TBC – Rozdział 18



Niekochany mężczyzna



Ostry zapach nikotyny wdarł się do pokoju z szerokiego balkonu, na którym stał palący papierosa Achiwich. Zasłony i okna, wcześniej szczelnie zamknięte, teraz były szeroko otwarte. Blade poranne światło i napięta twarz Achiwicha wprawiały Chirawata w konsternację. Podniósłszy ubrania, które Achi położył na łóżku, chłopak zaczął się ubierać. W oczach poczuł wilgoć, ale udało mu się powstrzymać łzy. Nie było powodu do płaczu. Wszystko, co się wydarzyło, stało się za ich zgodą… więc dlaczego ten chłopak w samych spodniach stał na zewnątrz, paląc papierosa i wyglądając na spiętego? Czy nie powinien być zadowolony? Dostał przecież to, czego chciał, bez żadnego bólu. To Chirawat teraz cierpiał. Każdy ruch sprawiał mu ból, a nogi nie przestawały drżeć. Zaschnięta krew na prześcieradle była bolesnym przypomnieniem tego, jak bardzo cierpiał.

Achiwich wyglądał tak, jakby miał zaraz umrzeć. Jakby wcale nie chciał, żeby to, co się wydarzyło, było prawdą. Chirawat odwrócił wzrok, choć czuł, że tamten patrzy w jego kierunku. Gdy skończył się ubierać, rzucił ręcznik i ze znużeniem opadł na łóżko, czując jak ogarnia go senność.  

Bolało.

Z cichym jękiem odwrócił się plecami do balkonu, na którym wciąż stał drugi chłopak. Zimne powietrze z klimatyzacji sprawiało, że czuł się tak jakby miał gorączkę. Po chwili usłyszał dźwięk zamykanych drzwi balkonowych, kroki i gryzący zapach – znak, że Achiwich wrócił do środka. Łóżko zaskrzypiało, gdy tamten położył się obok. Za plecami Chirawat usłyszał ciężki oddech, a zaraz potem pełne skruchy słowa:

– Ji, bardzo cię boli? Widziałem krew.

– Mhm… boli.

– Chcesz coś przeciwbólowego?

– Nie trzeba. Nie jest nie do zniesienia.

– Ji… ja… przepraszam – Achi opadł na materac, po czym odwrócił się w stronę pleców Chirawata. Nie widział twarzy, ale w jego głosie brzmiało niezadowolenie. Chciał go objąć. Nie odważył się jednak zrobić nic poza przeprosinami i stłumieniem swoich pragnień.

– Za co przepraszasz?

– Za to…, co ci zrobiłem.

– Dlaczego? To ja zacząłem. Przepraszam…

– Nie, to nie twoja wina.

– Naprawdę… nie miej wyrzutów sumienia. – Głos Chirawata lekko się załamał, a w oczach znów pojawiły się łzy, które coraz trudniej było mu powstrzymać. Ten zwykle opanowany chłopak był teraz o krok od łez z powodu czegoś tak błahego.

Mazgaj…

– Jeśli chodzi o nas dwóch…

– Chi, nie mów nikomu.

– Oczywiście.

– Dobrze.

– Chciałem powiedzieć, że myślę, że moglibyśmy… – Achiwich nabrał powietrza, zbierając się na odwagę. Chciał poprosić Ji, żeby pozwolił mu się sobą zaopiekować, żeby zmienili status z przyjaciół na kogoś więcej, ale przerwał mu jego głos.

– Mogę cię o coś zapytać, Chi?

– Jasne, pytaj.

– Czy możemy wciąż być przyjaciółmi? –  Te słowa padły niemal szeptem. – To mnie teraz nurtuje.

– …

 – Czy twoje milczenie oznacza, że już nie chcesz się ze mną przyjaźnić? – Ji zamknął oczy, pozwalając, by łzy powoli spłynęły po policzkach. Nienawidził tej ciszy, poczucia winy malującego się na twarzy Achiwicha, ale najbardziej… nienawidził siebie.

– Chcę wziąć za ciebie odpowiedzialność.

– Nie musisz. Wystarczy, żeby było między nami jak dawniej.

– Chcę – powtórzył stanowczo, wyciągając rękę, jakby zamierzał przyciągnąć go do siebie.

Nie zrobił tego jednak… Odnosił wrażenie, że między nimi pojawiła się jakaś niewidzialna bariera.

– Naprawdę nie musisz. Wystarczy, że pozostaniemy przyjaciółmi.

– …

– Proszę… zapomnij o ostatniej nocy i bądźmy tacy jak wcześniej – wyszeptał, starając się opanować drżenie głosu.

To bolało. Prosić kogoś, by wymazał z pamięci coś, co samemu pamięta się aż nazbyt wyraźnie…

– Dobrze. Rozumiem – odparł Achiwich krótko, kończąc rozmowę.

Mimo chęci Ji nie dał rady mu podziękować. Nawet powstrzymywanie szlochu wymagało od niego siły. Skulił się, a ze zmęczenia w końcu opadły mu powieki. Przytulając do siebie koc, wracał myślami do tego, co się stało. Żal ściskał mu gardło… To nie powinno było się wydarzyć. Nigdy.

Usnął w końcu, gdy wschodzące słońce już niemal zaczynało zalewać pokój. Nie wiedział, że nie tylko on czuł się tak źle. Tuż za nim leżał ktoś inny. Wpatrzony w poranne niebo chłopak, otarł kilka zbłąkanych łez na myśl o stracie więzi, która już nigdy nie miała być taka sama.

Ji poprosił go, żeby zapomniał. Mieli pozostać przyjaciółmi, a nie kochankami…
Achiwich nie potrafił się jednak do tego zastosować. Wiedział, że będzie musiał się wycofać. Nie mógł – kochając Ji – mieć go w pobliżu wyłącznie jako przyjaciela… po prostu nie potrafił. Bolało. To tak cholernie bolało.

Gorączka i ból Ji ustąpiły w ciągu kilku dni. Od tamtej rozmowy przyjaciele nie zamienili ze sobą ani słowa.

Po ich pamiętnej nocy Achiwich odwiózł go do domu. Ji położył mu dłoń na nodze, nawet na niego nie patrząc. Kiedy wysiadł i zatrzasnął drzwi, tamten natychmiast gwałtownie odjechał. Zupełnie jakby między nimi coś pękło… Aczkolwiek nie do końca. Chirawat nie zamierzał jednak wnikać w cudze myśli. Leżał w łóżku prawie bez ruchu, wiedząc tylko, że Achiwich wpadł z wizytą, ale musiał wyjść, bo on źle się czuł. Tego samego wieczoru dostał krótką wiadomość: 

[Wracaj do zdrowia.]

Ale to było… za mało.

Unikanie Chi miało powstrzymać go przed pragnieniem czegoś więcej… ale to wciąż nie wystarczało. Chciał troski. Chciał uwagi. Chciał od Achiwicha wszystkiego. Zsunął nogi z łóżka, czując, że odzyskał siły. Stanąwszy na podłodze, zrobił kilka kroków. Parę razy podskoczył, upewniając się, że ból nie wraca. Po tym jak odświeżył się w łazience, założył swoją ulubioną koszulę. Dziś zamierzał wyjść z domu. Dziś chciał go zobaczyć.

Opuściwszy pokój, zapukał do drzwi naprzeciwko, by poprosić brata o zawiezienie go do szkoły Achiwicha. Tamten miał jeszcze egzaminy, ale lekcje powinny już dobiegać końca.

– Czemu sam nie pojedziesz? Przecież umiesz prowadzić, Ji.

– Nieważne, po prostu mnie podwieź, a potem możesz jechać, dokąd tylko zechcesz. Wrócę z Achiwichem.

– To czemu nie poprosisz go, żeby cię odebrał? – mruknął młodszy z nich, ruszając za bratem w dół. Piętrowy drewniany dom był cichy i pusty, więc nikt nie zwrócił uwagi na Kiratiego, który, sięgając po kluczyki do samochodu, wyglądał na zmęczonego.

– Nie mówiłem mu, że przyjeżdżam.

– No dobra, podrzucę cię. Weź klucz, bo ja wyskoczę potem do kumpli – rzucił, zerkając na dziwny wyraz twarzy brata. Ostatnie dni, podczas których Ji chorował i dochodził do siebie, utwierdziły go w przekonaniu, że coś się w nim zmieniło. Był zamyślony, zachowywał się inaczej, a teraz w kieszeni spodni miał pomarańczowego tygrysa i białego królika z pluszu. – Po co ci te maskotki?

– Nie przejmuj się. To Chi.

– Zapomniał ich? Chcesz mu je oddać?

– Nie. Dał mi, żebym się pobawił.

– Dziwak.

– Zamknij się, bo ci przywalę.

– Tylko się nie forsuj, bo znowu się rozchorujesz.

– Jestem zdrowy.

– To co robiłeś, że tak cię rozłożyło? Nigdy wcześniej nie widziałem cię chorego.

– Każdemu może się zdarzyć. Wsiadaj do samochodu, zamiast mnie tu wypytywać.

– Gdybyś nie był taki oschły, byłbyś naprawdę fajnym bratem.

– No to spróbuję być lepszy – odparł Ji z krzywym uśmiechem.

Otworzywszy drzwiczki, Kirati usiadł za kierownicą, a brat zajął miejsce obok. Kiedy samochód ruszył, Ji przestał zwracać uwagę na otoczenie. Myślał tylko o rozmowie z Achiwichem… Może nawet odważy się wspomnieć o uczuciach tygrysa do królika…?

A potem… co ma być, to będzie.

Chirawat pomachał bratu, wysiadłszy z auta przed dobrze mu znaną szkołą Achiwicha. Nawet kilka ciekawskich spojrzeń nie wywołało w nim zdenerwowania. Stał, dopóki samochód nie zniknął z pola widzenia, a potem – przywitawszy się z ochroniarzem – wszedł na teren szkoły. W dłoni ściskał telefon, gotów zadzwonić, jeśli nie znajdzie przyjaciela na boisku. Był jednak pewien, że Chi tam będzie… znał go przecież bardzo dobrze. Zatrzymawszy się na skraju murawy, usłyszał jak ktoś zawołał jego imię, a kiedy się odwrócił ujrzał podbiegającego do niego Achiwicha.

Na jego twarzy wciąż malował się chłód, mimo że nie widzieli się od kilku dni. Głos chłopaka był spokojny, gdy – zmierzywszy go uważnym spojrzeniem – zapytał:

– Lepiej się czujesz, Ji?

– Tak, w porządku.

– Jak tu trafiłeś? – Między nimi można było wyczuć niewidzialny mur. Rozmawiali jak obcy. Achiwich spojrzał na nadgarstek Ji, jakby chciał go dotknąć, ale się powstrzymał. Zauważywszy wystające z kieszeni pacynki w kształcie tygrysa i królika, zmarszczył brwi w gniewnym grymasie.

– Kirati mnie przywiózł. Jak poszły egzaminy? Potrzebujesz pomocy w nauce?

– Po co przyniosłeś tygrysa i królika? – zignorował pytanie, patrząc prosto w oczy Ji, które wydawały mu się inne niż zwykle. – Chodźmy gdzieś porozmawiać…

– Jasne, chodźmy – zgodził się Ji i już miał ruszyć przodem, gdy rozległ się cichy głosik, a czyjeś ręce objęły Achiwicha w pasie.

– Dokąd idziesz, Chi?

– Porozmawiać z przyjacielem.

– To twój przyjaciel?

– Tak – odparł krótko, jak to miał w zwyczaju, zerkając na zdziwioną twarz Ji, który patrzył na młodą dziewczynę kurczowo trzymającą się Achiwicha.

– Jestem Nim, dziewczyna Chi – oznajmiła, nie czekając na wyjaśnienia.

Ji poczuł, jak dosłownie opada mu szczęka, a słowa więzną w gardle. Od kiedy? Dlaczego masz dziewczynę? Myślałem, że nikt cię nie interesuje. To ta… ta, o której mówiłeś, że jest jak film, który można oglądać w kółko bez znudzenia? Chirawat przełknął wszystkie pytania cisnące mu się na usta. Skinąwszy jedynie głową, spuścił wzrok i kilkakrotnie zamrugał, próbując przepędzić łzy. Poczuł pieczenie w gardle, a jedynym co udało mu się wykrztusić było:

– Twoja dziewczyna?

– Tak.

Chłód. Achiwich był jak ktoś zupełnie obcy.

– Oby wasza miłość trwała wiecznie.

– Myślałem, że chciałeś o czymś porozmawiać.

– Już nie. Przyniosłem tylko tygrysa i królika.

– Nie możesz ich zatrzymać?

– Nie. Są za słodkie.

– Zatrzymaj je.

– Oddaj je swojej dziewczynie – z wymuszonym uśmiechem Ji podał mu maskotki, posyłając również uśmiech Nim, choć wcale nie miał na to ochoty.

A więc było już za późno? A może między nim a Achiwichem od samego początku nie miało prawa nic się wydarzyć?

– Jeśli ty ich nie zatrzymasz, to ja też nie – Achiwich wyrwał mu z rąk pluszowe pacynki. Jego zachowanie było chłodne i napięte, zupełnie inne niż zwykle. Chwilę później podszedł do pobliskiego kosza i je wyrzucił.

Ji z otwartymi ustami patrzył na tę demonstrację obojętności.

– Chi…

– Chodź, Nim. Co masz ochotę zjeść? – Ujął drobną dłoń, równie jak Chirawat zaskoczonej, dziewczyny.

Nie obchodził go już…

– Naprawdę musiałeś?

– Wracaj, Ji. Jeśli nie masz mi nic do powiedzenia, to odejdź. – Achiwich obejrzał się jeszcze raz i ujrzał, jak Ji zaciska pięści, a jego spojrzenie twardnieje z gniewu i frustracji.

Rozległo się ciężkie westchnienie, po czym Ji bez słowa odwrócił się i odszedł.

Achiwich stał w miejscu, dopóki jego sylwetka nie zniknęła mu z oczu. Puścił rękę Nim, a jego oczy i nos poczerwieniały, gdy ze smutkiem spojrzał w stronę kosza na śmieci. Był zdecydowany wyjąć z niego wyrzucone uprzednio maskotki. Poczuł irytację, kiedy dziewczyna ujęła jego dłoń, próbując go stamtąd odciągnąć.

– Achi, mam ochotę pospacerować i zjeść lody.

– Nim…

– Tak? – Spojrzała pytająco, słysząc jego poważny głos. Już wcześniej poczuła się zdziwiona, że to on chwycił ją za rękę inicjując dotyk, bo zazwyczaj to ona bez powodzenia zaczepiała jego.

– Powinniśmy się rozstać.

– …Co!?

– Nic do ciebie nie czuję.

– …Achi.

Chłopak nie powiedział nic więcej i już chwilę później Nim patrzyła na jego szerokie i niedostępne plecy. Następnie osłupieniu przyglądała się, jak Chi sięga do kosza, by wyjąć stamtąd dwa pluszaki, które wcześniej wyrzucił. W szoku ujrzała jak mocno je później przytula, a z jego oczu płyną łzy. Bezgłośny płacz tulącego tygryska i króliczka Achiwicha wstrząsnął nią o wiele bardziej niż wzmianka o zerwaniu.

Chłopak przeszedł na parking, a gdy znalazł się w samochodzie z gardła wyrwał mu się szloch. W chłodnym wnętrzu twarz kierowcy była mokra od łez. Achiwich patrzył na pluszaki w dłoniach, sam nie rozumiejąc, co właściwie się dzieje. Ji przyszedł go zobaczyć i oddał mu te maskotki… mimo że Achiwich chciał, żeby to on je zatrzymał.

Więc… dlaczego…?

