Rywale – Rozdział 3



ZMARZNIĘCI


    W szatni zapadła cisza. W mroku jedynym źródłem światła był ekran telefonu Kadena, zimny, niebiesko-biały prostokąt. Palce jego właściciela poruszały się po wyświetlaczu, ale Louis nie miał pojęcia, co on właściwie robi, skoro nie było zasięgu. Czas wlókł się niemiłosiernie. Minęła godzina, a temperatura wciąż spadała. Zimowe powietrze bez przeszkód przenikało przez betonowe ściany, odkąd ogrzewanie przestało działać.

    Louis zaszył się w rogu. Siedział na torbie sportowej w zapiętej po szyję kurtce. W tym zimnie stawał się coraz bardziej senny. A może to zwykłe zmęczenie po meczu w końcu go dopadło. Powieki mu ciążyły, gdy w słabym świetle obserwował zarys sylwetki Kadena. Już prawie zasypiał, gdy jakiś ruch wyrwał go z półsnu. Kaden wstał. Snop światła z latarki w telefonie przeciął ciemność, gdy znów zaczął metodycznie krążyć po pomieszczeniu. Louis śledził jego kroki na wpół przymkniętymi oczami, patrzył, jak światło sunie po sprzęcie i porzuconych ubraniach. Gdy Kaden wrócił, trzymał coś w ręce. Butelkę whisky, zapewne ukrytą w którejś z szafek. Bez słowa przyłożył ją do ust i wziął długi łyk. Potem jego kroki stały się głośniejsze. Bliższe.

    – Chcesz? – Głos Kadena był ledwie słyszalny.

    Butelka zawisła między nimi jak propozycja.

    Louis chciał odmówić. Czuł, że byłoby to przyznanie się do porażki. Ale zimno zdążyło już wniknąć w niego na dobre, szczękał zębami i nagle ciepło okazało się ważniejsze niż duma. Wyciągnął rękę, sięgając po butelkę. Jego palce musnęły palce Kadena.

    Whisky paliła. Ale to było dobre. Obiecywało ciepło. I zapomnienie.

    Louis wciąż próbował poukładać to uczucie, gdy Kaden powoli osunął się na podłogę. Usiadł w odległości może 60 centymetrów. Wystarczająco blisko, by Louis czuł jego obecność, wyłapywał drogi zapach, ale wciąż na tyle daleko, by nie dzielić tej samej przestrzeni.

    W milczeniu podawali sobie butelkę. Minuty rozciągnęły się w pół godziny, odmierzane jedynie cichym odgłosem stukania szkła i sporadycznym przełykaniem. Whisky rozlewała się po ciele Louisa, zmiękczając wszystko na krawędziach. Zimno przestało być dotkliwe, a ciemność otulała ich jak koc.

    Gdy Louis znów sięgnął po butelkę, palce Kadena się zacisnęły.

    – Nie powinienem był pozwolić ci pić – powiedział. W jego głosie pojawiła się ostrożność. – To może zaszkodzić ranie. Pozwól, że sprawdzę.

    – Jest okej – wymamrotał Louis, ale Kaden już był w ruchu.

    Światło telefonu przecięło mrok, gdy mężczyzna przed nim uklęknął. Delikatnie uciskał okolice opatrunku. Palce miał spokojne i precyzyjne, mimo wypitej whisky.

    – Wygląda dobrze – stwierdził w końcu.

    Zamiast jednak wrócić na swoje miejsce, usiadł tuż obok Louisa. Tym razem bliżej. Ich ramiona niemal się stykały. Louis odwrócił ku niemu głowę. Alkohol rozgrzewał i rozluźniał myśli.

    – Nie jest ci zimno? – zapytał.

    Wyszło to bardziej troskliwie niż zamierzał, gdy spojrzał na cienką koszulę Kadena, rękawy wciąż starannie podwinięte do łokci.

    – Dlaczego? – W głosie Kadena znów pojawiła się ta słodka złośliwość. – Chcesz zaproponować, żebyśmy podzielili się ciepłem?

    Louis prychnął i przewrócił oczami. Dopiero teraz dotarło do niego, że obecna chwila była… niemal przyjemna. Kiedy ostatni raz coś takiego się zdarzyło? Pewnie wtedy, kiedy byli jeszcze juniorami.

– Dziwnie się zachowujesz – stwierdził Louis. Whisky rozwiązywała mu język bardziej, niż by chciał. – Co to za nagła wersja miłego gościa? Na lodzie jesteś kompletnym dupkiem.

    Siedzący obok niego Kaden się poruszył.

    – Dupkiem? Ja? – Położył dłoń na piersi w udawanym oburzeniu. – Ostro, Zenith. Podaj mi jeden moment, w którym nie byłem absolutnie czarujący.

    – Każdy pieprzony mecz – palnął Louis.

    Kaden cicho się zaśmiał. W tym śmiechu było niedowierzanie i wyraźne rozbawienie.

    – Daj spokój.

    – Cała twoja misja na lodzie polega na wybijaniu mnie z rytmu.

    – Jesteś naprawdę mało pojętny, Zenith.

    Sposób, w jaki wypowiedział jego nazwisko, był jednocześnie pieszczotą i policzkiem. Ukłuciem, które Louis znał aż za dobrze.

    – A ty obnosisz się z każdym swoim zwycięstwem – mruknął Louis. Słowa wciąż były ostre, ale już nie tak tnące.

    – To brzmi jak twój problem, nie mój – odparł Kaden z gorzkim uśmiechem i wziął kolejny łyk. – Za każdym razem, gdy strzelam gola, patrzysz na mnie, jakbym ci coś zabrał. Jakbym na to nie zasłużył.

    Przysunął się jeszcze bliżej. Teraz ich ramiona się dotykały. Jego głos był cichy, ale wyraźny w ciemności.

    – Weź dzisiejszy wieczór. Ten gol nie był przypadkiem. Tygodniami szlifowałem ten strzał. Godzinami analizowałem twoje schematy w obronie. Ale ty wolisz uznać to za fart, zamiast przyznać, że na to zapracowałem. Prawda?

    Louis zamrugał. Coś poruszyło się w jego piersi i nie miało to nic wspólnego z whisky.

    – Ty… studiowałeś moją technikę?

    – Oczywiście, że tak. – Kaden przeciągnął dłonią po włosach w geście frustracji, ledwo widocznym w świetle telefonu. – Jesteś najlepszym obrońcą w lidze.

    Komplement zawisł między nimi.

    Louis poczuł, jak robi mu się gorąco i był wdzięczny ciemności, która skrywała jego twarz. Prawdziwe uznanie ze strony Kadena było czymś obcym. Nie wiedział, co z nim zrobić. Butelka whisky leżała zapomniana między nimi.

    – Jesteś pijany – powiedział w końcu Louis, ale w jego głosie nie było zadziorności.

    – Nie na tyle, żeby kłamać – odparł Kaden cicho. Po chwili dodał: – A wiesz, że to nie wszystko.

    Wstał, zanim Louis zdążył zareagować. Snop światła znów powędrował po pomieszczeniu, gdy Kaden przeszukiwał szatnię. Kiedy wrócił, trzymał w ręce butelkę rumu, zapewne tajny zapas Lopeza. Louis postanowił nie dociekać.

    Kaden usiadł z powrotem na torbie obok niego i postawił rum między nimi. Potem cicho, z lekkim bełkotem w głosie zapytał:

    – Dlaczego właściwie nie masz dziewczyny? Przecież one za tobą szaleją.

    Głowa Louisa była ciężka, myśli lepkie jak miód. Pytanie krążyło w nim, zostawiając gorzki posmak.

    – Pytasz serio? – Słowa wyszły powoli, ociężale. – Bo mam wrażenie, że odpowiedź znasz od dawna.

    Kaden lekko się poruszył. Jego udo musnęło udo Louisa.

    – Co? Nie masz ochoty na związki?

    Louis mruknął cicho, zastanawiając się. Powieki ciążyły mu od alkoholu i mroku. Wszystko było jednocześnie zbyt blisko i zbyt daleko.

    – Nie kręcą mnie kobiety, idioto – wymamrotał, ledwo słyszalnie.

    – Och.

    To jedno słowo zawisło w powietrzu. Ciche, ale ciężkie. Louis usłyszał, jak zmienił się oddech Kadena, krótkie zawahanie zdradzające, że dopiero teraz dotarło do niego znaczenie tych słów.

    – To chyba dość oczywiste, nie? – mruknął Louis. Alkohol rozwiązywał mu język bardziej, niż by chciał. – Pocałowałem cię przecież.

    Głos Kadena zabrzmiał z opóźnieniem. Wolniej, ale wciąż z nutą ciekawości.

    – Mógłbyś być też bi.

    – Nie jestem.

    – Czyli tylko faceci?

    – Mhm.

    To krótkie potwierdzenie wybrzmiało w ciemności prosto i cicho.

    Po krótkim milczeniu Kaden zapytał:

    – Twoi koledzy z drużyny o tym wiedzą?

    – Nie. – Louis oparł głowę o zimną betonową ścianę. – I chcę, żeby na razie tak zostało.

    – W porządku – powiedział Kaden spokojnie, bez oceniania. Bez komentarza.

    Cisza przeciągała się, gęsta, nasiąknięta alkoholem. Louis czuł każdy punkt, w którym stykały się ich ciała. Ramię przy ramieniu, biodro przy biodrze. Ciepło Kadena przenikające przez cienki materiał.

    – A gdzie jest twoja dziewczyna? – Pytanie wymknęło się Louisowi, zanim zamglony umysł zdążył je zatrzymać. Nie chciał wyjść na zainteresowanego.

    Kaden jedynie lekko się poruszył.

    – Nie mam.

    Jego głos był teraz bliżej. Cichszy. Ciepły podmuch oddechu musnął szyję Louisa i sprawił, że zadrżało mu w piersi.

    – A ta supermodelka? – rzucił Louis zaczepnie, kurczowo trzymając się starej gry. – Jak ona się nazywała… Ta, która zawsze pokazuje się na Fashion Week?

    – Kara? – W głosie Kadena pojawił się cień rozbawienia. – To było tylko pod prasę. Agent uznał, że dobrze to wygląda.

    Louis odwrócił głowę w jego stronę, wdzięczny za osłonę ciemności.

    – Często spotykasz się z kimś wyłącznie z powodu PR?

    – Właściwie tak. – Śmiech Kadena był cichy i pusty, aż niepokojąco szczery. – Mój ojciec uważa, że to świetne dla wizerunku. Fani to uwielbiają. Każde wyjście jest liczone, każde zdjęcie analizowane. Bardzo naukowe podejście.

    – A poważne związki? – Louis zabrzmiał bardziej ciekawsko, niż zamierzał. Pytanie było niebezpiecznie otwarte.

    – Co z nimi? – Ton Kadena znów stał się kontrolowany, neutralny.

    – Miałeś kiedyś jakiś?

    Przez pół minuty słychać było tylko ich oddechy i odległe wycie wiatru. W końcu padła odpowiedź Kadena:

    – Nie bardzo. Nie miałem na to czasu.

    – Jasne – prychnął Louis, z cieniem rozbawienia w głosie. – Za dużo roboty przy galach charytatywnych i konferencjach prasowych?

    – Jestem w twoich oczach tylko bogatym, rozpieszczonym snobem? – W głosie Kadena pojawił się nowy ton. Nie było to jego zwykłe ukłucie jadu, tylko coś kruchego.

    – A nie jesteś? – odbił natychmiast Louis.

    – Bardzo zabawne – mruknął Kaden z ledwie wyczuwalnym rozbawieniem.

    Żaden z nich się nie poruszył. Wciąż siedzieli w ciemności, ramiona dociśnięte do siebie. Trwali tak chwilę, aż Kaden lekko się odwrócił, a jego głos przeciął ciszę.

    – Ale serio, po co komu poważne związki, skoro można po prostu uprawiać seks, co? – Brzmiało to nienaturalnie, niemal wymuszenie, jakby próbował nadać słowom luz, który mu nie wychodził.

    Louis wychwycił zmianę tonu. Pytanie niezgrabnie zawisło między nimi, zanim Kaden znów się odezwał.

    – A kiedy ty ostatnio uprawiałeś seks, Zenith?

    – To akurat nie twoja sprawa – odparł Louis, a na jego ustach drgnął uśmiech.

    – Dawno temu, co? – dogryzł mu Kaden, tym razem bardziej zaczepnie niż złośliwie.

    – Czy ty właśnie mnie podrywasz? – Louis chciał powiedzieć to żartem, lecz słowa ugrzęzły mu w gardle, gdy w mroku dłoń Kadena znalazła jego udo. Dotyk był świadomy, jednoznaczny. W kompletnych ciemnościach Louis ledwo widział jego sylwetkę, ale czuł, jak mężczyzna się przysuwa, aż dzieliły ich tylko centymetry. Ciepły oddech Kadena musnął mu twarz.

    – Kaden… – szepnął Louis, lecz reszta słów zamarła mu na ustach, gdy tamten pokonał ostatni dystans.

    Pocałunek zaczął się niepewnie. Zaledwie miękkie zetknięcie warg. Louis znieruchomiał, bojąc się, że jeden ruch zniszczy to, co się między nimi działo. Serce waliło mu o żebra.

    Siedem lat napięcia, pragnienia, udawania – wszystko runęło w tej jednej chwili.

    Gdy Kaden się odsunął, brak jego ciepła trwał tylko jedno uderzenie serca, a jednak wydawał się ciągnąć w nieskończoność. W następnej chwili znów się pochylił i tym razem, gdy ich usta się spotkały, język Kadena powoli, świadomie przesunął się po dolnej wardze Louisa. To było jak tamten pierwszy pocałunek przy basenie, obaj smakowali alkoholem, tylko że teraz Louis był dość pijany, by nie myśleć o jutrze.

    Język Kadena wsunął się do ust Louisa, by w gorącym tańcu spotkać się z jego językiem. Z gardła Kadena wyrwało się ciche westchnienie, które przeszyło Louisa falą ciepła. Dłoń Kadena wędrowała wolno, celowo w górę jego uda. Ciało Louisa zesztywniało, puls dudnił mu w uszach. Gdy palce Kadena znalazły jego erekcję, Louis zaklął, a Kaden głośno odetchnął. Zanim jednak mógł pójść dalej, Louis chwycił go za nadgarstek. Kaden oddychał ostro przy jego ustach.

    – Psujesz zabawę – wyszeptał.

    – Jesteś pijany – powiedział Louis. Rozczarowanie wypełniło mu pierś.

    – Nie aż tak – upierał się Kaden po raz drugi tego wieczoru.

    – Jesteś.

    – Ale mnie chcesz – zamruczał Kaden, znacząco dociskając dłoń. Jego głos opadł niżej, ociekając rownocześnie miodem i jadem. – Czuję wyraźnie, jak bardzo mnie chcesz, Lou. Chcesz mnie od siedmiu lat, prawda? Za każdym razem, gdy strzelam gola, za każdym razem, gdy ci dopiekam, o tym właśnie myślisz.

    – Zamknij się – warknął Louis, choć jego uścisk na nadgarstku Kadena osłabł.

    – To mnie ucisz – wydyszał Kaden przy jego ustach. Słowa były wyzwaniem i prośbą jednocześnie. Wolna dłoń Kadena sunęła po szyi Louisa, palce zaplątały się w jego włosy. – To o tym myślisz nocami, Lou? O tym, że wtedy mnie miałeś… i że ci uciekłem? – Jego wargi musnęły szczękę Louisa.

    Oddech Louisa stał się urywany.

    – Dlaczego uciekłeś?

    – Czy to ma znaczenie? – wyszeptał Kaden, a jego zęby otarły się o płatek ucha Louisa. – Dlaczego za mną nie poszedłeś?

    Uścisk Louisa na jego nadgarstku stwardniał. Mężczyzna cicho, niebezpiecznie się zaśmiał.

    – Przez wszystkie te lata patrzysz na mnie, nienawidzisz i pragniesz, a i tak nie potrafisz wziąć tego, czego chcesz. To weź teraz. – Jego głos opadł jeszcze niżej. – Bo po dzisiejszej nocy, Lou… może już ci tego nie ułatwię.

    Louis trwał nieruchomo, trzymając nadgarstek Kadena jak w imadle, dokładnie tam, gdzie jego dłoń spoczywała na twardości Louisa.

    Ten Kaden sprzed chwili był opanowany, prawdziwy. Ale teraz whisky coś w nim rozwiązała. Coś mrocznego, rozpaczliwego, czego Louis nigdy wcześniej nie dostrzegał.

    – Koniec z twoimi gierkami.

    – Koniec? – Głos Kadena był urywany, lecz wciąż podszyty drwiną. Jego dłoń znów przejechała po materiale w miejscu wybrzuszenia. – Czy to nie właśnie za to mnie lubisz, Lou? Za to, że nigdy niczego ci nie ułatwiam?

    – Nie – wyszeptał Louis, ignorując drżenie własnego ciała pod dotykiem Kadena. – Bardziej podobałeś mi się godzinę temu. Kiedy nie chowałeś się za tym przedstawieniem.

    Coś przemknęło przez twarz Kadena – surowego, nieosłoniętego – po czym maska wróciła na swoje miejsce.

    – Może to właśnie było przedstawienie – powiedział Kaden z półuśmiechem, a jego palce nie przestawały pracować na ciele Louisa. – Poza tym obaj wiemy, że uwielbiasz, kiedy cię prowokuję.

    Louis stłumił drżenie, gdy palce Kadena się poruszyły. Jego dłoń powędrowała na szyję Kadena, kciuk nacisnął puls.

    – Mógłbym cię uciszyć.

    – Spróbuj – wyszeptał Kaden i zamiast się cofnąć, naparł na jego chwyt. – Liczyłem, że w końcu dostanę pełne usta…

    Słowa się urwały, gdy usta Louisa znalazły się na jego szyi. Zęby musnęły wrażliwą skórę – nie mocno, tylko ostrzegawczo.

    – Nie chcę cię w takim stanie – mruknął Louis przy jego skórze.

    Kaden zesztywniał. W ciemności Louis wyczuł zmianę w jego postawie. Napięcie wkradające się w ramiona, wstrzymany oddech. Gdy Kaden się odsunął, między nich wdarło się zimne powietrze, sprawiając, że skóra Louisa zapiekła.

    Snop światła z zapomnianego telefonu padł z boku na twarz Kadena. Tyle wystarczyło, by zobaczyć, jak jego starannie pielęgnowana fasada się kruszy. Zniknęła wyniosłość, zastąpiona czymś nagim, co ścisnęło Louisa w piersi. Niebieskie oczy Kadena, zwykle ostre od wyzwania albo drwiny, miały teraz w sobie kruchość, jakiej Louis nie widział od tamtej nocy przy basenie siedem lat temu.

    Nie patrząc na Louisa, Kaden sięgnął po butelkę rumu. Ręce nie były już całkiem pewne, gdy przyłożył ją do ust i wziął długi łyk, potem kolejny. Ciche przełykanie brzmiało w mroku szatni nienaturalnie głośno. Wytarłszy usta grzbietem dłoni, osunął się plecami na ścianę, drogi materiał koszuli zaszeleścił o beton.

    Minuty się rozciągały, przerywane jedynie oddechem i odległym wyciem burzy. Z czasem oddech Kadena stał się głębszy, równy. Napięcie powoli opuszczało jego ciało, aż głowa opadła lekko na bok. Wkrótce oddychał już spokojnym rytmem alkoholowego snu.

    W przytłumionym świetle twarz Kadena się zmieniła. Ostre krawędzie maski wygładziła nieświadomość. Wyglądał młodziej, bardziej jak chłopak sprzed lat – sprzed rywalizacji, sprzed ról publicznych, zanim wszystko między nimi stało się tak skomplikowane.

    Louis oparł głowę o ścianę, zmuszając serce, by zwolniło, ciało – by ostygło. Podniecenie powoli gasło, a w jego miejscu zostawała pusta, bolesna ciasnota w piersi, gorsza niż jakikolwiek cios na lodzie. Przez siedem lat zastanawiał się, co by było, gdyby Kaden wtedy nie uciekł, a teraz siedzieli tu – pijani, zamknięci w szatni, wciąż uciekający, każdy na swój sposób.

    Zamknął oczy i wypuścił długi oddech, który zaparował w zimnym powietrzu.

    Może tak było lepiej. Rano Kaden znów założy maskę i wrócą do ról, których od nich oczekiwano: rywali. Nikogo więcej.



Tłumaczenie: Juli.Ann 

Korekta: paszyma 



 Poprzedni   👈              👉  Następny      

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty