, jak okropnym byłby synem? Nie dość, że wraca z imprezy o 3:00 w nocy, to jeszcze budzi rodzicielkę wyłącznie po to, aby uregulowała za niego rachunek. Niech to szlag! Że też musiał zgubić portfel akurat w samochodzie Pete'a! Przecież on tak bardzo go nienawidzi, że Kao wcale by się nie zdziwił, gdyby wyrzucił jego własność przez okno. 

– Nie wydaje mi się, żeby twój przyjaciel jeszcze tam był.

– Wiem. Po prostu proszę jechać prosto.

     Kao również zdawał sobie sprawę z tego, że Pete nie będzie czekał na jego powrót, a tym bardziej nie wjedzie w uliczkę, przy której mieszkał, aby sprawdzić, czy bezpiecznie dotarł do domu. Sprawy miałyby się z pewnością inaczej, gdyby Kao był śliczną dziewczyną… A tu nie dość, że w niczym nie przypomina czarującej piękności, to na dodatek jedyne co Pete do niego czuje to wyłącznie silna antypatia. 

     Możliwe, że dotarł już do własnego domu. Na szczęście wiedział, gdzie Pete mieszka, ponieważ ich gang często odrabiał u niego zadania. Z ulgą pomyślał, że nie było to aż tak daleko…

     Podał mężczyźnie wskazówki, jednocześnie rozglądając się za autem przyjaciela. Po chwili jego wzrok zderzył się z czymś niespodziewanym, co pojawiło się na samym środku drogi. Zobaczył samochód Pete’a, kilka motorów i kłębiące się nieopodal ciemne sylwetki.

     Potrząsnął ramionami motocyklisty tak silnie, że ten natychmiast się zatrzymał. Nie wdając się w wyjaśnienia, błyskawicznie zeskoczył z siedzenia i pobiegł w stronę przeszkody, by zauważyć Pete’a, który dokładnie jak kiedyś Ren, stał się ofiarą brutalnego pobicia. Wśród napastników natychmiast rozpoznał facetów z pubu. Chociaż w głębi duszy mu współczuł, ponieważ zaliczał go do przyjaciół, to pomyślał, że w końcu karma dopadła i Pete'a. Ale nawet gdyby nie chodziło tu o niego…. Kao nie mógłby zignorować rozgrywającej się na jego oczach brutalnej napaści.

     – Przestańcie! Natychmiast! Albo zadzwonię na policję!

Kao wykrzyknął to zanim się zorientował, a motocyklista stojący nieopodal zbladł, najwidoczniej bojąc się być zgarniętym na komisariat. 

– Znowu ty?! – padło pod jego adresem ze strony Morka.

     W tym momencie Kao poczuł, jakby czas miał się zatrzymać. Był przerażony do tego stopnia, że zamarł, bojąc się, że teraz on stanie się celem, a jednak próbował przyjąć niewzruszoną postawę... Ech, robił tylko to, co należało, ale czy los przypadkiem sobie z niego nie drwił? Już raz miał cholerne szczęście, że uszedł z życiem wpadając w sam środek bójki gangu Pete’a z Renem. A tu szykowała się powtórka…

– Hej! Zostaw go! To mój przyjaciel! – rozległ się męski głos, gdy Mork torował sobie drogę do Kao. 

Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał pytająco na stojącego w cieniu chłopaka, którym okazał się Ren! Kao w oszołomieniu patrzył na swojego przyjaciela z liceum, tępo myśląc, że nigdy by nie przypuszczał, że życie zatoczy koło. A teraz... Ren należał do grupy nowych wrogów Pete'a.

     – Puśćcie mojego przyjaciela – powtórzył stanowczo Kao, wpatrując się z niepokojem w pobitego Pete’a, który, mimo obu rąk unieruchomionych przez sługusów Morka, patrzył na nich z wyraźną wściekłością na usianej siniakami twarzy. 

     Cholera, Pete, nadal zachowujesz się wyzywająco, nawet w obliczu śmiertelnego pobicia!

     – Obaj nadal oddychacie wyłącznie dzięki Renowi – rzucił Mork.

Pete wciąż gotował się z wściekłości, podczas gdy szef gangu zwrócił się do Kao. 

– Następnym razem, ostrzeż przyjaciela, żeby się w porę zamknął, jeśli nie chce dostać w dupę – po czym odszedł w stronę swojego motocykla.

     Kao chwycił urażonego Pete’a za ramię, powstrzymując go, ponieważ ten najwyraźniej chciał wdać się w bójkę z Morkiem. 

– Nie miałem pojęcia, że ty i on staliście się przyjaciółmi – Ren na zmianę zerkał na Pete'a i Kao. Utrzymywali kontakt po ukończeniu szkoły średniej, ale Kao nigdy nie wspominał o Pete’cie.

