TBC – Rozdział 19




 Podążyć z tobą


Jeśli ktoś chciałby policzyć dni, odkąd Ji ostatni raz widział Achiwicha, szybko by się zorientował, że pięć palców jednej dłoni nie wystarczy. Trzeba by pożyczyć jeszcze dwa palce z drugiej, razem wychodziło równo siedem dni. Nie widzieli się od dnia, kiedy Achiwich wyrzucił do śmieci maskotki tygrysa i królika, a potem objął swoją dziewczynę tak mocno, że można było na ten widok poczuć mdłości. Chirawat musiał przyznać, że był wściekły i że nie było już o czym rozmawiać.

Ale to nie była cała prawda. Spojrzawszy na kalendarz, zauważył, że dwa dni do przodu zostały przekreślone markerem. Nagle przypomniał sobie, że razem z Chi umówili się na wyjazd nad morze. Sięgnął po dwa bilety. 

Jakiś czas później zaparkował przed dużym domem, zamierzając spotkać się z chłopakiem, który miał mu towarzyszyć, i przypomnieć mu o ich wspólnych planach. Złość wyraźnie już w nim przygasła, a w sercu zaciążyła tęsknota. Jeśli Achiwich nie będzie miał ochoty jechać z nim… Chirawat zamierzał oddać mu oba bilety, żeby Chi mógł wybrać się nad morze ze swoją dziewczyną. Jego myśli popłynęły do romantycznej sceny, w której Achiwich ją przytula, mając za świadków ich miłości morze, szum fal i światło księżyca. 

Cholerny romans, co za bzdura! Jak mnie to wkurza!

Ale jeśli… Jeśli Chi jednak zgodziłby się pojechać z nim… Tylko oni. Czy przy takiej atmosferze udałoby się odtworzyć ich pamiętną noc? 

Za dużo myślę – westchnął, ganiąc się za to, że dał się ponieść wyobraźni. Wyłączywszy silnik, otworzył drzwi i wysiadł, trzymając w dłoni dwa bilety na pociąg.

– Och, Ji, dobrze, że jesteś. Pomóż mi popilnować Ngerna. – Chirawat usłyszał głos Khwan, jeszcze zanim zdążył wejść do domu. Niania Chi zamiatała akurat podwórze, a na jej twarzy malowało się zaskoczenie i radość na jego widok.

– A co z Ngernem? – zapytał.

– Nie chce jeść. Myślę, że ma złamane serce.

– Złamane serce?

– Ano. Nie je i nie śpi. Czeka na panicza, odkąd ten wyjechał.

Im dłużej Chirawat jej słuchał, tym mniej rozumiał. Zmarszczywszy brwi, zapytał: 

– Gdzie jest Chi?

– W Ameryce.

– Co? Kiedy wyjechał?

– Trzy dni temu. Pani po niego przyjechała i od razu wyjechali. Tak nagle, że nikt nie zdążył się przygotować.

– A kiedy wróci? – zapytał zupełnie skołowany chłopak. 

Zatrzymał się przed schodami, gdzie stała Khwan, skutecznie zastępująca mu drogę do Achiwicha.

– Nie wiedziałeś, że panicz pojechał do Ameryki?

– Nie. Nic mi o tym nie wspomniał.

– Koledzy z jego szkoły przyszli, żeby się z nim pożegnać.

Chirawat zamilkł i odwróciwszy wzrok, mocno przygryzł wargę. Pomyślał, że to zapewne przez ich kłótnię Achiwich nie powiedział mu o wyjeździe.

– Pokłóciliśmy się, ale zamierzałem go przeprosić. Kiedy wróci?

– Wygląda na to, że wyjechał bez planu powrotu. Panicz zamierza tam kontynuować naukę.

– Nie żartuj. Jeśli ma go nie być tak długo, to powinien był mi coś powiedzieć. Czy nie powinien?

– Nie wiem… Czyli panicz nic ci nie powiedział, Ji?

– Ani słowa.

Zupełnie nic…

Chłopak czuł ból. Stał tam wpatrzony w ziemię, otępiały. Zupełnie jakby Achiwich wyrwał mu z piersi serce, a potem je zdeptał.

Dlaczego wyjechałeś, nic mi nie mówiąc? Dlaczego…

– Panicz poprosił, żebym zajęła się Ngernem. Ale odkąd wyjechał, piesek jakby stracił życie.

– Gdzie on teraz jest?

– Leży przed pokojem panicza.

– Dobrze, sam pójdę zobaczyć. Mogę wejść do pokoju Chi?

– Tak. Tam już nic nie zostało. – Khwan odsunęła się, robiąc mu przejście.

Tym razem nie wbiegał po schodach ze śpiewem na ustach. Każdy krok wydawał się ołowiany… 

Achiwicha tam nie było.

Proszę, niech to będzie tylko sen. Kiedy się obudzę, Achiwich nadal tu będzie.

Jeśli tylko tu będzie, obiecuję, że nie będę się złościł. Nie będę marudził ani niczego się domagał. Nie będę go kochał, jeśli czuje się z tym niezręcznie. Będę po prostu jego przyjacielem, jak dawniej.

Niestety, piętro dużego domu było puste. Przywitało go tylko futrzane, czworonożne stworzenie, które razem z Achiwichem zabrali kiedyś do szpitala, gdy potrącił je samochód Achi. I które było głównym świadkiem tamtej nocy. Ngern, który widział wszystko. On także, tak samo jak Chirawat, został porzucony. Jakby obaj byli wspólnikami i zostali za to ukarani.

– Czy naprawdę wszystko wtedy spieprzyłem? I to tak bardzo, że odszedł bez pożegnania?

– Ngern, chodź do mnie.

Chirawat pstryknął palcami, wzywając psa. Rozumiejący proste komendy zwierzak potruchtał do chłopaka, a potem skulony usiadł u jego stóp. Ji podniósł go, zanim kolana odmówiły mu posłuszeństwa.

– Obaj zostaliśmy porzuceni.

Z jego ust wydobył się cichy jęk, gdy Ngern polizał mu twarz. Zupełnie jakby piesek błagał o przytulenie. Wyglądał żałośnie, porzucony przez swojego pana… Fakt, że czekał przed jego pokojem, wyraźnie świadczył o tym, że go wypatrywał.

– Chi nie wróci, Ngern. Odszedł… Zostawił cię – powiedział do psa, pozwalając polizać sobie czubek nosa.

– Mnie też zostawił. – Wielka gorąca łza spłynęła mu po policzku. 

Chirawat płakał bezgłośnie, wiedząc, że nikt oprócz Ngerna tego nie zobaczy.

– Ngern, posłuchaj mnie. Już nie musisz na niego czekać. A Ameryka jest zbyt daleko, żebyśmy ty i ja mogli za nim pojechać. – Oblizał wargi, przyjmując do wiadomości tę brutalną prawdę. 

Postawiwszy psa na podłodze, pozwolił mu podążać za sobą. Powoli podszedł do drzwi pokoju Achiwicha i nacisnął klamkę. Nakarmił Ngerna w kącie pokoju, patrząc, jak małe stworzenie łapczywie je. Uśmiech przebił się przez łzy, gdy widział, że piesek nie odmawia jedzenia, wbrew temu, co mówiła Khwan.

– Dobrze zrobiłeś. Musisz być silny. Nawet jeśli jego tu nie ma, musisz żyć dalej. Nic się nie stało. Nawet bez niego nadal masz mnie. – Lekko trącił stopą pulchny brzuszek Ngerna. Zajęty miską piesek zdawał się go nie zauważać. Chirawat przesunął wzrokiem po pokoju.

Przy końcu łóżka oglądali kiedyś filmy. Spali w nim obok siebie. Kochali się, pozostawiając wspomnienia ciał stapiających się w jedno. Gorące objęcia były tak intensywne, że trudno je było wymazać z pamięci.

Teraz to wszystko zniknęło. Ameryka była zbyt daleko… Zdecydowanie za daleko.

Chirawat stał pośrodku przestronnego pokoju, w którym rzeczy i ubrania zostały starannie spakowane, a pozostało tylko kilka przedmiotów. Przed oczami wciąż miał Achiwicha. To było jak tortura, ale Ameryka była zbyt daleko, by się tam udać. Postanowił przestać o tym myśleć. Otarłszy łzy z policzków, wydmuchał nos, wyraźnie czując, że brakuje mu powietrza. Próbował zmierzyć się z brutalną rzeczywistością. Nie pozostawało mu nic innego. Achiwich odszedł bez pożegnania. Zignorował go i już sama ta myśl była niemal nie do zniesienia. Ale to było nic w porównaniu z bólem serca. To bolało, bolało jak cholera, a on nie mógł nic na to poradzić.

Podniósł wzrok na sufit, mrugając, żeby powstrzymać łzy napływające mu do oczu. Starał się nie dopuścić, by spłynęły, ale było ich za dużo, by je zatrzymać. Jedna i tak wymknęła mu się z kącika oka.

To była ostatnia łza, Chirawat. Już nigdy więcej nie zapłaczesz przez kogoś o imieniu Achiwich!

Postanowił pogrzebać wszystkie wspomnienia. 

– Ngern, najadłeś się? – Podszedł do psa, gdy odgłosy jedzenia ustały. Psiak leżał na grzbiecie, jakby czekał na drapanie po brzuchu. Tym razem jednak nie dostał pieszczoty. Zamiast tego Chirawat wziął go w ramiona.

– Nie musisz już czekać na Chi. Chodź ze mną. Zabiorę cię ze sobą.

Ngern cicho zaskomlał. Chirawat ruszył naprzód, schodząc po schodach. Bezgłośnie poruszał wargami, niosąc psa obok zdziwionych Khwan i Whan.

– Kiedy Achi potrącił cię samochodem, też tam byłem. Trzymajmy się razem. Zajmę się tobą, Ngern. A o tym, który nie poczuwa się do odpowiedzialności, po prostu zapomnij. – Te słowa zostały wypowiedziane spokojnym głosem. 

Kundelek sprawiał wrażenie, jakby rozumiał, bo wtulił się w jego ciepłą pierś, cichutko popiskując i z czułością go liżąc.

– Ji, dokąd zabierasz Ngerna?

– Teraz to mój pies.

– …

– Ja się nim zajmę. Jeśli Achiwich ma coś przeciwko, to niech wróci z Ameryki i sam to załatwi. – Ostatnie zdanie wypowiedział już niemal z wściekłością, patrząc ostrym wzrokiem na Khwan, która próbowała odebrać mu pieska. W końcu kobieta musiała się wycofać, a na jej twarzy malowało się czyste zakłopotanie.

– Zadbam o niego. Jeśli ktoś zapyta, powiedz, żeby się nie martwił. Jestem wystarczająco odpowiedzialny. – Od razu po wypowiedzeniu tych słów odwrócił się, nie dbając o to, czy Khwan wie, kogo ma na myśli.

Kimkolwiek był… to już nie miało znaczenia.

Kimkolwiek był… już się nie spotkają.

Kimkolwiek był… pewnego dnia ta miłość zgaśnie.

Trudniejsze od radzenia sobie z bólem po utracie Achiwicha było przekonanie rodziców, by pozwolili mu zatrzymać psa. Chirawat czekał, aż oboje wrócą z pracy. Siedział po zmierzchu z tulącym Ngerna Kiratim. Wyglądało na to, że psiak polubił nowy dom. Biegał wokół sofy, aportował piłkę, którą rzucał brat Ji, a jego merdający ogon jasno pokazywał radość.

Problem w tym, że w ich domu panowała surowa zasada: żadnych zwierząt. Myśl o złamaniu tej zasady przyprawiała Chirawata o zimne poty, gdy tylko jego wzrok padał na wiszącą na ścianie trzcinową laskę…

– Jeśli się uprę, żeby go zatrzymać, ile razy tata mnie zbije?

– Poprośmy go, żeby podzielił te razy na pół. Ja też chcę go zatrzymać.

– Obiecujesz? Podzielimy się batami.

– Dobra, niech będzie. A skąd masz tego psa?

– To mój pies. Już nikogo innego. Poprzedni właściciel go porzucił. Było mi go żal, więc zabrałem go do domu.

– Wabi się Ngern, prawda? Ma ładną obrożę. Dlaczego poprzedni właściciel miałby go porzucić? Wygląda zdrowo. Musiał być kochany i dobrze go traktowano.

– Wyjechał za granicę – odpowiedział krótko Chirawat, znów spuszczając wzrok.

– A co z tobą, kto porzucił ciebie? Ostatnio ciągle chodzisz przybity.

– Nikt mnie nie porzucił.

– Jestem twoim bratem, Ji. Wiem, kiedy masz złamane serce.

– Ale z ciebie gaduła.

– Porzucił cię ten właściciel psa, prawda? 

Ji zamarł na te słowa. Do oczu znów napłynęły mu łzy, bo nagle uświadomił sobie, dlaczego Ngern tu jest. Tak, obaj zostali porzuceni przez Achiwicha.

– Mam rację?

– Tak. I pies, i ja zostaliśmy porzuceni.

– Powiedz to rodzicom prosto z mostu. Pies został porzucony, facet został porzucony, więc musi się nim zająć.

– Muszę jeszcze poukładać to sobie w głowie.

– Lepiej się pospiesz, słyszę samochód rodziców. – Kirati szybko zerknął przez okno, upewniając się, że właśnie wrócili. Spojrzawszy na brata, dostrzegł, że ten wygląda na coraz bardziej zestresowanego.

Ji bał się ojca, a ojciec martwił się o Ji, który od kilku dni chodził przybity. Ich tata wcale nie był aż tak surowy.

– Czemu tu siedzicie? – Pierwsza odezwała się ich matka. Obładowana siatkami rodzicielka była wyraźnie zdziwiona rzadkim widokiem synów w salonie. – I… co to za pies?

Ich ojciec wszedł tuż za nią i teraz wszystkie spojrzenia skierowane były na Ngerna.

– Czyj to pies? – To proste pytanie odebrało Chirawatowi dech.

– Mój.

– …

– Nazywa się Ngern. Poprzedni właściciel go porzucił, więc go tu przyprowadziłem.

– Zapytam kolegi, czy go weźmie. Wiem, że od dawna chciał mieć psa. – Ojciec starał się przetrawić słowa najstarszego syna, ale kolejne zdanie niemal pozbawiło go tchu. 

– Nie możesz oddać Ngerna, tato. To mój pies.

– Nie będziemy trzymać psa!

– Proszę, tato. Zajmę się nim, będzie nawet ze mną spał.

– Nie. Niezależnie od wszystkiego odpowiedź brzmi: nie. 

– Proszę, nie rób tego… Ten biedny piesek został porzucony. – Jego zaczerwienione oczy błagały. Nie mógł znieść myśli, że Ngern miałby zostać oddany komuś innemu. Chłopak już dawno zdążył się do niego przywiązać. Pokochał tę małą futrzaną kulkę. Rozstanie byłoby nie do zniesienia.

– Co jeszcze kryje się za tym porzuconym psem? Powiedz mi. – Głos ojca złagodniał, zupełnie jakby rodzic sam ledwo powstrzymywał łzy.

Uczucia, które najstarszy syn dotąd w sobie tłumił, wylały się w jednej chwili pod wpływem tego prostego pytania. Chirawat się rozpłakał.

– Został porzucony, tato. Jego właściciel go zostawił.

– …

– Mnie też zostawił. Porzucił nas obu. Jego i mnie. 

– Rozumiem.

– To tak bardzo boli, tato.

– Nie będzie aż tak źle, synu. Złamane serce cię nie zabije.

– Tato, mogę zatrzymać Ngerna? Proszę. Nie chcę go nikomu oddawać. 

Ojciec przyciągnął go do siebie i usadziwszy na kanapie, otoczył syna silnymi ramionami, podczas gdy matka czule pogłaskała go po głowie. 

Jedna miłość odeszła, ale inne zostały. I wciąż był nimi otoczony. 

– Już dobrze. Możesz go zatrzymać.

– Naprawdę?

– Ale tylko jeśli się uśmiechniesz.

– W porządku. Złamane serce mnie nie zabije… To minie. – Chirawatowi udało się uśmiechnąć, kiedy poczuł ulgę, że będzie mógł zatrzymać Ngerna. Podniósł futrzaną kulkę i pocałował ją czule.

– Gratulacje, możecie ruszyć dalej.

– O czym ty mówisz, Ki?

– Cieszę się razem z tobą i Ngernem. Możesz żyć dalej.

– Tak, mogę żyć dalej. – Ji skinął głową, rozumiejąc, co brat chciał mu powiedzieć. Ból w sercu nieco zelżał.

– Zjemy późną kolację? Skoro już siedzimy tu razem… – zaproponowała matka. Ojciec przytaknął pierwszy, a potem obaj synowie. Szczerze mówiąc, nikt nie potrafił odmówić mamie.

– Świetnie. To na co macie ochotę? Podrzućcie swoje ulubione dania.

W małym domu rozległy się głosy. Gdy menu zostało ustalone, Chirawat wymówił się, by wziąć prysznic i przebrać się w swoim pokoju. Zostawiwszy psiaka pod opieką ojca i Kiratiego, pewnym krokiem wspiął się po schodach. W uszach nieoczekiwanie zabrzmiał mu głos Achiwicha narzekającego na ich skrzypienie. 

Na biurku nadal leżała książka przyjaźni z ich imionami, zdjęcie, na którym byli razem… A pod kołnierzem szkolnej koszuli nadal widniały słowa „Do zobaczenia”. Rzeczy przypominające mu Achiwicha były tu wszędzie. Ciężko było wyjść z tej relacji i uwolnić się od miłości, w którą tak głęboko wpadł. Ale jak powiedział Kirati…

Możesz żyć dalej.

Muszę iść naprzód… To wszystko.


***


Dziesięć lat później…

Chirawat nie był pewien, dokąd udać się po pracy. Zatrzymał się, idąc przez przestronne lobby szpitala. Jego uszy wychwyciły dobrze mu znany głos dobiegający z miejsca, w którym akurat stał. Instynktownie wiedział, że płynął z telewizora. Obróciwszy się na pięcie, wbił wzrok w ekran, poprawiając zsuwające się z nosa okulary. 

Stał jak wryty, z ustami rozchylonymi ze zdumienia, gdy jego oczy natrafiły na czyjś obraz. Obraz kogoś, przez kogo każdy wyjazd nad morze napawał go lękiem (kiedyś obiecali sobie przecież pojechać tam razem). Kogoś, przez kogo zwiedzanie Bangkoku nie było już tak przyjemne, bo wspomnienia prześladowały go na każdym kroku. Kogoś, kto sprawił, że Chirawat nie potrafił zacząć od nowa z nikim innym. Kogoś, kogo nie potrafił zapomnieć, choć z całych sił próbował wymazać go z pamięci.

Achiwich… Achi… Chi.

Wrócił… Wrócił bez słowa, tak po prostu.

Chirawat podszedł bliżej do telewizora, chcąc przyjrzeć mu się dokładniej. Wyciągnął rękę, żeby go dotknąć, nie zwracając uwagi na to, że były to sceny z telenoweli. 

– Doktorze Ji, doktorze Ji!

– Tak?

– Zasłania pan ekran. – Pielęgniarka o pięknej twarzy uśmiechnęła się nieśmiało, machając dłonią i pokazując mu, żeby się cofnął.

Ocknąwszy się, Chirawat bez słowa się odsunął. Stał tak w ciszy, aż do chwili, gdy serial przerwała reklama. Wtedy pielęgniarka zagadnęła:

– Nie wraca pan jeszcze do domu?

– Już idę. Zatrzymałem się tylko, żeby zerknąć na ekran.

– Główny bohater w tym serialu jest naprawdę niesamowicie przystojny.

– Hmm… – Nie zaprzeczył i nawet udało mu się lekko uśmiechnąć. 

Achiwich. Po dziesięciu latach od ich ostatniego spotkania był teraz gwiazdą. Słowa Pe okazały się prorocze. To on mówił, że Chi będzie przystojny i że z takim wyglądem może zostać aktorem.

– Podobno w prawdziwym życiu to straszny playboy.

– Co? Achiwich? – Chirawat uniósł brew, słysząc tę plotkę. W jego wspomnieniach Chi nigdy nie był podrywaczem. Raczej nie interesował się nikim szczególnie…

– Tak, zmienia dziewczyny jak rękawiczki, czy to celebrytki, czy zwykłe dziewczyny. Studiował za granicą, dopiero co wrócił z Ameryki. Zasłynął z dnia na dzień jako model. Mówią też, że jego rodzina jest bardzo bogata, więc nic dziwnego, że jest playboyem.

– Naprawdę? To przestań być jego fanką.

– Nie ma mowy, za bardzo go lubię. Nawet jeśli jest playboyem, i tak go lubię. Jest utalentowany, wyróżnia się na wybiegu i doskonale gra. Trudno go nie polubić.

– Kto jest większym podrywaczem, on czy doktor Pe? – zapytał Chirawat o swojego bliskiego przyjaciela, z którym studiował, a teraz pracował w tym samym szpitalu. Reputacja Pe jako kobieciarza była powszechnie znana, co potwierdziło skrzywienie ust pielęgniarki i jej odpowiedź:

– Doktor Pe jest beznadziejny. Zawsze za kimś lata. Nic więcej nie powiem. Nie daj Boże, doktor Ji powie o tym doktorowi Pe, a wtedy zrobi się z tego afera. Lepiej zajmę się pracą. Proszę wracać bezpiecznie do domu, doktorze.

– Dziękuję. – Skinął głową, przyjmując jej życzenia, ale nie poszedł ani do domu, ani donikąd indziej.

Zamiast tego Chirawat usiadł na krześle w strefie, gdzie zwykle czekało się na wydanie leków. Co jakiś czas rozlegały się komunikaty z wezwaniami pacjentów. Był już wieczór, więc ludzi było mniej niż zwykle. Bezmyślnie wpatrywał się w ekran, na którym znowu wyświetlał się serial. Wystarczył obraz uśmiechniętego Achiwicha, żeby w jego piersi wezbrała tęsknota, a po policzkach zaczęły płynąć łzy.

Nie płakał od dawna… Tęsknił za nim tak bardzo… Chciał go zobaczyć, ale to mogło się już nie zdarzyć.

Nie szkodzi, mogę patrzeć na ciebie stąd.

Miłość… Miłość, której nic nie zmieni.



Tłumaczenie: Juli.Ann 

Korekta: paszyma 

    


 Poprzedni   👈              👉  Następny

Komentarze

  1. ...trzymacie nas w niecierpliwości...ale czekam cierpliwie;)... Pozdrawiam serdecznie. J.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty