KP – Prolog

 



 Prolog: Zły początek


    PLASK!!! BUM!!!

    Odgłos uderzających o siebie ciał zwrócił moją uwagę, gdy upychałem worki do pojemników na śmieci stojących w alejce obok baru, gdzie pracowałem dorywczo po zajęciach na uniwerku. Z papierosem w ustach spojrzałem w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Zauważyłem pięć lub sześć skrytych w cieniu postaci, które biły i kopały jakiegoś biedaka leżącego na ziemi jak kupka nieszczęścia. Obojętnie pomyślałem, że w tej okolicy to nic nowego… Przyzwyczaiłem się już do tego typu widoków, bo zaułek był dość ciemny i oprócz pracowników baru, wynoszących śmieci i odbierających dostawy, nikt tutaj nie przychodził. Zacisnąłem mocniej paski plecaka przenosząc pełną uwagę na trzymanego w ręku papierosa, zaciągnąłem się i wypuściłem kłąb dymu.

    – Ej, miej w sobie trochę woli walki – odezwał się głos z ciemności.

    Zignorowałem go i zająłem się swoimi sprawami, zamykając tylne drzwi. Zbliżała się pora zamknięcia baru. Mniej więcej o tej porze większość zalanych klientów szukała taksówki albo kogoś z kim mogłaby spędzić noc. Byli również i inni, jak te szemrane indywidua… Faceci, którzy znajdowali ofiarę, na której mogli przetestować swoje umiejętności bokserskie. Nie chodziło o to, że byłem bez serca. Po prostu nie chciałem angażować się w cudze konflikty. Okładany przez zbirów koleś prawdopodobnie powiedział niewłaściwe słowa do niewłaściwych uszu i teraz zbierał za to cięgi. Od razu zorientowałem się, że napastnicy wyglądali na takich, dla których brutalne mordobicie to nie pierwszyzna. Może i mogłem wydawać się osobą zupełnie niewrażliwą, bo przecież bezczynnie patrzyłem na scenę brutalnego pobicia... Ale… Kto wie...? Może ten ziomek sobie zasłużył? Podejrzewałem, że pewnie coś przeskrobał, bo z całą pewnością nie dopadli go za kradzież cukierków w sklepie spożywczym…

    – Puszczaj!!!

    Jest całkiem twardy, pomyślałem z odrobiną podziwu, rzucając okiem w kierunku dobiegającego mnie głosu. Facet zdołał nie tylko podnieść się na nogi, ale również przejść do ofensywy, zadając napastnikom kilka celnych ciosów. Rzuciłem niedopałek na ziemię i przydeptując go czubkiem buta skierowałem się w stronę parkingu, na którym stał mój motocykl. Byłem padnięty i jedyne na co miałem ochotę, to dotrzeć do domu i rzucić się na kanapę... Zrealizowałbym mój zamiar i ulotnił się z tego mało przytulnego miejsca, gdybym nie poczuł, że jakiś sukinsyn chwycił mnie za ubranie.

    – Pomóż mi... – dobiegł mnie z tyłu męski głos natręta, ciągnącego mnie za marynarkę uniwersyteckiego mundurka.

    Odwróciłem się w jego kierunku i ujrzałem przed sobą ofiarę z zaułka. Mimo siniaków i sączącej się po jego twarzy krwi nie wyglądał wcale na przeciętniaka, był cholernie przystojny! W jakie gówno się wpakował, że posłużył tym zbirom za worek treningowy?

– Wracaj tu, kurwa! – wykrzyknął jeden z opryszków i złapał chłopaka za kołnierzyk koszuli, nie mając zamiaru pozwolić na to, żeby im się ulotnił.

Zalęgły się we mnie wątpliwości, bo koleś nie wyglądał jakby należał do ich gangu. Chwyciłem go za ramię udaremniając zamiary łobuza, nim udało mu się odciągnąć ofiarę.

– Spokojnie, możemy o tym porozmawiać – przemówiłem neutralnym głosem.

    Omiotłem wzrokiem twarze napastników i zorientowałem się, że wszyscy byli o wiele od niego starsi. Co to za skurwiele, którzy mając tak przytłaczającą liczebną przewagę, znęcają się nad kimś młodszym od nich? Przecież on w najmniejszym stopniu nie wyglądał na godnego przeciwnika zaprawionych w boju oprawców. Sądząc po markowych, pochodzących od najlepszych projektantów, ciuchach musiał mieć dużą kasę. Najwidoczniej pochodził z bogatej rodziny. Próbowali go okraść? Czyżby to był powód ich napaści? Pociągnąłem go za siebie i stanąłem między nim, a zbirami, myśląc z rezygnacją, że przecież miałem się do tego nie mieszać. Ech…

– Jeśli nie chcesz, żeby stała ci się krzywda, to natychmiast stąd spierdalaj! – usłyszałem wściekły głos jednego z nich. Zawahałem się i spytałem:

– Co on wam zrobił?

    Wciąż rozważałem czy nie powinienem się wycofać. Kto wie czy ten niewinnie wyglądający paniczyk nie zasłużył sobie przypadkiem na zemstę rozsierdzonego gangu. Niech karma sama się tym zajmie. Ale jeśli jednak nie zawinił… Nic się przecież nie stanie, jeśli chociaż raz, dla odmiany, zagram rolę dobrego samarytanina.

– Mówiłem, żebyś stąd wypierdalał! – krzyknął, rzucając się na stojącego za mną elegancika.

    Zamarłem na sekundę, zastanawiając się po jaki chuj się w to wpakowałem. To nie była moja sprawa, a poza tym miałem w domu młodszego, znajdującego się pod moją opieką, brata. Jeśli coś mi się stanie i nie będę mógł pracować, kto się o niego zatroszczy? Te myśli mocno zachwiały moim altruizmem i po chwili zdecydowałem, by zejść z drogi niepotrzebnym kłopotom... Niech to załatwią między sobą. Postanowiłem pozostać egoistą. Po jaką cholerę mam angażować się w cudze sprawy i ryzykując obicie twarzy udzielać komuś pomocy? Grzecznie się usunę i pozwolę tym bandytom rozprawić się z pięknisiem… Zanim jednak zdążyłem wykonać jakikolwiek ruch, chwycił mnie za ramię i wyszeptał:

– Jeśli mi pomożesz... Zapłacę ci i upewnię się, że kwota będzie warta twojego czasu.

    Jak śmiesz próbować zwabić mnie czymś tak trywialnym jak pieniądze? Czy naprawdę myślisz, że uda ci się mnie przekupić!?

– Ile? – odpowiedziałem spontanicznie, po raz kolejny rozważając zmianę zdania.

    Trzeba przyznać, że uderzył we właściwą strunę.

    No cóż, ślicznoto… Masz, kurwa, całkowitą rację! Jak najbardziej można mnie kupić, byle tylko zgadzała się cena…

– Pięćdziesiąt tysięcy… Wystarczy?

Jedną ręką odepchnąłem zbirów, którzy ruszyli w naszą stronę i uśmiechnąłem się z satysfakcją, obliczając, że kwota wystarczy na zapłatę czesnego mojego brata.

– Nie próbuj mnie oszukać, bo żeby wysłać cię w zaświaty nie będzie mi potrzebna pomoc tych dupków. Bez problemu poradzę sobie z tobą sam – zagroziłem gogusiowi, zanim zauważyłem kije, w które faceci byli uzbrojeni.

    Szybko odsunąłem chłopaka na bok i kopnąłem w rękę trzymającą przygotowaną do ataku broń. Zbój poleciał do tyłu i upadł na ziemię. Nie miałem zamiaru pozwolić nikomu skrzywdzić tego modnisia. Zamierzałem wykorzystać wszystkie moje umiejętności i doświadczenie, które zdobyłem będąc mistrzem sztuk walki. Rozdawałem ciosy i kopnięcia, a oni zmienili swój cel i skupili się na atakowaniu mnie. Z powodzeniem ich blokowałem, a potem uderzałem, nie będąc zbyt wybrednym w wyborze części ciała, w które brutalnie trafiałem. W końcu metaliczny odór krwi zaczął wypełniać powietrze. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, bo żaden z nich nie był w stanie mnie dotknąć, a tych, którzy jeszcze chwiejnie stali na nogach powaliłem na ziemię kilkoma ruchami.

    Szybko podniosłem z ziemi plecak, chwyciłem rękę opierającej się na koszu na śmieci ofiary losu i pociągnąłem za sobą w stronę parkingu. Na wpół biegnąc i idąc, tak szybko jak się tylko dało, przedostaliśmy się do mojego motocykla. Wyglądało na to, że ta banda oprychów była kurewsko zawzięta. Mimo, że dostali porządny wpierdol, znów stali na nogach i sprawiali wrażenie, że nie zamierzają pozwolić nam tak zwyczajnie uciec.

– Dokąd jedziemy?

Przystojniak z posiniaczoną i zakrwawioną twarzą jęknął, a jego ręka wciąż zasłaniała brzuch.

– Jeszcze nie wiem, po prostu wsiadaj – powiedziałem, uruchamiając silnik mojego motocykla. Złapałem go za nadgarstek, gdy wahał się, czy wskoczyć na tylne siedzenie.

    Nie puszczę cię tak łatwo koleś, wciąż jesteś mi winien zapłatę.

    Szybko cofnąłem motocykl, wrzuciłem bieg i ruszyłem z miejsca. Ścigający nas bandyci rzucili się biegiem w naszym kierunku, ale nie mieli najmniejszych szans aby w ten sposób nas dogonić. Skręciłem w główną drogę, na wszelki wypadek nie zwalniając. Napastnicy prawdopodobnie wracali do swoich samochodów, aby kontynuować pościg.

    – Dziękuję – usłyszałem zachrypnięty głos, zanim poczułem jak jego głowa opada na moje ramię.

– Nie truj… – odpowiedziałem wypranym z emocji głosem.

Spojrzałem we wsteczne lusterko i odetchnąłem z ulgą, gdy nie zauważyłem śladu po złoczyńcach.

– Nie sądzę, żeby dali radę nas dogonić.

    Wysoka postać na tylnym siedzeniu również odetchnęła z ulgą.

– Jeszcze raz dziękuję – powiedział cicho, po czym znów oparł się na moim ramieniu. Zdaje się, że zaczynał tracić przytomność, bo poczułem jak zaczyna zsuwać się z siedzenia. Szybko chwyciłem jego ramiona i oplotłem nimi moją talię, w obawie, że spadając z motoru przy tej prędkości zabije się i zapłata przejdzie mi koło nosa.

– Trzymaj się mocno, do cholery, bo walniesz łbem o beton! – mój głos zderzył się z pędzącym wiatrem.

Choć trudno było usłyszeć, co mówię, wydawało się, że zrozumiał, bo mocniej chwycił mnie za kurtkę.

– Dziękuję.

Czy to wszystko, co ten facet potrafił powiedzieć? Nie do wiary, że w takiej sytuacji pamiętał o manierach. Co to za gościu? Skupiłem się na prowadzeniu i mimo, że nieco zwolniłem, motor nadal poruszał się ze znaczną prędkością.

– Pamiętaj o pięćdziesięciu tysiącach – przypomniałem mu surowo, zerkając w lusterko i zauważyłem jak postać siedząca z tyłu, krzywiąc twarz z bólu, kiwnęła głową.

– Zawieź mnie do domu, tam dam ci pieniądze.

    Natychmiast stałem się ostrożny. Nie byłem pewien, czy mogę mu tak po prostu zaufać. Co się stanie, jeśli okaże się być częścią kartelu narkotykowego lub członkiem rodziny mafijnej? A co, jeśli kopnie w kalendarz, a oni obciążą mnie za to odpowiedzialnością? W końcu porządnie oberwał, kto wie czy nie ma jakichś wewnętrznych obrażeń. Całkiem możliwe, że zatłuką mnie, bo udzieliłem mu pomocy w zamian za forsę. Coś w sposobie, w jaki to powiedział, sprawiło, że wydał mi się nagle szalenie podejrzany.

– Nie martw się, nie zamierzam cię zabić.

    Kurwa! Czy pomyślałem za głośno, czy to z niego jest jakiś cholerny jasnowidz? Z lusterka spoglądała na mnie uśmiechnięta twarz pięknisia.

– A kto cię tam wie… – odpowiedziałem szczerze.

– Czy ktoś taki jak ja wygląda dla ciebie jak przestępca? – zapytał słabym, nabrzmiałym z bólu głosem.

– A żebyś wiedział! Dlaczego zadajesz się z takimi mętami?

– Heh heh... – dobiegł do mnie jego cichy chichot.

    To wszystko co było potrzebne, by przekonać mnie, że zabranie go do jego domu byłoby najgorszą z możliwych decyzji. Przywidywałem możliwość napaści od razu po wyhamowaniu przed jego domem. Spróbuję z nim negocjować. Mógłbym podrzucić go na najbliższą stację benzynową i zostawić tam, samemu szybko się ulatniając. Ale wtedy miałbym przechlapane, bo chłopak znajdował się naprawdę w opłakanym stanie. Nie mógł nie tylko biegać, ale nawet bez przeszkód oddychać.

– Jesteś niezły, wiesz o tym? – powiedział, kiedy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej.

    Wręczyłem mu swój telefon z zamiarem doliczenia dodatkowych kosztów za korzystanie z niego. Wybrał numer i usłyszałem jak rozmawia z ojcem. Nie rozwodził się długo, zwięźle precyzując skąd należy go odebrać. Patrząc na niego, pomyślałem, że może powinienem mu zaproponować zawiezienie do szpitala… Miał ewidentne problemy z oddychaniem, a z ran na jego głowie nadal sączyła się krew.

    Może zgodziłby się, żebym zawiózł go na ostry dyżur za dodatkowe trzydzieści tysięcy?

– Jeszcze raz dziękuję, mimo, że zdaję sobie sprawę, że twoją jedyną motywacją była forsa. Ten czyn niekoniecznie dodaje ci chwały – powiedział, nie ruszając się z motocykla. Zignorowałem jego komentarz. Za wszystko trzeba w życiu płacić, a ja nie mogłem sobie pozwolić na filantropię.

– A tak w ogóle to nazywam się Kinn. Chodzimy na ten sam uniwersytet – powiedział zwracając twarz w moim kierunku.

– Skąd wiesz? – zapytałem wymijająco, na wszelki wypadek postanawiając nie ujawniać żadnych osobistych informacji. Jakoś nie uśmiechała mi się perspektywa, że mógłby mnie namierzyć.

– Yyyy… Twoja kurtka.

Faktycznie… Przypomniałem sobie, że wciąż mam na sobie moją uniwersytecką marynarkę, która teraz cała usiana była plamami zaschniętej krwi.

– Ach, tak…

Kinn powtórzył swoje pytanie:

– No więc? Jak masz na imię? Hę?

    Jakoś nie widać było po nim chęci, żeby zsiąść z motoru i pozwolić mi odjechać. Byłem coraz bardziej zirytowany, a jedyne słowa, jakie przychodziły mi do głowy, wydawały się zbyt okrutne. Miałem mianowicie niepohamowaną ochotę powiedzieć mu, żeby oszczędzał oddech, zamiast tracić go na rozmowę ze mną. Zamiast tego zapytałem:

– Dlaczego chcesz to koniecznie wiedzieć? – uniosłem brwi – Czyżbyś zamierzał kogoś po mnie wysłać?

– Udzieliłeś mi pomocy. Dlaczego miałbym coś takiego zrobić...? Więc, jak masz na imię?

Był jak zacinająca się płyta i powtarzał w kółko to samo pytanie. Na cholerę chce to wiedzieć?

– A co?! Czyżbyś zamierzał wypisać moje imię na ścianie swojego domu i zacząć je czcić w podzięce za moje zasługi? – rzuciłem sarkastycznie, chcąc by wreszcie odczepił się od tematu mojego imienia. Jaki cel mu przyświecał, że koniecznie chciał je poznać?

– Dobrze, w takim razie nie zsiadam.

Zauważyłem, że miał zamiar znowu oprzeć na mnie głowę. Ledwo udało mi się odsunąć.

– Jeśli nie zejdziesz z motoru, skopię ci tyłek – zagroziłem mu surowo.

– Wtedy po prostu odbiorę swój zegarek. To nawet i lepiej, dam ci gotówkę jak przyjadą mnie odebrać.

    Spojrzałem na zegarek, który dał mi w ramach zapłaty, wyczuwając jego fakturę i wagę. To z pewnością nie była podróbka i podejrzewałem, że jego wartość o wiele przekracza te wynegocjowane pięćdziesiąt tysięcy. Westchnąłem.

– Jom... Mam na imię Jom.

    Zadowolony z mojej odpowiedzi, uśmiechnął się i zsiadł z motocykla. Patrzyłem, jak odchodzi, zastanawiając się, co takiego zrobił, że stał się ofiarą brutalnej bandyckiej napaści. Tak czy inaczej, to nie była moja sprawa. Założyłem kask, o którym zapomniałem podczas naszej niebezpiecznej ucieczki i ruszyłem w stronę domu.



Tłumaczenie: Juli.Ann

Korekta: Baka


Opis 👈             👉 Następny 



Komentarze

Popularne posty