KP Rozdział 12



Podejrzenie


        Czułem przeszywający ból głowy, gdy walcząc, aby wyrwać się z agonii, usiłowałem otworzyć oczy. Powoli, z ogromnym wysiłkiem, moje ciężkie powieki zaczęły się unosić. Te cholerne drinki!!! Każda popijawa doprowadzała mnie do tak opłakanego stanu. Kurwa! Dlaczego muszę się tak podle czuć? Żołądek ciążył mi jak kamień, zupełnie jakby chciał zwrócić całą zawartość. Pomału, używając do podparcia obu rąk, udało mi się usiąść. Mdłości wciąż narastały, a pulsujący ból w głowie rósł wraz z niewidocznym ale coraz mocniej przygniatającym ją ciężarem. Po chwili odsunąłem okrywający mnie koc… Zaraz, zaraz! Koc? Czarny koc? Małżeńskie łóżko? Hmm... Duży pokój… Wyglądał znajomo. Kurwa! Gdzie ja, do cholery, jestem?!!! 

    Rozejrzałem się wokół, próbując przypomnieć sobie wszystko co się wydarzyło. Mgliście pamiętałem wczorajszy wypad do baru Madam Yok i powrót do rezydencji. Pomagałem Pete'owi wnieść Kinna do pokoju, a potem wycierałem go wilgotnym ręcznikiem….. Cholera!!! To niemożliwe, że ciągle znajduję się w jego sypialni!!! Spojrzałem w lewo i prawo, ale nikogo nie spostrzegłem. 

        Nagle, kątem oka, zauważyłem róg ramki do zdjęć... Był to rodzinny portret, przedstawiający trzech braci w towarzystwie Khun Korna. To wystarczyło, by potwierdzić moje przypuszczenia. To była sypialnia Kinna! Z niedowierzaniem opuściłem głowę. Shit!!! 

        Ból zgniatający mi czaszkę zniknął tylko na sekundę. Chwilę później ze zdwojoną siłą powrócił, a wraz z nim zalała mnie fala wspomnień. Mózg bezlitośnie podsuwał mi kalejdoskop obrazów. Przypomniałem sobie… Wszystko… Pamiętałem, jak dobrze czułem się zeszłej nocy. Ciepły oddech, miękkie usta na moich i nie tylko to… Każdy szczegół, każde uczucie… Czułem się tak cudownie, że chciałem, aby to trwało…

        Nie! To nie mogło być tak, jak myślę. Wykluczone! Kurwa, dlaczego Kinn miałby całować faceta?! Mimo, że pijany, to jednak przez większość czasu byłem wystarczająco przytomny, by nie tylko wiedzieć co robię, ale nawet zauważyć wszystkie szczegóły. Osobą, która znalazła się na mnie zeszłej nocy, z absolutną pewnością był Kinn. Cholera!!! Powoli próbowałem zwlec się z łóżka, ale zanim moja stopa zdążyła dotknąć podłogi, poczułem nieprzyjemny, ostry zapach. Spojrzałem w dół i w ostatniej chwili podciągnąłem nogę z powrotem. Shit! To moje rzygi! Niczego, co stało się po tym jak wczoraj zwymiotowałem, nie mogłem sobie przypomnieć. Najwidoczniej z opóźnieniem zadziałał wypity alkohol i urwał mi się film… 

Ughhhh..... 

        Wracając do moich uczuć podczas pocałunków… Pamiętałem wyraźnie wszystko, łącznie z pochylającą się nade mną twarzą Kinna. Shiiiiit!!! Sama myśl o tym sprawiała, że drżałem. Dlaczego do diaska, chciałby całować akurat mnie? Co było powodem takiego zachowania? Albo... Może to wszystko było częścią jego planu? Kto wie czy nie zrobił tego celowo, żeby mnie zakłopotać i zawstydzić… Przecież nieustannie mieszał mi w głowie. 

        Niech cię szlag, Kinn! 

        Opuściłem stopy po drugiej stronie łóżka i wstając zerknąłem na wiszący na ścianie zegar. Było już nieco po dziewiątej rano, więc zbliżał się początek mojej zmiany. Czułem się podobnie jak wtedy, kiedy zemdlałem ostatnio na jego kanapie. Déjà vu? Wszystko się powtarzało! Stałem z rękami opartymi w pasie, patrząc nieruchomo na przeszklone drzwi i wszystko we mnie wzbraniało się przed ich otwarciem. Po chwili, nie odwlekając już nieuniknionego, rozsunąłem je, przyciągając uwagę osoby leżącej pod kołdrą na kanapie i zajętej grą na telefonie. Kinn, z typową dla niego twarzą bez wyrazu, odwrócił się by na mnie spojrzeć. Nie krzyczał…. 

    Po raz kolejny poczułem się zdezorientowany jego zachowaniem, bo wydawało się, że ostatnio był mną zdecydowanie mniej sfrustrowany. 

– Dlaczego mnie nie obudziłeś? I czemu śpisz tutaj?

Zamierzałem spytać go o to moim zwykłym, neutralnym głosem, ale wydostający się z moich ust ton, był o wiele bardziej miękki niż zwykle. Czułem się winny, że musiał spać na kanapie, podczas gdy ja spędziłem noc w jego wygodnym łóżku.

– Wytrzyj swoje wymiociny – odparł, nie odrywając wzroku od komórki.

– Mhm! Wiem. Nie obudziłeś mnie…

        Wróciłem do sypialni i czując narastające mdłości, zająłem się czyszczeniem chusteczkami podłogi. Nadal miałem na sobie wczorajsze ubranie, a trzymający się go ostry zapach alkoholu i wymiocin, przyprawiał mnie o zawrót głowy. Przynajmniej tym razem nie rozebrałem się do bielizny, rozrzucając wokół ubrania, bo z całą pewnością miałbym jeszcze większe poczucie winy. Użyłem mokrej szmatki, aby dokładniej wytrzeć podłogę, a później ściągnąłem pościel z zamiarem jej uprania. Rzecz jasna nie miałem w planach własnoręcznie tego robić. Pete będzie wiedział kto się tym zajmuje... Prześcieradła już z daleka cuchnęły alkoholem. Cholera!!! Z pościelą pod pachą zamierzałem opuścić sypialnię, ale zatrzymałem się, ponieważ drzwi nagle się rozsunęły i ukazał się w nich Kinn.

    – Możesz to zostawić. Pokojówka się tym zajmie. 

Ze skrzyżowanymi ramionami opierał się o framugę, patrząc mi przy tym prosto w twarz. 

Upuściłem mój tobołek na podłogę.

– Czy nie możesz położyć tego tam, gdzie nie będzie przeszkadzać? – zachichotał. 

– Zostawię to tutaj, na widoku – odparłem, przesuwając pościel w stronę drzwi. 

        Chciałem jak najszybciej wyjść, ponieważ mimo wielu kłębiących się w mojej głowie pytań, nie miałem odwagi, aby którekolwiek wypowiedzieć na głos. Obawiałem się, bo wspomnienia z ubiegłej nocy mogły być przecież wynikiem alkoholowego upojenia. Możliwe, że nie były realne, tylko stworzyła je moja zamroczona wyobraźnia. Naprawdę życzyłem sobie, żeby to była wyłącznie moja imaginacja.

    – Czekaj! – zablokował ramieniem drzwi. 

Nie wiedziałem, czego ode mnie chce, a i tak już czułem się obłędnie zestresowany. 

– Cc... Co? 

– Co mi zrobiłeś?

Niech to szlag! Skąd mam to wiedzieć…? Przecież nie miałem pojęcia, które obrazy w mojej głowie są prawdziwe. Co tym razem odwaliłem? 

– Co? Zrobiłem coś? – nie potrafiłem wytrzymać jego spojrzenia, więc z obawą odwróciłem wzrok.

– Przez ciebie zrobiło mi się niedobrze – odpowiedział Kinn.

To było mylące, nie byłem do końca pewien czy mnie o tym informuje czy raczej chce uzyskać odpowiedź…

– Kiedy?

– Ostatniej nocy... W knajpie, kiedy zabierałeś mnie do domu.

Głowa znów dała o sobie znać ostrym bólem, kiedy usiłowałem przypomnieć sobie wczorajszą imprezę. Tyle się działo… O czym on gada? 

– Co... Co zrobiłem? – wydusiłem niepewnym głosem.

– Wciąż mnie boli.

        Cholera! Nie odpowiadaj mi tu zagadkami!

    Dlaczego cyka informacjami jak zepsuty zegarek? Nie potrafi porządnie wyjaśnić o co chodzi? Przecież moje serce i tak już truchlało ze strachu na myśl, że zrobiłem coś złego! 

    Spanie w twoim pokoju czy puszczenie pawia to jedno, ale niepokojące obrazy w mojej głowie to coś zupełnie innego! Zaraz tu oszaleję!

    – Co... Jaki… ból? – wyjąkałem.

