BTS – Rozdział 17
SCENA SIEDEMNASTA
[Pran]
Przez cały tydzień ten głupi miłośnik pluszaków nie przestawał mnie dręczyć, prosić i płakać o to i owo przez cały czas. Za każdym razem, gdy moja ręka dotykała myszy, wołał mnie i nie mogłem się skoncentrować. Musiałem zajmować się facetem, który twierdził, że boli go głowa, ręka albo całe ciało. Ciągle jęczał, że może mieć gorączkę. Mój projekt posuwał się do przodu nieco szybciej niż ślimak na kacu. Jednak w tej chwili, nawet gdy Pat jęczał i turlał się po podłodze, nie miałem czasu, żeby nawet na niego spojrzeć. Pola w moim kalendarzu były zapełnione co do milimetra i już niedaleko było to z grubą czerwoną ramką, która otaczała dzień oddania projektu.
Mogłem jedynie westchnąć. To tylko 12 dni!
Nie pamiętałem, kiedy ostatnio brałem prysznic. Byłem maniakiem czystości, który przegrywał ze wciąż rosnącym stosem pracy. Po wszystkich ocenach i procesie planowania musiałem popracować nad tym, co miałem na laptopie. Model był gotowy. Został mi tylko rysunek i dokumentacja. Och! I prezentacja. Z tymi wszystkimi obowiązkami, nie mówiąc już o marudzeniu Pata, sikałem tylko wtedy, gdy naprawdę nie mogłem już wytrzymać. Pieprzyć takie życie.
Drrrrrrrrrr!
Oderwałem wzrok od ekranu laptopa i wpatrywałem się w dzwoniący telefon, na którym widniało imię Waia. Szybko włączyłem głośnik i przeniosłem wzrok z powrotem na ekran.
– Co tam?
[Idziesz spać?]
– Nie, muszę dziś skończyć dzielenie sekcji, inaczej nie będę w stanie dokończyć specyfikacji.
[Rozumiem. Ja też zbliżam się do granic możliwości. Wypiłem trzy puszki kawy. Cholera, serce mi wysiądzie.]
– Przyciśnij zimną, mokrą szmatkę do szyi.
[Dobra, a czy Pat już wrócił?]
– Nie, będzie za jakiś czas, jak sądzę.
[Więc mogę wpaść? Przyniosę laptopa. Zaczynam tracić panowanie nad sobą.]
– Pewnie.
[Dobra, do zobaczenia za chwilę.]
Puk, puk!
– Cześć. – Przywitałem się z facetem, z którym przed chwilą rozmawiałem przez telefon. Wniósł do środka swoją pracę i sprzęt, miał ciemne cienie pod oczami i wyglądał na koszmarnie zmęczonego.
– Cześć Pran. Teraz, kiedy widzę twoją twarz, czuję się bardzo odświeżony.
– Co ty pieprzysz?
– Cienie, które widzę w lustrze, sprawiają, że jestem smutny. Teraz czuję się lepiej, bo twoje wyglądają gorzej.
– Kretyn.
– Żartowałem.
– Wejdź. Zrobiłem ci miejsce na stole. Połóż tam laptopa i inne rzeczy. Listwa zasilająca jest z boku. Skorzystaj z niej.
Nie tracąc ani sekundy, usiedliśmy przed laptopami, czując presję czasu. Ciszę wypełniał nieustanny dźwięk klikających myszy. Muzyka była włączona, lecz działała raczej jak biały szum. Skupialiśmy się na programie na ekranach i od czasu do czasu omawialiśmy niektóre części.
– Hej...
– Co? – Uniosłem brew, nie odwracając głowy.
– Czy wysokość twojego licznika wynosi metr i pięć, czy metr i dziesięć?
– Metr i pięć.
– A co z krawędzią?
– Dziesięć.
– A może mieć pięć?
– To właściwie zależy od projektu, ale ja bym dał dziesięć, na wszelki wypadek.
Rozmawialiśmy i pracowaliśmy bez kontaktu wzrokowego, zadając tylko istotne pytania i oszczędzając czas tak bardzo, jak to tylko możliwe. Nie byliśmy pewni, jak szybko lub wolno mijał, ale zanim się zorientowaliśmy, usłyszeliśmy głos Pata, zanim jeszcze wszedł do środka i zanim drzwi całkowicie się otwarły.
– Praaaan!
Zacisnąłem usta, przenosząc wzrok na drzwi. Wai wybuchnął śmiechem.
– O rany! Co ty tu robisz? – Oczy Pata chciały wypaść z orbit. Wskazując na faceta siedzącego obok mnie, zapytał: – Z czego ty się, kurwa, śmiejesz?
– Nic na to nie poradzę. Kto by pomyślał, że przywódca gangu inżynierów mówi do swojego chłopaka tak słodkim tonem? Cholera, to przerażające.
Wai nie przestawał się śmiać. Zignorowałem ich obu i skupiłem się na robocie.
– Zamknij się, Wai. Swoją drogą, co tu robisz? I dlaczego, do cholery, przyniosłeś te wszystkie rzeczy? Nie masz gdzie spać?
– To jest pokój Prana, a ja jestem jego przyjacielem. Nie ma nic złego w tym, że ze sobą współpracujemy.
– To nie jest w porządku. Wypierdalaj stąd. Zakochani będą mieli trochę czasu na miłosne igraszki.
– Dalej żyj złudzeniami. Jestem zbyt zajęty, żeby się z tobą kłócić. – Skomentowałem i starałem się nie okazywać zainteresowania. Udawałem, że nie słyszę ich kłótni, zwracając uwagę tylko na swoją pracę. Kilka sekund później ten cholerny dupek pochylał się nade mną i krzyczał.
– Pran, dlaczego go wpuściłeś?!
– Wai przyszedł tu popracować. Przestań marudzić.
– Nie marudzę. Nie lubię go!
– Pat, chce mi się pić.
– Zmieniasz temat!
– Drapie mnie w gardle.
Odwróciłem głowę, by zatrzymać wzrok Pata. Pan maruda przestał narzekać. Wciąż zdenerwowany, wyjął z lodówki butelkę wody, otworzył i przyłożył ją do moich ust.
– Hej, sam mogę się napić.
– Po prostu pracuj. Pomagam.
– Idę. Robi się ciemno. A mi nie do końca podoba się ten widok – powiedział Wai, drwiąco. Odsunąłem się od butelki i nieśmiało wytarłem kącik ust.
– Super, to idź. – Pat nie zamierzał się powstrzymywać.
– Tak, tak, znikam. Przyklej się do Prana, jak tylko chcesz. Cholera, zachowujesz się jak porzucony szczeniak.
– Spadaj, palancie!
– Dość! Przestańcie się kłócić. Wracaj bezpiecznie do domu, Wai. Do zobaczenia.
– Do zobaczenia. Trzymaj się. Wpadnę tu jeszcze.
Machnąłem Waiowi na pożegnanie, nie odprowadzając go. Zanim wyszedł, jeszcze podrażnił się trochę z Patem, sprawiając, że ten wciąż za nim krzyczał.
– Czy wy musicie za każdym razem skakać sobie do gardeł? – mamrotałem, klikając myszką i klepiąc na klawiaturze.
– On zaczął. Sam widziałeś.
– Tak, wiem. Idź pod prysznic.
– Ty nie brałeś. Też nie chcę.
– Ja po prostu nie mogłem. Terminy mnie gonią. Poza tym cały dzień byłem w klimatyzowanym pomieszczeniu, a nie na zewnątrz. – Zmrużyłem oczy i spojrzałem na Pata. – A ty tam na zewnątrz chyba tarzałeś się w błocie.
– Nie jestem psem, Pran. Jestem twoim chłopakiem.
– Zaczekaj! – krzyknąłem i chwyciłem go za ramię, gdy próbował położyć się na moich kolanach. – Jeśli chcesz tu leżeć, najpierw weź prysznic.
– Daj spokój, właśnie wróciłem i czuję się wyczerpany. Nie mogę sobie trochę odpocząć?
– Najpierw się umyj.
– Nawet na mnie porządnie nie spojrzałeś, odkąd jestem w domu, Pran.
– Nie mam na nic czasu, Pat. Proszę, nie marudź. Daj mi najpierw dokończyć prezentację.
Pat jęknął i przez chwilę tupał w miejscu jak trzylatek, zanim w końcu poszedł do łazienki. Kiedy brał prysznic, intensywnie pracowałem nad projektem, wiedząc, że gdy wróci, nie pozwoli mi się skupić.
– Nie wracam do domu w najbliższym czasie, Par. Możesz jechać beze mnie. Powiedz mamie, że jestem zajęty. No właśnie. W porządku. Jedź bezpiecznie. Zadzwoń do mnie później. Ok, pa.
Moje oczy były wbite w ekran, uszy przysłuchiwały się rozmowie, a ręce pisały na klawiaturze. Kiedy Pat się rozłączył, rzuciłem mu pytanie:
– Dlaczego nie jedziesz do domu? W zeszłym tygodniu też ze mną zostałeś. Powinieneś spotkać się z rodzicami.
– Ty też nie jedziesz. Teraz mogę? – Pat uśmiechnął się szeroko, wskazując na moje nogi. Położył się, przycisnął twarz do mojego brzucha i wziął głęboki oddech.
– Cholera, to łaskocze.
– Ładnie pachniesz, Pran.
– Wziąłem dziś wreszcie prysznic. Po czterech dniach.
Byłem zniesmaczony sobą, kiedy o tym myślałem. Jak mogłem posunąć się tak daleko? Wszystkiemu winna ta wielka sterta papierów.
– Zawsze ładnie pachniesz.
– Mówię ci, jedź do domu. Dlaczego tu leżysz? – Zacisnąłem usta, zmieniając temat.
– Chcę tu być, żeby ci pomagać. Nie przestajesz pracować, nie jesz ani nie odpoczywasz. Kto cię nakarmi, jeśli mnie nie będzie?
– Nawet nie spałeś, żeby dotrzymać mi towarzystwa. Wyglądasz jak panda.
– A ty jak czarna dziura.
– To moja praca, moja odpowiedzialność. Nie twoja.
– Praca żony jest pracą męża.
– Pat.
– Ojej, ojej, co za spojrzenie. Przecież żartuję.
– W każdym razie…
– Hm?
– Skąd wiesz, że jestem żoną? – Moje usta wykrzywiły się w uśmiechu.
– Hm… Chcesz mi coś udowodnić, Pranciu?
– Dostaniesz w głowę, jeśli nie przestaniesz żartować.
Podniosłem linijkę i udawałem, że celuję mu w głowę. Pat za to udawał, że jest przestraszony.
– Już nie będę!
Zachichotałem i kontynuowałem pracę, pozwalając mu leżeć na moich kolanach i grać na telefonie. Chociaż się spieszyłem, byłem niewyspany, pomijałem posiłki i byłem zmęczony, mając tego dużego szczeniaka u boku... To było całkiem miłe.
***
– Fuuuuck! Wreszcie koniec!
– Uczcijmy to. Chodźmy świętować!
– Dokąd?
– Do naszego baru? Tak cholernie pragnę alkoholu.
Uśmiechnąłem się szeroko do moich przyjaciół. Teraz, gdy już przeprowadziliśmy prezentacje i oddaliśmy referaty, byliśmy w świetnych nastrojach. Dużo krzyczeliśmy i nie dało się odróżnić, kto z kim rozmawiał. Teraz, gdy przeżyłem ten diabelski okres, pragnąłem uwolnić moją duszę od ciała, aby poszalała gdzieś poza ziemią. Koniec z całymi dniami spędzanymi przy ekranie laptopa. Zamierzałem spać, napychać się dobrym jedzeniem i wydawać mnóstwo pieniędzy na alkohol.
– W takim razie o 19:30 w barze. A teraz rozdzielmy się, żeby każdy mógł wziąć prysznic i mieć słodki sen, by uzupełnić energię.
Z tym pragnieniem wlokłem swoje ciężkie ciało, które nie spało przez dwa dni, z powrotem do mieszkania. Pożegnałem się z Waiem przy wejściu i rozeszliśmy się. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem Pata śpiącego na kanapie. Uśmiechnąłem się, podchodząc bliżej. Był kompletnie znokautowany, ponieważ nie sypiał, żeby dotrzymać mi towarzystwa, i zwykle łapał tylko kilka godzin snu przed świtem, prawie codziennie w ciągu ostatniego tygodnia.
Odebrał mój plan z drukarni, zabrał zdjęcia z zakładu z odbitkami i oprawił moją dokumentację w złotą okładkę. Był bardzo pomocny. Nie będąc w stanie pomóc mi w tworzeniu treści, nadrabiał, bez wahania wykonując drobne zadania. W związku z tym cierpiący na deficyt snu przywódca gangu inżynierów zapadł w głęboki sen w dniu mojej prezentacji. Kucnąłem, by spojrzeć mu w twarz. Wodziłem wzrokiem od brwi do cieni pod oczami, takich samych jak moje. Spojrzałem na jego długie włosy. Nie denerwują go? Tyle razy mu mówiłem, żeby je ściął. Po umyciu zbyt długo schły, a co gorsza, był zbyt leniwy, żeby je suszyć suszarką lub odpowiednio wyczesać. Mógł się przez to przeziębić.
– Umm...
Śpiący facet jęknął i przesunął się, kiedy odgarnąłem mu grzywkę z czoła.
– Obudziłem cię, Pat?
– Wróciłeś? – zapytał cicho. Usiadł i sennie przetarł oczy.
– Wróciłem. Idź spać do łóżka. Będzie cię bolała szyja.
– Chodźmy do łóżka razem.
– Przyjdę tam, jak tylko wezmę prysznic.
– W porządku. – Musiał być naprawdę śpiący, skoro był tak posłuszny. To było tak urocze, że się uśmiechnąłem. Dotknąłem jego policzka. Pat uniósł brew i spojrzał mi w oczy. – Co tam?
– Dziękuję.
– Dziękujesz?
– Za to, że mi pomogłeś.
Pat zamrugał, a potem uśmiechnął się i przyciągnął mnie tak, bym usiadł między jego nogami. Starałem się stawiać opór, ale po chwili się poddałem.
– Mam tylko ciebie. Komu innemu miałbym pomagać?
– Cóż za słodki gaduła. Pat... Ej! – Jego usta dotknęły mojej szyi, zaskakując mnie. Chciałem, żeby przestał, ale on się tym nie przejmował. – Nie rób tego.
– Od wielu dni jestem bardzo grzecznym chłopcem. Pran, naprawdę nie zasługuję na nagrodę?
Pat jeszcze ściślej przylgnął mi do pleców i owinął ramiona wokół mojej talii. Jego dłonie zsunęły się na moje uda, a spiczasty nos muskał moją szyję. Dostałem gęsiej skórki i ciężko przełknąłem ślinę, czując dreszcze, gdy skubnął moje ucho.
– Pat…
– Nie powstrzymuj mnie. Chcę cię dotknąć.
– Cholera, jestem wykończony.
– Nie całkiem. Widzę, że jesteś twardy.
Zamarłem, a moja twarz zrobiła się gorąca, bo to była prawda. Zmarszczyłem brwi i ostro odpowiedziałem:
– Jestem śpiący, to senna erekcja.
– Hmm, musisz być naprawdę zmęczony. Tak jak ja.
Pat chwycił moją rękę i położył ją na swoim kroczu. Drgnięcie grubego i twardego penisa tkwiącego tuż pod moją dłonią sprawiło, że wzdrygnąłem się i próbowałem odsunąć, ale podążył za mną i wciągnął mnie mocniej w swoje objęcia. Wykorzystał okazję, kiedy byłem zdezorientowany, by pocałować mnie w usta i teraz energicznie wpychał do nich język. Pieścił moje biodra i zdjął mi spodnie. Moje oczy rozszerzyły się, a twarz poczerwieniała, ale gorący pocałunek Pata szybko rozproszył wątpliwości. Wsunął rękę w moją bieliznę. Drżałem, gdy delikatnie dotykał i głaskał mojego penisa. Coraz bardziej mnie to podniecało. Ostatnio byłem tak zajęty, że zupełnie zaniedbałem „te sprawy”. Teraz, kiedy byłem pieszczony w taki sposób, nie mogłem się temu oprzeć.
– Pran… – Ten ochrypły szept tuż przy moim uchu…
– Hmm, Pat… Ja…
– Spokojnie. Zrelaksuj się.
– Kurwa, nie głaszcz mnie w ten sposób.
– Twoje policzki są ciemnoczerwone. – Pat ugryzł mnie w policzek, więc uderzyłem go w ramię.
– Co ty, do cholery, robisz? Ach!
– Dotknij mnie.
– Nie…
– Pran.
Zacisnąłem mocno usta, ignorując jego cichy szept. Zamknąłem oczy, żeby uciec od błagalnego spojrzenia, ale to tylko wyostrzyło moje zmysły. Przez chwilę zaciskałem zęby i w końcu się poddałem. Sięgnąłem, żeby go chwycić, i poruszyłem dłonią w górę i w dół. Jęki Pata i moje odbijały się od nas echem. Nie byłem pewien, co sprawiało, że moje podniecenie się nasilało. Każdy ruch, który czułem na skórze, wywoływał we mnie niepokój. Chciałem go uwolnić.
Nasze twarze pochyliły się ku sobie, a oczy się spotkały. Nasze usta rozchyliły się i smakowaliśmy ciepło swoich języków. Zapomnieliśmy o wszystkim i skupiliśmy się na coraz wyższej temperaturze płynącej z naszych dłoni, wymieniając oddechy.
W końcu nastąpił wybuch i wpadłem w jego mocne objęcia. Trzymaliśmy się w ramionach, dysząc, mamrocząc swoje imiona i czując się dobrze tuż po tym, jak gorąco naszych ciał zostało uwolnione z pomocą naszych dłoni.
Komentarze
Prześlij komentarz