TBC – Rozdział 21
Spowiedź
Zmarszczyłem brwi, spodziewając się ujrzeć Achiwicha. Ale
gdy wszedłem do środka, powitał mnie przestronny pokój, ciemny i cichy jak w
każdy inny dzień. Była jednak wyczuwalna różnica – klimatyzacja działała na
pełen regulator i w pomieszczeniu było lodowato. O rany! Nie chciałem nawet myśleć
o rachunku za prąd…
Będziesz dzielił ze mną koszty, Achiwich.
Wchodząc do mieszkania, mruknąłem przekleństwo. Zakładałem,
że mój przystojny gość poszedł spać do sypialni. Ale nie. Wysoki mężczyzna
rozłożony był na sofie, a leżący na jego brzuchu pilot od telewizora poruszał
się w rytm jego oddechu.
Śpi jak zabity… A telewizor nadal włączony.
Powróciwszy do poprzedniej myśli, zdecydowałem nie
dzielić się rachunkiem za prąd, tylko w całości kazać uregulować go Achiwichowi.
Potrząsnąłem głową i odstawiwszy plecak obok sofy, na
której spał jak niemowlę, sięgnąłem po pilota i wyłączyłem telewizor. Achiwich miał
czasem dziwne nawyki. Już dawno zauważyłem, że podczas snu lubił zostawiać
telewizor włączony, aczkolwiek bez dźwięku.
Pokaż mi swoje oko. Zniknął już siniak?
Włączyłem lampkę stojącą na stoliku. Miękkie, ciepłe
światło wystarczyło, żeby coś zobaczyć. Pochyliłem się nieco, przybliżając
twarz do śpiącego. Siniak przy oku wydawał się bledszy, był niemal niezauważalny.
Może dlatego, że Chi przed snem nałożył makijaż i starannie przykrył uderzone
miejsce, aż skóra nabrała naturalnego koloru. Nikt nie malowałby się bez powodu,
ale on zaprosił mnie na kolację, więc przed przyjściem tutaj zadbał o swój
wygląd.
Jak długo śpisz? Za dziesięć minut cię obudzę.
Wyprostowałem się, nie mając zamiaru wyrywać go ze snu.
Zamierzałem iść do łazienki, by wziąć prysznic i się przebrać, ale zanim
zrobiłem krok, ciepła dłoń chwyciła mój nadgarstek. Achiwich przyciągnął mnie
do siebie i już po chwili leżałem na nim. Zamknięte powieki powoli zaczęły się uchylać,
ukazując łagodne oczy, w których kryła się figlarność. Wpatrywałem się w nie
przez chwilę. W pokoju było cicho, z wyjątkiem szumu klimatyzacji i odgłosu
sprężarki dochodzącego z zewnątrz. Po chwili jednak wszystkie dźwięki odpłynęły,
gdy poczułem delikatny nacisk dłoni na moją głowę.
Ciepłe, miękkie usta przycisnęły się do moich. Bezwiednie
przejechałem językiem po zębach Achiwicha, przypominając sobie, że kiedyś miał na
nich aparat ortodontyczny. Teraz pod językiem wyczułem gładkie szkliwo. Wyglądało
na to, że Achiwich nie był zachwycony moją dyskretną eksploracją jego
uzębienia. Jego gorący język zetknął się z moim, zanim mężczyzna płynnie
zmienił pozycję. Leżałem teraz na plecach, kręgosłupem naciskając na miękką
sofę.
– Dlaczego się spóźniłeś?
– Byłem do fryzjera. Muszę dobrze wyglądać, skoro
wychodzę ze sławnym Achiwichem.
– Słodko.
– Co?
– Twoja nowa fryzura. Jest słodka. – Jego nos otarł się o
mój policzek.
Odwróciłem twarz, poczuwszy łaskotanie.
– Zejdź ze mnie. Jesteś ciężki.
– Mogę udawać, że nie usłyszałem, co powiedziałeś?
– Nie jesteś głodny?
– Wystarczy, że zobaczę twoją twarz i już czuję się
najedzony.
– Nie podlizuj się. Wciąż nie rozwiązałeś starej sprawy.
– Jakiej sprawy? I czy to nie ty miałeś się mną zająć?
Wygląda na to, że jest odwrotnie…
– Masz rację. – Skinąłem głową na potwierdzenie,
uśmiechając się kącikiem ust. Odsunąłem jego przystojną twarz. – Pocałunki,
choć nawet się nie umawiamy.
Utorowałem ci drogę. Poproś mnie teraz.
– Ale kiedyś już ze sobą spaliśmy i wtedy również nie
byliśmy parą.
– To było wtedy. Teraz to nie to samo.
– No i?
– Nie lubię tego „no i”.
Zmrużyłem oczy, wyrażając niezadowolenie z jego riposty i
podkreśliłem je lekkim uderzeniem w miękki policzek.
– Jesteś zmęczony po pracy?
– Przyzwyczaiłem się.
– Głodny?
– Celowo zmieniasz temat.
– Nie, po prostu przekazuję ci, że jestem głodny. A co do
bukietu, który ci podarowałem… Nie wyrzucaj go.
– No i?
Skrzywiłem się, gdy Chi przygryzł opuszek mojego palca. Został
nawet lekki ślad po zębie!
– Złe nawyki nie znikają.
– Kto ma złe nawyki?
– Chirawat. – Achiwich z uśmiechem
wskazał na moją pierś, podkreślając, który z nas je posiada.
Odsunąłem go, a nasza sprzeczka przerodziła się w
przyjacielską przepychankę.
– Nie wyrzuciłem go.
– ?
– Bukietu. Nie wyrzuciłem go. Stoi w wazonie na moim biurku.
– Dobrze.
– Następnym razem daj mi coś, co mogę zatrzymać. Kwiaty
więdną i trzeba je wyrzucać.
Achiwich skinął głową, a jego usta rozciągnęły się w
szerokim uśmiechu, odsłaniając piękne zęby.
– „Następnym razem” oznacza, że znów chcesz coś ode mnie
dostać.
– Nie trzeba.
– Ale zrzędzisz.
– Trafił mi się do bani chłopak. Zaliczył mnie i się
ulotnił! – wymamrotałem cicho pod nosem, wstając z sofy, żeby wreszcie wziąć prysznic
i się przebrać. Pomyślałem o użyciu kosmetyków Chi, inaczej moja twarz nie
będzie gładka i nie będę wyglądał przy nim przystojnie.
– Coś mówiłeś?
– Nic, po prostu tu poczekaj. Potrzebuję trochę czasu,
żeby się przygotować.
– Spokojnie, mam tu coś do przegryzienia.
– Okej – Otworzyłem drzwi do sypialni, zamierzając wybrać
ubranie, zanim udam się pod prysznic.
Mój wzrok padł na zestaw starannie powieszonych ubrań.
Nie rozpoznawałem ich. Odwróciwszy się, ujrzałem Achiwicha stojącego za mną z
szerokim uśmiechem.
– Załóż je.
– To dla mnie?
– Mhm, myślę, że będą pasować. Kupiłem je dla ciebie.
– W jakim charakterze? – dopytałem, żeby poznać konkrety.
Jeśli powiedziałby, że jest moim chłopakiem, nie miałbym nic przeciwko. Gdyby natomiast
palnął, że jestem jego żoną, oberwałby w zęby. Ale…
– W charakterze kogoś, kto nie chce tracić czasu,
czekając, aż sam wybierzesz ubranie.
– Idź i siedź grzecznie na zewnątrz.
– Zrzędliwy doktor Ji.
Mocno trzasnąłem drzwiami łazienki, po czym spojrzałem w
lustro na swoją naburmuszoną twarz.
– Mówi, że mnie kocha, a kiedy proszę go o nazwanie
rzeczy po imieniu, on stroi sobie ze mnie żarty. Nienawidzę tego! – warknąłem, zabierając
się za mycie zębów.
Spojrzawszy na swoje odbicie, głęboko odetchnąłem, zmuszając
się do przybrania neutralnego wyrazu twarzy.
– Dobra, nieważne…
Cholera! Ale mnie szlag trafia!
Nie sądziłem, że potrafię być aż tak drażliwy i
humorzasty. Z pozoru obojętny i milczący wobec Achiwicha, a tak naprawdę pragnąłem
jego uwagi, choć nic nie mówiłem. Natomiast ten dupek jakby niczego nie zauważał.
Prowadząc samochód, czasem chwytał mnie za rękę albo ukradkiem na mnie zerkał.
Był cichy… aż za bardzo. Zupełnie jak na początku naszej
znajomości. Teraz sprawiał wrażenie, jakby nagle stracił dar mowy, zwłaszcza po
tym, jak wsiadłszy do auta, zobaczyłem tam buty Bogie. Nie zrobiłem sceny, po
prostu wyrzuciłem je do kosza, a potem, jeszcze bardziej zirytowany, wróciłem
na miejsce.
Wiedziałem, że się dąsam. Więc czego Achiwich tak właściwie
chciał? Kochał mnie czy nadal spotykał się z innymi? Na samą myśl aż się we mnie
zagotowało.
– Ji, co chcesz dziś zjeść? Możesz zamówić, co tylko
chcesz.
– …
– Chirawat.
– Nie wołaj mnie! – Cholera… Byłem zdenerwowany.
– Dlaczego jesteś zły? Chodzi o te buty? Po prostu o nich
zapomniałem.
– Jesteś podrywaczem.
– Nie, nie jestem.
– Kłamiesz. Zupełnie jak Pe. Może to z nim się umów –
syknąłem, a słowa poleciały jak domino. Typowo po chirawatowemu. Pe pewnie
zrywałby boki ze śmiechu.
– Nie, nie jestem zainteresowany Pe. Kocham Ji.
– Nie mów, że mnie kochasz, skoro codziennie pojawiasz
się na plotkarskich stronach z innymi dziewczynami – warknąłem ciszej, dając mu
do zrozumienia, że mam dość.
Odpiąłem pas, gdy tylko zaparkował.
– Zazdrosny?
Zamarłem z ręką na klamce. Odwróciwszy się, spojrzałem na
Achiwicha, którego słodkie oczy wyraźnie pytały, czy naprawdę jestem zazdrosny.
Nie odpowiedziałem. Po prostu chwyciłem go za koszulę i… pocałowałem. Bez
języka. Tylko delikatnie ugryzłem go w wargę, zadając mu lekki ból.
– Jeśli twierdzisz, że mnie kochasz, to miej oczy skierowane
tylko na mnie! – Puściłem jego kołnierz i otworzyłem drzwi, czekając, aż
wysiądzie.
– Doktor Ji jest dziś bojowy.
– Koniec gadania, prowadź.
– Podasz mi rękę?
– Nie jestem psem.
– Nigdy tak nie myślałem.
– To po co o nią prosisz?
– Żeby cię za nią potrzymać. Ale jeśli nie chcesz, w
porządku. Po prostu trzymaj się blisko mnie, baby. Jeszcze się zgubisz.
To było jak cofnięcie się do naszego pierwszego spotkania,
kiedy nazwał mnie „baby”.
Baby?!
Przewróciwszy oczami, ruszyłem za czekającym na mnie Achiwichem.
Próbował chwycić moją dłoń, ale byłem szybszy. Wymknąłem się i skrzyżowałem
ręce. Chi wyglądał na zaskoczonego, ale nic nie powiedział. Po prostu ruszył
przodem, nie zwracając już na mnie uwagi.
Trzymałem głowę wysoko, w duchu klnąc na samego siebie za
to, że jestem takim idiotą.
Podczas kolacji nie było żadnych szczególnych gestów ani ożywionej rozmowy,
która by cokolwiek znaczyła. Sam fakt, że jedliśmy w eleganckiej restauracji
hotelowej, był dla mnie czymś wyjątkowym. Zdarzyło mi się to raptem kilka razy
w życiu, więc tak – to było coś specjalnego. Tym bardziej, że naprzeciwko mnie
siedział sławny celebryta.
– Najedzony? – zapytał Achiwich, gdy zobaczył, że
odkładam sztućce.
Skinąłem głową i odwróciłem wzrok w stronę okna. Panorama
nocnego Bangkoku wyglądała zupełnie inaczej niż ta z okien mojego szpitalnego gabinetu
czy mieszkania w wieżowcu. Ten hotel powstał w idealnym miejscu. Migoczące
światła, ruch uliczny, szum miasta – wszystko to nabierało uroku, łagodzone
słodką atmosferą, dźwiękami zespołu grającego na żywo i spokojem, który dbał o
odprężającą atmosferę.
– Zostawiłem portfel w samochodzie, zaraz wrócę.
– Mogę zapłacić, jeśli chcesz – rzuciłem, widząc, jak Chi
wstaje, ale jego uśmiechnięta twarz wskazywała, że nie przyjmie oferty.
– Mam tam kartę członkowską – wyjaśnił.
– Brzmi, jakbyś często tu bywał.
– Nie denerwuj się. Rzadko tu przychodzę i nigdy z kimś
innym.
– Nie jestem zazdrosny – zaprzeczyłem odruchowo, bo jego
półuśmiech wyraźnie sugerował, że mnie o to podejrzewa.
Nie byłem zazdrosny.
Naprawdę. Mówię serio. Uwierz mi.
– Dobrze, skoro nie jesteś zazdrosny… Zaraz wrócę.
Nigdzie nie idź, nie uciekaj.
– Nie ucieknę. To nie ja mam taki zwyczaj.
Achiwich zrobił dziwną minę, parsknął śmiechem i odszedł.
Minęła dłuższa chwila, zanim wrócił. Usłyszałem za sobą kroki,
a w lustrzanym odbiciu dostrzegłem jego sylwetkę. Nie odwróciłem się, ale
widziałem, że stoi za mną pochylony, robiąc coś, po czym poczułem ciężar jego
ramion na swoich barkach.
Przeniosłem wzrok z odbicia jego twarzy na jego dłonie. Trzymał dwie stare,
dobrze mi znane kukiełki królika i tygrysa, nieco sfatygowane i pożółkłe od
upływu czasu.
– Cześć, pamiętasz mnie? Jestem biały królik, mam się
dobrze. Tygrys też ma się dobrze…
A ty? Pamiętasz nas?
– Hmm, pamiętam. Myślałem, że je wyrzuciłeś. Skąd się tu
wzięły? – zapytałem, słuchając, jak głos Chi staje się cichszy. Cholera… Przegrywałem
zawsze, gdy robił takie rzeczy.
Na widok maskotek coś we mnie miękło. Gdyby kazał mi w
tej chwili podpisać testament, bez wahania bym to zrobił.
– Ten, kto je wyrzucił, potem je podniósł. Pachniały
śmietnikiem, ale zostały przytulone w samochodzie. A ten ktoś płakał, żałując,
że wszystko bezmyślnie zepsuł.
– I co teraz?
– Przyszedłem się wyspowiadać. – Piękna dłoń w kukiełce
poruszyła się w rytm słów. Zniekształcony głos powoli wracał do normalnego
brzmienia. Zastanawiałem się, czy to królik, czy sam Achiwich chciał coś
wyznać.
– Z czego?
– Pamiętasz? Tygrys i królik byli przyjaciółmi. Królik
bardzo lubił tygrysa, zawsze chciał być blisko niego.
– Pamiętam. Ty byłeś królikiem, ja tygrysem –
odpowiedziałem, zatrzymując dłonią oba pluszaki.
Achiwich pochylił się, opierając policzek o moje ramię. Spojrzał
na mnie w lustrze, a ja odwzajemniłem jego spojrzenie.
– Ale królik od początku bez wzajemności, beznadziejnie kochał
tygrysa. Tygrys nigdy nie okazał, że czuje to samo, aż pewnej nocy pocałował
królika… Potem królik zranił tygrysa, a kiedy chciał wziąć za to
odpowiedzialność, został odrzucony. Dostał kosza.
– Bo tygrys nie wiedział, co królik naprawdę czuje…
– Królik nie potrafił już tego znieść. Nie chciał być
tylko przyjacielem ukochanego tygrysa, więc uciekł. Zwiał bardzo daleko, aż w
końcu zatoczył koło i wrócił w to samo miejsce – blisko swojego tygrysa, blisko
ciebie.
– Ale tygrys nie skakał z kwiatka na kwiatek, jak królik.
Żył wspomnieniami.
Tygrys zawsze nosił w sercu tylko królika.
– Gdzie on jest teraz? Gdzie jest królik? – Czuły
pocałunek musnął moją szyję, a ciepłe uderzenie serca było odpowiedzią.
– W sercu… Jest w sercu. Zawsze tam był.
– Czyli tygrys też zakochał się w króliku?
– Tak, ale zbyt późno zdał sobie z tego sprawę. Kiedy w
końcu chciał to wyznać królikowi, tamten miał już kogoś innego. Tygrys musiał
patrzeć, jak się przytulają… na jego oczach.
– To da się wytłumaczyć.
– Jak niby?
– Może królik próbował z kimś być, żeby zapomnieć o
tygrysie.
– A porzucenie mnie i Ngerna też da się wytłumaczyć?
– Nie porzuciłem, czułem się odrzucony. A co do Ngerna… Chciałem
zabrać go ze sobą do Stanów, ale Khwan powiedziała, że już się nim
zaopiekowałeś.
– Nie doczekał się ciebie. Umarł ze starości.
– Wiem.
– Wściekałem się na ciebie o Ngerna, a jeszcze bardziej o
to, że wyjechałeś bez pożegnania. Męczyło mnie to przez dziesięć lat. A teraz
jestem zły, że wróciłeś i znowu nic mi nie powiedziałeś.
– Przepraszam.
– To nie fair, wiesz? Że inni wiedzieli o tobie wcześniej
niż ja.
– Od teraz to ty będziesz pierwszym, który o wszystkim będzie
się dowiadywał.
– Dlaczego chcesz, żebym to ja był pierwszy? – Zamknąłem
oczy i wziąłem głęboki oddech. Usłyszałem przeprosiny, na które tyle czekałem…
– Bo jesteś ważny. Od teraz… czy możesz być dla mnie tym
jedynym?
– Znowu mnie zostawisz?
– Nie ma mowy! Nigdy! – Głos Achiwicha lekko zadrżał, po
czym mężczyzna mrugnął i dodał: – Kochasz mnie?
– Tak – wyszeptałem. Słowo, które kiedyś było
najtrudniejsze do wypowiedzenia, dziś wypłynęło ze mnie bez wysiłku. – Zawsze
cię kochałem.
Powtórzyłem to, wkładając w te słowa całą moc uczuć,
które do niego żywiłem. Straciliśmy tyle czasu, wylaliśmy tyle łez, a wszystko
przez głupie nieporozumienia…
Ale mimo wszystko było warto. Bo dziś rozumieliśmy się
naprawdę. Obaj dojrzeliśmy, by zdać sobie sprawę, że nie potrafimy kochać
nikogo innego. Tylko siebie nawzajem.
– Może powinniśmy podziękować Pe, że to wszystko ustawił.
Inaczej chyba byśmy się nie spotkali.
– Powiedział ci, że przyznał mi się, że to on wszystko
zaaranżował? – Oparłem głowę na jego silnym ramieniu, mając gdzieś cały świat.
Nie chciałem psuć tej chwili, ale… mój facet był z „najwyższej półki”. Czy nie
mogłem choć przez moment wariować na jego punkcie?
– Tak, powiedział.
– Ale jest jeszcze coś…
– Co takiego?
– Kobiety. Jesteś takim playboyem. Nie nadążam za
wiadomościami o tobie.
– Robisz się zazdrosny, gdy to widzisz? – Achi uśmiechnął
się w lustrze. Jego ciepły oddech musnął mój policzek. Przytulił mnie mocniej.
W lustrzanym odbiciu żaden z nas nie wyglądał już na
smutnego. Ja z lekkim grymasem, a Chi z szerokim uśmiechem.
– Szczerze? Jestem zazdrosny. Skłamałbym, gdybym powiedział,
że nie.
– Chcę, żebyś był zazdrosny. Chcę, żebyś cierpiał, kiedy
zobaczysz mnie z kimś innym.
– Przecież zawsze szybko z nimi zrywałeś.
– Bo to nie byłeś ty. Nie mogłem ich pokochać.
– Boję się, że mnie rzucisz. Nie chcę, żebyśmy zaczęli
dziś, a jutro wszystko się skończyło. Nie wiedziałbym, co ze sobą zrobić, Chi.
– Za dużo myślisz. Jeśli chodzi o ciebie, nie zerwę przecież
po jednym dniu. – Pocałował mnie w policzek, owiewając ciepłym oddechem. – Tyle
lat… Ty też nie potrafisz przestać mnie kochać.
– To obietnica czy ostrzeżenie?
– Jak wolisz. Ji, jest tyle rzeczy, które chcę z tobą
zrobić, nadgonić te dziesięć lat, które straciliśmy.
– Ja też.
– To nadróbmy ten czas razem.
– Mhm. – Skinąłem głową, a on uniósł mój podbródek i zaborczo
mnie pocałował. Nie oponowałem. Nie zastanawiałem się. Po prostu odwzajemniłem
pocałunek.
– Chodźmy do domu.
– Tak ci się spieszy?
– Chcę zdominować tygrysa.
Zgarbiłem się, robiąc głupią minę. Zdominować tygrysa?
Mnie?
A jednak po jego słowach poczułem łaskotanie w brzuchu…
Tłumaczenie: Juli.Ann





Dziękuję i pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuń