BTS – Rozdział 13
SCENA
TRZYNASTA
[Pran]
– Pran, wszystko w porządku? Zbladłeś.
Byłem zaskoczony, gdy zimna dłoń Waia dotknęła
mojego czoła. Moją uwagę rozpraszała osoba, która rzekomo ukrywała się na
balkonie. Dokąd poszedł? Jak mógł zniknąć z dziesiątego piętra?
– Ja... Nic mi nie jest. Powinieneś już iść. Masz
pracę do wykonania.
– Myślę, że ten projekt za bardzo cię stresuje.
Spałeś w ogóle?
– Tak. To ty powinieneś odpocząć.
Wai wpatrywał się we mnie oszołomiony i
pokręcił głową.
– Dobrze, idę. Pójdziesz dziś spać? Jeśli nie,
zadzwonię znów, kiedy będziesz śpiący.
– Pewnie dziś się położę. Wczoraj nie spałem
całą noc.
– Dobra, idę, żebyś mógł kontynuować i wkrótce
zasnąć.
Pokiwałem głową i odprowadziłem go do drzwi,
starając się nie okazywać niepokoju. Chciałem, żeby wreszcie wyszedł i szybko
zamknął drzwi, żebym mógł pospieszyć się i sprawdzić, co się działo ze
znikającym facetem.
– Do zobaczenia jutro.
Wai uśmiechnął się i machnął mi na pożegnanie.
Odwzajemniłem uśmiech i pomachałem mu kilka razy, zanim zatrzasnąłem drzwi. Gdy
tylko przekręciłem zamek, prawie pobiegłem w kierunku balkonu.
KLIK!
Szybko otworzyłem drzwi i rozejrzałem się tam
i z powrotem. Nie mając w zasięgu wzroku żywej duszy, chwyciłem się barierki i
spojrzałem w dół. Wiedziałem, że nie powinienem wyciągać pochopnych wniosków,
ale mój organizm działał na własną rękę.
– Co tam? Myślałeś, że nie żyję?
Zatrzymałem się i odwróciłem w stronę
znajomego, irytującego głosu.
– Pat…
– Martwiłeś się, co?
Zmarszczyłem brwi, ale nie byłem rozbawiony.
– Czy to takie zabawne?
– Hej, Pran, nie złość się. Nie zadzieram z
tobą. Ta małpa nagle zapragnęła nacieszyć się widokiem. Co miałem zrobić?
– ...
Zacisnąłem usta i odwróciłem wzrok, wiedząc,
że to nie jego wina. Nie przestałem jednak się wkurzać, bo nienawidziłem, gdy
nie mogłem nic zrobić.
– No weź, Pran! Nie odchodź. Sam nie dam rady
przejść na drugą stronę. Podasz mi rękę?
Odwróciłem się, ignorując go. Byłem w połowie
drogi do środka, kiedy jego kolejne słowa zatrzymały mnie w miejscu.
– Skręciłem kostkę, kiedy tu przeskoczyłem.
– Co mówisz?
– Skręciłem kostkę. To bolało.
Pat zrobił smutną minę. Westchnąłem
przeciągle.
– Opatrzyłeś to?
– Tak… To znaczy nie. Par nie chciała mi pomóc.
Zmrużyłem oczy, słysząc, jak się miota. Brzmiał,
jakby czuł się winny.
– To dlatego, że jesteś idiotą.
– To bolało! Musisz mi pomóc.
Pat właśnie zamierzał wspiąć się na barierkę. Jego
nieporadność sprawiła, że się uśmiechnąłem.
– Czyś ty, kurwa, zwariował?
– Nie pomagasz, a teraz mnie przeklinasz.
– Naprawdę chcesz się zabić? Wejdź frontowymi
drzwiami!
– Och... – Westchnął i pokręcił głową, jakby
właśnie zdał sobie sprawę z tego, że nie musi przechodzić przez balkon. Powinienem
się temu dziwić?
Na szczęście droga przez korytarz nie
spowodowała kolejnego uszczerbku na jego zdrowiu.
– Przez tę małpę nabawiłem się kontuzji. Przecież
nic nie zrobiłem, a on wpakował mnie w kłopoty!
Siedziałem nieruchomo, a Pat narzekał i
obwiniał Waia jak dziecko, które tłumaczyło się rodzicom, próbując wymigać od
reprymendy za pobrudzenie koszulki.
– Musisz się z nim dla mnie rozprawić.
– Rozprawić się? Niby czemu? On po prostu
przyszedł po swoją rzecz. Nie ruszaj się, Pat! – Nie mogłem porządnie nałożyć
okładu z lodu.
– Jest zimny!
– Cóż, to lód. Nie ruszaj się. Wszystko się
rozsypie.
Ściszyłem głos i chwyciłem brzeg miski, bojąc
się, że Pat wszystko wywali. Teraz, kiedy już obłożyłem lodem jego kostkę,
wiedziałem, że był pieprzonym kłamcą. Zapach maści był ostry, a on przecież
upierał się, że Par nie zajęła się jego kontuzją. Cóż za bezczelne kłamstwo.
Miałem ochotę go ochrzanić, ale widok spuchniętej, czerwonej kostki mnie
przystopował. Mogłem go opatrzyć, skoro to go uspokajało. Dołożyłem lodu i
przycisnąłem szmatkę do kostki Pata. Lekko uciskałem spuchnięty obszar, zgodnie
z instrukcją, którą znalazłem przed chwilą w internecie. Niezwykła cisza
sprawiła, że podniosłem głowę. Wiedziałem, że to błąd, gdy tylko napotkałem
jego wzrok. Kącik ust Pata wykrzywił się w lekkim uśmiechu, a wymowne spojrzenie
skupiło się na mnie. Czując ciepło na policzkach, skupiłem się na jego kostce.
– Pran.
– Co?
– Zawody koszykarskie są już za dwa tygodnie.
Pierwszy będzie mecz inżynierii z architekturą.
– Tak, wiem.
– Grasz?
– Tak. Wai zarejestrował moje nazwisko.
– Znowu ten skurwiel!
– Pat, to tylko mój przyjaciel.
– Ale ja jestem twoim chłopakiem.
Westchnąłem, przechylając głowę. Nie mogłem
znaleźć słów.
– No tak. A dlaczego o tym mówisz?
– Też będę grał.
– Nie jestem zaskoczony. Ale jeśli nie
przestaniesz się ruszać, ta niezagojona kostka usunie twoje nazwisko z listy.
– Cóż, muszę dać radę. Nie mam wyjścia, skoro
ty też zagrasz.
– Nie rywalizowaliśmy już ze sobą wystarczająco
dużo? – Zaśmiałem się, chwytając suchą szmatkę, żeby wytrzeć mu nogę. Owinąłem
elastyczny bandaż wokół kostki i wstałem. – W porządku, gotowe. Posprzątaj.
Zamierzam jeszcze popracować nad projektem.
– Już prawie północ. Wczoraj nie zmrużyłeś
oka.
– Jeszcze tylko godzinę.
– Za każdym razem twoja godzina kończy się, gdy
ptaki ćwierkają o świcie.
– Daj spokój, dzisiaj to będzie dosłownie
godzina.
– Nastawię budzik.
– Rób, co chcesz, ale najpierw posprzątaj.
Pat mruczał coś cicho, ale to ignorowałem.
Usiadłem przy biurku i zabrałem się do pracy. Już wystarczająco długo
marnowałem czas na głupoty.
***
– Ugh, jestem zjebany.
Słysząc odgłos otwieranych drzwi, podniosłem
głowę znad projektu, który miałem przed sobą. Facet, który dwa dni temu
poprosił o duplikat klucza, wchodził do mieszkania z jękiem.
– Spóźniłeś się, Pat.
– Tak, to był ciężki dzień. Wróciłeś
wcześniej? Ładnie pachniesz po prysznicu.
– Nie podchodź bliżej. – Skierowałem linijkę
na twarz Pata, grożąc mu, gdy miał zamiar przytulić się do mnie całym swoim
spoconym cielskiem. – Weź prysznic.
– Zrobiłem tylko trzy kroki, a ty już mi mówisz,
żebym wziął prysznic. Nie mogę najpierw złapać oddechu?
– Idź i złap oddech w łazience. Sprawiasz, że
mój pokój brzydko pachnie.
– Ech… Nigdy nie byłeś dla mnie pobłażliwy.
– Zamknij się.
Pat uśmiechnął się szeroko i podszedł do mnie
bliżej.
– Pran, twoja twarz jest czerwona. Źle się
czujesz?
– Trochę.
– Brałeś jakieś lekarstwa?
– Oczywiście. Nie jestem taki jak ty.
– Hej, dlaczego tak mówisz, skoro ja po prostu
się niepokoję? Mam tylko jednego chłopaka. Jeśli nie mogę martwić się o ciebie,
to o kogo? Hmm?
– Idź już! – warknąłem. Przestałem się z nim
kłócić i skupiłem się na pracy.
Pat zaśmiał się wesoło i zniknął w łazience.
Jakże się cieszył, kiedy się odczepiłem.
***
Przez kilka ostatnich dni koszykarze architektury regularnie trenowali po zajęciach, co najmniej dwie, trzy godziny dziennie. Praktyka stawała się coraz bardziej intensywna w miarę zbliżania się zawodów. Na początku było fajnie, ale stopniowo przeciążenie mięśni dawało o sobie znać, powodując gorączkę. Poza treningami, po prysznicu i przebraniu się, musiałem pracować nad swoim projektem do białego rana. Zawody sportowe nie przesuwały przecież terminu oddania pracy dyplomowej.
Nie inaczej było w przypadku Pata. Jego
drużyna też ciężko trenowała. Obaj wracaliśmy do domu zlani potem. Wlókł się do
łazienki, a potem leżał jak martwy obok mnie, kiedy pracowałem. Bardziej
dokuczliwa była dla niego kontuzja kostki. Od czasu do czasu narzekał, jakie to
bolesne, prosząc, żebym nałożył mu maść lub pomógł z kompresem. Martwiłem się
jego stanem. Mecz już jutro. Miałem nadzieję, że jego kostka będzie w pełni
zdrowa.
Sala gimnastyczna jak co roku kipiała emocjami.
Zespoły inżynierii i architektury stały przy boisku, a wiwatujący tłum
dopingował je z obu stron. Kibice byli gotowi krzyczeć do nas i na siebie
nawzajem, by pochwalić się swoją determinacją. Na trybunach zgromadziło się
wielu studentów z różnych kierunków. Powiodłem wzrokiem po tłumie i serce zabiło
mi szybciej. Prawie naprzeciwko Pat stał wśród swoich przyjaciół. Schylał się i
dotykał kostki, jakby chciał się upewnić, że się zagoiła. Gdy podniósł wzrok i zauważył,
że patrzę, podskoczyłem, jakbym został przyłapany na robieniu czegoś złego. A kiedy
zrobił minę, która mówiła: „Patrzyłeś na mnie, prawda?”, to tylko wcierało sól
w moją ranę. Choć byłem zirytowany, jego drwiące spojrzenie uspokajało moje
nerwy. Starałem się przymknąć oko na tę próbę zadzierania ze mną i odwracania
mojej uwagi od czegoś innego, równocześnie nie pozwalając nikomu zauważyć
naszej interakcji. Za to on nadal uśmiechał się do mnie beztrosko. Nie bał się,
że ludzie się dowiedzą, że flirtuje ze mną przy każdej okazji?
Gdy gra się zaczęła, moje zdenerwowanie
zniknęło. Ruchy kolegów z drużyny i pomarańczowa piłka to jedyne rzeczy, o
których myślałem. Pierwsza kwarta już minęła, ale wyniki się nie zmieniły.
Zespół inżynierów był w formie jak zawsze. Bez względu na to, ile razy
rywalizowaliśmy, nasza drużyna zawsze była słabsza. Nic na to nie mogliśmy poradzić.
Nigdy byśmy ich nie pokonali, używając siły, musieliśmy korzystać z naszych
mózgów.
– Pran! Twoja!
Pokręciłem głową, słysząc krzyk Waia. Piłka wylądowała
w moich rękach. Wykorzystałem fakt, że mała luka pozwalała mi przemknąć między przeciwnikami,
doskoczyłem do kosza i z dużą prędkością oddałem rzut. Dźwięk piłki spadającej
przez siatkę i uderzającej o ziemię był niesamowicie satysfakcjonujący. Tłum krzyczał.
Zawodnicy inżynierii nie wyglądali na zbyt zadowolonych z tego, że wyszliśmy na
prowadzenie. Gra się rozkręcała. W drugiej kwarcie pojawił się problem. Mimo że
skupiałem się na meczu, martwiłem się o kostkę Pata. Widziałem, jak kilka
sekund temu potykał się i dziwnie podskakiwał. Co prawda zdołał utrzymać
równowagę, ale jego skrzywiona poza powiedziała mi, że musiało to być bolesne.
– Pran!
A on wciąż biegał po boisku! Co się stanie,
jeśli uraz się pogłębi? Dlaczego ich trener nie zmieniał zawodników? Nie
widział, że Pat kuleje?
– Pran! Kurwa, łap!
Zmarszczyłem brwi, gdy Pat na mnie spojrzał i
na moment zamarł w szoku. Gestem wskazał na moją prawą stronę i ruszył w moim
kierunku. Kiedy się odwróciłem, szybująca piłka mnie zaskoczyła. Była zbyt blisko,
bym mógł jej uniknąć.
BAM!
– Ach!
ŁUP!
– Pran!
Piłka trafiła prosto we mnie i posłała mnie na
podłogę. Kręciło mi się w głowie. Rozlegały się krzyki i gwizdy, a mój wzrok
zacierał się, nie mogąc objąć otoczenia. Wiedziałem tylko, że grupa ludzi
wbiegła na boisko i krążyła wokół mnie. Ktoś dotknął mojego ramienia i twarzy.
– Pran! Wszystko z tobą ok? Spójrz na mnie,
Pran. Cholera, krwawisz. Dostałeś w nos?
Słyszałem znajomy głos. Kiedy w końcu powróciła
jasność, pierwszym, co zobaczyłem, była zdenerwowana twarz Pata. Nadal nie
mogłem się pozbierać i czułem się oszołomiony, więc pozwoliłem mu, by uniósł
mój podbródek i wytarł nos rąbkiem swojej koszulki.
– Co do cholery? Nie dotykaj mojego
przyjaciela! – To był głos Waia.
– Spierdalaj, sukinsynu. Nie dotykaj mnie!
– Ty pieprzony draniu!
– Nie teraz, Wai. Spójrz na Prana.
Głosy dookoła, krzyczący Pat, Wai, Ke i wielu
innych… To wszystko sprawiało, że czułem się oszołomiony. Za bardzo bolała mnie
głowa, żeby się przejmować, kto i co mówił.
– Pran, zabiorę cię do gabinetu pielęgniarki. Możesz
wstać? Wejdź mi na plecy.
– Uhmm... – Skrzywiłem się, czując ból w
skroniach. Chwyciłem się za głowę i mocno zacisnąłem powieki.
– Boli cię głowa? Gdzie jeszcze boli? Powiedz
mi.
Wciąż słyszałem w pobliżu głos Pata, ale
czułem się tak ociężały, że nie byłem w stanie wydusić z siebie ani słowa.
Świat się przechylał, traciłem równowagę, wszystkie odgłosy powoli zanikały.
Kiedy poczułem, jak wiatr wieje mi w twarz, wszystko umilkło.
Otworzyłem oczy i patrzyłem na biały sufit. Czułem,
że moja głowa jest ciężka i nie byłem w stanie jej unieść. Mogłem tylko zerknąć
w bok i przekonać się, że leżę za niebieską zasłoną na łóżku w gabinecie
pielęgniarki.
– Wynoś się stąd!
– Sam się wynoś. Idę sprawdzić, co u Prana!
– Dlaczego, do cholery, chcesz się zobaczyć z
moim przyjacielem? Mecz się skończył, więc wypierdalaj stąd.
Tuż obok Pat i Wai skakali sobie do gardeł.
Nagle w moim umyśle pojawił się obraz Pata
biegnącego przez boisko w moją stronę.
To było popieprzone...
Szlag by to…
Podskoczyłem, gdy zasłonka się odsłoniła i
pojawił się Ke.
– Jak się czujesz, Pran?
– Umm... Nic mi nie jest. To tylko ten ból
głowy.
– Na szczęście masz tylko niewielką opuchliznę
i siniaka, ale pielęgniarka powiedziała, że to nic poważnego. Prawdopodobnie
zostałeś uderzony piłką zbyt mocno i dlatego miałeś krwotok z nosa.
Pokręciłem głową.
– Jak się tu znalazłem?
– ...
Ke, wpatrując się we mnie, cicho usiadł na
brzegu łóżka.
– Pat cię przyniósł.
Jego odpowiedź sprawiła, że zaniemówiłem. W
pokoju panowała cisza. Zacisnąłem usta w rozpaczy. Gdy napięcie wzrosło, Ke
odezwał się pierwszy:
– Nie nienawidzicie się nawzajem tak, jak
sądziliśmy, prawda? To, co dziś zobaczyłem, zaprzeczyło wszystkiemu, co widywałem
wcześniej. Sposób, w jaki na ciebie patrzył… Tak nie patrzy się na kogoś, kogo
się nienawidzi.
– Całe szczęście, że byłeś nieprzytomny –
powiedział spokojnie Wai, stając obok mojego łóżka, a ja gwałtownie odwróciłem
głowę w jego stronę. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, spuściłem wzrok i
ciężko przełknąłem ślinę, moje dłonie były mokre od potu. – Bo gdybyś otworzył
oczy, mógłbym zobaczyć, że sposób, w jaki ty patrzysz na niego, jest taki sam, w
jaki on patrzy na ciebie.
Oszczędzałem oddech i zmarszczyłem brwi, nie
wiedząc, co powiedzieć. Wiedziałem, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Czułem
się tak szczęśliwy, że zapomniałem, kim byłem, co robiłem, co ukrywałem i co
nosiłem na swoich barkach. Musiałem zapomnieć, że mój związek z Patem nie był
czymś, co ludzie wokół mnie byli w stanie zaakceptować. Miałem ochotę uderzyć
się w twarz za to, że byłem taki głupi i wszystko zrujnowałem. Wydawało mi się,
że zachowywałem się wystarczająco ostrożnie. A tymczasem, jak się okazało, sam to
wszystko rozwaliłem.
Byłem tak głupi, że zapomniałem o własnym
strachu... A on właśnie zaczął nabierać kształtów. Pewnie teraz wszystko potoczy
się tak kiepsko, jak przewidywałem. Kiedy tajemnica nie jest już tajemnicą...
coś może zniknąć.
Tłumaczenie: Baka
Komentarze
Prześlij komentarz