KP – Rozdział 1

     



 Déjà-vu


Apsiiik!

        – Cholera... Kto tam gada o mnie za moimi plecami? Kicham bez przerwy od wczorajszego wieczora – skarżył się Jom, gdy stawiał kawę na marmurowym stoliku przed budynkiem Wydziału Wychowania Fizycznego.

    Spojrzałem na niego, po raz kolejny przepraszając w myślach. Żałowałem kłamstwa, które zaserwowałem Kinnowi podając mu imię Joma zamiast mojego. Ale poważnie… Kto przy zdrowych zmysłach, będąc w takiej sytuacji, ujawniłby swoją prawdziwą tożsamość? Przecież nie tylko wziąłem jego zegarek, ale zdążyłem go już również za przyzwoitą gotówkę opchnąć. Co będzie, jeśli pewnego dnia zdecyduje, że chce go odzyskać i zacznie mnie szukać? Gdybym przynajmniej skłamał podając jakiekolwiek inne imię, kiedy właściciel lombardu mnie o nie spytał… Mogłem przecież użyć jakiegokolwiek fałszywego jak na przykład Boy, Nume czy Sommai. Ale w decydującej chwili żadne imię oprócz jednego nie zaświtało mi w głowie, bo akurat w tym momencie rozległ się dźwięk SMS–a i na ekranie niefortunnie wyświetlił się „Jom”.

    Kurwa! Przykro mi, stary, ale jeśli coś ci się przytrafi, to chyba naprawdę będzie po prostu zajebisty pech!

    – Dlaczego, do cholery, tak się na mnie gapisz? Mam coś na nosie? – dopytywał się Jom.

    Szybko odwróciłem głowę i skupiłem uwagę na Temie, zajętym poprawianiem raportu grupowego, który zwrócił nam profesor. To byli moi dwaj najlepsi przyjaciele. Jom był znany ze swojego temperamentu i wybuchowości, a Tem był zupełnie inny, niż można było sądzić na pierwszy rzut oka. A w końcu ja… Posiadałem mało towarzyskie usposobienie, a na mojej niewzruszonej twarzy tak rzadko ukazywały się jakiekolwiek emocje, że sprawiałem tym wrażenie faceta bez serca. Dodatkowo moje lewe ramię pokryte było tatuażami inspirowanymi Japonią, ozdobione chmurkami i kwiatami sakury. Wszystko to działało onieśmielająco na innych i sprawiało, że byłem w ich oczach osobnikiem, któremu należało konsekwentnie schodzić z drogi. Ci dwaj byli wyjątkami, których nie odstraszyła moja nieprzystępna fasada.

    Rozpoczynaliśmy właśnie drugi rok studiów na jednym z najlepszych uniwersytetów w kraju. Gdyby nie moje stypendium sportowe, nie byłoby mnie stać na studiowanie tutaj. Udało mi się to wyłącznie dzięki moim osiągnięciom w sportach walki. Bycie mistrzem kraju w judo zdecydowanie pomogło mi w uzyskaniu przywileju darmowego uczęszczania na tę znakomitą uczelnię.

    – Może po skończeniu projektu wybierzemy się do baru, w którym pracuje Porsche? – zapytał Jom nie odrywając oczu od gry na swoim telefonie.

    – Ej! Zanim zaczniecie planować wieczór, może raczylibyście, kurwa, uprzejmie mi pomóc?! Sam mam się z tym męczyć? – rzucił zirytowany Tem.

    Nie mylił się. Podczas gdy on pracował, ja co prawda go nie rozpraszałem, ale również nie przykładałem ręki do zadania, tak samo jak Jom, który beztrosko grał na komórce. Nie mając zamiaru pomagać jedynie wpatrywałem się w trzymaną w ręku kartkę.

    – OK, to chodźmy jak już skończymy! – nalegał Jom.

    Obaj często przychodzili wyluzować się w moim miejscu pracy, dlatego doskonale znali właścicielkę lokalu.

    – Dobra, dobra! Pójdziemy! Przestańcie truć dupę! – przytaknął Tem.

    Haha... Taka motywacja wystarczyła. Obaj z Jomem pospiesznie przysunęliśmy się do niego bliżej, nadzorując nanoszenie poprawek, które profesor polecił nam zrobić. Jom mniej więcej co trzy minuty wypytywał go o postępy, natomiast moja „pomoc” polegała na intensywnym gapieniu się na przyjaciela i naciskaniu na niego, żeby się pospieszył.

    W końcu cała nasza trójka znalazła się w klubie The Root należącym do Madam Yok. Z tą różnicą, że podczas gdy oni obaj odpoczywali, ja zmieniłem się w kelnera i rzadko miałem okazję by na dłużej zatrzymać się przy ich stoliku.

    – Porsche, czy mogę prosić o dolewkę?

    Skinąłem głową kobiecie w średnim wieku i z uśmiechem na ustach podałem jej alkohol. Mieszanie drinków było czymś, w czym byłem naprawdę dobry. Byłem również dość popularny wśród naszych klientek. Dostawałem duże napiwki, a niektóre przychodziły regularnie, żeby mnie zobaczyć. Czasem, jeśli któraś z nich mi się naprawdę podobała, chętnie się z nią spotykałem. Kobieta, której podałem koktajl przyszła w towarzystwie dwóch przyjaciółek. Można było śmiało powiedzieć, że była olśniewająca i mimo, że mogła zawrócić w głowie każdemu znajdującemu się tu mężczyźnie, patrzyła tylko na mnie...

    – Mam na imię Vivi. Tu jest mój numer. Zadzwoń do mnie kiedyś – powiedziała, zapisując szereg cyfr na karteczce samoprzylepnej, którą z uśmiechem przyjąłem i wsunąłem do kieszeni.

    –– Wygląda na to, że Porsché będzie dziś spał sam – rzucił z domyślnym uśmieszkiem Jom, kiedy obok niego usiadłem, mając na myśli mojego młodszego brata.

[Przypis tłumacza: Młodszy brat Porsche, który w dramie nosi imię Porchay, w oryginalnym angielskim tłumaczeniu znajdującym się na tajskiej stronie MEB ma na imię Porsché. Tłumaczem tej wersji jest aktor grający w dramie Vegasa: Bible Wichapas Sumettikul]

    Tem podał mi drinka. Byłem z Madam Yok w tak dobrych relacjach, że nie przeszkadzało jej, gdy podczas pracy od czasu do czasu dosiadałem się do stolika przyjaciół.

    Właścicielka baru była transgenderową kobietą, która ubierała się tak, jakby zawsze był Chiński Nowy Rok, każdego dnia tygodnia zmieniając kolor stroju. Chociaż wydawało mi się to zarówno zabawne jak i dziwne lubiłem ją, bo była wobec mnie bardzo hojna i serdeczna. Zawsze, gdy trzeba było zapłacić drogie czesne mojego brata, oferowała pomoc pożyczając mi pieniądze. Była jedyną dorosłą osobą w moim życiu, którą naprawdę bardzo szanowałem.

    – Co to ma być? Nie ma jeszcze północy, a ktoś już ukradł mojego cennego Porsche! Usłyszałem jej dźwięczny głos, kiedy usiadła obok i objęła mnie ramieniem.

    Gdyby to była jakakolwiek inna transgenderowa kobieta, być może poczułbym się trochę nieswojo. Nie miałem nic przeciwko takim osobom, ale nie byłem przyzwyczajony do przebywania w ich towarzystwie. Tak przynajmniej było na początku. Jednak dzięki pracy tutaj przywykłem do niej. Mimo, że dopiero kilka miesięcy temu skończyłem dwadzieścia lat, każdego dnia po zajęciach ciężko pracowałem na zapleczu baru, pomagając w przygotowaniach przed jego otwarciem. Ustawiałem stoliki i krzesła, szorowałem podłogi, ścierałem kurze i dbałem o czystość kieliszków, dopóki Madam Yok nie awansowała mnie na kelnera, podwyższając równocześnie moje wynagrodzenie. Dodała też, że bywalcy baru mnie uwielbiają, a ona z przyjemnością wykorzysta ten fakt, by przyciągnąć do nas jeszcze więcej klientów.

    – Lepiej pilnuj twojego cennego Porsche! Z tego co widzę każda znajdująca się tutaj kobieta ma na niego ochotę.

    Madam Yok sarkastycznie zmarszczyła brwi słysząc uwagę Tema i oparła głowę na moim ramieniu. Uśmiechnąłem się i łyknąłem drinka. Była jeszcze młoda godzina, więc bar nie był zatłoczony. Pracowałem tu już na tyle długo, że zdobyłem zaufanie szefowej i mogłem nadzorować pozostałych kelnerów. Robiłem to, mimo że niektórzy pracownicy byli ode mnie starsi i mogli pochwalić się dłuższym stażem.

    Właścicielka baru od dzieciństwa przyjaźniła się z moim wujkiem i była częstym gościem w naszym domu, aż do czasu tragedii, która wydarzyła się w mojej rodzinie osiem lat temu. Katastrofy, która na zawsze zmieniła moje życie...

    Mój ojciec odniósł sukces otwierając salon sprzedaży importowanych, luksusowych aut. Posiadał również wiele innych, małych firm, które z powodzeniem prowadził. Razem z bratem dorastaliśmy beztrosko w zamożnej rodzinie, aż do dnia w którym nasi rodzice ponieśli smierć w wypadku samochodowym. Dom, samochody oraz cały majątek zostały zajęte przez bank. Doskonale prosperująca firma ojca przeszła na własność udziałowców w wyniku jej wrogiego przejęcia. Mojemu bratu i mnie nie zostało praktycznie nic oprócz zniszczonej, trzypiętrowej kamienicy i niewielkich środków, które pozwoliły nam przetrwać. Jedynymi osobami, które nieodmiennie nas wspierały była właśnie moja szefowa oraz uzależniony od hazardu wujek Thee, będący młodszym bratem ojca.

    – Serio, równie dobrze możesz po prostu umówić się z Madam Yok i tak nigdy nie widziałem, żebyś miał dziewczynę – zakpił ze mnie Jom.

    – On wcale nie musi szukać żadnej dziewczyny, bo ja jestem wszystkim czego mu potrzeba – droczyła się właścicielka baru.

    Z promiennym uśmiechem na ustach odpowiedziałem:

    – Ledwo potrafię zadbać o siebie, więc jak możesz oczekiwać, że byłbym w stanie zająć się dodatkowo kimkolwiek innym.

    Dopiłem drinka myśląc o tym, że jestem zbyt beztroski i nie potrafię sobie wyobrazić, że w najbliższej przyszłości miałbym myśleć o kimkolwiek na poważnie, a tym bardziej żebym miał się z kimś związać.

    – Więc dlaczego nie znajdziesz sobie kogoś, kto dla odmiany zaopiekuje się tobą? – wtrącił znów ten cholerny Tem, wskazując głową stół zajęty przez grupę przystojnych facetów. Przysunął się bliżej i szeptem uzupełnił:

    – Widziałem, że już od jakiegoś czasu się na ciebie gapią, nawet na sekundę nie spuszczając cię z oka.

    – A może masz ochotę, żebym skopał ci tyłek!?

    Podniosłem nogę i zamachnąłem się nią przygotowując do ataku, ale Tem miał na tyle rozsądku, żeby na wszelki wypadek usunąć mi się z drogi.

    – Wiecie, całkiem prawdopodobne, że oni po prostu patrzą na mnie – przerwała nam moja szefowa i spoglądając w kierunku stołu z przystojniakami mrugnęła okiem, w odpowiedzi na co wszyscy przy nim siedzący zgodnie odwrócili głowy…

    Jom i Tem zaczęli się śmiać, jednak Tem nie miał zamiaru mi odpuścić.

    – Nieee, oni lecą na naszego przyjaciela!

A zwracając się do mnie wyliczył:

    – Masz naprawdę doskonały wygląd, jesteś cholernie przystojny, męski, wysportowany, dobrze ubrany, a na dodatek na ramieniu masz zajebisty tatuaż.

Zirytowany rzuciłem w jego kierunku szczypcami do lodu.

    – Ty głupku! Czy ty jesteś ślepy?! Gdyby Porsche był gejem, to bawoły rodziłyby szczeniaki, wyglądające jak Madame Yok – wtrącił swoje trzy grosze Jom, kasując od niej klapsa w tył głowy.

    – Jak śmiesz mnie tu obrażać, hmmm? Ten stół jest pełen kretynów!

    Moja szefowa skrzywiła się z niezadowoleniem i wstała by zająć się innymi klientami.

    – No proszę! Wcale nie patrzyli na nią, tylko na Porsche. Wiedziałem! Takie z niego ciacho!

    To akurat była ta część mojej pracy, z której bez żalu mógłbym zrezygnować. Byłem naprawdę daleki od zachwytu wiedząc, że bywający w knajpie homoseksualni faceci uwielbiali się na mnie gapić. Niektórzy próbowali ze mną flirtować, zostawiali swoje numery i identyfikatory LINE, ignorując wysyłane przeze mnie jednoznaczne sygnały braku zainteresowania. Jedyne co mi pozostawało to grzecznie się do nich uśmiechać i traktować z taką samą uprzejmością jak pozostałych klientów. Mimo, że nie miałem nic przeciwko gejom, nie posiadałem jakichkolwiek wątpliwości co do moich heteroseksualnych preferencji.

    – Stary, zobacz co on ma na sobie, designerskie ciuchy od najsławniejszych projektantów. Najwyższa półka. Gdybyś tylko otworzył odrobinę swoje serce, mógłbyś być ustawiony na całe życie – Tem nie przestawał sobie grabić, stąpając po coraz cieńszym lodzie.

    Posłałem mu mało przyjazne spojrzenie i cedząc słowa zagroziłem:

    – Jeśli nie przestaniesz, wywlokę twój tyłek przez zaplecze na zewnątrz i zatłukę cię tam na śmierć.

    – Eee… Stary, spoko. Ja się z tobą tylko odrobinę droczę... Spójrz lepiej w kierunku stolika z tymi ślicznotkami, zdaje się, że cię wołają.

    Zauważyłem gest Vivi, podszedłem do niej myśląc, że chce złożyć kolejne zamówienie i nachyliłem się by lepiej ją słyszeć.

    – Gdzie jest łazienka? – wyszeptała zmysłowo, gdy nasze twarze znalazły się blisko siebie i równocześnie poczułem muśnięcie jej dłoni na mojej.

    – Kieruj się na tyły i skręć w lewo – odpowiedziałem grzecznie, chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę o co jej właściwie chodzi. Nie przestawała przeciągać opuszkami palców tam i z powrotem po grzbiecie mojej dłoni.

    – Czy mógłbyś mnie tam zaprowadzić? Boję się zgubić…

    Tak jak się spodziewałem, nie mogła i nie chciała czekać. Złapała mnie za rękę i pociągnęła w ciemny kąt na tyłach baru. Gdy zatrzymała się w zaułku z niecierpliwością zaczęła mnie namiętnie całować. Przysunąłem się bliżej, przyciskając jej drobne ciało do ściany. Takie sytuacje zdarzały się często, więc nawet towarzystwo innych par korzystających z tej zaciemnionej części baru już mi nie przeszkadzało. To było idealne miejsce, jeśli chciało się po prostu szybko załatwić sprawę. Kiedy zdarzyło mi się poczuć ochotę na „snack” podczas pracy, zawsze czekał na mnie jakiś „szybki posiłek”, który zaspokajał moje potrzeby. Przesunąłem ręce, by zamknąć w dłoniach bujne piersi i nie przestając całować ocierałem się biodrami o chętne ciało. Sięgnąłem do zapięcia dżinsów, ale nie zdążyłem ich ściągnąć, bo głośny trzask dobiegający od strony baru zupełnie mnie rozproszył.

    – Porsche, dawaj tu, szybko!!! – usłyszałem krzyk jednego z kelnerów.

    – Co się dzieje, do cholery? – odburknąłem sfrustrowany, zapinając z powrotem guzik i łapiąc zdezorientowany wzrok Viki, próbującej szybko doprowadzić do porządku swoją garderobę.

    – Sam się, kurwa, przekonasz. Rusz w końcu dupę!

    Nie tracąc ani chwili szybko pobiegłem do środka i rozszerzyłem oczy na widok chaosu jaki mnie przywitał. Połowa baru została doszczętnie zdemolowana. W moim polu widzenia znalazły się porozrzucane po całym lokalu stoły i krzesła oraz klienci, którzy w pośpiechu próbowali uciekać tłocząc się przy frontowych drzwiach. Na podłodze zobaczyłem potłuczone szkło z butelek i kieliszków. Wszystko wskazywało na to, że sprawcami zamieszania byli stojący na pobojowisku liczni, ubrani w czarne garnitury, gangsterzy, których obecność dodawała dramatyzmu obrazowi zniszczeń.

    Właścicielka baru bezskutecznie negocjowała z nimi, próbując skłonić ich do zaprzestania dalszej dewastacji jej lokalu…

    – Uspokójmy się wszyscy, przecież możemy o tym porozmawiać.

    – Co się stało?

    Podbiegłem do stojącej w towarzystwie kelnerów szefowej i zmarszczyłem brwi, gdy zauważyłem jednego z wandali. Kiedy nasze oczy się spotkały, okazało się, że on również mnie rozpoznał, bo błyskawicznie przeszedł do ataku. Byłem szybszy i zanim się zorientował, wbiłem stopę w jego klatkę piersiową i kopniakiem z impetem odrzuciłem go do tyłu. Rozpoznałem kilka innych twarzy, bo nie sposób było je zapomnieć po wczorajszym incydencie. Jak mógłbym nie pamiętać o tym przystojniaku i jego „przyjaciołach”, którym porządnie nakładłem po gębach?

    Nie zamierzałem wdawać się z nimi w uprzejme konwersacje, a tym bardziej próbować dowiedzieć się, dlaczego postanowili mnie odnaleźć. Zamiast tego natychmiast przeszedłem do ofensywy. Rzuciłem się w ich kierunku i seria moich mocnych ciosów i kopnięć trafiała w miejsca, gdzie musiało najbardziej boleć. A chociaż nie była to ich walka, moi dwaj przyjaciele dzielnie mnie wspierali.

    – To ty, skurwysynu...!

    – Co ze mną?

    – To ty wpierdoliłeś się wczoraj w nie swój interes i pogruchotałeś kości mi i moim ludziom – wykrzyczał z gniewem, podczas gdy inni z jego gangu kontynuowali starcia z moimi przyjaciółmi i pracownikami baru.

    Nawet moja przełożona zaangażowała się w bijatykę i odkładając na bok swoją kobiecą stronę zmieniła się w prawdziwego "Hulka". Patrzyłem jak z wściekłością używała krzeseł jako broni i z impetem rzucała nimi w napastników.

    – To nie moja wina, że jesteście żałosnym gangiem popychadeł – odpowiedziałem z szyderczym uśmiechem i przywaliłem mu prosto w jego bandycką gębę. Potknął się, zrobił krok w tył, ale szybko się pozbierał i chwytając pustą butelkę po piwie, rozbił ją o kant stołu robiąc z niej ostrą broń. Z nadzieją dźgnięcia mnie swoim prowizorycznym sztyletem, rzucił się do przodu.

    Zapomnij wymoczku, cokolwiek wymyślisz, ja zawsze będę dziesięć razy szybszy!

    Napastnik był coraz bardziej nakręcony, gdy z powodzeniem unikałem każdej próby ataku i bez problemu parowałem jego ciosy. Właściwie nie było się czemu dziwić, że tak łatwo mnie odnaleźli. Przecież musiało być dla nich oczywiste, że pracuję w tym barze, skoro, zanim pospieszyłem na odsiecz ich ofierze, widzieli mnie wyrzucającego śmieci i zamykającego drzwi na zaplecze. Zdaje się, że zlekceważyłem niebezpieczeństwo, ignorując podszepty instynktu, który kazał mi się trzymać z dala od wczorajszego mordobicia. Za to teraz moje myśli najbardziej zajmowało pytanie jak wysokie szkody materialne poniosła Madam Yok i jak, do cholery, mam je odrobić. W końcu to ja byłem przyczyną tej kurewskiej demolki. Wizja zagrożenia pobiciem była w tej chwili nieistotnym drobiazgiem.

    – Niezły jesteś! – warknął mafioso, próbując po raz kolejny mnie dźgnąć, mimo, że po każdej bezowocnej próbie posyłałem go na podłogę.

    – Dzięki za komplement.

    Uśmiechnąłem się, przymierzając do kolejnego kopa, ale jeden z pozostałych zbirów zablokował mój ruch przytrzymując mnie od tyłu. Ujrzałem sadystyczny grymas na twarzy przeciwnika, który zbliżył się do mnie i przytrzymał rozbitą butelkę tuż przy mojej twarzy. Nie bałem się, byłem pewien, że bez względu na wszystko, będę w stanie wyczuć jego atak i z łatwością się uchylić.

        – STOP!!!! – tajemniczy, donośny głos rozległ się od strony wejścia do baru. Głos, który miał w sobie tyle mocy i autorytetu, że wszyscy błyskawicznie zastygli i spojrzeli w kierunku, z którego dochodził.

    – Kurwa! To Kinn!!! – wykrzyknął jeden z bandytów. Wszystkie oczy skupiły się na właścicielu stanowczego głosu, za którym podążał zastęp ubranych w czarne garnitury mężczyzn.

    – WY DRANIE!!! Jak, do cholery, mam to wszystko naprawić?

    Głos Madam Yok zabrzmiał naprawdę głośno, lecz po chwili utonął w odgłosach narastającego chaosu. Jednak tym razem to nie ja byłem na straconej pozycji, ponieważ przestałem być głównym celem tych szumowin. Zastąpił mnie w tym piękniś, któremu udzieliłem wczoraj pomocy, skupiając na sobie i swojej świcie całą uwagę brutalnych bandziorów. Kinn radził dziś sobie o wiele lepiej niż wczoraj, precyzyjnie rozdając mocne ciosy. Ja również nie próżnowałem, wkładając w uderzenia całą wściekłość na szmatławców, którzy odważyli się zamienić ten lokal w żałosną ruinę. Wokół zapanował niezły bałagan, ponieważ ludzie przybyli z Kinnem nie ogarniali, kto należał do personelu knajpy, a kto był członkiem gangu. Skupiałem się by przyłożyć tym samym facetom, których okładałem wcześniej, a którzy z niesłabnącą wściekłością mnie atakowali.

    – Ostrożnie, Master Kinn!

    Odwróciłem się w kierunku głosu, który należał do jednego z podwładnych Kinna. Ich chlebodawca porządnie oberwał w twarz i twardo wylądował plecami na ścianie. Zauważyłem, że jego wrogowie odcięli mu drogę ucieczki. Było ich chyba z pięciu, a jeden z nich miał nóż i najwyraźniej zamierzał go użyć, by zaatakować Kinna. W tym momencie musiałem podjąć decyzję.

    Opowiedzenie się po stronie chłopaka, któremu wczoraj uratowałem tyłek, wydawało się być właściwym scenariuszem. Widać było, że do biednych nie należał. Jego zegarek, który zastawiłem, miał sześciocyfrową wartość. Więc zdaje się, że byłem mu to winien. Błyskawicznie się poruszając sprzedałem mocnego kopa bandziorowi, który trzymał nóż, posyłając go na podłogę. Jedną ręką chwyciłem za włosy oprycha, który uderzył Kinna w twarz, a drugą zablokowałem nadchodzące kopnięcie ze strony kolejnego napastnika. Szybko, nie szczędząc nikomu razów, rozprawiłem się z gangsterami próbującymi dobrać się Kinnowi do skóry. Z politowaniem patrzyłem, jak leżeli na podłodze, chwilowo nie próbując się nawet podnieść.

    – Dziękuję... – padło tradycyjnie ze strony Kinna. Że też w takiej sytuacji pamiętał o manierach. Co to za gościu?

    – To cię będzie kosztować... – odpowiedziałem z uśmiechem i odwróciłem się by rozprawić się z kolejnymi dupkami, którzy najwidoczniej nie mieli pojęcia, kiedy należało się poddać. Zająłem pozycję między nimi, a Kinnem i usłyszałem jego głos:

    – Nadchodzi ich więcej.

    – Co im, kurwa, zrobiłeś? Puściłeś im z dymem dom, czy co?

    – Heh... Oni po prostu na mnie polują – rzucił mój rozmówca, patrząc na wbiegającą do baru drugą falę gangsterów.

    Tym razem obsługa baru, moi przyjaciele i szefowa byli na tyle rozsądni, żeby uciec na zaplecze. Nieważne, jak bardzo jest się uzdolnionym w sztukach walki… Nawet posiadając dziesięć tytułów *Buakaw, nie było sposobu, aby pokonać napastników posiadających tak przytłaczającą przewagę liczebną oraz stosujących brudną taktykę. 

[1] Mistrz Muay Thai i fighter Hall of Fame

Grupa, która przybyła na odsiecz, składała się z uzbrojonych w noże i pistolety gangsterów. Było jasne, że albo wezmę nogi za pas i błyskawicznie się stąd ulotnię, albo z całą pewnością skończę podając drinki w niebie. Nie miałem wątpliwości, że nowo przybyli nie zawahają się położyć nas trupem. To nie była pora na zgrywanie bohatera, postanowiłem więc bez ociągania się stąd zmyć.

    – Kurwa! Spadamy!

    – Jak? Przecież szczelnie otoczyli to miejsce.

    Z niedowierzaniem i zgrozą spojrzałem na Kinna, który wyglądał na absolutnie spokojnego. Beznamiętnie wpatrywał się w gangsterów, jak gdyby miał zamiar rozprawić się z nimi zupełnie sam. W obliczu brutalnego mordobicia sprawiał wrażenie jakby znajdował się na popołudniowej herbatce u babci!

    – Chodź za mną.

    Na jaki chuj mianowałem się znów jego obrońcą?! 

Chwyciłem Kinna za nadgarstek i pociągnąłem przez kuchnię na tyły baru, mając nadzieję, że nie natkniemy się tam na kolejnych zbirów, bo tym razem będzie po nas. Po chwili znajdowaliśmy się w tym samym miejscu co wczoraj.

    – Dokąd mnie zabierasz?

    Nie udzieliłem mu odpowiedzi i nie puszczając jego ręki skierowałem się w stronę pojemników na śmieci. Po jaką cholerę go za sobą ciągnę? Może i miałem w tym swój udział, ale to on był głównym powodem całego splotu tych brutalnych wydarzeń. Miałem cholerne szczęście, że parking był dziś pełny i byłem zmuszony odstawić motocykl na tyłach baru. Gestem kazałem mu wsiąść. Odpaliłem i precyzyjnie torowałem sobie drogę przez szybko gęstniejące zbiorowisko nadbiegajacych z każdej strony gangsterów. Miałem wrażenie, że na moich oczach rozgrywa się powtórka z doskonale mi znanego filmu… Perfekcyjnie dokładna migawka wydarzenia, które miało miejsce wczoraj.

    Déjà–vu

    To słowo pojawiło się w mojej głowie, gdy wjechaliśmy na tę samą stację benzynową, na którą podrzuciłem go również wczoraj…

    A teraz... Ile tym razem powinienem mu policzyć?




Tłumaczenie: Juli.Ann     

Korekta: Baka



Poprzedni 👈             👉 Następny 



Komentarze

Popularne posty