TBC – Rozdział 14

 



Ten, który się troszczy


Było zupełnie tak, jakby ktoś chciał rozruszać nudne życie Chirawata. Może to była urocza Prae, która miała odwagę zadzwonić do niego w piątek po południu, jeszcze w trakcie lekcji. Albo nauczyciel, który aż zaniemówił, kiedy Ji wstał i chwyciwszy ramię Pe, razem z nim opuścił klasę. Albo sam Pe, który śmiał się w głos, pomagając mu przeskoczyć przez mur, kiedy uciekał ze szkoły. To wszystko było ze sobą powiązane, ale tylko częściowo. Bo tak naprawdę najbardziej poruszył go… Achiwich.

Zaczęło się od tego, że skulony pod ławką Ji odebrał telefon od Prae. W jej głosie pobrzmiewały płacz i panika. Chirawatowi udało się wywnioskować, że Chi ma kłopoty z jakimś uczniem z innej szkoły. Pamiętał, że parsknął wtedy śmiechem, nie mając pojęcia, co się dzieje. Zaraz potem jednak rzucił:

– Gdzie on jest?

Natychmiast po usłyszeniu odpowiedzi złapał Pe za ramię, a zaraz potem dobiegł do niego głos wychowawcy, który zmienił się w głos nauczyciela dyżurującego, gdy już opuścili szkolne mury. Jechał na motocyklu z najlepszym kumplem, coraz bardziej oddalając się od szkolnego budynku. Miał pewność, że jego ojciec się o tym dowie. Ale co tam, zdecydowany był mężnie przyjąć karę od staruszka. Wiatr i słońce smagające jego twarz jedynie jeszcze bardziej podkręcały mu nerwy. Chirawat kazał przyjacielowi przyspieszyć, ile się tylko dało, choć i tak miał wrażenie, że wszystko dzieje się zbyt wolno. Chciał dotrzeć tam choćby sekundę wcześniej. Znalazłszy się na miejscu, nie wiedział, co będzie dalej.

– Hej, Ji.

– Poczekaj tu, Pe.

– Co zamierzasz?

– Wyciągnąć Chi.

– Wiesz, że oni się biją?

– No wiem, ale nie chcę, żeby miał z kimś problemy.

Wyszarpnąwszy się z uścisku Praveena, Chirawat spojrzał w wąską alejkę przed sobą. Jeden na jednego. Na pięści. Achiwich właśnie kogoś okładał, otoczony przez dzieciaki z innej szkoły. Nie trzeba było się zastanawiać. Przyszedł sam. Gdyby napadli go całą grupą… Nie chciał nawet o tym myśleć. Najpierw należało go stamtąd wyciągnąć.

– Hej, Ji… To tamta? Twoja dziewczyna? – Jakiś chłopak powstrzymał się od rzucenia w bójkę, bo zauważył płaczącą Prae. Jej drobna twarz była pełna strachu i szoku, ale nie tak niepokojąca jak odgłos pięści uderzających w twarz Chi.

– Co tu robi ta twoja dziewczyna?

– Pieprzyć to! Tamten gnojek leje mojego kumpla!

Chirawat zignorował wszystko i ruszył biegiem w stronę tłumu, przebijając się przez ścianę ludzi. Kopnął chłopaka, który atakował Achiwicha. Miał się już odwrócić, żeby mu pomóc, ale wtedy ktoś szarpnął go za ramię i walnął pięścią prosto w twarz. Ból przeszył go razem z zawrotami głowy. Na szczęście miał mocne nogi i udało mu się na nich utrzymać. Gdy podniósł wzrok, zorientował się, że to Chi go uderzył.

– Czemu… Czemu mnie uderzyłeś? – zapytał ochrypłym głosem. Metaliczny smak wypełnił mu usta, a krople krwi kapały na ziemię.

Cios Chi był silny. Najwyraźniej włożył w niego całą siłę.

– Nie wtrącaj się!

Chirawat po raz pierwszy go takim widział. Zazwyczaj cichy, teraz był czerwony ze złości, twarz miał posiniaczoną, a z rozcięcia nad brwią sączyła się krew. A więc to był jego sposób na przekazanie mu, żeby się nie mieszał.

Nie wolno było mu się o niego martwić?

– Zejdź mi z drogi, Ji.

– Pytam, dlaczego mnie uderzyłeś?! – powtórzył z naciskiem, patrząc mu w oczy, podczas gdy wokół zapadła cisza.

Gapie najwyraźniej stracili rozeznanie, kto jest teraz celem Chi.

– Pogadamy później. Na razie idź stąd.

– Nie.

– Ji.

– Albo teraz, albo nigdy.

Chi milczał. Rozluźniwszy zaciśniętą pięść, opuścił ramiona. Zacisnął wargi, patrząc na Chirawata, który miał zaczerwienione, błyszczące od łez oczy.

– Powiedz mi, co się dzieje, do cholery!

– Ji.

– Martwię się o ciebie… Serio się martwię… Więc… czemu mnie uderzyłeś?

– Przepraszam.

– Tylko tyle? – Niezadowolony z odpowiedzi Chirawat uniósł brew i chwyciwszy go za kołnierz, próbował wyczytać prawdę z jego twarzy.

– Tak.

Nie powiesz mi prawdy? O co tu chodzi?

– Nie jesteśmy przyjaciółmi?

– To nie tak.

– Czyli dlatego, że nie uważasz mnie za przyjaciela…

Chirawat puścił kołnierz, czując jak ból ust się nasila. Odetchnąwszy głęboko, bez słowa odwrócił się i odszedł. Przed samym sobą przyznawał, że był wściekły. Łzy żalu powoli spływały mu po policzkach, ale osobnik, który go zranił, nie miał prawa tego widzieć. Jego przyjaciel Pe, objąwszy go ramieniem, potargał mu włosy w nadziei, że zamiast płakać, Ji zacznie przeklinać.

– Znam cię tyle lat. Nigdy nie widziałem, żebyś płakał.

– Boli mnie. Dla Chi nie jestem przyjacielem.

– Trzeba było oddać.

– Myślałem o tym, ale nie mogłem.

– Czemu?

– Bo to mój przyjaciel. – Łzy znów popłynęły. Jego szloch stawał się coraz głośniejszy. Ukrywszy się z dala od ludzi, Ji został tylko z Praveenem, który podał mu papierosa i zapalniczkę.

– Wiesz, czemu tak się wkurzył?

– Nie wiem. I nie chcę się już mieszać.

– Wkurzony jesteś?

– Stary, oberwałem w gębę, trudno się nie wkurzyć.

– Ale i tak mu wybaczysz, jak tylko przyjdzie przeprosić. Masz za miękkie serce. – Praveen wypuścił szarą smugę dymu z ust, patrząc, jak Chirawat z napiętą twarzą wciąga do płuc szkodliwy dym.  

– Nie przyjdzie.

– Ale ja też jestem twoim przyjacielem.

– Hmm?

– Oprócz niego masz jeszcze mnie.

– Dzięki. – Chirawat rzucił peta na ziemię i przydepnął go, po czym dodał: – Mogę u ciebie posiedzieć? Nie chcę jeszcze wracać do domu.

– Jasne, tylko chwila. Odwołam randkę.

Ji przytaknął i lustrując sylwetkę Praveena od stóp do głów, zastanawiał się, co takiego widzą w nim dziewczyny.  

– Masz niezłe powodzenie stary, co?

– A co z tą twoją? Widziałem, że płakała. Nie pocieszysz jej?

– Nie mam teraz siły na pocieszanie kogokolwiek.

– Mówisz tak, jakby nie była twoją dziewczyną.

– To skomplikowane.

– Jak mi nie powiesz, to ja też ci przypierdolę, tak jak Chi – rzucił półżartem, patrząc, jak Chirawat odpala kolejnego papierosa.

– Dobra, powiem ci. Prae i ja tylko próbowaliśmy, ale to nie to.

– Zerwiesz z nią?

– Tak, za jakiś czas. Nie chcę jej zranić.

– Ktoś taki jak ja, który co chwilę zmienia dziewczyny, nie ma prawa nazwać cię draniem.

– Właśnie to zrobiłeś.

– Serio? – Zaśmiawszy się, Praveen zgasił peta i usiadł na motocyklu. – Wskakuj, dzisiaj jestem twoim szoferem.

– Byle nie z górki. – Chirawat zaciągnął się po raz ostatni i pozwolił papierosowi dogasać na asfalcie. Uniósłszy wzrok, spojrzał w stronę, z której przyszedł, ale nikogo już tam nie było. Budynek, przy którym doszło do bójki, powoli znikał mu z oczu. Chirawat wiedział tylko, że jego relacja z Achiwichem wisiała na włosku.

Do dziesiątej wieczorem Ji grał na konsoli z Pe i dopiero wtedy pozwolił mu odwieźć się do domu. Inaczej niż zazwyczaj, we wnętrzu ciągle jeszcze paliły się światła. Chłopak czuł się niezręcznie. Praveen pożegnał się i poklepawszy go dla otuchy po ramieniu, z piskiem opon odjechał.

Chirawat został sam i zebrawszy się w sobie, wszedł do środka.

– Wreszcie wróciłeś, łobuzie. Myślisz, że unikniesz kary, jak przyjdziesz późno? – zagrzmiał siedzący przy stole ojciec, sięgając po długą laskę leżącą na blacie.

– Tato, możesz mnie nie karać?

Chłopak starał się mówić spokojnie. Pamiętał, jak bolały uderzenia ojca. Już samo ich wspomnienie wywoływało łzy. Cholera, Chi.

– Nie trać mojego czasu. Stań tu i powiedz, gdzie się włóczyłeś.

– Grałem – skłamał, ale ojciec najwyraźniej już o wszystkim wiedział.

– Masz ranę na twarzy, nie kłam.

– …

– Z kim się biłeś?

– Z dzieciakiem z innej szkoły. – Tym razem mówił prawdę. On i Achiwich chodzili do różnych szkół.

– Znowu będziesz mieć kłopoty?

Chłopak pokręcił głową i stanął naprzeciw ojca, spuściwszy wzrok. Nieważne jak późno wrócił, i tak nie uniknie laski ojca.

– Jak się jeszcze raz dowiem, że coś odwalasz…

Świst.

– Tak… Auaaa!

Chirawat zacisnął zęby, próbując powstrzymać krzyk. Ból rozciętej po ciosie wargi był niczym w porównaniu z batami, które spadały na jego tyłek. One bolały bardziej, ale nie sprawiały, że chciało mu się płakać. Jego oddech się rwał, ciało podskakiwało przy każdym uderzeniu. Nie wiedział, ile razy już dostał. Jego ojciec nigdy nie rzucał słów na wiatr. Dopiero gdy siedząca dotąd cicho przy stole matka wstała, by złapać ojca za ramię, wszystko się zatrzymało.

– Wystarczy, kochanie. Ji cierpi. Ki, zaprowadź brata na górę.

– Już idę – powiedział Kirati tak, jakby tylko na to czekał, po czym odciągnął Chirawata od ojca, w którego ręce wciąż tkwiła laska.

– Tato, przepraszam.

– Zapamiętaj ten ból. Nie sprawiaj mi więcej problemów.

Chirawat kiwnął tylko głową, przyjmując rozkaz. Jego czerwone, ale suche oczy nie były niczym nowym. Wiedział, że ojciec nie był złym człowiekiem, a po prostu chciał, by zapamiętał tę lekcję na przyszłość. Ból tyłka miał mu przypominać, żeby nie ośmielił się już ryzykować. Właściwie nigdy nie narzekał na karę, gdy naprawdę zawinił. Ale tym razem to Achiwich powinien był ją dostać, a nie on!

– Kurwa… Cholera! – syknął, gdy maść dotknęła ran.

W międzyczasie zdążył się już wykąpać i właśnie szykował się do snu, gdy zauważył zostawioną na łóżku tubkę z lekarstwem i dołączonym liścikiem od ojca, który kazał mu zaaplikować maść. Jego biodra były posiniaczone, spuchnięte, w niektórych miejscach nawet krwawiły. Bolało tak bardzo, że aż jęknął. Zanim skończył smarować rany, usłyszał, jak ktoś puka do drzwi. Myślał, że to Kirati, ale tym kimś był Achiwich. Źródło całego problemu!

– Po co tu przyszedłeś?

– Mogę wejść?

– …

– Ji, przepraszam.

Chirawat się zawahał. Nie wiedział, czy zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, czy go wpuścić. Ale szczere przeprosiny i wyraźne wyrzuty sumienia w oczach Chi przesądziły. Pozwolił mu wejść. Ji z trudem usiadł na łóżku, kiedy bolące pośladki zaprotestowały. Podniósłszy otwartą tubkę z maścią, rzucił ją Achiwichowi, po czym odwrócił się, unikając jego wzroku i rozmowy.

– Naprawdę się na mnie wkurzyłeś?

– …

– Za to, co się dziś wydarzyło… Przepraszam, że cię uderzyłem.

Ji nadal milczał, chociaż najwyraźniej zaczął mięknąć. Musiał przyznać, że przy Achiwichu nie potrafił być twardzielem. Dobiegający zza jego pleców łagodny głos wywołał lekki uśmiech, ale Ji się nie odwrócił.

– Możesz na mnie nakrzyczeć, a nawet dać mi w mordę, jeśli chcesz.

– …

– Chirawat, Ji… – Achiwich trącił go lekko, ale ten wzdrygnął się, jakby nie wolno było go dotykać. Chi westchnął i rozejrzał się, szukając pomocy. Jego wzrok padł na leżące przy wezgłowiu łóżka pacynki króliczka i tygrysa. Chwyciwszy je, usiadł tuż za Ji, bliżej niż wcześniej, i uniósł rękawiczki na wysokość jego oczu. Zaczął poruszać nimi, jakby opowiadał bajkę.

– Dawno, dawno temu, królik i tygrys byli przyjaciółmi. Ale dziś długouchy królik zachował się bardzo źle. Stracił głowę i przyłożył tygrysowi, rozcinając mu wargę. – Achiwich zatrzymał się, chcąc dojrzeć jego reakcję.

Chirawat się nie poruszył, ale śledził wzrokiem poruszające się ręce przyjaciela.

– Ale królik może to wyjaśnić. Tylko nie wie, czy tygrys go w ogóle słucha.

– Słucha – odpowiedział cicho Ji, odwracając głowę i patrząc mu w twarz. Ciepło rozlało mu się w piersi, a serce ścisnęło, gdy tylko spojrzał w oczy Achiwicha.

– Tygrys ma dziewczynę, która nie jest dla niego dobra. Ona… Ona go zdradza, a on nic nie wie. Królik dowiedział się o tym pierwszy i tak się wkurzył, że po prostu przywalił tamtemu draniowi. A potem tygrys nagle się pojawił i to zobaczył. Martwił się o królika i chciał go powstrzymać. Ji… Tak mi przykro. Martwiłeś się o mnie, a ja nie dość, że cię uderzyłem, to jeszcze ci nawrzucałem, że nic nie kumasz. Przepraszam. Wybacz mi.

Chirawat westchnął, patrząc tylko na rękawiczki. Sam nie wiedział, co czuje. Smutek? Nie... Radość? Tak. Ucieszył się słysząc, że Chi zrobił to właśnie dla niego.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś, gdy zapytałem?

– Prae też tam była. Dlatego płakała. Bałem się, że się wkurzysz. Powinieneś ją zapytać, kogo z was wybiera. Ja… nie chciałem, żeby wybrała ciebie.

– Dlaczego?

– Bo Prae nie jest tego warta. Nie zasługuje na twoją miłość. Jesteś zły, że cię zdradziła?

– Nie. Chyba jej nie kochałem. Tak będzie lepiej. Szybciej się rozstaniemy. I tak zamierzałem to zrobić.

– To dobrze. – Achiwich opuścił ręce i lekko się odsunął. Spojrzał na Ji, w którego oczach nie było już chłodu, jaki dostrzegł tuż po przyjściu do niego. Poczuł ulgę, a delikatny uśmiech pojawił się na jego twarzy.

– Ale i tak nie rozumiem, czemu mnie wtedy uderzyłeś. Trochę mnie zabolało, że nie odpowiedziałeś na pytanie.

– Przepraszam.

– Jesteśmy przyjaciółmi?

– Tak, jesteśmy – przytaknął Chi.

Przyjaźń… Przyjaźń będzie musiała wystarczyć.

– Mogę cię o coś prosić? Jak coś się będzie dziać, to po prostu ze mną pogadaj. Zawsze stawiam przyjaciół na pierwszym miejscu. Nienawidzę nieporozumień.

– Postaram się.

– Mówi się „Tak”!

– Tak. Zadowolony?

– No jasne. A teraz w ramach przeprosin stawiasz kolację. – Chirawat z lekkim uśmiechem dotknął obu jego dłoni w tygrysio-króliczych rękawiczkach. Nie zauważył, że pozwolił Chi lekko się objąć.

Dla jednego z nich ta bliskość była bolesna. Ji cofnął dłoń, udając, że drapie się po nosie albo poprawia włosy, żeby tylko ukryć, co się właśnie wydarzyło.

– Bolało cię, gdy ci przyłożyłem?

– Mniej, niż kiedy bije mnie ojciec.

– Twój ojciec cię uderzył?

– Ukarał mnie za wagary i kłopoty. Całe pośladki mam posiniaczone. – Ji skrzywił się, łapiąc się za biodro.

Chi zrobił wielkie oczy, po czym odsunął jego rękę, zastępując ją własną dłonią. Szybko podciągnął mu koszulkę i drugą ręką odchylił lekko pasek spodni. 

– To przeze mnie. Bardzo boli?

– Tak, nie dotykaj. Za dwa, trzy dni mi przejdzie. To nie pierwszy raz, kiedy ojciec mnie w ten sposób karze.

– Przepraszam – Achiwich wziął głęboki oddech, widząc ślady chłosty, po czym poprawiwszy mu koszulkę, oparł czoło o jego kark.

– A co z tobą? Boli cię twarz?

– Nie.

– Możesz posmarować.

– Nie trzeba.

– Nie musisz mieć wyrzutów sumienia.

– Jak mam ich nie mieć? Uderzyłem cię i przez to jeszcze oberwałeś od ojca.

– Nic się nie stało. Serio.

– Przepraszam jeszcze raz.

– Dobrze, że już nie musimy się kłócić. – Chirawat bez sprzeciwu pozwolił mu oprzeć głowę na swoich plecach. Na chwilę jakby odpłynął i położył rękę na dłoni Achiwicha.

Ich palce splotły się w ciepłym uścisku, a serca nieświadomie głęboko zanurzyły, niezauważone przez nikogo.



Tłumaczenie: Juli.Ann 

Korekta: paszyma



Poprzedni 👈              👉 Następny  


Komentarze

Popularne posty