TBC – Rozdział 1



Naruszenie, zasady nie znaleziono


 

Na lotnisku w Chiang Mai

 

Wmawiając sobie, że przeszłość muszę odrzucić,

Prawda kłuje, uderza mnie mocno.

Nie ma dnia bez niej w moich myślach,

Przekonując siebie, że miłość zniknie, powinna,

Wmawiając, że pewnego dnia zostanie wymazana,

 A jednak prawda w mym sercu zdaje się być nie na miejscu.

Zapomniawszy o niej, moje serce ciągle nie wie,

Jak mam się uwolnić? Jak popłynie rzeka miłości?

(„Telling myself” Room39)

 

– Przepraszam, mogłabyś ściszyć muzykę? Ogłusza – zwróciłem się do kobiety siedzącej obok, po tym jak przez dłuższą chwilę słuchałem piosenki „Telling myself”. Nie chciałem protestować od razu, ale ona – mimo posiadania słuchawek – głośno ją puszczała. Była tak „uprzejma”, że dzieliła się z osobą siedzącą obok, nie pytając, czy też chce posłuchać.

– Jest za głośno? 

– Tak, mogłabyś ściszyć?

– Mogę po prostu wyłączyć.

– Tak, byłoby świetnie. – Uśmiechnąłem się lekko, zanim znów skupiłem się na moim bagażu.

– Jesteś tutaj na wakacjach?

– Eee... Nie. – Zmarszczyłem brwi, czując, że narusza moją prywatność.

Odpowiadałem krótkimi zdaniami, licząc, że dziewczyna próbująca nawiązać ze mną rozmowę tego zaniecha. To było niesamowicie irytujące, kiedy trzeba było zachować grzeczność wobec obcych, podczas gdy wolało się zatopić we własnych myślach.

– Jesteś tutaj, żeby spotkać Achiwicha?  

Achiwich, znowu to imię! Cholera!

Nie mogłem się od niego uwolnić!

– Nie...

Tak dla wyjaśnienia. Urodziłem się w Chiang Mai, ale moi przodkowie prawdopodobnie stąd nie pochodzili. Nie wiedziałem tak dokładnie. Jedno było pewne: Achiwich również był z Chiang Mai. Nie byłoby zaskoczeniem, gdyby zdecydował się wrócić do domu. Ale godzinę temu widziałem go na lotnisku Don Mueang w Bangkoku. Z relacji, nie, z opowieści kobiety siedzącej obok mnie wynikało, że Achiwich też się tutaj wybierał.

Po co, do diabła?

– On tu przyjeżdża?

– To bardzo poufne. Moja przyjaciółka powiedziała mi, że Achi przyjeżdża dzisiaj wieczorem. Nagle odwołał swój pokaz mody i kompletnie zmienił harmonogram. Wszyscy oszaleli. 

– …

– To wiarygodne. Bo moja przyjaciółka jest przyjaciółką przyjaciółki menedżera Achi. A ja? Jestem fanką, więc zamierzam poczekać, żeby go zobaczyć.

– Przecież dopiero południe. Zamierzasz czekać aż do wieczora?

– Cóż, bałam się, że go nie znajdę, jeśli będę później.

– Naprawdę? – zapytałem obojętnie, zastanawiając się nad czymś i zamierzając nawet o to zapytać, ale dokładnie w tej chwili zawibrował mój telefon. Spojrzawszy na ekran, ujrzałem znajome imię.

Kirati.

Mój młodszy brat...

Zanim zdążyłem odebrać, rozległ się niski, chropowaty głos, a wibrowanie ustało.

– Ji, jestem tutaj.

– Dlaczego nie przyszedłeś odebrać mnie w następnym życiu, skoro jesteś aż tak spóźniony? – burknąłem, ignorując kobietę próbującą kontynuować rozmowę. Po prostu zmarszczyłem brwi, dając jej do zrozumienia, że wychodzę i już nie zamierzam z nią rozmawiać. Pociągnąłem za sobą walizkę.

– Idziesz już? 

Tak! Wychodzę. Przecież widać, że próbuję. Po co pytasz?

– Długo czekałeś? Mama poprosiła mnie o parę rzeczy, więc wyskoczyłem na zakupy, zanim cię odebrałem – padło z ust brata, gdy tylko zbliżyłem się na tyle, by go usłyszeć.

– Za długo. Co kupowałeś? – Nie zbeształem smarkacza energiczniej, gdy wyjawił mi powód spóźnienia. Poza tym zabrał mi walizkę, prowadząc mnie do miejsca, gdzie zaparkował samochód.

– Jedzenie dla Riana. 

Rian był naszym psem.

Okej, spóźniłeś się, bo jedzenie dla psa było ważniejsze ode mnie...

Prawie zapłakałem.

– A dla mnie też coś masz? Jestem głodny. 

– Jedzenie jest w naszym sklepie. Jak jesteś głodny, to sobie coś zrób. A może mam cię w tym wyręczyć, Ji?

– Ty głupku, chcę zjeść posiłek przygotowany przez mamę i tatę. Nie mam ochoty na któreś z twoich wątpliwych dań.

– Hej! To obraźliwe. Wiesz co? Od kiedy nasza rodzina otworzyła restaurację, moje umiejętności kulinarne znacznie się poprawiły. Jestem architektem i kucharzem. Fajnie, co? Chociaż przez większość czasu po prostu siekam wieprzowinę. 

– Chcę jedzenia mamy – nalegałem, rzucając mu obrażone spojrzenie i wydając z siebie jęk.

Zrobił głupią minę, zanim zaczął narzekać.

– Jesteś cholernie wybredny!

– Jestem twoim starszym bratem.

– A ja młodszym. – Po tych słowach ruszył do przodu, zostawiając mnie samego z ciężką walizką. Nie zaszedł jednak zbyt daleko, już chwilę później wrócił i znów ją wziął.

– Dobra. Rzadko wracasz do domu. Już mi to nie przeszkadza. 

– Jesteś marudny jak zawsze. 

– A ty masz ostry język jak zawsze.

– To mój styl, stary. Taki mam styl. – Oparłem rękę na ramieniu Kiratiego. Przekomarzając się, poszedłem za nim, utrudniając mu ciągnięcie mojej walizki.

– Widziałeś ostatnio Chi? Od kiedy wrócił z zagranicy…?

– Nie widziałem go. Czemu pytasz?

Kłamałem! Natknąłem się na niego przed przylotem tutaj.

– Rodzice pytali. Mówili, że chcą go zobaczyć. Chcieliby, żebyś przyprowadził go do domu na obiad. Mama uwielbia dramę, w której on gra. Bardzo go chwaliła. Twierdzi, że dobrze zagrał i idealnie pasował do roli.  

– Tę głupią rolę głównego bohatera?

– O jakiej dramie mówisz, Ji? Chi gra wyłącznie dobre role.

– W każdej dramie gra durne.

– Znowu obgadujesz swojego przyjaciela.

– …

Przyjaciel...

Możemy nadal zwać się przyjaciółmi? Raczej ludźmi, którzy kiedyś się znali.

– Mówiąc o Chi… Przypomniały mi się stare czasy. Byliście tak blisko, mimo że chodziliście do różnych szkół. Pamiętam, jak go kiedyś opieprzyłeś przed naszą rzeźnią. Miał zabójczo zszokowaną minę. Nigdy bym nie pomyślał, że wyrośnie na sławnego aktora. Jak wróci do domu, poproszę go o autograf.

– Od dawna nie mamy ze sobą kontaktu. Przepraszam, że muszę zniszczyć marzenia twoje i naszych rodziców.

– Szkoda. Nie możesz się z nim skontaktować?

– Nie. Myślisz, że lekarz ma tyle wolnego czasu, żeby uganiać się za celebrytą?

– Wydaje się, że masz dość czasu, by zapraszać mnie do grania w gry.

– Jesteś strasznie złośliwy. – Podniosłem pięść, by mu pogrozić.

Mój brat natychmiast schylił głowę, jakby bał się uderzenia. Po chwili jednak głośno się zaśmiał, bo przecież wiedział, że nie miałem zamiaru mu przyłożyć.

– Jeśli ośmielisz się mnie uderzyć, nie zawiozę cię na spotkanie absolwentów.

– No już dobrze, mój ukochany młodszy bracie. Koniecznie chcę spotkać na nim moją pierwszą miłość. Może to ją przyprowadzę do naszych rodziców.

– Kto by cię chciał z takim jęzorem?

– Ty sukinsynu! Uwierz mi, był ktoś taki. – Zaśmiałem się, pokazując mu kły, kiedy dotarliśmy do samochodu. – Gig, Cherry, Wine… Jakie jest imię mojej szczenięcej miłości?

Jak ma na imię~

Achiwich… Cholera! Dlaczego znowu to imię?

Kurwa, Chi nie jest moją pierwszą miłością!

Opowiem wam historię.

Z młodszym ode mnie o dwa lata Kiratim chodziliśmy do tego samego przedszkola i szkoły. Zawsze podążał moim śladem. Byliśmy jedynymi dziećmi w naszej rodzinie. Walczyliśmy ze sobą od zawsze, czasem byliśmy wrogami, czasem najlepszymi przyjaciółmi, w zależności od nastroju.

Chodziliśmy do naszego prowincjonalnego liceum, zanim ja dostałem się na prestiżowy Uniwersytet Medyczny w Bangkoku. Kirati z kolei uparł się, że nigdy nie zostanie lekarzem. W końcu przestał robić to co ja i wybrał to, co chciał. Uważałem, że to świetne, kiedy było się świadomym własnych pragnień i podążało się za swoimi marzeniami.

Jeśli chodzi o mnie, wybrałem medycynę przez moich przyjaciół. Marzeniem naszego taty było, żeby jego synowie zostali policjantami albo żołnierzami. Niestety, nie chciało mi się utrzymywać formy. Nawet teraz miałem roczną kartę do siłowni, a poszedłem tam dwa razy i potem zrezygnowałem.

***

– Ji, idę spotkać się z kumplami. Do zobaczenia po imprezie.

– Dobrze, nie daj się za bardzo ponieść.

Patrzyłem, jak – po skinięciu głową – Kirati zniknął w tłumie. Poszedł, by dołączyć do swoich szkolnych kolegów. Zostawił mnie samego, przeszukującego wzrokiem tłum w poszukiwaniu znajomych twarzy.

Poprawiłem okulary, które zsunęły mi się z nosa, i zacząłem błąkać się bez celu. Wkrótce znalazłem stolik znajomych, prawie na samym końcu, daleko od sceny, na której występowały młodsze roczniki. Nie zwracałem na to uwagi, bo w tłumie czułem się nieco klaustrofobicznie. Mimo że niebo było ciemne, a powietrze się ochłodziło, pot wciąż spływał mi po twarzy.

– Hej, jest Ji!

– Tak, mogę prosić o zimny napój? Gorąco.

Skrzywiłem się, patrząc na znajomych, którzy mnie przywołali. Usiadłszy na wolnym krześle, poprosiłem o drinka, bo – od narzekania na Kiratiego przez całą drogę – gardło miałem wyschnięte na wiór.

– Dopiero co przyszedłeś, a już masz życzenia. Nie chcesz najpierw przywitać się z przyjaciółmi?

– Cóż, i tak w końcu porozmawiamy. Teraz chce mi się pić.

– Zawsze to samo.

– Nie widzieliśmy się od lat, a ty nic się nie zmieniłeś.

– Co masz na myśli? – Wziąłem napój od Songyooda, którego przezwiska nie mogłem sobie przypomnieć.

– Nadal nie martwisz się o nic.

– Nadal się o ciebie troszczę, wiesz, Songyood! Pamiętam, że byłeś przewodniczącym klasy, ale zawsze przepisywałeś ode mnie zadania.

– Bo byłeś najzdolniejszy w całej klasie.

– Jak się teraz macie? Pe pozdrawia. Nie mógł przyjść. – Uśmiechnąłem się lekko, gdy wspomnienia ze szkoły zaczęły powracać. Miałem dobrą pamięć, więc pamiętałem wszystkich swoich przyjaciół, którzy siedzieli przy tym samym stole. Pamiętałem nawet wszystkie szkolne wydarzenia.

– Po staremu. Ciągle wymieniamy się nowinkami z życia. Tylko ty nigdy nie odpowiadasz na wiadomości w grupie.

– Ale je czytam. – Broniłem się, wyciągając rękę po jedną z przekąsek ustawionych na stole.

Może odzyskamy naszą bliskość, zaczynając od podkradania przekąski od przyjaciela…

– Pamiętasz mnie, Ji? – usłyszałem czyjś wyraźny głos.

Jako dżentelmen musiałem się obrócić.

– Pamiętam cię doskonale, Mimew, mimo że masz nowy nos – zażartowałem z koleżanki, która mnie zawołała. Pamiętałem, że Mimew zawsze siedziała z przodu klasy, wyglądała elegancko i schludnie. Teraz była oszałamiająco piękna i zdawała się bardziej lubić żarty niż się gniewać.

– Już trzeci. Tym razem z Korei.

– Kupuję ten żart. Doskonała riposta… – Wskazałem na Mimew, kącik moich ust lekko zadrżał w uśmieszku, który lubiłem pokazywać.

Podobało mi się to. Lubiłem ludzi, którzy potrafili przyjąć żart. Cisza, jak u Chi, mi nie odpowiadała… Dlaczego znów to imię?!

– Mam ci coś do powiedzenia, Ji.

– Słucham… – Pochyliłem się bliżej pięknej Mimew. Nie myślałem o tym zbytnio, ale ponieważ na scenie było coraz głośniej, musieliśmy znaleźć się blisko siebie, by coś usłyszeć.

– Pamiętam, że byłeś zaprzyjaźniony z Achiwichem. Chciałabym jego autograf.

– A nie wolisz zamiast jego wziąć mój? Będziesz mogła umieścić go na zwolnieniu lekarskim – zażartowałem. Posłałem jej wymuszony uśmiech, rozumiejąc, że Achiwich jest sławnym aktorem.

Dziesięć lat temu byliśmy zaprzyjaźnieni. Nic dziwnego, że wszyscy mnie o niego pytali. Zaczynało mnie to boleć, cholera!

– To szalone, Ji. Zawsze żartujesz. Więc pomożesz mi go zdobyć? Wystarczy, że wyślesz pocztą.

– Nie mogę.

– Jesteś okropny.

– Nie jestem. Nie widziałem Chi od wieków.

Podkreśliłem „wieków”, zupełnie jakbyśmy się już nie znali. Chciałem, by usłyszała to nie tylko ona, ale i wszyscy inni przy stole. Towarzystwo pokiwało zgodnie głowami, zapewne gotowe zakończyć temat, ale wtedy…

– Nie widzieliśmy się od wieków, Ji? Przecież spotkaliśmy się dziś rano na lotnisku.

– …

– Nie byłem uczniem waszej szkoły, ale czy mogę się do was przyłączyć?

– …

– Chciałbym usiąść obok doktora Ji…

– O mój Boże… Achi!

– Cicho, nie tak głośno. Możesz się trochę przesunąć? Chcę usiąść przy Ji.

– No i proszę, Ji! Oszukałeś mnie. Myślałam, że się nie znacie.

Nie chciałem nikogo oszukiwać. Przecież nie sądziłem, że się pojawi! Co on tu, do cholery, robi? Na litość boską!

Spojrzałem na siedzącą obok mnie Mimew, a ona szybko zsunęła się z krzesła. Wkrótce obok mnie zajął miejsce ktoś znacznie wyższy i postawniejszy. Nie wiedziałem, czy czuję się niekomfortowo przez sylwetkę Achiwicha, czy raczej przez to, że to właśnie on usiadł obok. Ale… zdecydowanie czułem się nieswojo.

Zerknąłem na mężczyznę, którego znałem. Ukrywał się za czarną maseczką i bejsbolówką.

– Ji...

– Mimew, przed chwilą prosiłaś o jego autograf, prawda? Oto on.

Przestałem patrzeć w jego aksamitne, brązowe oczy i zwróciłem się do koleżanki, która piszczała w chórze ze swoimi przyjaciółkami. Kiedy przypomniałem jej o autografie, szybko przeszukała swoją torebkę i wyciągnęła kartkę papieru oraz długopis, by Achiwich mógł się podpisać.

Nie proszono go tylko o autografy, ale również o zdjęcia, mimo że widoczna była tylko niewielka część jego twarzy.

Zamierzałem przesunąć się na bok, by inni łatwiej mogli podejść do Achiwicha, ale zauważyłem jego nieprzychylne spojrzenie. W tym samym momencie poczułem chwyt silnej dłoni, która nie pozwalała mi się oddalić.

– Puść mnie na chwilę. Idę zapalić.

– Pójdę z tobą...

– Zostań i rób zdjęcia.

– Nie.

– Co do, cholery… Co się z tobą dzieje? – Celowo użyłem słowa, które miało pokazać naszą odległość, próbując wyswobodzić nadgarstek z jego uchwytu.

– Nie znam nikogo osobiście oprócz ciebie. Idę z tobą.

– W takim razie nie pójdę.

– Dobrze.

Chi lekko poluzował uchwyt. Przysunąłem się bliżej, aż nasze ciała się zetknęły. Nie chciałem, żeby ktokolwiek widział, że trzyma mnie za nadgarstek. Czułem się taki mały. Chciałem zniknąć. Miał miękką i ciepłą dłoń.

– Puść mnie – wyszeptałem, patrząc w dół. W głowie mieszały mi się dziwne uczucia, od szoku po ból, nie do rozróżnienia.

– Nie idź jeszcze, zostań ze mną.

– Muszę iść do łazienki.

– W takim razie pozwól, że cię odprowadzę. Wrócimy i wtedy zrobię więcej zdjęć. – Głęboki głos Achiwicha rozbrzmiał, kiedy puścił moją rękę, żegnając się, zanim wstał. – Ji, jeśli idziesz do łazienki, to idź. Ale pozwól, że pójdę z tobą.

– Dobrze.

– Zmieniłeś się.

To był pierwszy raz, kiedy usłyszałem od kogoś, że się zmieniłem.

Tak, zmieniłem się. Ale przy tobie!

Zaciągnąłem się papierosem, rzadką przyjemnością w ostatnich dniach. Stałem w pobliżu męskiej toalety z tyłu boiska, wykorzystując ciszę i ciemność, by ukryć dym, i wpatrywałem się w gwieździste niebo.

Niedaleko, ze zdjętą maseczką, znajdował się Achiwich, najwyraźniej starając się pozostać w pobliżu. On też palił. Spokojnie siedział na krawędzi donicy, bawiąc się telefonem. Nie miałem pojęcia, co czuje. Jak mogłem wiedzieć, skoro nie widziałem jego twarzy ocienionej daszkiem czapki?

I oczywiście nie chciałem tego wiedzieć.

Z kim pisał? A może po prostu bezmyślnie przeglądał telefon?

– Dlaczego palisz, skoro jesteś lekarzem? – zapytał.

Odruchowo spojrzałem mu w oczy. Oczywiście od razu odwróciłem wzrok. Jego zabójczo przystojna twarz była irytująca. Cholernie irytująca.

– Tylko czasem. A celebrycie wolno palić? Myślałem, że musisz dbać o swój wizerunek.

– Widziałem, że ty zapaliłeś, więc ja też. Niejako dla towarzystwa. Przypomniały mi się szczenięce czasy, kiedy paliliśmy razem.

– Nie pamiętam zbyt wiele.

– Tak...

Achiwich znów spojrzał w dół na telefon, a jego długie, smukłe palce trzymały papierosa przy ustach. To był znajomy widok, podobnie jak jego spokojna postawa.

Wszystko było takie same.

Po skończeniu papierosa próbowałem odwrócić uwagę od Achi i skupiłem się na własnym telefonie. Zgasiwszy niedopałek, zadzwoniłem do brata.

– Kirati, chcę wrócić do domu.

– Co się stało? Czemu wychodzisz tak wcześnie?

– Nic się nie stało. Po prostu chcę wrócić do domu.

Zaczekaj pół godziny.

– Chcę wracać teraz. Nie chcę czekać.

Zaczekaj pół godziny. Na razie!

– Do cholery, Kirati! Odważyłeś się rozłączyć, palancie!?

Odsunąwszy telefon od ucha, spojrzałem na ekran. Połączenie z bratem zostało przerwane, a ja mamrotałem pod nosem inwektywy pod jego adresem. Zadzwoniłem do niego ponownie, chcąc poprosić, żeby zabrał mnie do domu, ale nie odebrał. Wyglądało na to, że dobrze się bawi. Nie chciałem psuć mu zabawy, ale nie chciałem też oddychać tym samym powietrzem co pewien osobnik.

Dźwięk kroków i cień na ziemi wskazywały na to, że Achiwich się zbliżył. Złapał mnie za ramię i obrócił, zmuszając do spojrzenia w jego twarz. Dziesięć lat temu byliśmy niemal równego wzrostu. Teraz on był gigantem.

– Też wybieram się do domu. Mogę cię podrzucić.

– Nie trzeba, nie chcę zawracać ci głowy.

– I tak jadę w tę stronę.

– Twój dom jest w przeciwnym kierunku – wyrwało mi się.

Taki to już urok spontanicznych rozmów. Czasem usta wyprzedzają myśli.

– Pamiętasz?

– Mhm.

– Mówiłeś, że zapomniałeś.

– Gdzie masz samochód? Jeśli masz zamiar mnie podwieźć, to prowadź.

Zmieniłem temat, czując, że Achiwich zaczyna grzebać w przeszłości. Odwróciłem się i mocno zamknąwszy oczy, starałem się uspokoić. Nie będę się złościć. Nie będę go przeklinać. Muszę udawać, że nic nie czuję.

– Ji.

– …

– Serio, o co ci chodzi? Dlaczego jesteś na mnie zły?

– Nie jestem zły. Jeśli chcesz mnie podwieźć, to prowadź. Chcę wrócić do domu i się wyspać. – Obróciłem się, żeby spojrzeć na jego wysoką postać. Maseczka znowu zakrywała jego twarz, od nosa do brody. Achiwich skinął głową i włożywszy rękę do kieszeni, ruszył do przodu. Mijając mnie, rzucił:

– Jeśli nie jesteś zły, to niech ci będzie. Ale ja jestem zły na ciebie, Ji. Nie jesteś dobrym człowiekiem.

Czy naprawdę muszę wiedzieć, że jesteś na mnie wkurzony? Cholera!!

 


Tłumaczenie: Juli.Ann 

Korekta: paszyma

    


 Poprzedni  👈              👉 Następny


Komentarze

  1. Muszę powiedzieć że pierwszy rozdział jest super już trzyma człowieka w niepewności co będzie dalej 🤭 dziękuję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne Achi będzie musiał odpokutować, bo Ji – jak widać już teraz – uparł się nie przyjąć go z powrotem do swojego życia… Jestem ciekawa, czy na więcej rozdziałów przeniesie nas w ich przeszłość, czy będą tylko migawki… Celowo nie czytam książek, które będę tłumaczyć, bo zabrakłoby mi motywacji. Teraz czekam w napięciu na kolejny rozdział.

      Usuń
  2. A ja, pomimo, że obejrzałam serial i znam kolej rzeczy, to z ciekawością podeszłam do novelki. Zawsze doczytam więcej

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty