BTS – Rozdział 14
SCENA CZTERNASTA
[Pat]
Pran: [Nic mi nie jest. Wracaj do siebie. Porozmawiamy później.]
Po drugiej próbie dostania się do Prana otrzymałem uspokajającą, krótką wiadomość od osoby, o którą się martwiłem. Zauważyłem, że był dziś rozkojarzony. A przecież nigdy taki nie był. Właściwie nie spuszczałem go z oka, ale – niestety – nie byłem jedyną osobą, która wyłapała jego rozproszenie. Junior z mojej drużyny skorzystał z okazji, by go zaatakować. Byłem trochę zły na Prana, że nie był wystarczająco ostrożny, ale bardziej złościłem się na siebie, że nie udało mi się zablokować tego sukinsyna.
– Pat!
Ktoś wykrzyczał moje imię, gdy przechodziłem obok budynku wydziału. Szlag! Nie chciałem teraz stawiać czoła tym facetom. Nie byłem gotowy odpowiadać na żadne pytania. Jor dał mi znak, żebym podszedł, a Poom i inne dzieciaki stały u jego boku. Wyglądało na to, że czekali na moje przybycie, gdy zniknąłem z graczami architektury przed końcem meczu.
– Tu jesteście. Jak było? Wygraliście, prawda? Zdobyłem dużo punktów podczas meczu.
– Tak – odpowiedział krótko Poom, który wpatrywał się we mnie, nawet nie mrugając.
Odwrócił się do Gona, ale ten jedynie wzruszył ramionami, też nie mając pojęcia, jak kontynuować rozmowę. Musiałem się odezwać.
– Dlaczego nie świętujemy?
– Za chwilę. Najpierw powiedz, o co chodzi z tobą i Pranem?
– A co? Po prostu okazałem trochę dobroci jako istota ludzka.
– Pat, to nie czas na kłamstwa.
– Och, a jakiej odpowiedzi chcesz? – Zaśmiałem się, udając, że nic się nie dzieje, ale ci faceci nie czuli tego samego. – Jak mówił profesor: Nie sądzicie, że lepiej będzie, jeśli ogłosimy rozejm? Zastanawiałem się nad tym. Studiujemy tę samą dziedzinę. A co, jeśli po studiach trafimy do jednej firmy i będziemy musieli ze sobą współpracować? Czy to nie byłoby niezręczne?
– Tak jest od pokoleń. Dlaczego teraz nagle zaczynasz martwić się o przyszłość?
– To, że tak jest, wcale nie znaczy, że poprzednie pokolenia miały rację. Musisz to sobie uświadomić, tak jak zrobił to profesor. Dlatego proponował, żebyśmy przestali z nimi walczyć.
Przechyliłem głowę. Sądząc po ich minach, oczywiste było, że nie rozumieli tego, co próbowałem przekazać. Przecież robiliśmy to od kilku lat. Byliśmy wrogami architektów od momentu nazwania się inżynierami aż do tej sekundy. Chociaż sprawy nigdy nie przybrały tak niebezpiecznego obrotu, żeby ktokolwiek został poważnie skrzywdzony, wszystkie te bójki pozostawiły w nas głęboką urazę.
– Kiedy się z nim pogodziłeś?
– No cóż, mamy sportową rywalizację…
– Powiedziałeś, że twoja i jego rodzina nie są w dobrych stosunkach.
– Zgadza się – potwierdziłem ze znużeniem.
Nasze rodziny były w złych stosunkach, a nasze wydziały rywalizowały ze sobą. Ale on miał moje serce już od dawna. Czy wszyscy mogliby po prostu przestać się nienawidzić, żebym mógł spędzić więcej słodkich chwil z Pranem?
– Nie masz dość ciągłych kłótni, Gon?
– To znaczy... Skoro dogadałeś się z Pranem, chcesz, żebyśmy zapomnieli o tym, jak jego chłopcy z nami zadzierali?
– Nie do końca. – Gon był jedyną osobą, która do tej pory milczała. Wiedział najwięcej, ale nie wystarczająco. – Po prostu już mi się nie chce z nimi walczyć. Wolałbym poświęcać czas na coś innego.
