TBC – Rozdział 16
Bez dokuczania
Stolik z szufladą, ciężkie drewniane krzesło, codzienny grafik dyżurów, szeroko otwarte okno, wentylator, rozmowy uczniów po szkole, maszt flagowy, trawiaste boisko – to wszystko po raz ostatni zapisało się w pamięci Chirawata. Chłopak oparł się o krzesło, a słońce i wiatr wywoływały słodko-gorzką atmosferę, łącząc jego dziecięcą część z tą, która musiała dorosnąć.
Ukończył szkołę...
Zdał egzaminy...
Oficjalna ceremonia zakończenia szkoły odbyła się po południu, co potwierdzał niegdyś nieskazitelnie biały mundurek szkolny, na którym teraz widniały ślady w postaci zapisanych słów. Kiedyś będą one wywoływały wspomnienia. Podobnie zresztą jak wpisy do grubej, leżącej przed nim księgi przyjaciół. Kolejny etap życia dobiegł końca, nieuchronnie otwierając przed nim nowy rozdział.
– Jesteś przygnębiony. – Ciepłe dłonie wylądowały na obu jego ramionach.
Chirawat rozpoznał głos Achiwicha, jeszcze zanim podniósł wzrok. Przyjaciel przez chwilę z góry patrzył mu w oczy, po czym przesunął dłonie z jego ramion na twarz, by w ciepłym uścisku objąć oba policzki chłopaka.
– Khiang Moo, gdy to robię, wyglądasz jak świnka.
– Cholera! – przeklął mniejszy z nich, odtrącając rękę Chi.
Po chwili Achiwich okrążył go, by usiąść obok.
– Nie napisałem jeszcze nic na twojej koszuli.
– Przygotowałem dla ciebie mazaki. – Chłopak podał Achiwichowi czarny flamaster, po czym odwrócił się plecami, wskazując na swój kark. – Napisz pod kołnierzykiem koszuli. Zachowałem to miejsce specjalnie dla ciebie.
– Mam się cieszyć? Jesteś pewien, że je dla mnie zarezerwowałeś, czy nikt nie chciał się tam uwiecznić?
– Wiele osób ostrzyło sobie na nie zęby, ale nikomu nie pozwoliłem.
– Taki ważny?
– Hę?
– Ja... Jestem dla ciebie taki ważny?
– No, jesteś. – Chirawat zachichotał cicho, opuszczając głowę, którą przyjaciel lekko pchnął do przodu. Poczuł dziwne mrowienie, czując na sobie dotyk Chi, któremu towarzyszył zapach flamastra. Achiwich bez pośpiechu pisał coś na materiale w ukrytym przed wzrokiem miejscu.
Chirawat nie wiedział, co jego przyjaciel pisze, ale wkrótce flamaster wrócił do ręki właściciela.
– Co tam napisałeś?
– Sam zobaczysz.
– Chcę wiedzieć. Powiedz mi.
– Zwykła wiadomość, jak każda inna.
– Nie zamierzasz mi powiedzieć?
– Nikt tego nie mówi. Zresztą… zobaczysz, jak zdejmiesz koszulę.
– Chcę wiedzieć już teraz. Powinienem był kazać ci naskrobać coś gdzie indziej, w jakimś łatwo widocznym miejscu – wyraził niezadowolenie Ji, chwytając rąbek koszuli i bez powodzenia próbując znaleźć gdzieś puste miejsce.
– Nie ma nawet skrawka niezapisanego materiału. To pod kołnierzykiem było jedynym niezabazgranym. Ledwo starczyło.
– Brzmisz, jakbyś był rozczarowany.
– „Lubię cię, Ji”. Kto to napisał? Wielkimi literami.
– Nie wiem.
– „Lubię cię, Ji, już od dłuższego czasu”, „Ji, nie zapomnij o mnie”, „Kocham cię, Ji”. – Achiwich przejechał palcami po literach, skupiając się na fragmencie, w którym ktoś wyznał Chirawatowi swoje uczucia. Jak odważnym trzeba być, by tak łatwo napisać „lubię” i „kocham”?
– Masz zbyt wielu wielbicieli.
– Naprawdę? A co? Sądzisz, że nie jestem wystarczająco przystojny?
– Niczego takiego nie powiedziałem, tylko że jest ich zbyt dużo.
Zazdrość.
Znów jestem zazdrosny o Ji...
– Poczekam, aż zobaczę twoją koszulę i okaże się, ile osób lubi ciebie.
– Hmm – chrząknął w odpowiedzi Achi, po czym odwrócił się, by usiąść i spojrzeć na trawnik przed nimi. Nad ogromną, otwartą przestrzenią zachodzące słońce powoli chyliło się ku horyzontowi.
Wydawało się, że Achiwich chce powiedzieć coś jeszcze, ale po chwili wahania zamknął usta. Jakiś czas siedzieli w milczeniu, pozwalając, by czas niespiesznie mijał. Kiedy Chirawat wstał z długiej ławki, niebo przybrało ciemniejszy odcień.
– Czas na papierosa.
– Hmm... Mam nowy film. Obejrzyjmy go u mnie.
– Przecież masz jeszcze egzaminy, Chi.
– Piątek, sobota, niedziela, kto w weekend myśli o egzaminach? To idziemy czy nie?
– Dobrze, ale jutro musisz się uczyć. Umowa stoi?
– Zgoda.
– A także…
– Zgoda.
– ?
– Zrobię wszystko, czego ode mnie oczekujesz. – Achiwich wstał z ławki. Spojrzenie miał spokojne i opanowane, gdy patrzył na młodego mężczyznę, którego wyraz twarzy zmienił się z powodu nieoczekiwanego przerwania rozmowy. Uśmiechnąwszy się, ruszył przodem, a Chirawat szybko podążył za nim, by objąć go za szyję. Ich ciała stykały się, dopóki nie minęli szkolnej bramy.
– Będę częściej odwiedzał szkołę.
– Pójdę z tobą.
Achiwich skinął głową, po czym odwzajemnił wielki uśmiech Chirawata.
Ostry zapach nikotyny na jego ubraniu wcale mu nie przeszkadzał, kiedy wchodzili do piętrowego domu. Achiwich powiedział, że poczeka na dole, bo nie czuł się komfortowo, wchodząc po skrzypiących schodach. Ale czy on naprawdę sądził, że Ji się na to zgodzi? Nie, Chirawat był uparty. Zaciągnął go na górę do swojego pokoju, a obietnica, że coś mu pokaże, zmniejszyła nieco opór przyjaciela. Achiwich pomyślał, że warto było się wspinać, kiedy zobaczył w dłoni Chirawata dwa bilety na pociąg.
– Poprosiłem też Pe, ale nie chce jechać – powiedział Ji z lekkim uśmiechem.
– I?
– Teraz jesteśmy tylko we dwóch. Nie możesz odmówić.
– Kiedy jedziemy? – Chłopak próbował złapać bilety z zamiarem sprawdzenia miejsca docelowego, ale Chirawat był szybszy. Zwinnie odskoczywszy, wylądował na łóżku.
– Skończyliśmy liceum!
– Jesteś za głośno.
– Nie możesz się czepiać, skoro sam jeszcze szkoły nie skończyłeś.
– Jesteś za bardzo podekscytowany.
– Myślisz, że jestem nadpobudliwy?
– Tak. Przestań skakać po łóżku, boli mnie od tego głowa.
– Dobra, powstrzymam się, dopóki nie będę na plaży. Tam będę wrzeszczał jeszcze głośniej niż teraz.
Chirawat przestał skakać i rzucił się na wąskie łóżko, po czym przytulił swoją ulubioną poduszkę.
– Bilety na plażę?
– Dokładnie tak. Mówię ci, jak chcę gdzieś pojechać, to pojadę.
– Lubię to w tobie.
– Co? – Chirawat ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na przyjaciela.
– Nic… Nie idziesz się wykąpać i przebrać? Rusz się, bo jestem głodny. I tęsknię za Ngernem.
– Człowieku, myślisz tylko o Ngernie, Ngernie i jeszcze raz Ngernie. Jeśli ja i Ngern bylibyśmy uwięzieni w płonącym domu, kogo byś najpierw uratował?
– Ngerna.
– Nawet się nie zawahałeś.
Chirawat udał zranionego. Podniósłszy się do pozycji siedzącej, zaczął rozpinać guziki koszuli szkolnego mundurka, którą po zdjęciu starannie złożył i umieścił obok łóżka. Ta część garderoby nie pójdzie do prania, lecz trafi do specjalnie przygotowanej torby i będzie przechowywana jako cenna pamiątka.
– Dlaczego wybrałeś Ngerna?
– Nie wiem… Jakiej odpowiedzi się spodziewasz?
– Sam nie wiem.
– Twoje pytanie było zbyt ogólne. Musisz określić, czy mam uszeregować od najważniejszego do najmniej ważnego, czy odwrotnie.
– To uszereguj od najważniejszego.
– Najpierw uratowałbym ciebie, potem Ngerna – powiedział poważnie Achiwich. Miał przed sobą jego twarz, wpatrzone w siebie ciemne oczy. Zauważył, że Ji zrobił dziwną minę. Miał zarumienione policzki, a usta lekko rozchylone, jakby chciał coś powiedzieć.
– Żartowałem. Nie musisz się tak spinać.
– W porządku. Ale weź już ten prysznic, zanim zjem ciebie zamiast kolacji.
– Delektuj się głodem. Nie mam zamiaru się spieszyć.
– Czemu ostatnio tak się ze mną droczysz?
Achiwich zmarszczył brwi. Ostatnio Ji nieustannie go drażnił. Robił dziwne miny i demonstracyjnie przewracał oczami.
– Bo fajnie ci dokuczać – odpowiedział, a jego twarz jakby sama z siebie się rozpromieniła. Patrzył na zdziwioną minę Achiwicha, zatrzymując wzrok na jego twarzy nieco zbyt długo.
Ostatnio… Chi wyglądał jeszcze lepiej niż zwykle.
– Czyli nie zamierzasz wziąć prysznica?
– Za chwilę, najpierw spakuję torbę.
– Mówiłem ci, że jestem głodny.
– Jeszcze moment.
– Nie.
Głodny chłopak podszedł do właściciela pokoju, który wcale nie wyglądał, jakby miał zaraz wstać i zająć się pakowaniem. Delikatnie chwycił jego szczupłe ramię i lekko je ugryzł.
– Jesteś Ngernem czy co?
Chirawat zarumienił się, kiedy poczuł zęby na skórze, ale Achiwich nie przestawał. Lekko go kąsał, przesuwając się od grzbietu dłoni poprzez nadgarstek aż do łokcia. To było dziwne uczucie. Trochę łaskotało, ale ugryzienia, wilgoć śliny i dotyk języka wywoływały w nim uczucie mrowienia.
– A żebyś wiedział. Jestem.
– Przestań, Chi-psiaku.
Odsunąwszy jego głowę, chłopak przerwał kontakt, po czym wytarł rękę o spodnie, próbując pozbyć się śliny.
– Jesteś słony, Ji.
– To był wielki buziak.
– Idź już pod ten prysznic. Padam z głodu.
– No dobra, po tym całym ślinieniu rzeczywiście muszę się umyć.
Chirawat rzucił sarkastyczny komentarz, ale uśmiech na jego twarzy zdradzał, że wcale się nie gniewa. Chwilę później, rzuciwszy w przyjaciela poduszką, potrząsnął głową i zniknął w łazience.
Ślady ugryzień, lekko widoczne na jego nadgarstku, ciągnęły się aż do przedramienia. Pod strumieniem chłodnej wody chłopak delikatnie przejechał po nich palcami. Zamyślił się, wsłuchując w stukot kropel uderzających o kafelki. Pozwalał wodzie zmywać z siebie zmęczenie, ale jego ciało reagowało dzisiaj jakoś dziwnie… I to nie tylko przez ślady ugryzień.
Miękkie usta Chi. Ciepły, wilgotny język…
Jego myśli mimowolnie powędrowały do pocałunku z Prae i chłopak niespodziewanie poczuł skurcz w brzuchu. Emocje towarzyszące jego myślom błyskawicznie rozgrzały całe jego ciało, a zimna woda nie przynosiła ulgi. Spojrzawszy w dół, Chirawat jedynie westchnął. Nie był już dzieckiem i doskonale znał reakcje swojego ciała. Wiedział, że w jego wieku to zupełnie naturalne i spontaniczne. Czasem takie rzeczy po prostu się działy, bez powodu.
– Ugh, ale czemu akurat teraz? – wymamrotał, kładąc dłoń na wzwiedzionym członku. Z jękiem przejechał w górę i w dół.
– Aaaach…
Przez kilka chwil wykonywał powolne ruchy, po czym przyspieszył, chcąc jak najszybciej osiągnąć orgazm. Nie było mu jednak dane zaznać rozkoszy. Nagle jego dłoń zatrzymała się w połowie ruchu, gdy zamiast oczekiwanej przyjemności usłyszał głos Kiratiego.
– Hej! Mama dzwoniła. Pytała, czy zostajesz dziś u Achiwicha.
– Tak.
– Bierzesz prysznic?
– Tak.
– Jak słyszę to twoje zduszone „tak”, to doskonale wiem, że walisz konia.
– Drań… – warknął pod nosem, ale wystarczająco głośno, by braciszek również to usłyszał.
– Czemu mnie wyzywasz? Skończyłeś już? Wyłaź, muszę się wysikać.
– Są inne łazienki. Czemu musisz akurat tutaj?
– Mama kazała mi cię zapytać. I tak już od dawna wstrzymuję. Wyłaź. Przecież zazwyczaj nie ślimaczysz się pod prysznicem.
– No dobra! – odwrzasnął zirytowany chłopak, niechętnie zakręcając wodę.
Spojrzał na swoje podniecone ciało, z wysiłkiem próbując się uspokoić. Znał Kiratiego i wiedział, że gdyby nie wyszedł spod prysznica, to brat stałby pod drzwiami i jęczał w nieskończoność.
– Skąd u ciebie ten wieczny ton marudy, Ki? – zapytał, kiedy zobaczył jego twarz. Chirawat zamrugał. On sam z ręcznikiem owiniętym na biodrach ciągle jeszcze był mokry, twardy i zziębnięty.
– Zapytaj Chi.
– Dlaczego mam pytać jego?
– Bo ja zaraz się posikam. – Odepchnąwszy brata, jak burza wpadł do łazienki.
Przyglądający się Chirawatowi Achiwich uniósł brew, mierząc go prowokującym spojrzeniem.
– To ty go tak wychowałeś. Twój brat nauczył się wiecznego narzekania właśnie od ciebie.
– Wiem – westchnął Ji, dobrze wiedząc, kto był w ich domu największym marudą. – Możesz podać mi ręcznik do włosów? Jestem cały mokry, nie chcę robić bajzlu w pokoju.
– Gdzie jest?
– W szafie.
Znalazłszy ręcznik, Achiwich położył go na głowie Ji. Delikatnie nacisnął, równocześnie wodząc spojrzeniem po wilgotnym torsie przyjaciela.
– Pospiesz się i ubierz. Poczekam na dole.
– Możesz zostać.
– Nie chcę patrzeć, jak się ubierasz.
– O co ci chodzi?
– Nieważne. Po prostu się pospiesz.
Jeszcze raz przejechał ręcznikiem po mokrych włosach, po czym wziął głęboki oddech i opuścił pokój.
Po wyjściu z domu Chirawat zauważył, że Achiwich nieco przytył. I urósł. Zmężniał. A najbardziej zaskakujące było to, że dziś przekroczył 60 km/h. Jechał jak opętany.
– Na jaki film mnie zapraszasz?
– Nie wiem. Przyjaciel mi pożyczył. Mówił, że dobry.
Na kolację Achiwich zjadł niespodziewanie dużo, zupełnie jakby chciał udowodnić, że naprawdę był głodny. Odłożywszy łyżkę, przełknął, napił się wody i westchnął, dając do zrozumienia, że skończył.
– Nigdy nie słyszałem, żebyś mówił o jakimś innym przyjacielu oprócz mnie.
– Bo jestem małomówny. A nie społecznie upośledzony.
– Serio?
– Serio. Lubię dokuczać moim przyjaciołom.
– Serio?
– Serio – potwierdził, unosząc brwi i kiwając głową. Oparłszy się na krześle, wyciągnął nogi, lekko kopiąc Ji.
– W ten sposób się drażnisz? Kopiąc mnie?
– Nie.
Gdy tylko Chirawat o tym wspomniał, Achi natychmiast przestał. Jego łydka dotknęła nogi przyjaciela, lekko się o nią ocierając. Powoli, rytmicznie, z każdym ruchem.
– Przestań poruszać nogą. Mam od tego ciarki.
– Zdrętwiała mi. Muszę ją rozprostować.
– Powiedziałem, żebyś przestał.
Ji zaczynał się irytować, a tamten nadal się wiercił. Teraz już był pewien, że Achiwich najwyraźniej lubi doprowadzać ludzi do szału. Na pozór spokojna twarz, podczas gdy jej właściciel robił wszystko, żeby działać mu na nerwy.
– Mhm…
– „Mhm” i ciągle się poruszasz?
– Twoja mina mnie bawi.
– Drań.
Chirawat zacisnął zęby i odsunął się od stołu, patrząc, jak rozbawiony Achiwich z uśmiechem przeciąga językiem po aparacie.
– Nawet kiedy się złościsz, wyglądasz zabawnie.
– Jezu, nie mam siły. Wolę pobawić się z Ngernem. Mogę go wziąć na górę?
– Jak chcesz.
Gdy tylko Achiwich skinął głową, Ji złapał szczeniaka i natychmiast przytulił go do twarzy. Po chwili skierował się w stronę schodów. Ciche skrzypnięcie krzesła świadczyło o tym, że właściciel domu idzie tuż za nim. Zatrzymawszy się na pierwszym stopniu, Ji spojrzał przez ramię. Achiwich dogonił go i położywszy mu dłoń na ramieniu, lekko pchnął.
Początek załamania zawsze przychodzi w najmniej spodziewanym momencie.
Tłumaczenie: Juli.Ann
Komentarze
Prześlij komentarz