– To długa historia. Opowiem ci później – obiecał Kao.

     Nie miał zamiaru niczego przed Renem ukrywać, ale zwyczajnie nie miał pojęcia, jak miał mu wyjaśnić więź między sobą, a Pet’em. Sam nie był przecież pewien czy były licealny rozrabiaka jest jego przyjacielem czy wrogiem. 

     – Powiedz swojemu przyjacielowi, że jest mi przykro. Mam nadzieję, że nie będzie już więcej walki... Jestem tym zmęczony…

– Dobrze, ty też musisz to powiedzieć swojemu przyjacielowi.

     Ren podszedł do Morka i wsiadł na jego motor, po czym wszyscy natychmiast odjechali. Kao odwrócił się, by spojrzeć na nieźle poturbowanego Pete'a, który wciąż prezentował niewzruszoną postawę. 

     – Dasz radę sam dojechać do domu?

– Oczywiście – Pete otarł krew z kącika ust. – Co cię tu sprowadza?

– Zgubiłem w twoim samochodzie portfel.

     Kao dopiero teraz przypomniał sobie cel swoich nocnych wojaży. Podszedł do samochodu Pete'a i omiótł wzrokiem wnętrze auta. Znalazł swój portfel na podłodze przy tylnym siedzeniu. Szybko chwycił go i uniósł w górę prezentując jako dowód Pete'owi. 

     Właściciel samochodu bez słowa skinął głową.

     – Jesteś pewien, że możesz prowadzić?

– Tak.

– W takim razie… Dobranoc.

     Kao wsiadł na motocykl, którego kierowca czekał na niego, gotowy, by ruszyć w drogę. Chociaż nadal martwił się o Pete'a, pomyślał, że nie będzie go drażnił pozostając, skoro ten upierał się, że da sobie radę. Wierzył, że Mork i jego sługusy nie będą takimi sukinsynami, żeby wrócić i dokończyć dzieła. 

     Tymczasem Pete ruszając w drogę, mimo neutralnego wyrazu twarzy, intensywnie nad czymś myślał. Zastanawiał się nad swoim przyjacielem Kao…, który dwa razy uratował go dzisiejszej nocy przed rozwścieczonym gangiem.

 

     – Jest już późno. Przenocuję tutaj.

     Mork zaparkował swój motocykl obok samochodu Suna i wszedł za Renem do środka. Jego przyjaciel mieszkał w dużym, dwupiętrowym domu z gustownie urządzonym wnętrzem, wskazującym na to, jak zamożny był jego właściciel. Ren mieszkał tu z Sunem, ponieważ ich rodzice już jakiś czas temu się rozwiedli. Matka wyszła za mąż za bogatego obcokrajowca, podczas gdy ich ojciec wyjechał do pracy za granicę, kiedy synowie byli jeszcze w gimnazjum. Rodzice chłopców regularnie przysyłali im pieniądze, a starszy brat Rena opiekował się nim, przejmując rolę ojca.

     – Nie ma sprawy, ale musisz przywitać się z moim bratem. – Ostrzegł Morka Ren. – Później by narzekał, że nie został poinformowany. 

– Pewnie o tej porze już smacznie śpi. – Mork poczuł gęsią skórkę. 

– Tobie i mojemu bratu cholernie trudno się dogadać – zachichotał Ren.

     Mork i Sun nie mieli ze sobą nic wspólnego od dnia, kiedy się poznali. Gdy Ren ukończył szkołę średnią, zaczął, tak jak nastolatkowie w jego wieku, uczęszczać na uniwersytet. Niestety wyniki egzaminów uniemożliwiły mu podjęcie nauki na tej samej uczelni co Kao, więc zadowolił się inną, na której poznał, w niczym nie przypominającego Kao, Morka. 

     Oczywiście! Nie było się czemu dziwić… Jego przyjaciel z liceum był dobrze wychowanym, grzecznym chłopakiem z doskonałymi wynikami w nauce, podczas gdy Mork był typowym „złym chłopcem”, łobuzem nieustannie wdającym się w bójki. 

     Starszy brat gardził jego nowym przyjacielem, zakładając, że Mork, wywierając na niego zły wpływ, bez wątpienia pociągnie Ren'a w dół. Chociaż, tak naprawdę, on wcale nie był taki zły.

     – Jeszcze nie w łóżku!!!

     Przerażający głos Sun'a dotarł do nocnych wycieczkowiczów. Mork w skrajnej irytacji przewrócił oczami, gdy zobaczył na schodach przyglądającego się im z zastraszającym wyrazem twarzy Suna, który po dotarciu na dół skrzyżował ręce na klacie. 

     Szczerze mówiąc… Sun był typem człowieka, który wzbudzał podziw we wszystkich. Był dojrzały, doskonale ubrany, miał wybitne wyniki w nauce i sporcie i zachowywał się absolutnie nienagannie. Dodatkowo, był tak przystojny jak model z nowoczesnego magazynu dla mężczyzn. Niestety Morkowi trudno było go podziwiać, ponieważ wyraźnie wyczuwał jego uprzedzenia. Nie dosyć na tym, Sun zawsze na niego narzekał, chyba bardziej niż jego własny ojciec! 

     – Wracasz późno z twarzą pełną siniaków! Znów wdałeś się w bójkę? – Podjął przesłuchanie Sun, który przed godziną usłyszał, jak jego młodszy brat pospiesznie opuszcza dom. Nietrudno było się zorientować jaki miał ku temu powód. Za każdym razem, gdy Mork miał zamiar z kimś się porachować to Ren stanowił jego wsparcie. Jakim cudem Sun nie miał być do niego uprzedzony, skoro Mork w ten sposób się zachowywał? Sun nie miał nic przeciwko temu, że spędzali ze sobą czas. Nie przeszkadzało mu również ich nocne upijanie się…. Ale bijatyka…? Była absolutnie nie do przyjęcia! 

     – To nie ja go wezwałem! Mój przyjaciel to zrobił! – Powiedział pospiesznie Mork, zupełnie jakby potrafił odgadnąć myśli Suna, wyłącznie ze sposobu w jaki ten na niego patrzył. – Podwiozłem go, ponieważ jest już późno. Nie przyjechałbym, gdybym wiedział, że tu na ciebie wpadnę. 

– Twój przyjaciel zadzwonił do Rena z twojego powodu, prawda?

– Mówiłem ci, że nikomu nie kazałem do niego dzwonić!

– Ale to ty jesteś bezpośrednią przyczyną.

     – Nie przychodź mi następnym razem z pomocą, Ren. Mam dość słuchania zrzędzenia twojego brata. – Zamiast kłócić się z Sunem, Mork odezwał się do przyjaciela. 

     Jego postawa rozwścieczyła starszego z braci o wiele bardziej niż gdyby udzielił odpowiedzi bezpośrednio jemu. Sun rzucił mu mordercze spojrzenie, na co Mork zareagował wyłącznie uniesieniem brwi, nie okazując najmniejszego strachu. Nawet jeśli Sun cieszył się szacunkiem u innych przyjaciół Rena, nigdy nie uzyskałby go od Morka.

     Gdyby Ren zaczął źle się zachowywać, to Sun bez wahania by go obwinił za sprowadzenie jego brata na złą drogę!

    – Pójdę do domu. Nawet mój tata nie jest tak upierdliwy – Rzucił na pożegnanie Mork. Sun miał ogromną ochotę chwycić smarkacza za szyję, aby nauczyć go odrobiny szacunku. Ale jedyne co mógł zrobić, to przeklinać aroganta w myślach... Ten bachor po prostu cholernie działał mu na nerwy!

     – Ren, widzisz? Jak możesz mnie winić za to, że mam wobec niego uprzedzenia? Słyszałeś przecież jak on ze mną rozmawiał! Czy oni wszyscy są takimi bachorami? Tak jak ten jedyny, rozpieszczany przez bogatych rodziców, syneczek?

– Daj spokój, Sun. Nic się nie stało…

     Ren próbował uspokoić brata, bo obawiał się, że zbierze ochrzan za Morka i nie będzie mógł zasnąć. Ale bez względu na dyscyplinowanie czy zrzędzenie brata, nigdy nie był na niego zły. Doskonale przecież wiedział, że Sun zachowuje się tak wyłącznie z troski o niego. Sumiennie opiekował się nim od lat w zastępstwie rodziców. Nic dziwnego więc, że z każdym dniem coraz bardziej przypominał ojca, a nie brata.

– Dziś wszystko dobrze się skończyło, ale nie ma gwarancji na jutro. Jeśli nie przestaniesz wdawać się w bójki, będziesz notowany w policyjnej kartotece!

– OK, OK, OK! Nie będę już się tak zachowywał.

– Dokładnie to samo mówiłeś mi ostatnim razem! 

     Sun kontynuował narzekanie, więc Ren szybko pobiegł do swojego pokoju, nie chcąc go już dłużej słuchać. Mężczyzna głęboko westchnął, wiedząc, że wszystko co mówił, wpadało Renowi do jednego ucha, by natychmiast wylatywać drugim. Przecież kiedy poprzednim razem wdał się w bójkę, również obiecał, że nigdy więcej tego nie zrobi.

     Tak to się powtarza.... Na miłość boską!

 

Tłumacz: Juli.Ann

Korekta: Baka


Poprzedni 👈             👉 Następny


 

To się Pete obraził… Kao nie pomagał mu z sympatii!!! 😛

Bo on sobie przecież na bezapelacyjną przyjaźń, rzecz jasna, zasłużył.

 


Komentarze

Popularne posty