– Ach, racja, znalazłeś sobie dziewczynę. Pierwszy raz coś na poważnie, od kiedy dostałeś się na studia, prawda?
To fakt. Komentarz Pooma pojawił się we właściwym czasie. Pozostali chłopcy zaczęli przytakiwać i w końcu porzucili swoje śledztwo.
– A co? Poom, jesteś zazdrosny?
– Zazdrosny? Pojebało cię? Próbuję tylko zrozumieć, dlaczego Pat chce pogodzić się z architektami. Zwykle walczył z Pranem, a dziś stał się takim dżentelmenem. Myślałem, że wziął złą pigułkę.
– Cóż, okazałem sportową postawę. Poom, czy wiesz, że celem Dnia Sportu jest powszechna harmonia? W końcu jesteśmy z tego samego uniwersytetu.
– Zaraz się porzygam.
Jego mina mnie rozwaliła. Niektórzy nie wyglądali na przekonanych, ale już nie komentowali.
– Słuchajcie, pomyślcie, ilu z nas zostało rannych w tych bójkach. Ile kosztowało nas leczenie? I po co to wszystko?
– To oni z nami zaczynali.
– Kilka razy startowaliśmy pierwsi.
– Pat, co próbujesz osiągnąć? To nie jest w porządku.
Westchnąłem przeciągle.
– Nie jesteś tym zmęczony? Ja czasami mam naprawdę dość. A ty, Gon? – zapytałem najlepszego przyjaciela. Zawahał się, po czym mruknął:
– Czasami...
– Zastanów się, Jor. Gdybyś nie był ciągle zajęty atakowaniem tych facetów, już dawno zostałbyś kapitanem! – Wspomniałem o grze, w którą ostatnio się wkręcił. – A ty, Poom, nie chciałeś mieć więcej czasu na naukę?
– Nigdy się nie biłem. Nie wciągaj mnie w to.
– Ale nie podobało ci się, że marnowaliśmy czas na te wszystkie walki, prawda? Co z tego, że ich pokonamy? Jesteśmy dorośli. Pomyśl tylko. To cholernie głupie i dziecinne. Fajni faceci nie biją innych tylko z nikomu nieznanego, podsycanego przez seniorów powodu, uznawanego za wieczną przyczynę wrogości. Nawet jeśli nadal będziecie drzeć ze sobą koty, to ja odpuszczam.
Jeśli dzięki mojemu odejściu zmniejszy się liczba tych, którzy będą walczyć, to może to się kiedyś skończy.
– To zbyt stresujące. Zostawmy to – skomentował ktoś z grupy. Juniorzy zdawali się rozumieć, o co mi chodzi, a ich wrogie początkowo spojrzenia stawały się teraz bardziej przyjazne. Zastanawiałem się, jak długo to potrwa.
Nie chciałem mojego związku z Pranem wiecznie trzymać w tajemnicy. Miałem nadzieję, że te skurwysyny przynajmniej przestaną go nękać. Jeśli znowu miałem z nim walczyć – nawet udając – to już nie chciałem tego robić. Zamiast bić się nawzajem po tyłkach, czy nie powinniśmy spożytkować tej energii w łóżku?
– Hej, chłopaki, dokąd idziemy świętować? – zapytał Gon, by rozproszyć tę napiętą i dezorientującą atmosferę. Na to Jor od razu się wtrącił:
– Do baru. Musisz przyjść, Pat. Zbyt wiele razy nas olałeś.
– Dobra, przyjdę – obiecałem, drapiąc się po brodzie. – Może zabiorę ze sobą moją połówkę. Do zobaczenia o dziewiątej.
Zagwizdali, odchodząc.
Pomimo tego, co powiedziałem, nadal się wahałem, bo przecież nie rozmawiałem o tym z Pranem. Jeśli sprzeciwi się mojemu pomysłowi, powiem chłopakom tylko to, że jestem gejem i zakochałem się w studencie architektury, z którym często się kłóciliśmy. Cóż, spróbuję. Moi przyjaciele mogli mnie znienawidzić albo zacząć mnie olewać. Choć byłoby wspaniale, gdyby udało mi się sprawić, by przynajmniej przestali zaczepiać Prana. Jeśli kolesie z architektury nadal będą żywili do mnie urazę z powodu wszystkich naszych przeszłych afer, to się z tym pogodzę. Będzie w porządku, nawet jeśli stracę wsparcie. A jeśli Pran nigdy o mnie nikomu nie wspomni ani nie będzie chciał ujawnić naszego związku, to też mogłem z tym żyć. Nie musiał dla mnie rozwalać kręgu swoich przyjaciół. Wszystko, na czym mi zależało, to zapewnienie mu bezpieczeństwa.
– Dokąd teraz idziesz, Pat? – Dogoniło mnie pytanie Pooma.
– Do domu – odpowiedziałem z uśmiechem i machnąłem im na pożegnanie. Jor postukał w zegarek, dając mi znać, że mam się nie spóźnić. Złapałem spojrzenie Gona i uniosłem brew, po czym odszedłem.
***
– Oszalałeś?
Tak, ten komentarz był dość przewidywalny. Pran dźgał mnie wzrokiem jak sztyletami, przeżuwając jedzenie.
– No co? Chcę cię im przedstawić.
– Nie idę.
– Pran, to w porządku, jeśli planujesz zachować to w tajemnicy, ale ja nie chcę tego ukrywać przed najbliższymi przyjaciółmi. – Przycisnąłem język do wewnętrznej strony policzka, wpatrując się w niego. – Poza tym Gon już jest wobec nas podejrzliwy.
– To twoja wina.
– Taki już jestem. Niezbyt dobry w udawaniu. Wiedziałeś o tym.
Popatrzyłem na Prana i wziąłem go za ręce. Był poważnym facetem. Nie miał problemu z dochowaniem tajemnic. Ale szczerze mówiąc, nie byłem pewien, czy uda mi się to ukrywać do samego końca. Głaskałem grzbiet jego palców. Próbował je cofnąć, ale nie puszczałem. Zamierzałem go błagać. I naciskać trochę bardziej. Na wszelki wypadek.
– Pran.
– Nie udawaj słodziaka. Myślałeś nad tym, co się stanie, jeśli twoi przyjaciele się o nas dowiedzą?
– Myślałem.
– Jeśli twoi przyjaciele cię przeklną lub odetną się od ciebie...
– Z takiego powodu? – Przechyliłem głowę. Jeśli odsuną się ode mnie, bo jestem gejem lub jestem w związku ze studentem z wrogiego wydziału, to nie sądzę, żeby naprawdę byli moimi przyjaciółmi. – Nie jesteśmy uczniami szkoły podstawowej. Nie nienawidzimy kogoś tylko dlatego, że nienawidzą go inni.
– O to właśnie chodzi. Nie wiesz, jak ważna w naszym wieku jest przyjaźń? Nie chcę, żebyś znalazł się w takiej samej sytuacji jak ja.
– Coś się stało? Pokłóciłeś się z przyjaciółmi?
– Nie! – Pran skłamał… Cóż, nie musiał mi się spowiadać. Nie chciałem go zmuszać do rozmowy.
– Pieprzyć to. Nie będę miał nic przeciwko, jeśli tylko będę miał ciebie!
– Pat, to nie jest tego warte. Niedługo skończymy studia. Po prostu o tym nie mów.
– Niedługo skończymy studia, więc chcę spędzać z tobą jak najwięcej czasu. Problem z naszymi przyjaciółmi jest banalny. Przecież to nasze rodziny...
– Racja, nie powinienem był w to wchodzić. To tylko kłopot.
– Dam ci szansę, żebyś cofnął te słowa. Naprawdę możesz tak kłamać i łamać mi serce? – Spojrzałem mu w oczy, a Pran gwałtownie zamknął usta i odwrócił głowę. – Rozwiążemy to razem, Pran. Krok po kroku.
– Po prostu odpuść. Nie zadowala cię to, co mamy? – Właściciel pokoju wypuścił powietrze. Pran nigdy nie życzył sobie żadnych problemów, ale czy nasza sytuacja była aż tak zła? Cóż, przecież to nie tak, że musieliśmy skakać głową w dół, szukając natychmiastowego rozwiązania.
– Zadowala – zamruczałem, spoglądając na niego błagalnym wzrokiem. Pochyliłem się nad stołem i pocałowałem wnętrze jego nadgarstka. – Jestem tak zadowolony, że miałem nadzieję, że będę mógł się tym cieszyć do woli. Chciałem trzymać cię za ręce, patrzeć na twoją twarz i rozmawiać z tobą wszędzie, a nie tylko w tym pokoju. Czy naprawdę mamy pozostać tak zamknięci na zawsze, Pran?
– Przestań.
– Pran.
– Pat.
– Pran.
– Dobrze!
Uwielbiałem to, że za tą surową fasadą krył się taki miły facet. Powiedział to takim tonem, jakby mnie upominał, ale była to odpowiedź, jaką chciałem usłyszeć. Mój uśmiech się poszerzył, a gdy pozwoliłem sobie na kolejny pocałunek, dostałem delikatne uderzenie w czoło.
Pran kontynuował jedzenie, jakby nic się nie stało. Gdybym nie przyglądał mu się tak intensywnie, nie zauważyłbym jego zaczerwienionych uszu.
– Jesteś słodki.
– Zamknij się, zanim twoje usta zaczną krwawić tak mocno, że nie dasz rady nic zjeść.
Mięczak o ciętym języku. Czyj to chłopak?!
***
Pran i ja chodziliśmy do baru w pobliżu kampusu od pierwszego roku studiów. To właśnie tam odkryłem, że studiujemy na tym samym uniwersytecie. Gdy się na siebie natknęliśmy, obaj oniemieliśmy. Ale zanim zdążyliśmy się odezwać, nasi seniorzy zaczęli się bić. Nie rozumiałem, dlaczego wciąż spotykamy się w tym samym miejscu, skoro byliśmy w złych stosunkach, ale później dowiedziałem się, że to gra na zasadzie: „wychodzisz – przegrywasz”. W efekcie w barze piekło wybuchało nieustannie, a właściciel zrezygnował z protestów. Pozwalał nam walczyć, jak tylko chcieliśmy, pod warunkiem, że płaciliśmy za zniszczenia. Czasem, kiedy miał już dość, rozbijał butelkę o stół, żeby zrobić z niej broń, a potem groził zadźganiem każdemu, kto pomyślał o bijatyce. Studenci inżynierii i architektury siedzieli wtedy cicho i zajmowali się swoimi sprawami aż do zamknięcia lokalu.
Właściwie nasze bójki nie były brutalne, bardziej przypominały zwykłe przepychanki dzieciaków. Właściciel baru na nas krzyczał i wszyscy się wstydziliśmy. Uciekaliśmy na zewnątrz, żeby kontynuować walkę, a potem zwykle dość szybko rozdzielaliśmy się i wracaliśmy do domu, ponieważ byliśmy zmęczeni. Tak naprawdę nie było zwycięzców.
– Boisz się? – zapytałem Prana, kiedy dotarliśmy na miejsce. Nigdy wcześniej gdy tu byłem, nie rozmawiałem z nim publicznie. Teraz jednak stał tuż obok mnie i wzruszał nonszalancko ramionami.
– To nie ja mam kłopoty. Mogą cię wywalić z paczki w ułamku sekundy.
– Wredota! – Zaśmiałem się, dostrzegając w jego oczach skrywane zmartwienie. Chwyciłem go za rękę i wciągnąłem do baru. Byliśmy spóźnieni, więc nic dziwnego, że wszyscy już tam siedzieli.
Gon zauważył mnie pierwszy. Jego wzrok przeniósł się na faceta obok mnie, a potem na nasze splecione dłonie. Ożywione rozmowy ucichły. Uśmiechnąłem się i poprowadziłem Prana w kierunku dwóch pustych miejsc.
– Co tam? Co zamówiłeś?
– Co to, do cholery, znaczy, Pat?
– Hmm? Ale co? Przecież powiedziałem wam, że przyprowadzę moją połówkę. Piwo? – spytałem Prana, ignorując zdziwienie przyjaciół.
– Tak.
– Dobrze. Weźmiemy piwo, małe. Nie pij za dużo, bo nie będziesz w stanie mnie zanieść z powrotem.
– Zostawię cię tutaj.
– Uuuu! Ostatnim razem zgarnąłeś mnie spod spożywczaka. Nie jesteś aż tak okrutnym facetem, Pran.
– Podlizujesz się? – odparł, a moi przyjaciele z trzaskiem odstawili kieliszki na stół. Gon był najbardziej opanowany, ale nie wyglądał na zadowolonego.
– Pat, to nie jest zabawne. Mówisz, że spotykasz się z facetem, który nas pobił?
– Pran nigdy żadnego z was nie uderzył pięścią – odpowiedziałem. To nie było kłamstwo. – I nigdy nie pozwoliłem wam go skrzywdzić.
– Pat!
– Skoro to ogarniacie, to idę do toalety. – Pran wstał i odszedł, a ja skinąłem mu głową.
Kiedy się odwróciłem, wszyscy się na mnie gapili.
– Sprawiacie, że rumienię się od tych spojrzeń.
– Pat, zdradziłeś nas! Kurwa, pozwoliłeś nam walczyć z architekturą na śmierć i życie tylko po to, żeby bzykać się z Pranem za naszymi plecami?
– Hej, nie zrobiliśmy tego jeszcze.
– Nie zmieniaj tematu! Oszukałeś nas, żebyśmy się z nimi kłócili?! Uważasz nas za posłuszne, głupie psy?
– Nigdy nie wciągałem was w żadne bójki! – sprzeciwiłem się, choć to brzmiało dość egoistycznie. – Przepraszam, że nigdy was nie wstrzymywałem i nie powiedziałem, że Pran i ja jesteśmy przyjaciółmi.
– Nie jesteście tylko przyjaciółmi.
– Tak, to się niedawno zmieniło i dlatego postanowiłem wam wszystkim o tym powiedzieć. – Westchnąłem, gdy podano piwo Prana. Wziąłem łyk i postawiłem je na stole. – On kiedyś uratował Par, więc przez lata mieliśmy coś w rodzaju relacji miłość i nienawiść. A ponieważ nasze rodziny są w złych stosunkach, dziwnie było nazywać nas przyjaciółmi. Ale teraz już wiem. Już jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że to, co czuję, powinienem potraktować poważnie, zanim stracę swoją szansę.
– Więc to znaczy, że czuliście coś do siebie od dawna, tak? Dlaczego, do diabła, zdałeś sobie z tego sprawę dopiero teraz? Może powinieneś poczekać, aż ktoś z nas w tej bójce umrze?
– Zabij mnie – skwitowałem. Czepiał się, jakby takie rzeczy miały logikę i sens. – Chcę być lepszym człowiekiem.
– Ciągnęło was do siebie od dawna, ale ostatnio przestraszyłeś się, że zostaniesz porzucony, więc zdradziłeś nas, żeby dobrać mu się do tyłka?
– Mówię ci, że nie wiem. Jeśli masz zamiar mnie znienawidzić, nic nie mogę na to poradzić. Chciałem tylko przeprosić. A jeśli chodzi o Prana, to czy możecie przestać go nękać? Po prostu wyładujcie się na mnie, jeśli naprawdę wam to przeszkadza. Pozwalam wam robić, co chcecie, nie będę się bronił.
– Pat, ty skurwielu, postradałeś zmysły?
No właśnie, może i tak. Wkurzyłem zarówno przyjaciół, jak i mojego chłopaka, ale byłem gotów to wszystko znieść. W tym momencie zza baru dobiegł okropny hałas. Policzyłem chłopaków przy stole. Byli wszyscy prócz Prana.
Zerwałem się i pobiegłem w kierunku źródła dźwięku. Natknąłem się na tych trzech facetów. Jeden z nich przytrzymywał Prana, a drugi właśnie unosił pięść. Sądząc po wyglądzie, mój architekt otrzymał już sporo ciosów.
– Hej, hej! Gościu, chyba nie postępujesz właściwie.
– To nie twoja pieprzona sprawa.
– Puść mojego przyjaciela.
– To on pierwszy zrobił do nas głupią minę. Nic na to nie poradzisz.
Mój wzrok padł na logo uczelni na koszulce warsztatowej o nieznanym mi kolorze. Zdenerwowało mnie to, bo byli z innej uczelni. Trudno będzie sobie z nimi poradzić.
– Jeśli przed nami uklęknie, to się zastanowię, czy go puścić, czy nie.
TFU!
Pran splunął na napastnika. Cholera, Pran, czy mógłbyś chociaż w takiej chwili nie zachowywać się jak palant?
Wściekły dupek miał zamiar kolejny raz uderzyć mojego chłopaka, ale byłem szybszy, instynktownie odtrąciłem jego rękę i dałem mu w twarz.
– Szlag!
– Hej, co do cholery?
Nagle pojawiło się jeszcze czterech podobnie ubranych facetów. Cholera jasna, sześciu na dwóch! Podskoczyłem i kopnąłem najbliższego. Pran z trudem wyrwał się z uścisku i rzucił się na swojego oprawcę. Leżące na barze rzeczy spadały i roztrzaskiwały się na podłodze, a wazon z kwiatami zamienił się w broń. Najwyraźniej ktoś uderzył mnie nim w tył głowy. Ten cios sprawił, że się zachwiałem. Słyszałem, jak Pran krzyczał moje imię.
Chyba powoli traciłem przytomność. W tym chaosie ktoś kopnął mnie w brzuch z taką siłą, że upadłem. Coś uderzyło mnie w policzek i moja głowa odskoczyła. Czułem w ustach smak krwi i od czasu do czasu słyszałem głos Prana.
Przyjaciele w końcu do mnie dołączyli. Zobaczyłem Gona i próbowałem wstać, ale znów ktoś mnie uderzył i nie było ze mną najlepiej.
– Pat!
Pran kopnął faceta, który się ze mną szamotał, i odepchnął go. Opuścił przez to gardę, więc został szarpnięty od tyłu i uderzony w podbródek. Starałem się wstać, żeby mu pomóc, ale coraz więcej ludzi przepychało się wokół mnie. Właściciela baru wciąż nie było i nie wiadomo, kiedy miał się pojawić, więc nasze zwycięstwo wydawało się niemożliwe. Jednak kiedy dostrzegłem nóż, rzuciłem się do przodu, by osłonić Prana, ignorując metaliczny zapach krwi spływającej po moim karku. Nie obchodziło mnie nic – ani ból brzucha, ani drżenie rąk.
– Jesteście na obcym terytorium, ale nie brak wam śmiałości!
Tym razem krzyk nie pochodził od moich przyjaciół ani od napastników, lecz od studentów architektury, którzy po południu wyganiali mnie przekleństwami z gabinetu pielęgniarki. Pran przywołał Waiyakorna słabym jękiem, zanim rozpętało się piekło. Byliśmy wreszcie równi pod względem liczebności i siły, jednak obca grupa błysnęła kolejnymi nożami i kastetami.
Ni stąd, ni zowąd usłyszałem strzał. Chwyciłem Prana w objęcia, czując dym i słysząc kolejne wrzaski. Powoli wszystko ucichło. Kiedy byłem pewien, że atakujący odeszli, osunąłem się na zimną podłogę.
– Pat! Pat!
– Ty... Wszystko z tobą ok?
– Tak. U mnie w porządku. To Wai strzelił.
Patrzyłem, jak ta małpa wkłada broń z powrotem do kabury na plecach. Rozejrzał się wokół, miał kilka siniaków na twarzy, ale niewiele. Spojrzał na mnie gniewnie i zapytał:
– Naprawdę możesz się zaopiekować Pranem?
– Pilnuj swoich spraw. Myślałem, że już się nie przyjaźnicie.
– Nie bądź taki przemądrzały, Pat. Gdybym nie był jego przyjacielem, nie przyszedłbym za nim tutaj, a wy bylibyście martwi.
– Martwiłeś się o mnie? – W głosie mojego faceta słychać było zdziwienie.
– Cholera, masz tupet, żeby o to pytać! – Wai wyglądał na wkurzonego, podobnie jak inni przyjaciele Prana. Mimo to podchodzili i obejmowali go. – Jak ja, kurwa, nienawidzę Pata.
– Hej! Tym, który tym razem sprawił Patowi kłopoty, był twój kolega – warknął Jor, stawiając mnie na nogi, ale nie wykonywał żadnych wrogich gestów w kierunku Waiyakorna. – Pat, masz krew na głowie.
– Tak, wiem.
– Jedziemy do szpitala. – Pran wyrwał się z ramion przyjaciół i przyciągnął mnie do siebie. Nie byłem w stanie się kłócić. Całe ciało bolało mnie jak diabli. – Dzięki, Wai. Wszystkim wam dziękuję.
– Spoko, wszyscy już idziecie?
– Nie. Przecież nie przyszliśmy tu tylko po to, żeby ratować tyłek Pata.
– My też nie zamierzaliśmy jedynie ratować Prana przed zmiażdżeniem mu tyłka.
O co im chodziło? Idźcie do pokoju, dajcie sobie buzi, to pogodzicie się w pięć minut, dobrze? Zaczynałem mieć zły humor. Zanim się jednak odezwałem, Waiyakorn wręczył przyjacielowi kluczyki do samochodu.
– Pran, zabierz tego awanturnika do szpitala. My się napijemy.
– Chcecie dołączyć do naszego stolika? – zaproponował z uśmiechem Gon. Nie miałem pojęcia, do kogo mówił, ale ktoś zachichotał w odpowiedzi.
– Ten, kto pierwszy się upije, płaci za wszystkich.
– Co za wrzód na dupie. Jestem twoim przyjacielem?
– Studenci architektury to banda tchórzy.
– Chcesz dostać? Spójrz na siebie. – Kolega Prana był naprawdę złośliwy. Cóż, moi przyjaciele wyglądali jak wraki.
– Szykuj gotówkę.
– Hej, zaraz, nikt nie pojedzie ze mną do szpitala? – zapytałem. Inżynierowie spojrzeli na mnie i wzruszyli ramionami.
– Rany są daleko od serca. Poza tym wciąż jesteśmy na ciebie źli, Pat – odpowiedział Jor, zerkając na Prana. – Pozwalam wam flirtować ze sobą tak często, jak tylko chcecie. Zadzwoń do mnie, jeśli coś się wydarzy.
Zaraz. To nie było to, czego się spodziewałem. Czyli oni po prostu nagle się dogadali? Pochyliłem się i położyłem głowę na ramieniu Prana, czując, że mój wzrok słabnie z każdą sekundą. Oczy piekły mnie od krwi spływającej po brwiach. Pran trzymał mnie w talii i mówił coś do przyjaciół, a potem zabrał mnie na powolny spacer w znajomym, przyćmionym świetle naszego baru.
– Myślisz, że będą walczyć?
– Nie sądzę – wymruczał cicho Pran, obejmując mnie ramieniem. – Pat, nie śpij.
– Uhmmm.
W drodze do samochodu miałem na wpół przymknięte oczy. Pran posadził mnie na przednim siedzeniu i obszedł auto, by usadowić się na miejscu kierowcy. Chwycił mnie za rękę i położył ją na swoich kolanach. Jego dłoń drżała tak samo jak głos, ale nie wpadał w panikę.
– Przestraszyłeś się? – zapytałem.
– Tak.
– W porządku, Pran. Już wszystko w porządku. – Gdy ruszaliśmy, podniosłem rękę, żeby pogłaskać go po głowie. Odsunął ją, upierając się, że nie chce być pocieszany w głupi sposób, chce po prostu trzymać mnie za rękę. Nasze palce się splotły. Było zimno, ale moje serce się rozgrzało.
– Bardzo bolało? – zapytał, a jego oczy poczerwieniały.
– To lepsze niż patrzeć, jak cierpisz.
– Ty pieprzony idioto! Jesteś głupcem. To takie cholernie głupie. Nie śpij, dobrze?
– Zrozumiałem. Nie bój się, Pran. Dotrzymam ci towarzystwa, dopóki nie weźmiesz się w garść. Już nikt i nic nie może cię skrzywdzić.
– Coś może – odpowiedział, patrząc prosto na drogę. Obserwowałem jego profil, a moje serce prawie pękło, gdy dokończył: – Mogę cię stracić.
Nareszcie Pran okazał jakieś uczucia
OdpowiedzUsuń