SE [TOM 5] – Rozdział 24.9
Jang Jaeyoung przeżywał koszmar. Śniło mu się, że razem z Sangwoo błądził po przypominającym labirynt mieście zła, a ich jedyną bronią były pistolety laserowe. Stojąc plecami do siebie, odpierali ataki przeciwników zupełnie jak w filmie, po czym namiętnie się pocałowali, gdy na niebie eksplodowały bomby. Do połowy był to nawet ekscytujący blockbuster, od którego włosy stawały dęba. Niestety, tylko do chwili, gdy Sangwoo nagle… zniknął. Od tego momentu obraz zmienił się w najprawdziwszy horror. W sennych majakach Jaeyoung miał spuchnięte oczy i zdarte gardło, gorączkowo szukając zaginionego Sangwoo. Tymczasem potwory z harpunami w mackach wrzeszczały w kółko „Chcę się ożenić z Sangwoo!”. Ten dziwny manifest mało człekopodobnych stworów pogłębiał jego pełen niepokoju i grozy nastrój.
Pip! Pip! Pip! – Jaeyoung powrócił do rzeczywistości, wyrwany ze snu przez nieprzyjemny dźwięk. Wyciągnąwszy dłoń, stuknął w budzik, by wyłączyć piskliwy alarm.
– Ufff, całe szczęście, że to był tylko sen… – westchnął z ulgą, przykładając dłoń do czoła. Wyglądało na to, że to przez Jaehonga, który jak papuga w kółko marudził o zbliżającym się ślubie bliźniaka, przyśniło mu się coś tak pokręconego. Skąd mógł wiedzieć o wyszeptanych mu podczas snu słowach ukochanego? Mężczyzna odwrócił się, by opowiedzieć Sangwoo o swoim dziwacznym śnie, ale miejsce obok okazało się puste.
– No super… Ile razy mam mu powtarzać, że ma mnie budzić delikatnym pocałunkiem?
A tu proszę. W ich wolny dzień Sangwoo nastawił ten irytujący alarm, który miał obudzić Jaeyounga, a sam zajął się swoimi sprawami. Powód był prosty i Jaeyoung musiał przyznać, że jego ukochany doskonale to przewidział. Zwykle pobudka zaczynająca się delikatnym pocałunkiem kończyła się czymś zupełnie innym. Istniało jak najbardziej realne prawdopodobieństwo, że od razu skończą w łóżku i cały poranek przeleci im koło uszu. Kiedy Sangwoo miał ochotę na poranny seks, kładł się nago obok niego i był tak uroczy, że Jaeyoung musiałby być z kamienia, by mu się oprzeć. Nawet tego nie próbował. Szkoda, że takie poranki zdarzały się bardzo rzadko. Zazwyczaj to on był inicjatorem ich zbliżeń.
Zamknąwszy oczy, mężczyzna zawinął się w kołdrę i przeturlał na jego stronę łóżka. Zanurzywszy twarz w poduszce, z lubością wdychał zapach Sangwoo, gdy nagle zadzwonił telefon. Nie trzeba być geniuszem, żeby zgadnąć, kim był dzwoniący. Z głębokim westchnieniem Jaeyoung odebrał.
– Mhmm… Tak, kochanie?
– Zejdź na dół. – Sangwoo powiedział, co zamierzał, i natychmiast się rozłączył.
Spojrzawszy na poczerniały ekran telefonu, Jaeyoung mruknął:
– Jest obrażony…
Niektórzy mogli twierdzić, że Sangwoo zawsze mówi tym samym tonem, ale to byli ci, którzy go nie znali. Rzadko podnosił głos, gdy jednak coś było nie tak, jego mimika i sposób wysławiania się mówiły wszystko. I teraz było jasne, że coś mu nie pasuje. Był ewidentnie niezadowolony.
– Ale dlaczego?
Jaeyoung wszedł pod prysznic, analizując w głowie wydarzenia z poprzedniego dnia. Niespodziewanie pojawił się Jaehong, a on sam, zirytowany faktem, że brat zamierza rozwalić ich związek, wpadł na spontaniczny i równocześnie całkowicie kretyński pomysł, żeby ich sobie przedstawić. Chciał zobaczyć, jak zareaguje Sangwoo, więc cały czas za nimi łaził. Jak ostatni idiota. Później Sangwoo zwyczajnie się ulotnił, a on – odstawiwszy brata do hotelu – wrócił do domu w jego ubraniu. Nie dość na tym. Ze złości roztrzaskał kubek. Był wściekły na Sangwoo. Jaeyoung wrócił myślami do ich wielogodzinnego seksu.