W piersi poczuł przeszywający ból, a fala rozczarowania przyniosła kolejne łzy. Był zły na Ji, ale jeszcze bardziej gardził sobą za to, że tamtej nocy nie potrafił się powstrzymać i nie pomyślał o konsekwencjach. Tak. Zasłużył sobie. Był całkowicie złamany. Otarł łzy, gdy niebo za oknem pociemniało. Przez cały czas myślał tylko o Ji. Frustracja i irytacja narastały, bo nic nie układało się tak, jak tego pragnął. Chirawat naprawdę sądził, że mogą pozostać przyjaciółmi? Dla Achiwicha taka relacja nie wchodziła już w rachubę. To byłoby ponad jego siły. Łatwiej zerwać kontakt niż być przyjacielem kogoś, kogo się kocha. Jak miał patrzeć mu w oczy, gdy w głowie wciąż odtwarza się pamiętna noc? Nie potrafił zapomnieć o szczęściu, przepełniającym wtedy jego serce.  Szczęściu, które wkrótce ustąpiło miejsca nieznośnemu żalowi.

Z zamyślenia wyrwało go wibrowanie telefonu. Wyjąwszy go z kieszeni na jego ekranie ujrzał MAMA.

Przełknąwszy ślinę, odebrał.

– Tak, mamo.

– Co się dzieje? Płaczesz?

– Trochę… po prostu jest mi smutno – odpowiedział, wiedząc, że przed matką i tak nic się nie ukryje. Może powinien się wygadać. Rozmowa z nią będzie być może najlepszym lekarstwem.

– Kto cię skrzywdził, synku?

– Może to ja skrzywdziłem tego kogoś… Mamo, to boli. Tak bardzo.

– Achi…

– Co mam zrobić, mamo? Co mam zrobić? – Łzy, które zdążyły nieco obeschnąć, popłynęły na nowo, pozostawiając na ustach słony smak.

– Ile dni zostało ci do końca egzaminów?

– Dwa.

– Przyjadę do ciebie. Zabiorę cię potem do siebie, do Bangkoku.

– Dobrze.

– Achi, zapytam jeszcze raz. Wiem, że nie chciałeś, ale… Zamieszkasz ze mną w Stanach?

Chłopak milczał. Po drugiej stronie również zapadła cisza. Matka czekała. Przez chwilę Achiwich zastanawiał się, czy palący ból, który teraz czuje, wystarczy, by od wszystkiego uciec.

– A jeśli tam zamieszkam… uda mi się w końcu zapomnieć?

– Może. Musisz spróbować. Ale chcę, żebyś był przy mnie. Czuję się samotna.

– Kiedy mam przyjechać?

– W przyszłym tygodniu.

Może to dobry pomysł.

A Ji… Żegnaj. Nie mogłem być twoim przyjacielem.

– Dobrze. Pojadę.

– To przestań już płakać. Co teraz robisz?

– Płaczę w aucie od godziny. Zaraz jadę do domu.

– Chcę zobaczyć tego, kto doprowadził mojego syna do łez. Jeśli kiedyś tego pożałuje, nie pozwolę, żeby cię odzyskał.

– Nie pożałuje… – roześmiał się przez łzy, słysząc żart matki. Przestał mieć nadzieję na to, że Chirawat mógłby odwzajemnić jego uczucia. Ale jej słowa sprawiły, że przed oczami znów pojawiła się twarz Ji – harda, wojownicza.

Gdyby pewnego dnia Ji się w nim zakochał... A Achiwich przestał kochać jego... Wtedy Chirawat, cierpiałby tak, jak on teraz. Ale kiedy? Kiedy wreszcie przestanie go kochać?

– Co robisz, mamo? – Ruszył z miejsca, przełączywszy rozmowę na głośniki, by móc bez przeszkód rozmawiać z matką. Jej głos potrafił choć na chwilę uspokoić jego myśli i ukoić ból w sercu.

W porządku, chłopie… wytrzymaj. Jeśli już się nie spotkamy… może kiedyś zapomnę.

Może któregoś dnia przestanę go kochać.

 



Tłumaczenie: Juli.Ann 

Korekta: paszyma


Poprzedni 👈              👉 Następny  


Komentarze

Popularne posty