KP – Rozdział 10

 



Zamiana


– KINN –

    Uśmiechnąłem się, gdy usłyszałem jak mój brat nalega, by wymienić się ochroniarzami. Nie mogłem sobie nawet wyobrazić rozmiaru chaosu, który bez wątpienia wkrótce wybuchnie. Wszyscy wiedzieliśmy, że Tankhun jest trochę szalony i lubi robić dziwne, a nawet absurdalne rzeczy. A Porsche? Był przecież prawdziwym awanturnikiem. Impulsywny, uparty, niezależny i nieodmiennie przeciwstawiający się jakimkolwiek poleceniom.

– Uh... Khun Kinn, to Big jest odpowiedzialny za dzisiejszą nocną zmianę, prawda? – grzecznie zapytał Pete.

– Hm... Dlaczego?

    Moje pytanie najwyraźniej go zaskoczyło.

– Właściwie, to dziś miał być mój wolny dzień – wyjaśnił unikając kontaktu wzrokowego.

– Och, w takim razie co tu robisz? – spojrzałem w górę, na chwilę odrywając wzrok od ekranu komputera, na którym grałem online z Time’m, Tay’em i Mew’em.

– Jak tylko Master Tankhun dowiedział się, że Khun Vegas i Khun Macau będą tu dziś gościć, ciągle do mnie dzwonił, próbując skłonić mnie do tego bym im w jakiś sposób zaszkodził.

– Heh... To musiało być wyczerpujące. Idź odpocząć – zachichotałem, potrząsając głową.

Do tej pory już sam Tankhun powodował wystarczająco dużo zamieszania, a teraz mieliśmy dodatkowo jeszcze Porsche. Obaj razem – to będzie prawdziwa mieszanka wybuchowa. Znów potrząsnąłem głową.

– Nie planuje pan nigdzie dziś wychodzić, prawda Khun Kinn?

Przytaknąłem w odpowiedzi, czując równocześnie sporą ulgę. To było tak, jakby przez ten pokój codziennie przechodził siejący zniszczenie cyklon o imieniu Porsche. Teraz wreszcie powrócił spokój i po raz pierwszy od trzech dni mogłem z ulgą odetchnąć.

– Czy chciałby pan, żebym pozostał w pogotowiu, dopóki nie przyjedzie Big?

– Nie ma takiej potrzeby. Mam zamiar dzisiaj odpocząć – odpowiedziałem.

    W końcu mogę delektować się najprawdziwszym relaksem!

    Pete ukłonił się i wyszedł z pokoju, a ja, po raz pierwszy od dawna czując wewnętrzny spokój, wygodnie umościłem się na krześle. Co za męczący dzień! Musiałem niechętnie przyznać, że czasem, kiedy byłem naprawdę wściekły, traciłem nad sobą kontrolę. Mimo to, nigdy dotąd nie zdarzyło mi się użyć siły wobec żadnego z podwładnych. A jednak uderzyłem Porsche w twarz tak mocno, jak tylko potrafiłem... Czułem się sobą zdegustowany, ale ten facet nieustannie ze mną walczył i doprowadzał mnie do białej gorączki. Nie mogłem uwierzyć, że istniał ktoś tak gruboskórny, umiejący na zewnątrz zachować absolutnie niewzruszoną postawę, kto był w stanie doprowadzić mnie do utraty panowania nad sobą. Na jego twarzy nie odbijały się żadne emocje. Nie było widać czy w ogóle wzruszało go to co mówiłem, kiedy raz za razem ostro go opieprzałem. W efekcie wpadłem w szał, kiedy okazało się, że nie słuchał absolutnie niczego. Niezależnie od tego jak często go upominałem, niczego nie był się w stanie nauczyć. Na zewnątrz zimny i obojętny, a wewnątrz – kipiący impulsywnością wulkan. To właśnie z powodu tej jego impulsywności postrzegałem go jako kogoś problematycznego, ale czułem, że tym razem posunąłem się zdecydowanie za daleko. Potrafiłem przecież zrozumieć, dlaczego mnie nie szanuje. To ja byłem tym, który nieubłaganie na niego polował. Z pewnością był z tego powodu wściekły i chciał się zemścić.

    Z drugiej strony, za każdym razem, kiedy tak bardzo się buntował i rzucał mi wyzwanie sprzeciwiając się każdemu rozkazowi, czułem niepohamowaną chęć, aby się odegrać. Właśnie przez to tak bardzo chciałem z nim rywalizować i wygrać bez względu na wszystko. Był pierwszą osobą, która kiedykolwiek doprowadziła mnie do punktu, w którym puściły wszystkie moje hamulce… Co gorsza, sprawił, że czułem się sfrustrowany i zły nie tylko na niego, ale także na siebie. Już sam widok jego twarzy wywoływał we mnie silne, nie dające się wytłumaczyć, emocje. Nie chodziło nawet o to, że mnie pociągał, bo mimo że był niewątpliwie bardzo atrakcyjny i w doskonałej formie, to jednak absolutnie nie w moim typie. Nie było mowy, żebym myślał o nim jako o kimś więcej niż podwładnym. Co prawda ostatnio, zwłaszcza wtedy, gdy się upił i nieustannie ściągał na siebie moją uwagę, wpadł mi w oko… Miał wyjątkowy urok, a gdy był odurzony jego pełne usta były bardziej pociągające niż zwykle. Zamglone i zdezorientowane spojrzenie, które przez krótką chwilę dało mi do myślenia, sprawiło, że wydał mi się całkiem seksowny. Na dodatek, robiąc mi tym niewątpliwą przyjemność, ponieważ męskie ciała pociągają mnie o wiele bardziej niż kobiece, bez żenady ściągnął spodnie. Mimo to, nie uczyniłem w jego kierunku żadnego gestu pozwalając mu, po tym jak zemdlał, odespać rausz na kanapie. Nie byłem kimś, kto wykorzystałby osobę znajdującą się w takim stanie, więc oparłem się pokusie, która pojawiła się niemal natychmiast, gdy zobaczyłem jego wysportowane i doskonale wyrzeźbione ciało. Nic jednak nie przeszkodziło mi nacieszyć oczy widokiem rozbierającego się przede mną przystojniaka, hehe.

    – Khun March przybył, sir – usłyszałem głos Big'a.

    Ubrany w czarny szlafrok, siedziałem na kanapie oglądając telewizję. Odwróciłem się, by z uśmiechem na ustach powitać mężczyznę, który po wejściu do pokoju od razu podszedł, by położyć swoje ręce na moich.

– Tęskniłem za tobą – wyszeptał.

March pocałował mnie jak zawsze w policzek i położył głowę na mojej klatce piersiowej. Oparłem rękę na jego talii delikatnie go głaszcząc. Prezentował sobą dokładnie ten typ, który mi się podobał.

– Daj mi chwilę na prysznic, wkrótce do ciebie dołączę, Kinn.

    Nie był moim chłopakiem, chociaż czasami się z nim umawiałem. Nigdy nie miałem jednak zamiaru wiązać się z nikim na poważnie. Należę do tych, którzy łatwo się nudzą i lubią doświadczać nowych podniet, więc wolałem zmieniać moich seksualnych partnerów. Praktycznie co drugi dzień miałem innego kochanka. Większość z nich akceptowała ten stan rzeczy, dobrowolnie godząc się na niezobowiązujące spotkania, a za towarzystwo innych byłem skłonny zapłacić. Byli to mężczyźni, znani z tego, że są zabawkami z najwyższej półki. March był jedną z nich, a ja nigdy nie żałowałem pieniędzy korzystając z jego usług. Seksowne jęki wypełniły pokój, kiedy nasze nagie ciała zaczęły się o siebie prowokacyjnie ocierać.

    Mężczyzna doskonale wiedział, jak rozpalić we mnie pożądanie. Prawdopodobnie seks był tym co kochałem w życiu najbardziej. Był dla mnie nie tylko czymś wyzywającym i ekscytującym, ale sprawiał też, że czułem się cudownie zrelaksowany.

– Kinn, proszę nie gryź... Ahh... Jutro… Muszę nakręcić kilka… Scen do mojej serii. – wyjęczał March w rozkoszy, w przerwach między moimi silnymi pchnięciami.

    Przestałem gryźć jego gładką, bladą szyję i przesuwając usta w dół zapamiętale lizałem i ssałem jego skórę. Nagle moją głowę wypełnił obraz tego co stało się dzisiejszego wieczoru i ujrzałem wyraźny obraz Porsche, którego pchnąłem na kanapę i z całej siły ugryzłem. Poczułem gigantyczne pożądanie i dając mu upust, ugryzłem mężczyznę znajdującego się teraz w moich ramionach. Myślenie o Porsche podniecało mnie do szaleństwa. Miałem wrażenie, że czuję wyjątkowy aromat jego skóry i chciałem móc wypełnić nim płuca. Kiedy zatapiałem zęby w szyi mojego ochroniarza, to nie była tylko zemsta. Już wcześniej zdałem sobie sprawę z tego, że ten szalony głupiec był na swój sposób atrakcyjny. Mimo, że nie był w moim typie, to jednak potrafił mnie nie tylko zaskoczyć i sprawić bym zapomniał o samokontroli, ale również wywołać we mnie bardzo silne emocje.

– Dlaczego byłeś dzisiaj taki nadpobudliwy....?

Usłyszałem głos mojego kochanka, obejmującego mnie za szyję i szykującego się do wyjścia.

– Czyżbym nie był taki z reguły? – zapytałem, pocierając tyłek March’a przez jego drogie dżinsy.

– Normalnie też... Ale dzisiaj byłeś NAPRAWDĘ WYJĄTKOWO agresywny – wyszeptał pocierając nosem o mój policzek, po czym z uśmiechem pomachał mi na pożegnanie i wyszedł.

    Nigdy nie pozwalałem kochankom zostawać na noc, pozostawiając ochroniarzom zajęcie się moimi gośćmi i odwiezienie ich do domu. Wyczerpany po dwóch rundach intensywnego seksu położyłem się w sypialni. Zawsze należałem do tych, którzy są dość zapalczywi i wymagający wobec swoich łóżkowych partnerów, ale dzisiaj było chyba rzeczywiście mocniej niż zwykle. Z zaskoczeniem zauważyłem, że ciało March’a naznaczone było śladami po ugryzieniach, z których sączyła się krew. Być może to dlatego, że czułem się ostatnio zbyt przytłoczony i w ten sposób odreagowałem…

    Następnego dnia planowałem spotkać się z trójką moich uczelnianych przyjaciół, którzy pod pozorem nauki, przychodzili by zająć się wspólną grą. Gdy tylko się pojawili, mój pokój wypełnił się ich wrzaskami, potwierdzając, że praca nad projektem była tylko pretekstem.

– Cholera, Kinn! Znów to robisz! – powiedział Time podchodząc do mnie.

– Co?

Mając dziś dużo wolnego czasu z zapałem oddawałem się energicznemu klikaniu myszką.

– Chcę jednego. Też jednego chcę… – marudził płaczliwie, tupiąc nogą o podłogę jak rozpieszczony bachor, zanim przerwał mu Tay.

– Czego ty do cholery chcesz!? – strzelił spojrzeniem w swojego chłopaka, który obłudnie wskazał na ekran mojego komputera.

– Ja... chcę jednego z nowych bohaterów, których ma Kinn.

– Haha.

    Zaśmiałem się spoglądając na Time'a, który w międzyczasie się uspokoił. Zawsze był kimś, kto chciał lepszych i nowych rzeczy umawiając się z innymi facetami, mimo bycia od lat w stałym związku.

– Więc dlaczego nie kupisz go sobie sam? – chciał wiedzieć Tay.

Zdaje się, że tak właśnie było również między nimi. Spotykali się od prawie czterech lat i przez ten czas Time był w ciągłej pogoni za nowymi podnietami, natomiast Tay nieodmiennie pozwalał mu sobą manipulować. Było mi go naprawdę żal.

– Shit, Kinn! – szepnął Time. – Chcę tego gościa...

Podsunął mi swoją komórkę, na której ujrzałem zdjęcie młodego, przystojnego Azjaty o białej cerze. Wyglądał tak słodko i młodzieńczo, że odnosiło się wrażenie, jakby był jeszcze w szkole średniej. Time i ja mieliśmy ten sam gust, jeśli chodziło o mężczyzn.

– Już go miałem – rzuciłem niezobowiązująco.

– Więc już go nie chcę. Nie mam ochoty na resztki po tobie – odpowiedział zirytowany Time.

– Ty cholerny dupku! Naprawdę szkoda mi Tay’a – wysyczałem.

    W głębi serca Tay doskonale zdawał sobie sprawę z rozwiązłości Time’a. Potrafił nawet ignorować jego zdrady, dopóki tylko jego chłopak z powodzeniem ukrywał przed nim swoje kolejne podrywki. Nigdy nie popierałem ani nie zachęcałem Time'a do takich zachowań. Obaj byli moimi przyjaciółmi i starałem się jak tylko mogłem, by pozostać neutralnym. Od czasu do czasu pozwalałem sobie jednak ostrzec albo zbluzgać Time'a, podczas gdy pocieszałem i wspierałem Tay'a, kiedy po raz kolejny miał złamane serce.

– Czy skończyłeś już slajdy dla profesora Wishiana? – usłyszałem głos Mew’a, będącego jedynym z nas, który pracował na swoim laptopie. Jako najrozsądniejszy w naszej grupie zawsze dbał o to byśmy skupiali się na wykonywaniu naszych uczelnianych obowiązków, co wydawało się nieodmiennie drażnić Time’a.

– Najpierw skończymy grę, a potem popracujemy nad slajdami. Schowaj tę swoją robotę i nie pozwól, żebym zobaczył, że ją odrabiasz.

    Time wskazał na Mew’a, na co ten odpowiedział długim westchnieniem, po czym zebrał swoje rzeczy i usiadł na dywanie, by kontynuować pracę, z powodzeniem nas ignorując. Wszyscy byliśmy egoistami, dorastającymi w otoczeniu osób, które zawsze nas rozpieszczały. Rodziny moich przyjaciół były tak samo bogate jak moja. Rodzina Time'a zajmująca się sprzedażą złota i biżuterii, posiadała liczne firmy i sklepy. Tay był członkiem rodziny, do której należał luksusowy hotel znajdujący się w samym sercu miasta, natomiast ojciec Mew’a był właścicielem znanej prywatnej szkoły. Wszyscy byli od dziecka przyzwyczajeni do luksusowego życia, więc bywanie w naszej posiadłości i bycie otoczonym przez ochroniarzy spełniających każde żądanie, nie było dla nich niczym nowym. Tay całkiem naturalnie z tego korzystał.

– Jestem głodny – powiedział otwierając drzwi i zakładając, że jeden z moich podwładnych przyniesie mu coś do jedzenia, tak jak mieli to w zwyczaju.

– Gdzie są wszyscy twoi strażnicy? – zapytał odwracając się do mnie.

– Prawdopodobnie na lunchu.

Tay wyglądał na zawiedzionego, ale po chwili jeszcze raz wyjrzał na korytarz.

– Hej – przywitał kogoś, po czym wyszedł na zewnątrz. Nie obchodziło mnie, dokąd się udał, bo był w moim domu częstym gościem. Po chwili drzwi znowu się otworzyły i ukazał się w nich niezadowolony Tay, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami.

– Co się stało? – spytałem nie odwracając wzroku od ekranu komputera.

– Pieprzony dupek... Wpadłem na twojego nowego ochroniarza i kazałem mu przynieść mi trochę wody. Odpowiedział mi, że nie jest już twoim niewolnikiem i nie będę mu więcej rozkazywał, a potem sobie zwyczajnie odszedł.

Uśmiechnąłem się do mojego przyjaciela, który wyglądał na zdenerwowanego, kiedy z impetem opadał na sofę.

– To normalne dla niego.

Spojrzałem na Tay’a, po czym puściłem myszkę i podszedłem do drzwi. Na korytarzu ujrzałem Porsche, który zamierzał właśnie wejść do pokoju Tankhuna.

– Porsche!!! – odwrócił się słysząc mój głos – Chodź tu.

– Nie! – padła natychmiastowa odpowiedź.

Uśmiechnąłem się na widok dobrze mi znanej buntowniczej postawy.

Czy nigdy nie nadejdzie dzień, w którym obaj będziemy mogli normalnie ze sobą porozmawiać?

– Kazałem ci podejść! – stanowczym głosem powtórzyłem polecenie.

– Jakie masz prawo, żeby mi rozkazywać?

Wydałem z siebie długie westchnienie, czując jak zaczynam się denerwować jego oporem. Zawsze tak ciężko było z nim rozmawiać…

– Dobrze więc!

Podszedłem bliżej i obrzucając go zimnym wzrokiem, zatrzymałem się tuż przed jego twarzą.

– Nie możesz mnie do niczego zmusić, nie pracuję już pod tobą.

Patrzył martwo wprost na mnie, nie okazując strachu. Był absolutnie niezachwiany, podczas gdy w jego oczach błyszczała duma. Spojrzałem mu w twarz, a chwilę później dostrzegłem duży opatrunek na szyi. Uśmiechnąłem się na widok mojego wczorajszego dzieła. Miał teraz taki sam znak jak ten, który zrobił wcześniej na mojej szyi.

– Idź po napoje dla mnie i moich przyjaciół – rozkazałem.

– Masz nogi, więc sam sobie przynieś... Przeszedłeś całą drogę tutaj, tylko po to, żeby złożyć u mnie zamówienie? Hę? Jesteś zbyt głupi, żeby zejść na dół i poradzić sobie z tym sam? – patrzył na mnie prowokacyjnie, by po chwili z westchnieniem spojrzeć w innym kierunku.

– Idziesz czy nie?! – warknąłem.

– Nie! – powtórzył stanowczo.

– Idź natychmiast!!! Nie rób mi na złość! – Mój głos stawał się coraz głośniejszy.

Nie byłem wcale aż tak zły na niego, chciałem tylko, aby posłuchał polecenia.

– Poproś o to swoich podwładnych.

– Chcę, żebyś ty to załatwił!!! – podkreśliłem każde słowo, czując, że jego niewzruszona postawa zaczyna jednak działać mi na nerwy.

– O co tyle hałasu, Khun Kinn? – zapytał sekretarz mojego taty. – Co Porsche znów narobił?

– Znowu? Ja?

Nowy ochroniarz Tankhuna najwidoczniej się zdziwił, robiąc przy tym minę uciśnionej niewinności.

– Idź do kuchni i przynieś to, o co cię prosiłem!!! – zagrzmiałem na niego.

– Porsche, rób co ci każe Khun Kinn... – nakazał pan Chan.

    Tym razem się poddał i bez dalszych dyskusji udał się w kierunku schodów. Zauważyłem już wiele razy, że był mniej oporny, gdy chodziło o Chana i mojego ojca. Poza nimi nie okazywał szacunku nikomu innemu.

    Odszedłem uśmiechnięty. Zawsze sprawiało mi to jakąś perwersyjną przyjemność, gdy widziałem go do tego stopnia wściekłego. To było tak, jakby pozwalał sobie na uzewnętrznienie swoich skrytych emocji, odsłaniając przede mną prawdziwe ja. Normalnie był skoncentrowany na ukrywaniu jakichkolwiek wewnętrznych odczuć i nie byłem w stanie do niego dotrzeć, a tym bardziej doprowadzić do tego, by się wreszcie załamał. Tak bardzo chciałem poczuć satysfakcję z pokonania jego oporu. Wróciłem do swojego pokoju i usiadłem przy biurku kontynuując grę... Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy rozległo się pukanie. Zdziwiłem się, bo co prawda tylko raz stuknął w drzwi, ale i tak było to dla niego nie lada osiągnięcie, bo zazwyczaj wdzierał się do środka bez pukania.

    Czyżby nauczył się manier?

– Wejdź.

Mimo zaproszenia nie wszedł do środka. Spojrzałem w górę marszcząc brwi.

– Wejdź! – wykrzyknął Tay.

Drzwi nawet nie drgnęły, więc mój zdezorientowany przyjaciel postanowił do nich podejść. Po chwili usłyszałem jego głos:

– Za kogo on się, do cholery, uważa?!

Tay podniósł tacę, która została odstawiona na podłodze obok drzwi. Na korytarzu nie było nawet śladu po osobie, która ją przyniosła. Potrząsnąłem głową. To było naprawdę męczące. Tay z głośnym trzaskiem upuścił tacę na szklany stolik.

– Co za dupek z okropnymi manierami!!! A tak dobrze wygląda! Nie dość, że ma doskonałe ciało to jeszcze super tatuaże!

Zanim zdążył powiedzieć o nim coś jeszcze, Time lekko go trzepnął.

– Czekaj, czekaj. Czy ty go komplementujesz czy przeklinasz? Lepiej uważaj na słowa, zanim porządnie oberwiesz.

    Time strzelił złym spojrzeniem w kierunku kochanka, który zrobił minę bezbronnej owieczki. Nie mógł nic na to poradzić, bo przecież wiedziałem, że Porsche był całkowicie w typie Tay'a, a z tyłu wyglądał niemal dokładnie jak Time. To dlatego po obejrzeniu nagrania z kamery bezpieczeństwa, Tankhun zadzwonił z pretensjami do mojego przyjaciela, całkowicie pomijając fakt, że doskonale wykształcony i posiadający nienaganne maniery Time nigdy by się do czegoś tak absurdalnego nie zniżył. Mój brat nawet mu nie uwierzył, biorąc jego odpowiedź za zwyczajną wymówkę. Dopiero, gdy pokazał nagranie z kamer mnie, natychmiast rozpoznałem sikającego do stawu z rybami Porsche.

– Hehe, przecież ja tylko żartuję – Tay podał swojemu chłopakowi szklankę wody.

– Wiem, jasne, tak naprawdę wcale taki nie jesteś! – Time podniósł głos na Tay'a nie odrywając wzroku od gry.

Zagraliśmy jeszcze jedną rundę, po czym dołączyłem do swobodnie leżącego na podłodze Mew’a, który sumiennie pracował nad naszym projektem. Resztę czasu spędziłem pomagając mu zebrać wszystkie informacje, które były niezbędne do ukończenia projektu, czując się źle z tym, że był jedynym, który musiał się z nim zmagać. Zawsze był najbardziej pilny z nas.


    Na uniwersytecie

    Dziś był poniedziałek, więc jak zwykle mieliśmy zajęcia. Po ich zakończeniu Tay ubłagał nas, by pójść z nim na przypominającą jarmark uniwersytecką imprezę. Studiowaliśmy Administrację Biznesu w ramach programu międzynarodowego i studenci naszego wydziału z reguły nie mieszali się z tymi z innych kierunków, omijając zajęcia przez nich organizowane. Moi przyjaciele i ja wymigaliśmy się również z udziału w tegorocznym konkursie na gwiazdy uniwersytetu. Kiedy trzy lata temu, seniorzy nalegali by wystartować w wyborach reprezentując nasz wydział, wszyscy stanowczo odmówiliśmy. Po surowej reprymendzie nikt już nie ośmielił się zawracać nam głowy, próbując zatrudnić nas przy organizacji czy błagać o udział w czymkolwiek.

– Jestem tu od trzech lat i Time tylko raz przyprowadził mnie na Uniwersytecki Market. Nie miałem pojęcia, że jest tu tyle jedzenia!

    Podekscytowany Tay patrzył błyszczącymi oczami na różnorodne potrawy wokół nas. Podążaliśmy za nim, mimo że nie lubiliśmy przebywać w gorących, skąpanych w bezlitosnym w słońcu, przepełnionych miejscach. Nie mogłem nawet przypomnieć sobie, kiedy ostatnio spacerowałem w tak zatłoczonym otoczeniu. Całkiem prawdopodobne, że był to pierwszy raz. Westchnąłem patrząc na Tay’a, który jako jedyny cieszył się z przebywania tutaj. Nieustannie ekscytował się wszystkim wokół, a jego oczy jaśniały blaskiem. Sprawiał wrażenie kogoś, kto całe życie spędził pod kluczem, a dziś po raz pierwszy mógł opuścić pokój. Czułem się podenerwowany przebywaniem w tak zaludnionych miejscach i poirytowany gapiącą się na mnie gawiedzią.

– Skończyłeś już Tay? Robi się tu nieznośnie gorąco – popędzał swojego chłopaka Time, marszcząc z frustracją brwi.

– Co?!!! To nie jest tak, że mogę tu bywać kiedy tylko chcę. Pozwólcie mi się najpierw rozejrzeć.

    Był przy tym całkiem uroczy, przypominając rozpieszczonego małego brzdąca, który dąsał się, kiedy nie dostawał tego co chciał.

– Dobra, dobra. Chodźmy. Myślę, że znajdziemy tu nawet przekąski, które lubisz – padło z ust Mew’a, który zazwyczaj poddawał się pomysłom Tay’a. Po czym objął go ramieniem i poprowadził w stronę stoisk z jedzeniem.

Patrząc na oddalających się przyjaciół Time i ja wydaliśmy z siebie perfekcyjnie zsynchronizowane westchnienie. Nie miałem pojęcia czym on się w ogóle ekscytował, ale udało mu się wciągnąć w to również nas.

– Mew, przestań go zachęcać. Jestem zmęczony, znudzony i jest mi cholernie gorąco – zgasiłem przyjaciela.

Nie byłem zainteresowany oferowanymi tu potrawami ani niczym innym, a tłoczący się studenci nieustannie mnie potrącali.

– Daj spokój... To nie jest przecież impreza, na którą ktoś zaciąga cię codziennie – rozpieszczający Tay’a ponad miarę Mew, poklepał mnie w odpowiedzi po plecach.

– Mew czy ten facet nie wygląda znajomo?

Zignorowałem rozmowę przyjaciół stojących przede mną w kolejce po naleśniki.

– Czekaj... On wygląda tak trochę jak twój chłopak – odpowiedział Mew, patrząc na drugą stronę rynku.

– Chłopak? Przecież jestem tutaj – rzucił z wyczerpaną miną Time.

– O! To przecież ten nieuprzejmy przystojniak pracujący dla Kinna – odpowiedź Tay’a sprawiła, że natychmiast podniosłem wzrok.

    Podążyłem za jego spojrzeniem i ujrzałem wysoką, atrakcyjną sylwetkę w towarzystwie grupki przyjaciół.

– …..

Uśmiechnąłem się, bo wyglądało na to, że znalazłem tu jednak coś ciekawego.

– Dokąd idziesz? – chciał wiedzieć Tay, ponieważ natychmiast skierowałem moje kroki w kierunku Porsche.

– Jak skończycie to po prostu do nas dołączcie – Time nie miał ochoty przepuścić okazji, by na chwilę zniknąć z pola widzenia swojego chłopaka.

Wyglądało na to, że Porsche jeszcze mnie nie zauważył. Nigdy nie sądziłem, że wpadnę na niego tutaj i nie mając zamiaru czekać podszedłem do mojego celu.

– Dlaczego do cholery tak dużo jesz, Jom? Mówiłem ci, że poczęstuję cię posiłkiem, a nie, że wykupię wszystkie znajdujące się tu potrawy – usłyszałem znajomy głos, którego właściciel płacił właśnie za frytki swojego przyjaciela.

    Trudno uwierzyć, że ktoś taki jak ty może być na tyle uprzejmy, by kupować innym jedzenie.

Byłem już całkiem blisko, kiedy Porsche mnie zauważył, a na jego pozbawionej emocji twarzy pokazała się irytacja.

– Chodźmy – pijący wodę sodową przyjaciel Porsche wpatrywał się we mnie w oszołomieniu.

Grzecznie się przywitałem, stając naprzeciw z rękami w kieszeniach, a mój były ochroniarz, z grymasem na twarzy, natychmiast odwrócił się żeby odejść.

– Czekaj, dokąd idziesz? – spytał jeden z jego przyjaciół.

– Chwila, skąd ten pośpiech? Dokąd się wybierasz? – zapytałem surowo, łapiąc go za ramię, które natychmiast wyszarpnął, kasując zdziwione spojrzenia kumpli obserwujących powstałe zamieszanie.

– Czego chcesz? – zapytał.

– Idź po coś do picia – rzuciłem natychmiast z zamiarem sprowokowania go, bez mrugnięcia okiem patrząc mu w twarz.

– Nie, dzisiaj nie pracuję!

– Kto to jest? – zapytał jeden z jego dwóch przyjaciół, którzy nie odrywali ode mnie wzroku.

– Chce mi się pić, przynieś mi coś zimnego... – powtórzyłem.

– Hej, czy ty próbujesz być cwaniakiem? Dlaczego mój przyjaciel musi ci cokolwiek kupować?

Spojrzałem na ostre rysy chłopaka, który, jeśli dobrze rozpoznawałem, miał na imię Jom. Poznałem go przypominając sobie zdjęcie, które przysłał mi Big po jego porwaniu. Wyglądało na to, że jeszcze nie wyleczył się całkowicie z zadanych mu ran.

– Nie zamierzam tego zrobić! – zirytowany Porsche zaczął się odwracać.

    Ponownie złapałem go za ramię i przyciągnąłem do siebie. Zacząłem odczuwać sadystyczną przyjemność jak zawsze, gdy udało mi się wywołać w nim jakąkolwiek reakcję. Na początku jego zachowanie nieźle mnie irytowało, ale teraz postrzegałem je jako fantastyczną zabawę.

– Porsche! Nie zmuszaj mnie do robienia scen – szepnąłem, wzmacniając uchwyt.

Na szczęście nie zareagował agresywnie próbując uderzyć mnie w twarz, jak to zrobił, gdy byliśmy w moim pokoju. Zaczął powoli zdejmować moją rękę ze swojego ramienia, jednocześnie patrząc na ludzi zebranych wokół.

– Jakie masz prawo rozkazywać mojemu przyjacielowi? Puść go!

    Kumpel Porsche pomógł mu odsunąć moją dłoń. Musiałem przyznać, że wyglądał całkiem uroczo, był w doskonałej formie i wyglądał równie atrakcyjnie jak Porsche. Od razu zorientowałem się, że jedynym powodem, dla którego Time przyglądał nam się w milczeniu nie było zaciekawienie moją rozmową, a zainteresowanie stojącym obok facetem.

– Kto to jest, Porsche!? Czego on do cholery chce? Czy powinienem to zakończyć?

Jom zaczął podwijać rękawy, przygotowując się w razie potrzeby do użycia siły.

– To rozkaz! Słyszysz mnie? – powtórzyłem żądanie, wbijając wzrok w ranę na szyi i rejestrując gasnący w jego oczach ogień.

– Kim do cholery jest ten facet? – dopytywał się Jom.

– To Kinn.

    Ta odpowiedź najwidoczniej go zszokowała. Spojrzałem na rany i siniaki pokrywające jego ciało i usłyszałem jak nerwowo przełyka, wpatrując się we mnie ze strachem w oczach. Sądząc po jego reakcji, z pewnością zrozumiał kim jestem.

– Pospiesz się. Jest gorąco. Przestań mnie wreszcie drażnić!

Porsche zamknął oczy próbując się uspokoić, zanim odpowiedział:

– W porządku, ale kiedy przyniosę ci drinka, masz zostawić mnie w spokoju. To jest, kurwa, jakiś absurd! – słyszałem, jak narzekał odchodząc.

    Podejrzewałem, że nie chciał wywoływać sceny wyłącznie z uwagi na otaczający nas tłum studentów i chwilowo postanowił odpuścić sobie siłowe rozwiązanie. Usiadłem przy stoliku obok, żeby na niego poczekać. Szczerze mówiąc, gdyby nie nieposkromiona ochota, żeby z nim zadrzeć, to z całą pewnością nie smażyłbym się w tym upale.

– Cholera. Porsche ma niezłych przyjaciół – powiedział z uśmiechem Time zajmując miejsce obok mnie.

– O kim ty mówisz? O Jomie? – droczyłem się.

– Ma na imię Jom? – jego oczy zabłysły – Wydaje się być przesadnie we wszystko zaangażowany – dodał szybko.

– Jeśli mówisz o facecie jedzącym frytki to jego imię brzmi Jom. Imienia tego drugiego nie znam.

– Zastanawiam się, czy zamiast ssać słomkę, mógłby possać coś innego – fantazjował, rozglądając się za Porsche i jego przyjaciółmi.

– Mhm… Na przykład stopy twojego chłopaka, który zmierza właśnie w naszym kierunku.

Time szybko się wyprostował, próbując zachowywać się normalnie, podczas gdy odbierał swój portfel z rąk Tay’a.

– To jest cholernie gorące! – syknął Tay stawiając potrawy na stole – Bierzcie się do jedzenia chłopaki. Czego ty, kurwa, szukasz, że się tak rozglądasz? – zapytał Time’a siadając obok i wachlując się ręką.

– Jest gorąco jak cholera, a ty uparłeś się, żeby tutaj przyjść!

Time chwycił napój i zaczął go z ulgą pić. Ja wciąż czekałem na swój, a kiedy spojrzałem w kierunku, w którym zniknął Porsche, ujrzałem go zmierzającego wraz z przyjaciółmi w naszą stronę. Z pozbawioną wyrazu twarzy niósł w ręce czerwono–pomarańczowy sok.

– Co to jest?

– To zdrowy koktajl.

– Ohh... Nie wiedziałem, że dbasz o zdrowie Kinna – ironizował Time, wpatrując się z ciekawością w kolorowy napój.

– Ciesz się swoim sokiem… Pójdę już – powiedział Porsche.

– Czekaj!!! – zatrzymałem go, a on spojrzał mi w twarz z irytacją, zupełnie jakby chciał spytać czego, do diabła, jeszcze od niego chcę.

– Weź łyk.

Podałem mu napój, podczas gdy on posłał mi zdezorientowane spojrzenie.

– Mówiłem ci, żebyś się napił – nie odsuwałem szklanki od jego twarzy.

– Nie, nie lubię warzyw – próbował odwrócić wzrok.

– Ugh! Czy możesz przestać pieprzyć się z moim przyjacielem? Dajesz Porsche! Przegapisz kwalifikacje!

Kwalifikacje?

– Jakie kwalifikacje? – zapytał Tay, zupełnie jakby czytał mi w myślach.

– Odpierdol się ode mnie! – rzucił Porsche.

Bum! Tay w odpowiedzi natychmiast trzasnął pięścią w stół gapiąc się na niego z wściekłością.

– Hej dupku, grzecznie cię spytałem.

Porsche zignorował go i spojrzał w dal.

– Dokąd idziesz!? – chciałem się dowiedzieć.

– To moja sprawa. Czy mogę już wreszcie odejść?

    Za każdym razem, gdy zaczynał odchodzić, łapałem go za ramię, a on się wyrywał. To była złośliwa gierka, którą z satysfakcją w kółko powtarzałem. Widziałem, jak jeden z jego przyjaciół odwraca się, by odebrać telefon. Po krótkiej rozmowie zwrócił się do Porsche:

– Shit Porsche, Ohm mnie popędza! Wszyscy oprócz nas zebrali się już przy basenie!

– Nie możesz tak po prostu odejść! Najpierw musisz wypić przynajmniej jeden łyk!

    Nie miałem zamiaru ustąpić, czując się niespokojny i podejrzliwy. Ani przez chwilę nie wierzyłem, że ktoś taki jak on, postanowił nagle zmienić front i zadbać o moje zdrowie. Biorąc pod uwagę jego początkowy opór było raczej mało prawdopodobne, żeby tak po prostu się poddał. To było naprawdę bardzo podejrzane.

– Ugh!!!!! Dobra, dobra. To ja wezmę ten cholerny łyk – Jom szybko wyszarpnął napój z mojej ręki i przyłożył usta do słomki. Oczy Porsche i stojącego obok niego chłopaka zrobiły się wielkie jak spodki. Zanim zdążyli jednak otworzyć usta, by powstrzymać przyjaciela, było już za późno. Ledwo co napój znalazł się w ustach Jom'a chłopak natychmiast go wypluł, mocząc wszystko wokół, a głównie twarz i koszulę Mew’a.

– Cholera!!! Wszystko wylądowało na mnie!!! – Mew natychmiast podskoczył w górę i gorączkowo próbował wytrzeć koszulką sok spływający mu po twarzy.

– Co to za napój, Porsche? Smakuje jak gówno! – wykrzyknął Jom, podczas gdy ten, do którego się zwrócił koncentrował się na unikaniu spojrzenia mi w twarz.

No i proszę! Doskonale zgadłem… Było jasne, że nie zmieni się w potulnego faceta, który grzecznie wykonuje moje polecenia.

– Lepiej spójrz na mnie! Nie dość, że zrujnował moją koszulę, to jeszcze splunął mi tym świństwem w twarz!!! Jak chcesz sobie z tym poradzić? – Mew nie ukrywał wściekłości.

Spojrzenia moich przyjaciół ewidentnie wskazywały na gotowość do walki.

– Szybko, szybko. Wynośmy się stąd!

    Przyjaciel Porsche, którego imienia nie znałem, ciągnął go za rękaw, przyciągając moją uwagę swoim nerwowym zachowaniem. Może rzeczywiście znajdowali się pod presją czasu…

– Przepraszam, naprawdę mi przykro. Nie ma tu wody, żeby to zmyć. Tem nie ciągnij mnie!!! A może umyłbyś się na basenie? Jest w pobliżu…. My musimy się niestety pospieszyć, bo za chwilę odbywają się kwalifikacje do drużyny pływackiej – zaaferowany Jom podsunął rozwiązanie, na które Mew odpowiedział niechętnym skinieniem głowy.

– Poczekajcie na mnie tutaj. Zaraz będę z powrotem – zwrócił się do nas Mew.

    Nie miałem pojęcia co dokładnie próbował przekazać mi Time, który lekko stukał pod stołem w moją stopę.

– Wszyscy pójdziemy... Dalej! – zarządziłem, a moi przyjaciele bez wahania się do mnie przyłączyli. Time i Tay w mgnieniu oka zebrali wszystko ze stołu i udali się śladem Porsche, który wraz z przyjaciółmi znajdował się kilka kroków przed nami. Kiedy się z nim zrównałem rzuciłem zimno:

– A więc jednak próbowałeś, jak zwykle ze mną zadrzeć! Rozliczę się z tobą później.

– Hah! Sorry, ale nie jestem już twoim sługą. Pracuję teraz dla twojego brata! – zgrzytał zębami udzielając mi cichej odpowiedzi.

– Oh! Zobaczymy czy później również będziesz tak pewny siebie.

Natychmiast przyspieszył, zamierzając się oddalić, a ja patrząc na jego plecy delikatnie się uśmiechnąłem.

    Po dotarciu do uniwersyteckiego basenu, Mew udał się do łazienki, a Jom, który najwyraźniej czuł się odpowidzialny za ten incydent, poszedł jego śladem. Mew był germafobem i z całego serca nienawidził wszystkiego, co jest brudne. Nawet gdyby jego własny pot znalazł się na koszuli, od razu krzyczałby o prysznic.

    Reszta z nas stała ze skrzyżowanymi rękami patrząc na rywalizujących ze sobą pływaków. Spoglądaliśmy na zaangażowany tłum, który głośno kibicował startującym zawodnikom. To był pierwszy raz, kiedy zdałem sobie sprawę, że mój uniwersytet miał całkiem ekscytujące aktywności. Jak wspomniałem wcześniej, nigdy nie byłem w nic zaangażowany ani zainteresowany uczestniczeniem w jakichkolwiek uniwersyteckich inicjatywach.


– Cholera! – Time stuknął mnie w ramię i wskazał w stronę basenu.

    Tatuaż na ramieniu jednego z pływaków natychmiast przykuł mój wzrok. Jego gładka skóra była mokra od wody, którą opryskał się przed podejściem do basenu. Cała sylwetka, odziana wyłącznie w kąpielówki, lśniła wilgocią odbijając popołudniowe słońce. Miał przystojne azjatyckie rysy, a wydatny nos i pełne usta idealnie harmonizowały z jego twarzą. Wyglądał chłodno i spokojnie, gdy niespiesznie przeczesywał ręką włosy. Mimo tego, że był szczupły, jego ciało było doskonale wytrenowane. Dostrzegłem perfekcyjnie wyrzeźbione twarde mięśnie i sześciopak rysujący się na szczupłej talii. Zauważyłem, że jak tylko zaczął się rozgrzewać, radosne krzyki wokół basenu znacznie się nasiliły. Nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę Porsche.

    Nie miałem pojęcia, dlaczego, ale ani na sekundę nie potrafiłem oderwać od niego wzroku. W zasadzie znajdujący się obok niego przyjaciel, bardziej odpowiadał moim preferencjom. Nie dało się jednak przeoczyć, że ten chłopak o tak jasnej jak jego skóra aurze, skoncentrował na sobie uwagę Time’a, który wpatrywał się w niego bez mrugnięcia okiem. To było naprawdę sprytne ze strony mojego przyjaciela, że odwrócił uwagę swojego chłopaka podając mu komórkę. Dzięki temu skupiony na grze Tay nie zauważył jego nowej fascynacji.

– Mówili do niego Tem – usłyszałem przy uchu cichy szept – Sam widzisz, jakie z niego ciacho!!!

Time zauważył kierunek mojego spojrzenia, a znając mój gust błędnie założył, że patrzę na tego samego chłopaka, podczas gdy ja nieruchomo gapiłem się wyłącznie na Porsche.

– Hm... Zaraz doniosę na ciebie Tay’owi!

    Drażniłem się z nim, w dalszym ciągu patrząc na wysokiego faceta, który przygotowywał się do startu, powodując głośne krzyki i wiwaty kibicujących mu entuzjastów. To był pierwszy raz, gdy widziałem go robiącego coś innego niż przeciwstawianie się moim poleceniom, albo walka z innymi. Czułem się trochę dziwnie widząc go w tym wydaniu. Był skupiony, pełen determinacji, a na dodatek zaangażowany w uniwersytecką imprezę. Gdy tylko rozległ się gwizdek, błyskawicznie wskoczył do basenu, a jego czas okazał się naprawdę całkiem niezły. Bez problemu dotrzymywał kroku swoim konkurentom. Poczułem jak po mojej twarzy rozlewa się ciepły uśmiech. Nie wiedziałem, dlaczego nagle tak bardzo zainteresowało mnie nie tylko jego ciało. Zanim kwalifikacje zostały zakończone ujrzałem mokrego Mew’a, który wyglądał, jakby wpadł w ubraniu do jakiejś gigantycznej pralki.

– Człowieku, pierdolić to!!! Idę do domu!!! Ten dupek oblał mnie wodą!!! – narzekał głośno, ciągnąc nas za sobą.

    Czułem się całkiem szczęśliwy i byłem wdzięczny Tay’owi za to, że nalegał by tu przyjść. Gdyby nie on, w życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby po zakończeniu wykładów włóczyć się po terenie uniwersytetu. Nigdy nie poznałbym zupełnie innej, interesującej strony Porsche, która nie tylko zwróciła moją uwagę, ale wręcz mnie zafascynowała. Zdaje się, że mój ex–ochroniarz wcale nie był taki zły, jak mogłoby się wydawać.


– PORSCHE –

[Czwartek]

    Wydałem z siebie ciężkie westchnienie ze znużeniem wpatrując się w telewizor. Naprawdę nienawidziłem Kinn’a, ale Tankhun wcale nie okazał się lepszy. Wystarczyło, że przekroczyłem próg rezydencji, a mój nowy szef natychmiast przywołał mnie przez walkie–talkie. Zanim jeszcze zdążyłem złapać oddech, już wraz z kilkoma innymi ochroniarzami zostaliśmy usadzeni na kanapie, przed ogromnym ekranem i obarczeni obowiązkiem oglądania jakiegoś kretyńskiego serialu. Nie dość, że były to cholernie nudne dramy o miłości i romansach to jeszcze bezlitośnie wymagał, żebyśmy uważnie śledzili akcję, na wypadek, gdyby zdecydował się zadać nam jakieś pytanie. Jeśli któryś z nas nie potrafił udzielić odpowiedzi, nieodmiennie wpadał w szał! Jego kanapa nie była „miejscem zakazanym” i wszyscy swobodnie mogliśmy sobie na niej siedzieć. Nie bez znaczenia był fakt, że moim towarzystwem byli całkiem mili ochroniarze Tankhuna. Już podczas pierwszego spotkania grzecznie spytali, czy jadłem, prezentując całkowicie inną postawę od tych dupków, na których wpadałem w rezydencji od poprzedniej niedzieli…. Zostałem nie tylko miło powitany, ale również ciepło przyjęty do ich grona. Zaoferowali mi nawet zamianę czy podział obowiązków na wypadek, gdybym zechciał pójść coś zjeść. A cóż to były w ogóle za obowiązki?

Wątpliwa przyjemność oglądania durnych seriali, doprowadzająca mnie dosłownie do szaleństwa! Czułem się zupełnie tak, jakbym przebywał w zakładzie dla obłąkanych, a ten szaleniec, którego miałem chronić, nie robił absolutnie nic poza gapieniem się w telewizor…

    Jedynym urozmaiceniem były krótkie, sporadyczne wypady do firmy. Podejrzewam, że nie opuszczał rezydencji w obawie przed napadami. Plotka głosiła, że wielokrotnie był ofiarą brutalnych porwań, więc kto wie czy te uderzenia w głowę nie przyczyniły się do jego szaleństwa.

– Czy główny bohater umrze? – pociągnął nosem, patrząc na nas z czerwonymi od ciągłego płaczu oczami.

    Odchyliłem się do tyłu i wygodnie usadowiłem na wielkiej kanapie, opierając głowę na dłoni i wpatrując się w telewizor. Mimo, że moje obecne zajęcie nie było tak trudne jak praca dla Kinna, to jednak bezmyślne gapienie się w ekran działało mi równie silnie na nerwy. Praca dla starszego z braci wcale nie była w niczym lepsza. Nagle scena na ekranie zastygła i wszyscy obecni zwrócili się w kierunku szefa. Czterech ochroniarzy dzielnie powstrzymało jęk.

    Och, super!!! No to zaczynamy!!!

Nie miałem pojęcia, jakiego rodzaju opinii będzie się domagał, ale biada każdemu, kto udzieli złej odpowiedzi! Westchnąłem. Pieprzyć to moje zakichane życie!

– Myślicie, że serial zakończy się śmiercią głównego bohatera w ostatnim epizodzie?

Oszaleć można! Spojrzałem na innych, zamierzając zrzucić na nich ciężar udzielenia proroczej odpowiedzi.

– Eee... Pewnie nie umrze, bo jeśli tak, to jak miałaby przeżyć bez niego bohaterka? – odpowiedział Jade, jeden z ochroniarzy.

Był dużo starszy od reszty z nas, więc okazywałem mu należny szacunek. Oceniałem jego wiek mniej więcej na pięćdziesiątkę i cholernie mu współczułem. Był już tak stary, a mimo tego musiał zmagać się z tymi żałosnymi bzdurami.

– A co z tobą Pol...? Co o tym myślisz?

Pol zawahał się po czym westchnął i odpowiedział:

– Prawdopodobnie nie, sir. Zdaje się, że kula, którą wystrzelił w niego serialowy czarny charakter nie trafiła żadnych istotnych organów.

Tankhun skinął głową i kliknął w „PLAY”, by wznowić oglądanie serialu. Reszta z nas z ulgą westchnęła. Lubił nas zaskakiwać, żądając przewidzenia dalszych losów bohaterów i słowo daję wcale nie byłem pewien, który z nas dwóch był bardziej obłąkany. Wcale niewykluczone, że to nie Tankhun był tym, który powinien zamieszkać w „sanatorium” bez klamek.

– Yay! To już koniec. Jesteście w tym całkiem dobrzy!!! On jednak nie umarł.

Udawaliśmy radosne uśmiechy.

– Porsche, co chciałbyś teraz obejrzeć?

Spojrzałem na zegar, który wskazywał, że była już prawie północ.

    Czyżbyś w ogóle nie zamierzał pójść spać? Niech to szlag!

Jego porywacze powinni byli porządnie trzasnąć go w łeb. Gdyby znalazł się w stanie śpiączki, nie byłby teraz taki cholernie upierdliwy!!!

– Wszystko będzie dobre, nie mam żadnych konkretnych życzeń – odpowiedziałem wyczerpany.

Tankhun szybko zwrócił się do mnie:

– Chodź tu! Usiądź obok mnie i wybierz kolejny program. Dziś będę świętował fakt, że pracujesz dla mnie! Będziemy oglądać telewizję do białego rana!

Niechętnie zająłem miejsce obok niego i chwytając pilota, którego mi podał, zacząłem przeglądać dostępne seriale.

– Ależ Khun Tankhun, czy nie uczcił pan już zatrudnienia Porsche w ostatnią niedzielę? – zapytał Jade.

– I co? A jakie to ma znaczenie? Mogę przecież świętować tyle dni, ile będę chciał! Nawet cały rok, jeśli będę miał na to ochotę!!!

    Brzmiał jak rozpieszczony dzieciak. Nie mogłem uwierzyć, że był najstarszym z synów. Zachowywał się jak egoistyczny smarkacz, który zasłużył na kilka porządnych klapsów. Miał twarz o subtelnych, łagodnych rysach, a jego szaleństwo zupełnie nie pasowało do wyglądu. Nie mogłem sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała jego przyszła żona. A co, jeśli miałby dzieci? Jak potoczyłyby się ich losy? Gdy tylko o tym pomyślałem przyszło mi do głowy coś zupełnie innego.

– Żadna z tych serii nie wygląda na fajną – powiedziałem zwracając mu pilota.

Na twarzy Tankhuna ukazało się oszołomienie, a jego podwładni również wyglądali na kompletnie zszokowanych. Z pewnością nigdy nie przyszło im do głowy, że ktoś mógłby ośmielić się do niego w ten sposób odezwać.

– Myślę, że powinniśmy się przestawić z oglądania romantycznych seriali na coś bardziej ekscytującego. Co ty na to?

Tankhun miał otwarte usta i wyglądał na gotowego, by mnie porządnie opieprzyć.

– Porsche... Co ty robisz? – Pol szturchnął mnie od tyłu.

– Zaufaj mi. A jeśli macie dość oglądania romansideł, w których ciągle walczą o głównego bohatera, to róbcie to co mówię! – szepnąłem.

– Co proponujesz? – zapytał Tankhun ze zmarszczką na twarzy.

    Był najwyraźniej nadąsany, ponieważ nie okazałem zainteresowania żadną dramą z jego listy. Ale co niby miało mi się w nich podobać? To były idiotycznie nazwane, banalne historie miłosne. Ugh... Już samo czytanie tytułów sprawiało, że miałem ochotę wyrzucić pilota.

– Gwarantuję, że to będzie porywające.

Chwyciłem mój telefon, aby połączyć go z telewizorem.

– Lepiej, żebyś był pewien. Jeśli nie, to cię trzasnę!

Ciągle jeszcze nabzdyczony Tankhun skrzyżował ramiona i oparł się z powrotem o kanapę. Wpatrywał się we mnie spokojnie, podczas gdy ja połączyłem się z internetem i wszedłem w "ulubione programy".

– Cholera Porsche!!! Nie rób tego! – oczy Arma szeroko się otworzyły, kiedy ujrzał ekran mojego telefonu.

– Spoko... A może nie macie ochoty tego oglądać? – wyszeptałem z uśmiechem.

– Kurde! Oczywiście. Ale poważnie, nie powinieneś!!!

Pol podszedł bliżej z zamiarem powstrzymania mnie od realizacji planu, ale nie miałem ochoty zrezygnować.

    Macie zamiar oglądać te głupie seriale do rana!!!? Ja... próbuję nam tu pomóc!

    Patrzyli na mnie i doskonale było widać, że najchętniej by mi przeszkodzili, ponieważ wyglądali na porządnie zmartwionych. No cóż… W tej chwili nie miało to dla mnie znaczenia. Każdy z nich z pewnością już coś takiego oglądał. Równie dobrze można to przetestować i sprawdzić jakie są z nich niewiniątka! Bez wahania nacisnąłem „PLAY”.

    Tankhun intensywnie wpatrywał się w ekran, zanim zwiększył głośność. Wstałem i po otwarciu drzwi gestem zaprosiłem trzech stojących na zewnątrz strażników, aby do nas dołączyli. Grymasili wchodząc do środka, ale po chwili wielkimi ze zdumienia oczami wpatrywali się w młodą Japonkę zmierzającą do pracy w biurze.

– Co to jest? Czy oni nie zamierzają rozmawiać? Wszystko co robią to łażenie w kółko – powiedział niezadowolony Tankhun, pogłaśniając po raz kolejny.

Ubrany w swobodne ciuchy stanąłem za kanapą, przenosząc wzrok ze skupionego Tankhuna na ekran.

– Sir, to będzie zbyt głośne – próbował ostrzec go jeden z ochroniarzy, bo znów zwiększył natężenie głosu.

Fabuła jeszcze się nie rozwinęła, ale skupiony Tankhun śledził film z widoczną ciekawością. Nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu na myśl o tym, że jest z pewnością zbyt niewinny, żeby wiedzieć co w ogóle ogląda.

– Dlaczego facet musi wiązać tę kobietę? – zapytał.

    Reszta z nas ledwo powstrzymywała się od śmiechu. Włączyłem japońskie AV (Adult Video – wideo dla dorosłych), w którym sekretarka została związana przez swojego szefa. Tankhun patrzył na scenę, podczas której młodej dziewczynie spętano ręce i nogi. Minęło piętnaście minut, a każda para oczu była przyklejona do ekranu telewizora. Szczególnie Tankhun był tak skoncentrowany, że sprawiał wrażenie, że za chwilę jego głowa znajdzie się w telewizorze.

– Ah.... Ahhh... Ah.... Kimochiii... Ah, ah!!

    Dźwięk dochodzący z głośników systemu stereo był tak intensywny, że wręcz czuło się wibracje, ale nikt nawet nie myślał o tym, żeby go ściszać. Mój wybór okazał się naprawdę trafny, bo wszyscy tu obecni w skupieniu wlepiali wzrok w ekran telewizora. Wybrałem filmik, który był moim ulubionym. Tak dobrze bawiłem się w trakcie jego oglądania, uśmiechając się ze wszystkimi innymi, że nawet nie usłyszałem pukania do drzwi. Reszta albo również nie słyszała, albo nie miała ochoty się odwrócić. Po chwili drzwi się otworzyły.

– Co wy do cholery robicie?!

    Głos Khun Korn'a rozległ się za naszymi plecami powodując, że wszyscy błyskawicznie skoczyli na nogi i odwrócili się w jego stronę, by się ukłonić. Niektórzy z nas spłonęli rumieńcem, inni wyglądali na przyłapanych na gorącym uczynku i czuli się winni. Wyjątek stanowił Tankhun, którego cała uwaga skierowana była na to co działo się na ekranie.

– Tankhun! Co ty do cholery robisz?!!! – powtórzył jeszcze głośniej Khun Korn.

Ojciec nie był jedynym, który wszedł do pokoju. Obok niego stali Chan i Kinn podejrzliwie nam się przypatrując.

– Szszsz!...... Tato! Bądź cicho!

    Najstarszy syn przyłożył palec do ust, próbując gestem uciszyć ojca, któremu nie poświęcił nawet spojrzenia, będąc bez reszty pochłoniętym oglądaniem pornola.

– Doprowadzasz mnie do szału! Wyjesz tym telewizorem tak głośno, że trzęsie się cały dom! Wystraszyłeś mnie niemal na śmierć!

Khun Korn położył rękę na piersi wydając zmęczone westchnienie.

– Tankhun, proszę, przycisz to. Nie obchodzi mnie co oglądasz, ale kto do cholery puszcza tego typu filmy w towarzystwie innych ludzi??? – skarcił go ojciec.

– Ugh! Tato! Powiedziałem, żebyś był cicho!

    Chwycił pilota, aby po raz enty pogłośnić odbiornik. Oparty o futrynę Kinn z rozbawieniem patrzył na to co dzieje się w pokoju brata i miękko przy tym chichotał.

– Tato, powinieneś pozwolić mu robić to, co chce. To dobrze, że interesują go tego typu rzeczy. Jest szansa, że doczekasz się wnuków.

    Słysząc wypowiedź młodszego syna, Khun Korn odwrócił się i potrząsając głową poszedł do siebie. Kinn spojrzał na mnie i uśmiechnął się, po czym wychodząc z pokoju cicho zamknął za sobą drzwi. Po tym jak nieproszeni goście wyszli, reszta z nas wróciła na swoje miejsca by dokończyć oglądanie filmu. Nikt nie zamierzał opuszczać pokoju...

    Wypuściłem dym z papierosa, a gdy podniosłem głowę, poczułem miękki wiatr, który delikatnie owiewał moją twarz. Po obejrzeniu wybranego przeze mnie filmu, Tankhun zrobił się senny, więc wszyscy opuścili salon, mając okazję, by się zrelaksować. Mimo, że mój nowy szef był nieziemsko irytujący, to wydawało się, że w przeciwieństwie do brata nie miał mnie na celowniku. Dziś widziałem Kinna po raz pierwszy od poniedziałku. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że prześladuje mnie na uczelni i w domu, czekając aż popełnię błąd. Od razu jak ujrzałem go na uniwerku, było dla mnie jasne, że zamierza mnie sprowokować. Miałem ochotę uderzyć go w twarz, ale wiedziałem, że nie wolno mi tego zrobić, bo w najgorszym wypadku taki czyn mógł zakończyć się dla mnie utratą stypendium. Postanowiłem więc odegrać się na nim w inny sposób i cholernie pożałowałem, że tak łatwo się zorientował. Był jak pies który gryzie i nie puszcza.

– Oh, hej to ty! Dobrze się czujesz? – z uśmiechem przywitał mnie Pete, sięgając do kieszeni po papierosa.

– Yea! Dobrze sobie radzę.

– Super! Sam fakt, że jesteś szczęśliwy sprawia, że ja również tak się czuję.

Roześmiał się, a na jego twarzy nie dało się dostrzec śladów dawnego bólu. Teraz już doskonale rozumiałem z czym musiał się mierzyć pracując dla tego serialowego maniaka.

– A co u ciebie? Jak się masz?

– Zupełnie tak, jakby nad moją głową otworzyło się niebo i rzuciło światło na moje nędzne życie. Żyłem w całkowitej ciemności, a później ujrzałem jasność na końcu tunelu – mówił radośnie, przesadnie przy tym gestykulując.

– Żyje się zupełnie inaczej, co?

    Spojrzałem na niego z uśmiechem, po czym bez słowa kontynuowaliśmy palenie papierosów, a ja w tym czasie omiotłem wzrokiem teren wokół mnie. Spojrzałem w stronę bramy i ujrzałem kierowcę Kinn'a prowadzącego do samochodu młodego człowieka. Z ciekawością zwróciłem się do Pete'a:

– Hej, kto to jest? – wskazałem na nieznajomego, który wsiadł do vana, prowadzonego przez Khom’a.

– To gość Khun Kinn'a.

No tak…. Mogłem się domyślić. Widziałem przecież, że non stop gości różnych przyjaciół. Z reguły byli to ciągle zmieniający się młodzi mężczyźni. Tego faceta również jeszcze tu nie widziałem. Dlaczego ma aż tak wielu gości?

– Ma duży krąg przyjaciół. Ale dlaczego ten facet wygląda, jakby został przez niego pobity? Z tego co widzę, ma niezłą kolekcję siniaków.

– Hę? Co z tobą Porsche? Wszyscy wiedzą, a ty nie masz pojęcia?

Wszyscy wiedzą co? Że używa siły nie tylko wobec mnie, ale również własnych przyjaciół? Ten facet jest prawdopodobnie szalony, skoro tak ich traktuje.

– Co? Czego nie wiem?

– To jego partner... – zanim Pete dokończył zdanie, rozległ się głos w moim walkie–talkie.

    [Porsche!!! Gdzie jesteś!? Przyjdź do mnie!]

Spojrzałem z zaskoczeniem na to piekielne urządzenie, bo Tankhun wydawał się przecież śpiący… Rzuciłem niedopałek do kosza, zupełnie zapominając o zdaniu, które wcześniej rozpoczął Pete.

– Muszę już iść.

Wszedłem do domu, nie mając pojęcia czego ten idiota może ode mnie chcieć.

    Ja pierdolę! Uciekłem od psychola tylko po to, żeby znaleźć się pod rządami kompletnego maniaka.



Tłumaczenie: Juli.Ann

Korekta: Baka


Poprzedni 👈             👉 Następny



Komentarze

Popularne posty