– Wczoraj wieczorem pchnąłeś mnie na kant stołu! Wciąż mnie boli. O, tutaj!

W ułamku sekundy chwycił moją rękę i przycisnął do swojego krocza. Szeroko otworzyłem oczy, czując ciepło jego ciała przez cienką bieliznę i rejestrując jak staje się w tym miejscu coraz twardszy. Szok!!! Stałem jak sparaliżowany, podczas gdy Kinn nadal napierał na moją dłoń. Po chwili oprzytomniałem i udało mi się ją wyrwać.

– Co ty, kurwa, robisz???!!! Skurwysynu!!! 

    Odepchnąłem jego, blokujące wyjście, ramię i bez chwili wahania ruszyłem w kierunku drzwi, żeby się wreszcie stąd wydostać. Za plecami słyszałem głośny śmiech... Nie zamierzając się odwracać, szybko przeszedłem przez salon. 

    Niech to szlag, Kinn!!! Pierdol się! Fuck You!!! Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego??? Fuck! Ughhhh!!!

    Zatrzasnąłem drzwi tak głośno, że strażnicy przed jego pokojem spojrzeli na mnie z zaskoczeniem. Big szybko odwrócił się, wlepił we mnie wzrok i było jasne, że znów zacznie wypytywać. Chciałem jak najszybciej się oddalić, więc bez ociągania skierowałem się w kierunku schodów.

– Czekaj!

Poczułem szarpnięcie. 

– Puszczaj! 

Szybko wyrwałem się z uścisku i obrzuciłem go gniewnym spojrzeniem. 

– Co tam robiłeś? – padło surowe pytanie. 

– Nie twój interes.

I tak jestem już wściekły na Kinna…. Czy i ty musisz mnie dodatkowo wkurwiać, palancie? 

– Cholera, Porsche!!! Co ty tam robiłeś? – wykrzyknął z furią. 

– Mówiłem ci, że to nie twoja sprawa. 

    Chciałem odejść, ale znów unieruchomił moje ramię tak silnie, że potrzebowałem kolejnych kilku szarpnięć, by wreszcie się uwolnić... Zaczynałem tracić cierpliwość, a jednak z wysiłkiem próbowałem uspokoić rozchwiane emocje. Chociaż niczego nie pragnąłem w tej chwili bardziej niż przyłożyć temu skurwielowi w jego znienawidzoną gębę…

– Odpowiedz mi najpierw na pytanie…. I co się stało z twoją szyją?

Nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak się uwziął. Szybko podniosłem rękę, by się dotknąć i zdałem sobie sprawę, że plastry zniknęły.

        Kurwa!!!

    – Nie masz nic do roboty? Dlaczego nie poświęcisz swojego czasu na coś bardziej produktywnego? 

Czułem się naprawdę wyczerpany. W mojej głowie znów pojawiły się obrazy ostatniej nocy. Nie wiem, czy pytał o nowe czy stare malinki i ślady po ukąszeniach, ale brak plastrów jednoznacznie wskazywał na to, że wspomnienia musiały być prawdziwe.

– Porsche!!! Jeśli mi nie odpowiesz, to przygotuj się na przyjęcie kopa w dupę!!! 

Widziałem, że szykuje się do zadania ciosu. Nie bałem się. Zacząłem podciągać rękawy, mając nadzieję, że kilka mocnych uderzeń w jego gębę sprawi, że poczuję się lepiej i wreszcie uwolnię się od całego nagromadzonego stresu. 

    – Widzę, że dziś już z samego rana szczeka tu jakiś pies – dobiegł mnie z tyłu głos Pola, który zbliżył się i objął ramieniem moją szyję. 

– Czego ty tu, kurwa, chcesz? To nie twój interes!

Bigowi najwidoczniej nie spodobało się, że otrzymałem wsparcie.

– Co, do cholery, jest z tobą nie tak? Zapomniałeś dziś wziąć leki? Jest tak wcześnie, a ty już sprawiasz problemy. – Arm, który również znalazł się u mego boku nie żałował sobie ironii. 

– Więc chcecie z nami zadrzeć? – Big dosłownie płonął z wściekłości i było widać, że absolutnie nad sobą nie panuje. 

– Bez problemu sobie poradzimy, ale nie tym razem. Nie irytuj się, Porsche, nie ma co wdawać się w bójkę z bandą psów... To strata czasu i energii, zwłaszcza o tak wczesnej porze. 

    Pol pociągnął mnie za sobą. Obejrzałem się, by ujrzeć atakującego nas Biga. Nie zdołał jednak nic zrobić, bo został unieruchomiony przez swoich kolesiów, ale wyraźnie docierały do nas jego wściekłe krzyki. Brzmiał jakby był jakimś psycholem. Zignorowaliśmy go, by udać się do jadalni, gdzie dołączyliśmy do ubranego w zwykłe ciuchy i jedzącego śniadanie Pete’a.

    – Big i jego psy zaczynają swój dzień od szukania kłopotów. Olać go, nie jest wart waszego czasu. Ten koleś jest szalony! – powiedział Arm, zanim postawił przede mną miskę z congee.

[Przypis: congee to zupa ryżowa z różnymi dodatkami.]

– Dzięki, dobry człowieku – zająłem się wyławianiem warzyw z mojego talerza. 

Pete jadł, kiwając głową i słuchając historii naszego starcia z Bigiem.

– Chwileczkę Porsche, myślałem, że poszedłeś do łóżka. Przecież twoja zmiana skończyła się o północy. Jak to się stało, że znalazłeś się u Kinna? – Pol spojrzał na mnie podejrzliwie.

– …

    Nie miałem pojęcia, co mu odpowiedzieć. No świetnie, zaczynamy od początku… Jak nie Big to Pol. Jak miałem mu wyjaśnić, że ostatnio, gdy zdarza mi się upić, ląduję w pokoju mojego byłego szefa… Shit! To jakiś zaklęty krąg, w kółko to samo. Rzuciłem wzrokiem na szczerzącego zęby Pete’a, który robił przy tym minę niewinnej owieczki… Nagle zrozumiałem!!!

– Cholera, Pete!!! Kurwa, zostawiłeś mnie tam samego, ty dupku! Dlaczego mnie stamtąd nie wyciągnąłeś?! – warknąłem.

– No co ty…? Eeee… Nie mam z tym nic wspólnego... Sam przecież byłem na niezłej bani. 

Mężczyzna rozciągnął usta w dziwnym uśmiechu. Odniosłem wrażenie, że coś wiedział, ale nie zamierzał powiedzieć.

– Pierdol się, człowieku! Jak mogłeś mnie tam zostawić? 

Czułem się rozzłoszczony, bo robił minę, jakby nie miał pojęcia o co mi chodzi.

    – Widzę, że twoja szyja zyskała nowe miłosne trofea. Rany, Porsche! Ty psie na piękne kobiety! Mówiłem ci, że jeśli znajdziesz coś dobrego, to masz mi powiedzieć. Która dziewczyna zostawiła na tobie kolejne malinki? 

W tej samej chwili, gdy Pol skończył mówić, Pete wybuchnął śmiechem, wypluwając jedzenie, które dopiero co włożył do ust. Fuck! Co jest dziś z nim nie tak? Zachowuje się cholernie podejrzanie.

– Co jest Pete? Z czego się tak śmiejesz? – dopytywał Arm.

– Nic, nic. Moje jedzenie… Jest… Trochę za gorące.

Rzuciłem mu kolejne nieufne spojrzenie, na które odpowiedział potrząśnięciem głowy i wciąż zachowywał się tak, jakby nic nie rozumiał.

– Yeah... Co za pech, że nie urodziłem się tak przystojny jak Porsche. Też podrywałbym sobie jakąś ślicznotkę za każdym razem, kiedy bym się upijał. Ale niestety, bez względu na to jak bardzo się staram, żadna z nich nie zwraca na mnie uwagi…

    Milczałem… Bo co niby mogłem powiedzieć? Szybko pochłonąłem resztę śniadania i udałem się do pokoju, aby wziąć prysznic i się przebrać.

– Bro, dzisiaj Young Master wychodzi na zewnątrz. Nie zapomnij założyć garnituru – dobiegł mnie z tyłu głos Arma. 

Odwróciłem się i w odpowiedzi skinąłem głową, a pierwsze co zrobiłem po dotarciu do mojej kwatery było obejrzenie szyi w lustrze.

    Cholera!!! Wyraźnie widziałem na niej świeże ślady.

    Shit!!! Shit! Shit! Shit! Shit! Shit! Shit! Shit! Shit! Shit!

    Czy to wszystko naprawdę się wydarzyło? Nie byłem na tyle odważny, by zapytać Kinna, dlaczego pocałował mnie zeszłej nocy. Nie mówiąc już o tym, na co pozwolił sobie dziś rano. Czyżby rzeczywiście był gejem? Nie, to mało prawdopodobne. W niczym ich przecież nie przypomina. Wygląda bardziej jak typowy "zły chłopak". Prawdopodobnie kobiety ustawiają się do niego w kolejce. Jeśli był gejem to naprawdę szkoda... Jednak nie dało się ukryć, że ostatnio zachowywał się w stosunku do mnie bardzo dziwnie. Hmmm… Kinn gejem?

    Głośno westchnąłem. W głowie miałem najprawdziwszy zamęt. Jest w końcu homo czy nie? Nie wiedziałem, ale to o czym byłem całkowicie przekonany to fakt, że ja nim nie jestem! A to, co stało się dziś rano było jak policzek. Skurwiel!!! Jeśli rzeczywiście pocałował mnie zeszłej nocy, to powinienem skopać mu dupę! No dobra, przyznaję, że to było miłe uczucie, ok… Ale przecież byłem porządnie pijany. Gdybym do końca zdawał sobie sprawę z tego, że jestem całowany przez mężczyznę, to z całą pewnością nie odczuwałbym takiej przyjemności!

    Kurwa!!! Kinn, w co ty do cholery grasz? 

    Szybko wziąłem prysznic, ubrałem moją wyjściową „zbroję” i poszedłem w stronę pomieszczeń Tankhuna. Moje główne zadanie polegało teraz na tym, żeby za wszelką cenę wyciągnąć go z łóżka. Ostatnia noc była ostra, a zgodnie z tym co usłyszałem od Pola i Arma, dzisiejsze plany przewidywały wyjście na strzelnicę. Zmiana Pola już się skończyła, ale na szczęście pozostawało mi towarzystwo Arma. Poczułem ulgę, wiedząc, że będę miał u boku przyjaciela. Khun Korn chciał, żeby Tankhun zdobył więcej praktyki na strzelnicy i był w stanie w przyszłości się obronić...

    Wraz z innymi ochroniarzami pomagaliśmy sobie w wywleczeniu, ciągle jeszcze zamroczonego, Tankhuna z jego łóżka. Słowo daję, że nie różnił się niczym od trupa. Wepchnęliśmy go do łazienki i od czasu do czasu wracaliśmy tam, żeby pukając w drzwi upewnić się, czy przypadkiem smacznie sobie w niej nie śpi. Strażnicy z popołudniowej zmiany również nie byli źli, wydawali się nawet w miarę mili i dobrze wychowani. Wciąż mówili o nocnym wyjściu i o tym jak bardzo chcieliby znaleźć się na naszym miejscu. Prosili nawet, aby przełożyć zmiany, ale wszystko zależało przecież od tego, czy Tankhun będzie miał ochotę znowu wyjść.

        – Porsche, zajmij się proszę sumiennie szkoleniem mojego syna. Naprawdę chciałbym zobaczyć, że udaje mu się trafić w cel. Słyszałem, że jesteś strzelcem wyborowym.

Skinąłem głową w odpowiedzi na słowa uśmiechniętego Khun Korna, który towarzyszył Tankhunowi w drodze do frontowego wyjścia. Młody mężczyzna ciągle jeszcze wyglądał na sennego i miał ewidentne problemy z utrzymaniem się na nogach. Szedłem obok niego do czekającego na nas vana, troszcząc się by nie upadł na nos. Ech… Przypominało to opiekę nad chorym umysłowo pacjentem. Był prawdziwym szaleńcem. Nagle, zupełnie znikąd, pojawił się Kinn w asyście licznych strażników. 

– Zajmij się swoim bratem. 

To było wszystko co Khun Korn miał mu do powiedzenia, zanim odwrócił się i odszedł.

   

     Nie wiedziałem, że mój były szef również do nas dołączy. Wsiadł do drugiego, zaparkowanego z tyłu auta… Ufff… Odetchnąłem z ulgą, bo naprawdę nie miałem najmniejszej ochoty patrzeć mu w twarz, którą po ostatnich wydarzeniach jeszcze bardziej znienawidziłem. Bez większego zainteresowania zająłem miejsce w samochodzie, spoglądając na Tankhuna… A cóż to był za widok! Siedział rozwalony, bez życia, a jego zwieszona luźno głowa kiwała się do przodu i tyłu przy każdym przyspieszeniu lub hamowaniu furgonetki. Zupełnie jakby jego dusza opuściła ciało.

Rany boskie, chłopie! Nie krępuje cię nawet obecność twoich podwładnych. Powinieneś się wstydzić, dupku! 


Na strzelnicy

– Young Master, proszę napij się kawy.

Nie mogłem już znieść tego godnego pożałowania widoku. Zamówiłem mu gorącą kawę, chociaż nie wiedziałem czy ją w ogóle lubi, ale po ujrzeniu go zemdlonego przy stoliku postanowiłem coś z tym zrobić. Miałem nadzieję, że mocny napój chociaż prowizorycznie postawi go na nogi.

– Mmmm... Chodźmy znów dziś wieczorem do knajpy… – spojrzał na mnie zmrużonymi w zaspanej twarzy oczami.

– Ale ty przecież jeszcze nawet nie wytrzeźwiałeś! – patrzyłem na niego z politowaniem.

Serio… Powinieneś najpierw pomyśleć zanim coś palniesz!

    – Jestem trzeźwy, jestem trzeźwy! Idziemy! Wieczorem! – powtórzył, szerzej otwierając oczy.

– W takim razie teraz czas na odrobinę praktyki w obchodzeniu się z bronią. Idziemy!

    Zajrzałem przez okno na strzelnicę i spostrzegłem kilku ochroniarzy oraz Kinna, którzy raz za razem, oddawali strzały w kierunku ustawionych w sporej odległości tarcz. Kilku strażników nie brało udziału w treningu, pilnując tego cholernego bękarta. Tęskniłem za tym, żeby sobie postrzelać, ale nie mogłem przecież tak po prostu zostawić tego zamroczonego dupka samemu sobie.

    – Nie, jest za głośno, od tego będą bolały mnie uszy! – odpowiedział osobnik, o którym przed chwilą tak mało pochlebnie myślałem i znowu położył głowę na stole.

– Dobra, w takim razie nie pójdziemy dziś do klubu, skoro Young Master nie jest w stanie poradzić sobie nawet z takim drobiazgiem jak oddanie kilku strzałów.

Patrzyłem na niego, stojąc ze skrzyżowanymi ramionami i zachowywałem się tak, jakby mnie to nie obchodziło.

– Ośmielasz się mi w ten sposób grozić?

    No proszę, paniczyk błyskawicznie się obudził, uniósł głowę i wlepił we mnie czujny wzrok. 

– Ależ skądże, sir! To nie była żadna groźba! Ale jeśli jesteś nadal zamroczony, to w obawie przed Khun Kornem, na pewno nie ośmielę się zabrać cię na nocną imprezę.

Wpatrywałem mu się prosto w oczy. Wyglądał niechętnie, ale więcej nie protestował i biorąc nauszniki z rąk jednego ze strażników, pomaszerował do środka.

– Echhh... – wydyszałem głośno.

Arm z uśmiechem przerzucił mi rękę przez ramię.

– Jesteś w tym całkiem dobry! Nie do wiary, że potrafisz skłonić Tankhuna do tego, by robił to co chcesz – usłyszałem podziw w jego głosie, gdy wręczał mi nauszniki.

Chwyciłem je i szybko udałem się śladem naszego szaleńca. Strzelnica była zarezerwowana wyłącznie dla nas, a Arm wspomniał, że prowadząca ją firma wchodziła w skład rodzinnego majątku. Zazwyczaj było wiele osób korzystających z jej usług, ale zawsze, gdy ktoś z rodziny zamierzał tu potrenować, zamykano ją dla innych klientów. 

    Ech, mieli naprawdę wspaniałe życie. Gdybym był na ich miejscu, to z ochotą spędzałbym tutaj cały wolny czas.

– Idź i zajmij się szefem. Young Master nigdy nie trafia w cel... Powodzenia. – Arm sprawnymi ruchami umiejętnie przygotowywał swoją broń.

Podszedłem do Tankhuna, który nie tylko nie potrafił odbezpieczyć broni, ale nie miał również pojęcia jak należy ją załadować. Stałem za nim instruując go jak powinien się z nią obchodzić. Pokazując, krok po kroku, uczyłem go wszystkich ruchów, ponieważ chroniące nas przed ogłuszającym hukiem nauszniki, uniemożliwiały jakąkolwiek rozmowę.

    Ughhhhh!!! Wreszcie poczułem odrobinę ekscytacji, wykonując prawdziwą pracę, do której zostałem zaangażowany. To było o niebo lepsze niż siedzenie z tyłkiem na kanapie, w dusznym pokoju Tankhuna.

    Spojrzałem przez szkło ochronne obok mnie i zauważyłem patrzącego na mnie z uśmiechem Kinna. Natychmiast przerwałem kontakt wzrokowy, nie chcąc nawet myśleć o szalonych wydarzeniach ubiegłej nocy. W tej chwili musiałem skupić się na czymś innym.

    Tankhun chwycił swoją broń i wycelował w człekokształtny, drewniany cel. Wskazałem na zabezpieczenie, a kiedy je zwolnił, zrobiłem ruch palca, instruując go by umieścił własny na spuście. Zmrużył oczy, wycelował i strzelił. Westchnąłem głośno. Niech to szlag!!! Nie udało mu się nawet drasnąć celu. Gestem zachęciłem go do podjęcia kolejnej próby, tym razem trzymając go za ręce i naprowadzając we właściwym kierunku. Stuknąłem palcem, nakazując pociągnąć za spust. Wystrzelił, trafiając jeden z niższych wyników, ale przynajmniej widać było jakiś mizerny postęp. Dopasowałem kąt i zmieniłem tarczę, w którą miał celować, podejrzewając, że z powodu gigantycznego kaca, będzie prawdopodobnie chciał jak najszybciej uporać się z treningiem.

    Bum! Bum!

    Wynik Tankhuna stopniowo się poprawiał, co zawdzięczał głównie mojemu wsparciu. Gdy tylko wystrzelił ostatni nabój, natychmiast odłożył broń, zdjął nauszniki, a po dotarciu do stołu położył na nim głowę i znów odpłynął.

Ech…

    Gdy tylko się odwróciłem, moje spojrzenie zderzyło się ze wzrokiem opierającego się o barierkę bezpieczeństwa Kinna, który intensywnie się we mnie wpatrywał. Przed oczami stanął mi obraz porannego incydentu i natychmiast poczułem irytację. Wskazał na moje nauszniki, gestem nakazując mi je zdjąć. 

    Kurwa, nie zdejmę ich, ty dupku! 

Z wściekłością wzruszyłem ramionami i zacząłem celować, a po chwili poczułem uścisk na ramieniu.

– Ty.... Ośmielasz się.... być... mi… nieposłuszny? – Cedził słowa tak powoli, że bez problemu potrafiłem odczytać je z ruchu jego warg.

Wyrwałem się i ignorując go zamierzałem odwrócić się w kierunku strzelnicy. Nigdy bym jednak nie przypuszczał, jak szokującą reakcję to wywoła. Kinn powoli podniósł trzymany w ręce pistolet i wycelował nim w moją głowę. W oszołomieniu patrzyłem w lufę broni palnej, która nabita była ostrą amunicją i wystarczyłby jeden ruch palca, żeby mnie zabić.

– .....

    Wbiłem w niego wzrok, w którym z całą pewnością widać było jak bardzo czułem się oszołomiony. Moje ciało było jak zamrożone i zupełnie nie potrafiłem zrozumieć jego działań.

– Boisz się? – zapytał szczerząc zęby.

Wściekły, a jednocześnie uspokojony wróciłem do zmysłów i biorąc głęboki oddech wyprostowałem się, by podejść o krok bliżej. Koniec lufy pistoletu dotykał teraz mojego czoła, a zaskoczony Kinn najpierw lekko zmrużył oczy, a po chwili szeroko się do mnie uśmiechnął.

– NIE – BOJĘ – SIĘ – CIEBIE!!!

    

    Powiedziałem to wolno i dobitnie, wpatrując się w jego oczy. Jego manewr był absolutnie nieoczekiwany i w pierwszej chwili kompletnie mnie zamurowało. Zazwyczaj nie odczuwałem ani zaskoczenia, ani strachu ponieważ starałem się mieć czas, żeby się do różnych sytuacji przygotować. Tym razem mu się udało, ale jedynie na sekundę.

I jeszcze jedno, skoro był na tyle zuchwały, by tak się zachować, to powinien po prostu pociągnąć za spust. A ja byłem odważniejszy niż myślałem…

– Dobrze – odparł i opuścił broń.

    Dupek! Nieustannie, z wyrachowaniem działa mi na nerwy!

    Kiedy tylko opuścił spluwę, wyciągnął rękę i zdjął nam obu nauszniki. Kurwa, oszalał? Chce, żeby popękały nam bębenki?

    Czułem na sobie mnóstwo zaciekawionych spojrzeń. Nawet strażnicy, którzy uprzednio zajęci byli doskonaleniem swoich umiejętności, przerwali strzelanie i wbijali w nas wzrok. Arm, który próbował do mnie podejść, został zatrzymany przez Biga i jego pomagierów. Widziałem jak mój przyjaciel odetchnął z ulgą, że nic mi się nie stało. Po kilku chwilach Kinn odwrócił się i omiótł wszystkich spojrzeniem, na co podwładni natychmiast się rozpierzchli.

    – Masz niezłe umiejętności – Kinn wciąż się we mnie wpatrywał. 

Pewnie widział, jak uczyłem Tankhuna.

– Masz z tym jakiś problem?

– Nie, skądże. Chodź, urządzimy sobie zawody strzeleckie... A może się boisz? 

Uśmiechnął się, unosząc pytająco brwi. Napiąłem się słysząc jego wyzwanie. 

– Nie boję się... Jeśli chcesz się ze mną zmierzyć, to chodźmy!

Miałem w oczach furię, kiedy wbijałem wzrok w tego dupka.

    Kurwa! Jeśli przegrasz, to nie leć do tatusia na skargę! Ktoś taki jak ja, od lat rywalizujący na poziomie sportowym, nie musi obawiać się samolubnego drania, który potrafi tylko rozkazywać ludziom.

– Ale mam warunek… – powiedział z zawadiackim uśmiechem.

– Jaki...?

– Będziemy porównywać wyniki po każdym strzale. Ten, który będzie miał niższy wynik, zdejmie jeden element ubrania.

Nie do wiary, ale ten facet patrzył na mnie z radosnym oczekiwaniem. Pogięło go? Miałem gigantyczną ochotę strzelić w jego uśmiechniętą gębę!

– Pieprzyć to!!! Nie zrobię tego!!!

Z ledwością się powstrzymywałem, ale widziałem wpatrujących się we mnie ochroniarzy Kinna, na czele z gotującym się ze wściekłości Bigiem.

– Oh... Jeśli jesteś nieśmiały, to zapamiętamy wyniki i będziesz mógł rozebrać się później w moim pokoju.

Przysunął swoją twarz bliżej, powodując, że odłożyłem na bok skrupuły i pchnąłem go z całej siły na szkło ochronne, znajdujące się za jego plecami. Strażnik strzelający po drugiej stronie spojrzał na mnie z przerażeniem i szybko pospieszył na pomoc.

    – Wszystko w porządku – uspokoił go Kinn, odzyskując równowagę.

Uchwyciłem pewne złości spojrzenie ochroniarza, ale zwyczajnie je zignorowałem. Kinn najwyraźniej nadal nie miał zamiaru sobie odpuścić.

– Ośmielasz się mnie atakować? Naprawdę oberwiesz!

Patrząc na pełną wściekłości twarz byłego szefa, miałem ochotę wycelować w niego broń i od razu, na miejscu, zastrzelić! Kurwa!

– Odpierdol się, ty dupku!!! Idź bawić się z własnym ojcem!!!

    Natychmiast się odwróciłem, a po założeniu nauszników, wystrzeliłem cały magazynek w znajdujący się przede mną cel, wyobrażając sobie, że jest nim twarz Kinna. Nie miałem pojęcia co później odwali, niech sobie robi swoje durne miny i droczy się ze mną, ile chce… Kontynuowałem nieustanny ostrzał tarczy. Mój wynik wyraźnie się poprawił. 

    Cholera, Kinn! Co jest, kurwa, z tobą nie tak? Może ty rzeczywiście jesteś gejem.

        – Wszystko w porządku? – Arm stanął obok mnie i zapalił papierosa.

Staliśmy w miejscu dla palących obok budynku. Reszta siedzących tam ochroniarzy rozmawiała, względnie grała na telefonach, natomiast Kinn wspólnie z bratem spożywali posiłek w sali VIP–ów.

– Nic mi nie jest – uspokoiłem go.

    Myśli w mojej głowie krążyły od nocnych pocałunków, do porannego zdarzenia, by zatrzymać się na absurdalnej propozycji Kinna, którą złożył mi na strzelnicy kilka chwil temu. Chciałem poprosić Arma o potwierdzenie moich podejrzeń, ale obawiałem się, że wkurzy się na mnie za takie oskarżenie wobec szefa.

    – Co zrobiłeś, żeby rozzłościć Kinna? Powaga, ty i Kinn jesteście jacyś... Nie mam pojęcia, ale… Za każdym razem, gdy się spotykacie dosłownie lecą iskry.

Arm patrzył na mnie ze znużeniem na twarzy.

Nagle pomyślałem o czymś, co pomoże rozwiać mi moje wątpliwości. Spojrzałem w lewo i prawo i zobaczyłem, że pozostali ochroniarze skończyli już palić i powoli zmierzali do środka, pozostawiając tylko Arma i mnie.

– Hej.

Wyciągnąłem rękę i szybko złapałem Arm'a za krocze. Podskoczył lekko, rzucił mi oszołomione spojrzenie, po czym odtrącił moją dłoń.

– Co do cholery jest z tobą nie tak? – wykrzyknął oburzony.

– Jak się z tym czujesz? – zapytałem.

– Jestem zdezorientowany, dupku. Dlaczego mnie macasz? ..... Jesteś na prochach? – odparł żartobliwie Arm i zachichotał.

–... Cholera, chcę wiedzieć, co pomyślałeś, gdy dotknąłem cię w ten sposób? – naciskałem, chcąc poznać jego myśli.

Arm zmarszczył brwi.

– Jesteś gejem...? – Arm odpowiedział mi mniej więcej tym samym, co kołatało się w mojej głowie. – Ale ktoś taki jak ty? Gejem? Jesteś raczej kimś, kto najprawdopodobniej ma dziewczynę, która jest nie tylko słodka, ale również bardzo kobieca i seksowna. Albo to, albo... Po prostu próbujesz się ze mną pieprzyć, odwalając kretyńskie wygłupy.

    O! Właśnie! Mówi dokładnie to, o czym sam pomyślałem. Czy Kinn naprawdę jest gejem? Nie wygląda. A może po prostu też się ze mną wygłupiał? 

– Naprawdę... Normalni faceci czegoś takiego nie odwalają.

Wyrzuciłem papierosa do kosza, podczas gdy gonitwa myśli nie zamierzała się zatrzymać.

– Dupek!!! Czy ty tak błaznujesz z przyjaciółmi? – Arm zaśmiał się, po czym zgasił niedopałek.

– Yeah.

    No cóż…. Tem, Jom i ja nigdy nie próbowaliśmy dotykać się „tam”, nawet dla zabawy.

    – Co do cholery jest dziś z tobą nie tak? A może... Ty naprawdę mnie lubisz? Myślisz, że jestem słodki, hmmm? Dobra, jeśli chodzi o ciebie, to się nawet poddam. Czego się nie robi dla faceta z twoim wyglądem. – Arm wciąż się ze mną droczył.

    Pobiegłem za nim, usiłując go kopnąć, a kiedy dotarliśmy przed pomieszczenie dla gości VIP, zostaliśmy podejrzliwie zlustrowani przez stojącego tam strażnika.

    – To nie jest jakiś plac zabaw. Przestańcie przeszkadzać Khun Kinnowi i Khun Thankhunowi. – Big odwrócił się, by wlepić w nas wzrok.

W odpowiedzi Arm objął mnie i rzucił mu prowokujące spojrzenie.

– A kto twierdzi, że to jest plac zabaw? To jest najwyraźniej park. Widziałem, że niektórzy właściciele przyprowadzili tu na spacer swoje psy!

Gdy Arm spojrzał na niego z uśmiechem, Big natychmiast zerwał się z krzesła, by podbiec w naszą stronę.

– Kogo nazywasz psem?!

Mój przyjaciel i ja patrzyliśmy niezrażeni na jego próbę zastraszenia. Widać było, że jest gotowy do walki.

– No jak to? Ten kto teraz szczeka, ewidentnie jest przecież psem!

Arm włożył ręce do kieszeni i zaczął sobie wesoło gwizdać.

– Pierdol się, Arm!!!

    Jednak zanim Big zdążył się zamachnąć, dał się słyszeć dźwięk otwieranych drzwi. 

– Co wy tu, do cholery, robicie...? Jesteście jak banda gryzących się ze sobą psów!!!

Na dźwięk słów Tankhuna Big natychmiast się wycofał i stanął wyprostowany jak struna, podczas gdy Arm zaczął się głośno śmiać.

    Tankhun postąpił w moim kierunku.

– Więc…. Zabierasz mnie dzisiaj do baru! 

Złapał mnie za rękę jak małe dziecko, niemogące doczekać się nowej zabawki.

– Sir – przytaknąłem, strojąc jednocześnie miny do Biga.

      W ślad za Tankhunem udaliśmy się na parking. Po krótkiej chwili, na zewnątrz wyszedł niewzruszony Kinn, który zwyczajnie mnie zignorował. Wciąż ten sam stary pozer! Przeszedł obok, nieomal ocierając się o moje ramię i w momencie, kiedy miał już wsiąść do swojego vana, nagle, zupełnie nieoczekiwanie, rozległ się głośny huk.

Bum!!! Bum!!! 

     W powietrzu dało się usłyszeć odgłosy dwóch wystrzałów. Gdy tylko ucichły, ochroniarze kazali Tankhunowi i Kinowi bezzwłocznie wsiąść do samochodów. Ale zanim udało się wykonać jakikolwiek ruch, obok pojawił się tajemniczy van, blokując nasze auta.

     – Oni mają broń! Sprawdźcie, jak czuje się Young Master! Zajmijcie się nim! – zawołałem.

Sprintem ruszyłem w kierunku Tankhuna, ale zanim zdążyłem do niego dotrzeć, drzwi obcej furgonetki otworzyły się i wysypało się z niej co najmniej dziesięciu zamaskowanych i uzbrojonych mężczyzn. Kopnięciami usunąłem z drogi kilku z nich i dopadłem do auta z Tankhunem. Niestety nie mogliśmy odjechać, ponieważ nie dało się zamknąć drzwi. Napastnicy, przytrzymując jego ręce, próbowali wyciągnąć go z furgonetki. Wydawało się, że sytuacja przy aucie Kinna wyglądała podobnie. 

     – Puśćcie mnie! Nie chcę z wami jechać!!! – wrzasnął Tankhun, podczas gdy wściekle szarpał się i kopał nogami, usiłując się uwolnić. 

Szybko, po kolei, zająłem się porywaczami, kopniakami powalając ich na ziemię. Rozdawałem celne ciosy trafiając raz za razem. Czasem nokautowałem równocześnie dwóch gangsterów. Odruchowo wykorzystywałem stopy i kolana oraz waliłem bezlitośnie pięściami i łokciami. Nie wybierałem… Nie zastanawiałem się… Działałem absolutnie instynktownie... Moje wieloletnie ćwiczenia i wszystko to czego się nauczyłem, a co doprowadziło mnie do mistrzostwa, właśnie dzisiaj, w prawdziwym życiu, znalazło swoje praktyczne zastosowanie. Gangsterzy wcale nie byli o wiele mniej sprawni czy słabsi ode mnie. Udało im się nawet kilka razy celnie mnie dosięgnąć. W obecnej chwili sytuacja na parkingu przypominała jeden gigantyczny chaos, złożony z kłębiących się i okładających wzajemnie sylwetek. Ale mimo to udało mi się dostrzec drania, który wyciągnął spluwę i wycelował ją w mojego szefa.

     Kurwa!!!

     Wepchnąłem Tankhuna w głąb furgonetki. Wyciągnąłem pistolet, przyłożyłem nim bandziorowi trzymającemu drzwi, a gdy ten upadł na ziemię, błyskawicznie je zatrzasnąłem i poleciłem kierowcy natychmiast odjechać. Wycelowałem w uzbrojonego bandziora i strzeliłem, gdy tylko otworzył ogień do vana.

Bum! Bum!!! Bum!!!

     Znów rozbrzmiały dźwięki wystrzałów, a silny zapach prochu wypełnił powietrze. Samochód z Tankhunem torował sobie drogę, manewrując w lewo i prawo, by ominąć blokadę i gangsterów usiłujących otworzyć drzwi. Pozostała na parkingu reszta z nas parowała ciosy przeciwników. Niestety samochód Kinna wciąż tkwił w miejscu. Strzelałem, nie wiedząc nawet, czy nie trafiłem śmiertelnie któregoś z napastników, ale zupełnie mnie to nie obchodziło. Mocnymi ciosami usuwając sobie z drogi kilku z nich, biegiem przedostałem się do samochodu Kinna. Widziałem jak mój były szef używa swojego pistoletu, aby odeprzeć oprychów, zamiast otworzyć drzwi vana i wreszcie odjechać. 

     – Wynoś się stąd. – Krzyknąłem do niego, rozdając ciosy bronią i kopiąc atakujących. Ci faceci nie odpuszczali, mimo że wielu z nich było rannych, a my wciąż powstrzymywaliśmy ich przed wdarciem się do auta.

– Nie jestem takim tchórzem jak mój brat. – Kinn z sukcesem odpierał gangsterów. 

Cholera!!! Właśnie zdałem sobie sprawę, że to było naprawdę przerażające w tej branży. Każdy mógł przecież zginąć, ale nikogo to nie obchodziło. 

Jeśli możesz kogoś zastrzelić, to oddaj strzał, a jeśli nie możesz to użyj rąk i nóg, by walczyć z całych sił. 

     Złapałem jednego z napastników za głowę, gdy próbował dosięgnąć Kinna i trzasnąłem go kolbą pistoletu w szyję tak mocno, jak tylko mogłem.

– Musisz wsiąść do auta. Jeśli nadal będziesz tu tkwił, staniesz się dla nas wszystkich wyłącznie ciężarem. Oni przecież polują na ciebie!

Pomimo tego, że ze sobą rozmawialiśmy, nie przestawaliśmy być przy tym aktywni, broniąc się i atakując złoczyńców.

– Potrafię o siebie zadbać. – Kinn przywalił jednemu z nich tak mocno, że tamten natychmiast zaczął krwawić z ust. 

– Dobry jestem…

Przechwalał się, a ja wiedziałem, że muszę spróbować go powstrzymać. 

– Tak długo jak pozostaniesz tutaj, ci bandyci będą nadal do ciebie celować. Też jestem zmęczony, wiesz!

– Są również inne rzeczy, w których jestem dobry. Chcesz spróbować? 

Patrzyłem, jak kontynuuje walkę uchylając się od kopnięcia i przytrzaskując nogę napastnika drzwiami vana. 

– Pocałuj mnie w dupę! – Odkrzyknąłem ze złością i wyobrażając sobie, że bandyta przede mną jest Kinnem, wściekle go atakowałem, chcąc wybić mu z głowy te gówniane pomysły.

     W fatalnym momencie pieprzy takie bzdury! W tle słyszałem odgłosy wystrzałów. Mieszały się z jękami i bolesnymi skowytami, pochodzącymi głównie od napastników, nieustannie przecinającymi powietrze. Pomimo, że pozostało ich tylko kilku, nadal niestrudzenie próbowali dotrzeć do Kinna. Ujrzałem jak jeden w niego wycelował, gdy próbował wsiąść do auta, więc szybkim chwytem za ramię pociągnąłem go na ziemię. Ci skurwiele sprawiali, że krew dosłownie się we mnie gotowała, bo wyglądało na to, że nie mają zamiaru dać za wygraną. Odsunąłem się od Kinna. Nie czując żadnego strachu przed śmiercią, biegłem pod ostrzałem świszczących kul i chcąc dopaść cholernych bandytów strzelałem w ich kierunku. W tym momencie byłem już zbyt wściekły, by się czymkolwiek przejmować. 

     Do kogo wy, kurwa, próbujecie strzelać? Macie już tylu rannych, a nadal się nie wycofujecie, chcąc za wszelką cenę dopaść Kinna! 

Pomimo ogromnego zmęczenia, dosłownie wrzałem z wściekłości.

Bum! Bum! Bum!

     – Porsche!!! Stop! Porsche!!! – usłyszałem krzyk Kinna. 

– Khun Kinn, nie!!! – Próbował go powstrzymać jeden ze strażników.

Byłem tak rozwścieczony, że czułem wyraźnie, że przepalił mi się bezpiecznik. Strzelali non stop i po kilku sekundach poczułem pieczenie w prawym ramieniu, wraz z uderzeniem tak potężnym, że wytrąciło mi z dłoni broń. Zanim się zorientowałem, dotarło do mnie, że z impetem upadłem na ziemię i poczułem drętwienie całej ręki. 

– Shit!!!

Bum! Bum! Bum!!!

     Dało się słyszeć dźwięk trzech strzałów, które padły z broni Kinna, kiedy torował sobie drogę do mnie, podczas gdy van napastników z piskiem opon odjeżdżał z parkingu.

Spojrzałem w górę i ujrzałem jego pełne wściekłości oczy. 

– Co ty, kurwa, robisz?! – Wydarł się tak głośno, że wszyscy wokół natychmiast zamilkli. – Za kogo ty się, do cholery, uważasz, żeby wchodzić w ten sposób na linię ognia?! Huh!!!? 

W tamtym momencie nie myślałem o konsekwencjach, nie bałem się niczego. Chciałem jedynie strzelać i przegonić tych skurwieli, żeby to piekło wreszcie się skończyło…

     – Czy wszystko w porządku Khun Kinn?

Big podbiegł, by sprawdzić, co u jego szefa, ale Kinn natychmiast szarpnął się, odwracając w moją stronę.  

– A ty, czy nic ci nie jest? – Jego głos odrobinę złagodniał, ale nadal widać było, że jest wściekły.

Poturbowany Arm podszedł i pomógł mi wstać. Poczułem ból w miejscu, w które trafił pocisk, ale czułem się w miarę w porządku i mogłem bez problemu utrzymać się na nogach. Przycisnąłem ręką krwawiącą ranę, a początkowe odrętwienie zmieniło się teraz w nieznośne pulsowanie i palący ból.

– Nic mi nie jest. – Odpowiedziałem mimo wszystko.

     Miał szczęście, że trafił w prawe ramię, bo inaczej zrujnowałby mi tatuaż, a wtedy naprawdę musiałbym strzelić temu dupkowi prosto w łeb! 

– Wsiadaj, jedziemy do szpitala!

Kinn pstryknął, a ja wzdychając poszedłem za nim. Przyjechał kolejny samochód z posiadłości, by załadować rannych wrogów, których współtowarzysze pozostawili samych sobie na parkingu. 

     Zarówno Kinn jak i ja siedzieliśmy w milczeniu podczas jazdy do szpitala, a gdy tam dotarliśmy, zostawił mnie i innych rannych, by opatrzono nasze obrażenia. Dowiedziałem się, że wyślą po nas samochód, by po skończeniu zabiegów odwieźć nas do rezydencji. Nie byłem w stanie krytycznym, a w porównaniu z innymi moja rana była prawie bez znaczenia. Byłem pewien, że kula nie utkwiła w ramieniu. Niektórzy dotkliwiej ranni ochroniarze, musieli zostać hospitalizowani, podczas gdy ja potrzebowałem jedynie oczyszczenia rany i opatrunku. Lekarz poinstruował mnie, bym dbał o czystość miejsca, gdzie trafiła kula i nie zapominał o środkach przeciwbólowych, które mi przepisał. Dodał, że jeśli ból będzie zbyt silny, mam wrócić do szpitala. Gdy skończył nie odczuwałem już żadnego bólu i mogłem bez problemu wrócić do domu.

     – Jak się czujesz po takim wyczynie? – Khun Korn patrzył na moje zabandażowane ramię. 

Gdy tylko po powrocie do posiadłości postawiłem stopę w wielkiej sali, natychmiast zostałem otoczony przez tłum ludzi. Zdjąłem marynarkę i miałem na sobie tylko koszulę, której zakrwawiony rękaw został rozcięty podczas opatrunku. 

– Musisz być szalony. – Kinn usiadł z powrotem na kanapie, patrząc na mnie z ewidentną irytacją. 

– Nic mi nie jest. – Odpowiedziałem na pytanie Khun Korna.

– Myślisz, że jesteś taki dobry, prawda? – Kinn nie przestawał mnie opieprzać.

– W porządku, w porządku, cieszę się, że nikt z naszych ludzi nie został śmiertelnie ranny. Czy tym razem naprawdę użyli broni? – spytał z niepokojem ojciec Kinna. 

– Wcześniej nie strzelali?

– Po sposobie w jaki używali pistoletów widać było, że usiłowali nas tylko zastraszyć, podczas, gdy my oddawaliśmy strzały, żeby zabijać. – Big patrzył na mnie tak, jakbym zrobił coś złego.

– Jeden z nich nie żyje, a reszta jest w stanie krytycznym. Właściwie, powinniście po prostu strzelać, żeby zabić. Jestem coraz bardziej wyczerpany tymi groźbami. – kontynuował szef mafii. 

     Uświadomiłem sobie, że istotnie, uprzednio toczyła się raczej zimna wojna i mimo, że od czasu do czasu wzajemnie się raniliśmy, to jednak nikt nie stracił przy tym życia. Tym razem było inaczej. 

– Skoro jeden z napastników nie żyje, to z pewnością ich zleceniodawca wyśle ludzi, żeby się zemścić. Khun Gun nie odpuści tego tak łatwo. – Powiedział Big.

– Heh, skąd wiesz, że to jego sprawka...? – Jak tylko Khun Korn zaczął mówić, w pokoju zapadła cisza. – Zazwyczaj Gun nie używa broni palnej. Czy nie myślisz, że ktoś inny mógłby być za to odpowiedzialny...?

Big opuścił głowę i zauważyłem jak ze strachu głośno przełknął, nie udzielając odpowiedzi.

– Dobrze, dobrze, najprawdopodobniej rzeczywiście wrócą, by się zemścić. Tych z was, którzy są ranni, prosiłbym, żeby sobie trochę odpoczęli. Szczególnie ty, Porsche… A następnym razem nie rób nic tak lekkomyślnego.

Patrząc na mnie nie miał surowego wyrazu twarzy, a raczej sprawiał wrażenie życzliwego i opiekuńczego.

– Tak, sir.

     Wyszedłem z pokoju i udałem się do mojej kwatery, myśląc nie tylko o każdym słowie szefa, ale również o podejrzanym zachowaniu Biga. Dlaczego ci ludzie toczyli ze sobą taką wojnę nerwów? Cóż to było za nieporozumienie, które pociągnęło za sobą trwający już od tak dawna konflikt? 

     – Jak leci, człowieku? Chcesz, żeby świat zapamiętał cię przez twój wyczyn? – Pete wszedł do mojego pokoju.

Zapomniałem zamknąć drzwi na klucz. To nawyk, który wyniosłem z domu i tu również zostawiałem je otwarte.

– Co jest? – Odwróciłem się do niego, gdy usiadłem na krawędzi łóżka, a on przyciągnął krzesło, by usiąść naprzeciw.

– Mhm, widzę, że nic się nie zmieniło… Ani twoje usta, ani wygląd. Zdaje się, że wszystko jest z tobą w porządku. – powiedział Pete, z uśmiechem lustrując moją twarz.

– Hej... Czy oni z reguły do siebie nie strzelają? – zapytałem.

– Czasami owszem, ale nie zdarza się to często. Ostatnio była to wyłącznie wojna psychologiczna, dziś był pierwszy raz od dziesięciu miesięcy, kiedy doszło do strzelaniny. – Odchylił się do tyłu.

– Znaczy, kiedy szukali kłopotów to używali raczej pięści? – Zmarszczyłem brwi.

     Przypomniałem sobie słowa Khun Chana dotyczące użycia broni palnej: „Nie używaj jej, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne.”

Myślałem wtedy, że chodziło mu o to, by nie używać spluwy wyłącznie do strzelania dla zabawy. Nie sądziłem, że miał na myśli również starcia z wrogiem.

– Tak wygląda mniej więcej sytuacja. Zazwyczaj ograniczano się do porywania i torturowania synów Khun Korna. Zdarzały się również strzały, ale przeciwnicy nie przykładali się do celowania. Jeśli ktoś został zabity, to zazwyczaj był to jeden z dłużników – dodał Pete.

– Dlaczego....?

– Khun Korn powiedział nam wcześniej, że nie chce, aby jego ręce były jeszcze bardziej splamione, niż i tak już są. „Jeśli nie jest to absolutnie konieczne, nie rób tego.” Do tej zasady stosował się również wróg…

     – O! Mój mąż! Jak się masz, skarbie? 

Pojawienie się Arma przerwało naszą rozmowę. Miał szwy na brwi i rozcięcie na wardze, ale ogólnie wyglądał jakby mu nic nie było. 

– Ech, stałeś się po prostu irytujący.

Podszedł bliżej i usiadł obok, patrząc na mój opatrunek. 

– Jesteś taki fajny, wiesz o tym? – Powiedział głośno.

Zignorowałem go.

– Co chciałeś powiedzieć? – zapytałem Pete'a.

– W końcu zrozumiesz, jeśli dłużej tu pobędziesz. Weź swoje lekarstwa. Wrócę wieczorem, aby oczyścić twoją ranę. – Pete odłożył torbę z lekarstwami na moim biurku. 

     Ból w ramieniu zaczął się nasilać, więc popijając wodą wziąłem tabletkę.

– Zdrzemnę się, a potem pójdę do domu. Nie ma już nic, co musiałbym dziś zrobić, prawda? – zapytałem Arma.

Moja zmiana miała właściwie zakończyć się o północy, a był dopiero wczesny wieczór.

– Połóż się i odpocznij. Dasz radę później prowadzić? – Pete spojrzał na mnie, po czym obrzucił wzrokiem pusty materac, na którym nie było prześcieradła, poduszki ani przykrycia.

     No cóż… Nie zamierzałem tutaj przecież zamieszkać. 

– Jasne, spoko… Pojadę do domu. Chcę zobaczyć się z bratem.

Lekarstwo zaczęło działać, bo wyraźnie poczułem, jak staję się senny. 

– W porządku, pogadamy później. Jeśli będziesz potrzebował kierowcy, to chętnie cię podrzucę. 

     Po chwili odpłynąłem i nawet nie wiedziałem, kiedy Pete i Arm opuścili mój pokój. Czułem się tak całkowicie wyzuty ze wszelkiej energii, że nie byłem w stanie utrzymać otwartych oczu ani na sekundę dłużej. 

     – Ughh.

Chrząknąłem, gdy poczułem coś chłodnego i wilgotnego na zranionym miejscu. Czułem się lekko, jakbym szybował w powietrzu. Było to znajome uczucie, którego doświadczyłem już wcześniej. 

– Jesteś całkiem imponujący, ale w tej chwili wyglądasz jak zbity pies. – Usłyszałem miękki głos. 

Powoli, z ogromnym wysiłkiem, uniosłem w górę ciążące mi jak kamień powieki, a po chwili zmrużyłem je, aby wyostrzyć wzrok.

– Co ty tu, kurwa, robisz...? – Zapytałem zgrzytliwym głosem.

Już po ujrzeniu dolnej połowy twarzy, rozpoznałem Kinna. Pomimo tego, jak bardzo chciałem wstać, moja głowa i ramię ciążyły mi tak, jakby ktoś przygniótł je ogromnym ciężarem.

– Dobra..... leż spokojnie. Już prawie skończyłem. – Znajoma twarz należała do siedzącej na krawędzi mojego łóżka osoby, robiącej coś z moim ramieniem.

– Wynoś się. – Mało skutecznie usiłowałem podnieść głos, aby przegonić tego wariata.

     Nie miałem pojęcia, czy nie zakradł się tu przypadkiem z nożem, żeby jeszcze bardziej pokaleczyć moje ramię.

– Czyżby w twoją ranę wdała się infekcja? Wygląda na to, że jesteś chory. – Kontynuował delikatny głos. – Ty naprawdę jesteś kimś zupełnie innym, niż mogłoby się wydawać. Powiedziałeś przecież, że kochasz siebie i boisz się śmierci, ponieważ martwisz się o brata. Ale kiedy się wściekasz, to w ogóle przestajesz myśleć!

Coś ciepłego zostało delikatnie położone na moim czole.

     – Wynoś się! 

– Nie mów tak dużo. Oszczędzaj usta do robienia czegoś o wiele bardziej przyjemnego. 

Przystojna twarz wyszczerzyła się w ciepłym, figlarnym uśmiechu, chociaż nie byłem tego do końca pewien, ponieważ mój wzrok zamazywał się i nie widziałem zbyt ostro. 

– Co robisz?

Nie wiem, co do cholery było ze mną nie tak, że o to pytałem.

– Czy chcesz wiedzieć... – pochylona nade mną twarz znów się rozjaśniła.

Po chwili poczułem, jak rana została zabandażowana, a później coś miękkiego wsunięto pod moją głowę. Coś dzięki czemu tak łatwo zapadłem w sen, nawet nie wiedząc kiedy. 

– Czy ty mówisz przez sen?

     – Porscheeee! – Głos Tankhun'a zagrzmiał w pokoju wraz z odgłosem otwieranych drzwi.

Wysoka postać zbliżyła twarz do oblicza przystojnego, azjatyckiego „złego chłopca”, po czym na chwilę zatrzymała się, by potem znów się wyprostować. 

– Co ty tu robisz, do cholery? – Głos starszego brata odbił się od ścian mojego pokoju.

Kinn podniósł palec do ust, gestem nakazując bratu się uciszyć.

– On już śpi.

– Nie!!! Obudź go, obudź natychmiast!!! – Jasny głos rozległ się w pobliżu, podczas, gdy na twarzy śpiącego ukazała się irytacja, ale mimo tego nie otworzył oczu. 

– Cholera, Tankhun! Mówiłem ci, żebyś się uciszył – syknął Kinn.

– Nie!!! On musi się obudzić! Mieliśmy dziś wyjść, żeby się zabawić! 

– Zamierzasz zmusić go, żeby poszedł z tobą w takim stanie? Nie bądź śmieszny!

Surowy głos dobywający się z ust właściciela wyczerpanej twarzy, próbował powstrzymać beztroskiego brata, skłaniając go do nabrania odrobiny rozsądku. 

     – Więc to oznacza, że nie będę mógł dziś wieczorem wyjść?... Cholera... A co z tobą? Co ty tu robisz?

Tankhun ze zmrużonymi oczami podejrzliwie otaksował brata. 

– To nie twoja sprawa.

– Powiedz mi!!!

Kinn podniósł się z miejsca i wyszedł z pokoju, podczas gdy idący za nim Tankhun, wciąż próbował go przesłuchiwać swoim irytującym głosem. 


***

    

 Otworzyłem oczy i spostrzegłem grającego na swoim telefonie Pete'a, siedzącego na krawędzi mojego łóżka.

– Hej... Długo spałeś – odwrócił się w moją stronę.

Podparłem się na łokciach i stwierdziłem, że nie tylko miałem pod głową poduszkę, ale przykryty byłem również miękkim kocem. 

– Czy to twoje? – zapytałem zachrypniętym, ledwo słyszalnym głosem. 

Pete siedział nieruchomo ignorując moje pytanie. 

– Dziękuję – dodałem niemal bezgłośnie.

     Oderwał wzrok od komórki i wskazał na miskę stojącą na szafce nocnej obok łóżka. 

– Zjedz coś, żebyś mógł wziąć lekarstwa i jeszcze trochę się przespać…

– Powinieneś iść do łóżka. Potrafię o siebie zadbać.

– Dotrzymam ci towarzystwa na wypadek, gdybyś obudził się później z gorączką. 

Byłem trochę zaskoczony jego dobrymi chęciami. Gdybym nie spotkał Arma, Pola i Pete'a, byłbym tutaj o wiele bardziej nieszczęśliwy.

– Nic mi nie jest. Tylko to lekarstwo zupełnie mnie otumaniło. – Odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

     Wewnętrznie czułem się dobrze, tylko pulsujący ból ramienia odrobinę mnie niepokoił. Odwróciłem się, aby na nie spojrzeć i ujrzałem świeży opatrunek, założony o wiele schludniej niż ten poprzedni. 

– Dzięki.

Zwróciłem się w jego stronę, aby jeszcze raz podziękować i ujrzałem zdezorientowaną twarz, z malującym się na niej pytaniem „O co ci chodzi?”. Skinąłem głową w kierunku bandaży…

– Ohhhh. – Jego okrzyk zabrzmiał jakoś podejrzanie.

     Pomyślałem o moim dziwnym śnie, w którym Kinn opatrywał moją ranę… Pewnie wyłącznie po to, żeby namieszać mi w głowie… Byłem pewien, że słyszałem również drącego gębę Tankhuna. Nie do wiary, że nie dają mi spokoju nawet we śnie.

Wyprostowałem się i sięgnąłem po szklankę z wodą, by napić się i ulżyć mojemu wysuszonemu na wiór gardłu, a następnie zająłem się jedzeniem ryżowej kaszki. 

Nagle w moich myślach pojawił się Kinn! Ten pieprzony pies! Co za cholerny gówniarz, który do tego stopnia zawsze i wszędzie mnie prześladuje. Nawet we śnie nie przestaje siedzieć mi na karku. To niewiarygodne!!!

Nie tylko sposób w jaki zwracał się do mnie w moim śnie był dwuznaczny, zupełnie jakby coś sugerował… Przypomniałem sobie jak drażnił się ze mną na strzelnicy, wyzywając mnie na zawody z następującym po nich striptizem. Te same myśli wciąż krążyły w mojej głowie… Czy on naprawdę był gejem? Czy może robił to wszystko wyłącznie po to, żeby się ze mną podroczyć? Miałem ochotę zapytać o to bezpośrednio Pete'a, ale nie byłem w stanie...

     – Eee, tak przy okazji – podjąłem próbę, by okrężnie wybadać, jak powinienem zinterpretować prowokacje Kinna. Pete uniósł głowę i podniósł brwi. – Chodźmy na strzelnicę, jak będziesz wolny.

Kontynuowałem posiłek…

– Haha, nadal nie masz dość strzelania? W porządku. Ochroniarze mają prawo bezpłatnie z niej korzystać. – Zaśmiał się odpowiadając, po czym znów wlepił wzrok w swoją komórkę.

– Następnym razem urządzimy sobie zawody. Strzał za strzał, niższy wynik przegrywa. Zawahałem się, bo Pete mamrotał pod nosem, zupełnie jakby go to tak naprawdę nie obchodziło.

– Ale mam warunek. Przegrywający musi po każdej rundzie zdjąć jakąś część ubrania. 

Gdy tylko skończyłem zdanie, Pete natychmiast uniósł w górę zszokowaną twarz i wbił we mnie wzrok, wskazujący na absolutne osłupienie.

– Co, do kurwy nędzy, jest z tobą nie tak?

– Hm... Co sądzisz o tym, co właśnie zaproponowałem? – Spytałem zaciskając wargi. 

Jego twarz nadal wskazywała na to, że jest w szoku.

– Jesteś pierdolonym szaleńcem! Co do cholery? Chcesz obejrzeć moje ciało?

Skrzyżował na sobie obronnie ręce, jakby chciał osłonić się przed moim wzrokiem. 

– Czy tutejsi ochroniarze nie biorą udziału w takich rozgrywkach…? – Zapytałem.

     Założyłem, że to coś normalnego i przegrywający bez problemu ściąga ubranie, ukazując swoje jędrne, wysportowane ciało. Dopuszczałem, że owe zawody służyły być może zawstydzeniu czy upokorzeniu gorszego strzelca.

– Nikt, kurwa, czegoś takiego tu nie robi!

Pete rzucał mi podejrzliwe spojrzenia zmrużonych oczu…. 

– Kto wyzwał cię na taki pojedynek?

– Nikt! Tylko tak pytam – szybko odpowiedziałem.

– Więc... Kim jest ta osoba, która chce zobaczyć twoje wysportowane i seksowne ciało? Hmm? – Pete spojrzał mi w twarz i uczynił gest wskazując na moją sylwetkę.

     Odsunąłem się odrobinę i szybko zająłem się opróżnianiem miski. 

– Skończyłem jeść, możesz wyjść. – Próbowałem zmienić temat.

– Hehe..... Co zrobiłeś, że ten ktoś koniecznie chce się z tobą w ten sposób zabawić? – nie odpuszczał ciekawski Pete. 

Przysunął się nawet bliżej, próbując wywrzeć nacisk, byle koniecznie uzyskać odpowiedź.

– Pierdol się, Pete! Wynocha!!!

Użyłem łokcia, by go odepchnąć. 

– Mam zamiar tutaj spać. Już przyniosłem mój koc i poduszki. – Wskazał na podłogę, na której znajdowało się prowizoryczne posłanie.

– Nie musisz tu ze mną zostawać.

     – Czy będziesz w stanie iść jutro na zajęcia? – Pete zignorował moją odpowiedź, moszcząc się na twardej podłodze. 

– Jasne, pójdę, dam sobie radę.

– Jesteś pewien…? Wszystko z tobą jest ok?

– Nie musisz się ciągle o mnie martwić. Naprawdę nic mi nie jest. – Mruknąłem poirytowany.

     Powiedzmy, że jestem silniejszy i twardszy niż myślisz. Poza tym kula wyłącznie drasnęła moje ramię, a nie w nim utkwiła.

     – Mogę iść z tobą?

– A dokąd to? 

– Na twój uniwersytet… Mam jutro wolny dzień. Chcę zawiesić oko na jakichś ślicznych dziewczynach. Proszę, proszę, proszę?

Uniósł się i oparł swój podbródek na moim materacu, błagając mnie i zabawnie przy tym trzepocząc rzęsami. 

– Nie chodzisz na uczelnię? – Zapytałem, bo wyglądał na faceta w wieku zbliżonym do mojego. Powinien przecież gdzieś się uczyć. 

– Skończyłem tylko szkołę średnią, a potem zostałem profesjonalnym kickboxerem. A po jakimś czasie zacząłem pracować tutaj. Proszę, proszę, proszę! Hmmm? Pomóż mi otworzyć oczy i uszy.

     Widząc go błagającego w ten sposób, pomyślałem, że prawdopodobnie nie miał zbyt wielu przyjaciół w swoim wieku, bo Pol i Arm wyglądali na starszych od nas. Zgodziłem się. Pete od samego początku był dla mnie bardzo dobry i nie mogłem mu przecież odmówić.

     Wziąłem leki, popiłem je wodą i zanim zgasiłem światło sprawdziłem zegarek. Była już prawie północ, więc to jasne, że przyjdzie mi spędzić w tym miejscu noc. Szybko napisałem wiadomość do Porsché, żeby dać mu znać, że nie zamierzam dziś wracać do domu i prawdopodobnie zobaczymy się w poniedziałek. Od kiedy rozpocząłem tutaj pracę, coraz rzadziej widywałem mojego brata. Pracowałem nocami, a kiedy wracałem do domu, Porsché wychodził do szkoły. W inne dni, kiedy zdarzało mi się upijać, spędzałem noce w rezydencji. Ale nie zawsze w mojej kwaterze, tylko w pokojach Kinna…

     Więc.... 

     Czy Kinn naprawdę jest gejem?



Tłumaczenie: Juli.Ann

Korekta: Baka

***


No i proszę:–) Kinn tak troszczy się o Porsche, że mianował Pitusia jego osobistym ochroniarzem… 😍

Aż się wzruszyłam ❤️


Poprzedni 👈             👉 Następny




Komentarze

Popularne posty