– A miałem zjeść z nim kolację – mruknął.
Poza tym nie spakował żadnych rzeczy. Mieli obejrzeć razem film, ale był tak wykończony, że po prostu zasnął. Miał do zrobienia tyle rzeczy, a teraz to wszystko spadło na Sangwoo.
Po umyciu zębów i ubraniu się Jaeyoung stanął przed dużym lustrem w przedpokoju. Kiedy chwilę później zszedł na dół, miał na sobie wakacyjny outfit składający się z hawajskiej koszuli, szortów i okularów przeciwsłonecznych w kształcie serca. Obrazu dopełniała deska surfingowa, którą Jaeyoung dzierżył pod pachą. A wszystko po to, żeby poprawić humor swojemu słodziakowi.
Sangwoo dopinał akurat dużą walizkę. Obrzucił spojrzeniem swojego faceta i powrócił do suwaka z wyrazem kompletnej dezorientacji. Znalazłszy się tuż przed nim, Jaeyoung spróbował pocałować go w policzek, ale Sangwoo zwinnie się uchylił, zupełnie jakby na to czekał.
– Nie pomyliłeś się przypadkiem co do miejsca naszego urlopu?
– Jak ładnie poprosisz, to się przebiorę.
– …
– Pocałuj mnie.
– Nie. Najpierw zjedz śniadanie.
Jaeyoung niemal namacalnie poczuł silne uderzenie lodowatego wiatru. Usiadł przy stole i zerknął ponuro na talerz, który postawił przed nim przez Sangwoo. W dużej misce znajdowały się bezcukrowe, pełnoziarniste płatki. Ten sam produkt, który Sangwoo zawsze zamawiał, powtarzając, że ma idealnie zbalansowane wartości odżywcze. Wyglądał i smakował jak sucha karma dla kota. A zapewne jeszcze gorzej.
Kiedy Sangwoo się odwrócił, jego facet szybko wysypał połowę zawartości miski, a resztę zalał mlekiem. W tym samym momencie kot wskoczył mu na kolana. Jaeyoung zaczął jeść, drapiąc po karku futrzaka przy akompaniamencie jego mruczenia.
Sangwoo krążył po domu, zajęty przygotowaniami. Po jakimś czasie ustawił przy drzwiach dwie walizki. W międzyczasie Jaeyoung dokończył posiłek i opłukał naczynia. Natomiast potem – założywszy ręce za plecy – ruszył za Sangwoo, który traktował go jak powietrze.
Nie mam tu nic do roboty – pomyślał, bez większego sensu i zainteresowania oglądając rachunek za prąd. Ostatecznie naszła go pewna myśl, kiedy kot otarł się o jego kostkę.
– To ja może przed wyjazdem przynajmniej przejadę odkurzaczem?
– Już odkurzyłem.
– A mój bagaż?
– Spakowany.
– …
– Wybrałem ci ubrania według częstotliwości noszenia, resztę według przydatności – uciął Sangwoo, przechodząc obok Jaeyounga i nie zaszczycając go choćby jednym spojrzeniem.
– Przepraszam cię, kochanie! – wykrzyknął za nim desperacko i z niejakim przekąsem Jaeyoung.
– Hm – mruknął jedynie Sangwoo, który przewidział ten cały chaos. Przecież nie bez powodu kazał mu się spakować jeszcze przed wyjazdem służbowym.
W tej chwili Jaeyoung szczerze pożałował, że go nie posłuchał.
– Jadłeś wczoraj kolację sam?
– Tak.
– Co takiego?
– Mrożone frytki i zupkę instant.
Cholera. Przecież chciałem podać grillowaną polędwicę ze szparagami i pieczone ziemniaki. I najeść się, aż popękają nam brzuchy.
Ustawiwszy przy drzwiach dwa snowboardy, Sangwoo sięgnął po telefon.
[Cześć, Ted Brown. Mówi twój sąsiad Choo Sangwoo. Pamiętasz, że dziś wyjeżdżamy z Jayem na urlop, prawda? Dzwonię tylko, żeby przypomnieć o umowie z zeszłego miesiąca. Jeszcze raz dziękujemy, że zaopiekujesz się kotem Jaya. My z przyjemnością zajmiemy się twoim psem podczas waszych wakacji. Klucz do drzwi wejściowych jest w tym samym miejscu co zwykle. A jeśli zapomniałeś szczegółów, instrukcja leży na półce z butami. I jeszcze…]
Znajomość angielskiego u Sangwoo poprawiła się zaskakująco szybko. Pod względem zasobu słownictwa i gramatyki od dawna przebijał osoby, dla których angielski był językiem ojczystym. Jedyne, czego nie był w stanie poprawić, był silny koreański akcent. Mimo to Sangwoo cieszył się popularnością wśród wszystkich sąsiadów. Podczas jego telefonicznej rozmowy Jaeyoung wziął kota na ręce i pożegnał się z nim, pocierając nosem o jego czoło.
– Bibi, hyungi wyjeżdżają dziś na wakacje, więc bądź grzeczny, dobra? Tym razem wujek Ted będzie cię karmił i czyścił ci kuwetę. Jedz dużo, baw się dobrze i nie śpij na dworze. Jak już wyjdziesz, to dogaduj się z kumplami z sąsiedztwa. A jak ktoś zacznie bójkę, to trzeba mu przywalić, rozumiesz?
Bibi był przerażająco bystrym kotem. Jaeyoung nie miał najmniejszych wątpliwości, że jego futrzak rozumie każde ludzkie słowo, aczkolwiek Sangwoo absolutnie się z tym nie zgadzał.
Kiedy po skończonej rozmowie Sangwoo przechodził obok, Jaeyoung ponowił próbę, by go chwycić i ukraść mu całusa, ale tamten znów błyskawicznie się uchylił.
– Za 12 minut ruszamy. Przebierz się. Spotkamy się w garażu. Jak się spóźnisz, będę zły.
Po tych słowach – chwyciwszy obie walizki – Sangwoo skierował się do drzwi.
Kilka minut później Jaeyoung zarzucił plecak na jedno ramię, podniósł dwa snowboardy i wyszedł za nim. Ciepłe światło zalało go już na progu. Zapomniawszy, po co w ogóle wychodził z domu, na chwilę się zatrzymał, zasłonił oczy dłonią i spojrzał przed siebie. Dzień był oszałamiająco piękny i idealnie letni.
Z zamyślenia wyrwali go dwaj licealiści z sąsiedztwa, którzy pomachali mu na powitanie, przejeżdżając obok na rowerach. Jaeyoung wszedł do garażu, wypatrując Sangwoo. Jeśli pokój gier urządzony był na miarę upodobań Sangwoo, to garaż był królestwem Jaeyounga, w którym on sam panował niepodzielnie. Miał pełnię władzy nad jego wystrojem i czystością. Zimą przemalował graffiti znajdujące się na jednej ze ścian. Wcześniej zdobił ją olbrzymi, szczerzący kły wilk. Teraz w królestwie Jang Jaeyounga dominowała czarna mamba wijąca się między literami „HOME”. Pod spodem walały się puszki po sprejach, farby i pędzle, których nikt nie ruszał od pół roku. W jednym rogu stały dwa rowery, elektryczne hulajnogi, rolki, ochraniacze, kaski i kilka deskorolek. Jeden wielki chaos. Sprzęt sportowy – piłki do koszykówki, kule do kręgli, rękawice i kije baseballowe, rakiety do badmintona i tenisa, frisbee – wszystko upchane było w dwóch przezroczystych skrzyniach. Sangwoo zawsze mężnie udawał, że tego nie widzi.
Jaeyoung przypomniał sobie, że dzień wcześniej specjalnie zaparkował swój czerwony sportowy samochód kilka przecznic dalej, żeby zmylić Sangwoo, ale dziś jego auto stało na swoim stałym miejscu w garażu. Otworzywszy bagażnik terenowego SUV-a, wrzucał właśnie bagaże do środka, kiedy zauważył, że Sangwoo stoi przy drzwiach i uważnie przegląda telefon. Miał zwyczaj sprawdzać wszystko dokładnie na dziesięć minut przed wyjazdem. Jaeyoung przeszedł obok, udając, że wychodzi z garażu, po czym nieoczekiwanie się odwrócił i objął go od tyłu.
– Co znowu?
Oparłszy podbródek na jego ramieniu, objął go, żeby Sangwoo nie mógł mu się wywinąć. Jaeyoung przeczytał na głos pierwszą linijkę wyświetlającą się na ekranie jego telefonu.
– Paszport.
– W torbie A.
– Mój też?
Sangwoo skinął głową.
W nagrodę Jaeyoung pocałował go w policzek.
– Dolary kanadyjskie.
– W torbie A.
Tym razem pocałunek wylądował na drugim policzku. Sangwoo zmarszczył brwi, ale i tym razem nie uniknął pocałunku.
– Międzynarodowe prawo jazdy.
– W torbie A.
– Moje też wziąłeś?
– Tak.
Kiedy wargi Jaeyounga znów wylądowały w tym samym miejscu na jego policzku, kąciki ust Sangwoo lekko drgnęły.
– Zimowe ubrania.
– W torbie D.
Czwarty pocałunek. Z każdą chwilą głos Sangwoo coraz bardziej łagodniał. Kombinezony narciarskie, gogle, snowboardy, rękawice, śpiwory, teleskopy, aparaty… Lista nie miała końca. Po sprawdzeniu ostatnich pozycji Sangwoo z westchnieniem obwieścił:
– Gotowe.
Szturchnąwszy Jaeyounga łokciem w pierś, zasygnalizował mu, że ma go puścić, ale Jaeyoung tylko mocniej przywarł do jego ramienia.
– Trasa podróży? – szepnął mu do ucha, na co Sangwoo palcem wskazującym stuknął się w skroń.
– W głowie.
Jaeyoung musnął ustami jego szyję.
– Plan wycieczek?
– W głowie.
Tym razem pocałował go w ucho i delikatnie przygryzł płatek.
– Oczekiwania?
Sangwoo zawahał się na chwilę, po czym bez słowa wskazał palcem na serce. Prosty, piękny gest. Jaeyoung poczuł, że mężczyzna, którego trzyma w ramionach, jest naprawdę uroczy. Pocałował go w tył głowy, po czym oparł brodę na jego ramieniu i szepnął:
– Zapomniałeś najważniejszego, Sangwoo.
– Niemożliwe.
– Wziąłeś moją miłość?
– Oczywiście. Zawsze jest tutaj. – Sangwoo pewnym ruchem wyciągnął dłoń, ale jego palce zawahały się pomiędzy sercem a… kroczem. W końcu wskazujący palec zatrzymał się gdzieś pośrodku.
Obróciwszy go do siebie, Jaeyoung przytulił go tak mocno, że omal go nie zgniótł. Był to spontaniczny, zupełnie naturalny gest, taki jak dziesiątki innych, które wykonywał codziennie. Ale tym razem było jakoś inaczej. Coś w nim zadrżało i w jego wnętrzu rozlało się cudowne ciepło. Przytulał go już tysiące razy, ale i tak jego serce znów przyspieszyło. Sangwoo wyglądał na lekko zaskoczonego.
– Hyung?
Jaeyoung zignorował to wołanie i delikatnie pocałował go w czoło, skroń i ucho. Miał wrażenie, że z każdego miejsca, którego dotknęły jego usta, wydobywa się słodki zapach. Chciał wyciągnąć rękę, by dotknąć skąpanych w słońcu policzków. Mimo godzin spędzonych wczoraj w łóżku nadal go pragnę…
Świat był piękny i równocześnie pełen rzeczy, które nie sposób było zrozumieć. A najbardziej nieodgadnioną ze wszystkich tajemnic był dla niego mężczyzna, którego trzymał właśnie w ramionach.
– Wiem, że jesteś teraz w swoim emocjonalnym nastroju, ale to nie jest odpowiednia pora, hyung.
Nie mógł nic na to poradzić, nawet jeśli Choo Sangwoo rzucał takimi dziwnymi tekstami. Zdarzało się, że bez wyraźnego powodu czuł się przytłoczony intensywnymi uczuciami do tego mężczyzny, choć na zewnątrz żył jakby nigdy nic. Był dumny z płomienia, który udało mu się utrzymać przez siedem lat. Doskonale wiedział, kto przez ten cały czas holował jego roztargnione, czasem chaotyczne ja. I równie dobrze wiedział, jak bardzo Sangwoo się starał, by ich związek działał – choć nigdy nie próbował się tym chwalić. Zresztą… z wielu powodów Jaeyoung spontanicznie przełączał się czasem na tryb „emocjonalny”.
– Musimy już iść – mruknął w końcu Sangwoo.
– Kocham cię – wyszeptał mu wprost do ucha Jaeyoung. – Kocham cię.
Te dwa słowa były zaklęciem, które topiło serce Sangwoo bez względu na to, w jakim nastroju się akurat znajdował. Ich głęboki i gorący pocałunek przyszedł zupełnie naturalnie i niósł ze sobą obietnicę miłości.
Komentarze
Prześlij komentarz