TbC – Prolog

 


Zasady przetrwania

To się stało

:

Pożegnanie

:

Powrót

:

Na zawsze

 

Achiwich…

To nie było moje imię, ale musiałem zacząć od Achiwicha, bo ostatnio zbyt często je słyszałem. Nie tylko słyszałem. Wszędzie widziałem twarz osoby o tym imieniu. Byłem tym zmęczony.

Ale… czy wszyscy nie widzieli go równie często?

Achiwich, ten sławny aktor.

Był wszędzie. W telewizji, na billboardach, a nawet na reklamach pasty do zębów na bokach autobusów. Nie wiedziałem, kto miał okazję zobaczyć go na żywo. Ale ktokolwiek to był, zupełnie mnie to nie obchodziło!

Podkreśliłem swoją obojętność, przechodząc obok gigantycznego billboardu na lotnisku.

Minąłem pierwszy billboard z Achiwichem.

Minąłem drugi billboard z Achiwichem.

Minąłem trzeci billboard z Achiwichem. I powinienem przestać liczyć, zanim zapomnę, że nazywam się Chirawat, a nie Achiwich.

Powtórzę. Nie obchodziło mnie nawet, w jakiej pozie był Achiwich – czy na jednym zdjęciu krzyżował ramiona, a na następnym układał dłonie w kształt serca. Ale i tak je zapamiętałem, bo było ich po prostu za dużo.

Pstryk!

– Przepraszam, czy możesz się przesunąć i wyjść z kadru? Robimy zdjęcie Achi.

– To przestrzeń publiczna. Nie możecie poczekać, aż sam sobie pójdę, zanim zaczniecie pstrykać? – Przewróciłem oczami. Wokół byliśmy tylko ja i dwie dziewczyny.

Trzymały w dłoniach aparaty i, rzecz jasna, poprosiły mnie, żebym usunął się sprzed billboardu z napisem „Happy Birthday Achiwich”.

– Stałeś tu bardzo długo zupełnie bez ruchu i patrzyłeś na jego zdjęcie, więc postanowiłyśmy cię zawołać.

– Ja? Gapiłem się na Achiwicha? Co za bzdura! Nie jestem jego wielbicielem. To wy, fani, zawsze robicie zamieszanie!

– Skoro nie jesteś fanem, to się po prostu przesuń. Po co tak się irytujesz? Jesteś przystojny, nie powinieneś być taki opryskliwy. – Jedna z nich zaakcentowała słowo „fan”, jakby chciała to podkreślić, po czym popatrzyła na mnie z góry. Tak jak ja kilka razy spojrzałem na nich.

No i co z tego? Kogo to obchodzi?!

– A może gapiłeś się na Achi, bo zazdrościsz, że jest przystojniejszy? Nie masz przy nim szans, musisz jeszcze popracować – dodała kpiąco.

– Hej! Co ty w ogóle wygadujesz? Kto ci dał prawo oceniać cudzy wygląd? – Uniosłem brew i usiadłem na walizce, nie ruszając się ani o centymetr. Było to irytujące, ale taki właśnie był Chirawat.

– Chodź, nie zwracaj uwagi na idiotów. Zrobimy zdjęcie gdzie indziej.

– Uciekacie, co? – Uśmiechnąłem się kpiąco i skrzyżowałem ramiona, przyjmując tę samą pozę co Achiwich na reklamie za mną. Popatrzyłem za oddalającymi się dziewczynami, po czym wstałem.

Odwróciłem się plecami do reklamy i spojrzałem na jego twarz. To miał być ten cały przystojniak? Wąskie, brązowe oczy o ostrym kształcie, wysoko osadzony nos, pełne usta, głębokie dołeczki, wyrazista linia szczęki i długa szyja. Standardowy wzrost modela, dobrze zbudowana sylwetka…

Dobra, dobra! Był przystojny. Gdyby nie był, nie zrobiłby takiej kariery.

Westchnąłem ciężko i przestałem zwracać uwagę na reklamę przede mną. Chwyciwszy walizkę, ruszyłem przed siebie. Było miejsce, do którego musiałem dotrzeć. Musiałem iść naprzód. Nie miałem czasu przejmować się twarzą Achiwicha na billboardach.

Włożywszy jedną rękę do kieszeni, z pewnością siebie ruszyłem naprzód. Przy moich 175 centymetrach wzrostu byłem niższy od niektórych osób wokół.

Kilka kroków dalej coś przyciągnęło mój wzrok. Ktoś się wyróżniał. Nie wiedziałem jednak, jak wyglądał, bo miał na głowie czarną czapkę i maseczkę w tym samym kolorze. Nie dbałem o to, ale zatrzymałem się, gdy usłyszałem, jak ten ktoś wypowiada mój szkolny pseudonim.

– Khiang Moo*… (* sklep rzeźniczy, ale będę używać tajskiej nazwy)

Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz ktoś tak mnie nazwał. Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz usłyszałem ten głęboki, aksamitny głos, który tak dobrze znałem. Minęło sporo czasu… Ale dlaczego wciąż pamiętałem, do kogo należał?

Zamarłem. Nie odwróciłem się od razu w stronę mężczyzny, który mnie wołał. Spojrzałem jedynie na odbicie w lustrze naprzeciwko mnie. Ujrzałem w nim wysoką sylwetkę. Maseczka powoli opadła, odsłaniając twarz tajemniczego mężczyzny, który nazwał mnie „Khiang Moo”. Musiał ją ukrywać, bo jego twarz była identyczna jak ta z billboardu.

Achiwich… Chi.

– To ty, Khiang Moo?

Powinienem się odwrócić i porozmawiać z tym sławnym aktorem?

Nie wiedziałem.

Może powinienem.

A może nie.

Gdybym się odwrócił, co miałbym mu powiedzieć? „Zrobimy sobie selfie?” A może: „Stary, ale się zmieniłeś”? W rzeczywistości nie widzieliśmy się od dawna. I nigdy nie byliśmy aż tak blisko. Nie na tyle, by przeklinać w rozmowie. Nie na tyle, by się przytulić. Każdy z nas poszedł swoją drogą, a nasze ścieżki już się nie przecinały.

Tak właśnie wyglądała moja relacja z Achiwichem. Dziesięć lat bez kontaktu tylko potwierdziło, że to, co było, już dawno minęło. Byliśmy dla siebie obcymi ludźmi.

Ale… co z tego?

W końcu zdecydowałem się odwrócić i stanąć twarzą w twarz ze sławnym aktorem. Chirawat nigdy nie uciekał. Ale jeśli Achiwich chciał uciekać, to była wyłącznie jego decyzja.

– Hej… Achi.

To chyba najgłupsze powitanie, jakie kiedykolwiek do kogoś powiedziałem. Do tego wymusiłem sztuczny uśmiech. W porównaniu z nim wyglądałem żałośnie. Spotykaliśmy się po dziesięciu latach, a ja wypadłem w ten sposób. Achiwich wyglądał o wiele lepiej niż dawniej.

– Zmieniłeś się. Stałeś się… dużo przystojniejszy.

– Ty też się zmieniłeś. Eee… Ji. Jak się masz?

– Dobrze. Ty na pewno też, Khun Chi. Często widuję cię w telewizji. Jesteś tak sławny… Myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę.

– Więc… co teraz robisz, Ji?

– Jestem lekarzem.

– Imponujące. Zawsze byłeś bystrym uczniem, Ji.

– Jeśli to wszystko, to muszę już iść – powiedziałem niezręcznie, czując się równie niekomfortowo jak on. Obaj odwracaliśmy wzrok, unikając bezpośredniego kontaktu.

– Wracasz do domu w Chiang Mai, Ji?

– Tak, mam trzy dni wolnego w pracy.

– Zazwyczaj jesteś w Bangkoku, Khun Ji?

Chciało mi się śmiać z tego dystansu między nami. Nazwał mnie „Khun Ji”.

A nie, chwila… To ja pierwszy nazwałem go „Khun”!

– Tak, mam tam mieszkanie.

– W takim razie nie będę już zajmować ci czasu, Khun Ji.

Skinąwszy głową na pożegnanie, Achiwich założył z powrotem maseczkę i odszedł. Pomyślałem, że powinienem zrobić to samo – odwrócić się i pójść na odprawę. Ale czułem, że zdrętwiały mi nogi. Nie mogłem się ruszyć.

Achiwich zrobił kilka kroków, po czym odwrócił się w moją stronę. Po raz pierwszy nasze spojrzenia się spotkały i w jednej chwili wszystkie wspomnienia wróciły do mojej głowy.

Zapach jego ciała…

Rytm jego oddechu…

Bicie jego serca…

Ciepło jego ciała, które tej nocy przekształciło się w gorączkę…

Zapach karmelu i jego słodycz, intensywny smak wypełniający moje usta…

Dziwne, bolesne doznanie, które powoli przenikało moje ciało – zarówno słodkie, jak i dręczące…

Przypomniało mi, jak głęboka była nasza relacja…

Że to naprawdę się wydarzyło…

A potem rozpadło…

Rozeszliśmy się bez pożegnania w dniu, w którym nie byliśmy na to gotowi.

Błąd popełniony w młodzieńczej lekkomyślności, który skończył się, jeszcze zanim przeminęła noc…

– Coś się stało?

– Właśnie sobie przypomniałem, że jutro jest zjazd absolwentów. Wybierasz się tam, Khun Ji?

Głos Chi zza maseczki był przytłumiony, ale wystarczająco głośny, bym mógł go zrozumieć mimo dzielącej nas odległości.

– Myślę, że tak.

– W takim razie… do zobaczenia.

– Mam nadzieję.

– Ale nigdy nie mam okazji…

– Ach, zapomniałem. Pewnie jesteś bardzo zajęty.

Uśmiechnąłem się na jego słowa o „braku okazji” i spuściłem wzrok na swoje stopy, by nie patrzeć w jego łagodne brązowe oczy.

Odwróciłem się. Uniosłem prawą dłoń w lekkim geście pożegnania. I odszedłem… Patrząc w odbicie, zobaczyłem, że Achiwich nadal stał w tym samym miejscu, nieruchomy. To ja odchodziłem. Aż zniknął mi z pola widzenia. Przełknąłem słowa „Tęsknię za tobą…”, zakopując je głęboko w sercu.



Tłumaczenie: Juli.Ann 

Korekta: paszyma

    


 Opis  👈              👉 Następny

Komentarze

Popularne posty