KP – Rozdział 13

 



Omen


        – To ten facet. To on jest obiektem zainteresowania wszystkich w posiadłości, a szczególnie Khun Kinna – doniósł, siedzącemu naprzeciw młodemu mężczyźnie, niski głos. 

Słuchający zapalił papierosa.

– Jest odważny i pewny siebie... Co sprawiło, że Kinn jest nim zainteresowany? – Kontynuował.

Pióropusz białego dymu wydmuchnięty z kształtnych ust uniósł się w powietrze hotelowego pokoju. 

– Cóż, wiadomo... – Drugi zacisnął mocno wargi, podczas gdy jego oczy patrzyły w dal.

– Tym razem wygląda na to, że wykazał się dobrym gustem, nie sądzisz? – zapytał zatroskany, ubrany w czarny garnitur mężczyzna stojący przed nim. – Ma ten sam gust, co ty, czyż nie...? Prawdziwy facet – ciągnął osobnik, zanim z uwagą spojrzał na przystojnego, idealnie ubranego młodego mężczyznę. 

    Był trudny do rozszyfrowania i, mimo że na zewnątrz sprawiał wrażenie przyjaznego, to w głębi duszy był niebezpieczny i tak zimnokrwisty jak to tylko możliwe.

– Z reguły, dotarcie do nich, zanim oni dotrą do Kinna, zawsze powodowało wiele irytujących problemów. – Padło z ust przystojniaka, który strzepnął popiół do małej, przezroczystej popielniczki. 

    Zazwyczaj był doskonale poinformowany z kim Kinn się umawiał. Znał gust i orientował się w jego skłonnościach, więc zawsze „odbijał” mu mężczyzn, z którymi ten zamierzał się nocą spotkać. Zmuszał się, by ich mieć, jeszcze zanim znajdą się w sypialni Kinna. Sadystyczne uczucie robienia czegoś zakazanego i świadomość, że Kinn zawsze dostaje wyłącznie resztki po nim, sprawiała mu perwersyjną satysfakcję. Gdyby Kinn odkrył to szaleństwo, to prawdopodobnie by umarł. A co z tymi facetami, których chciał? Zdobycie ich nie przedstawiało żadnych trudności. Wystarczyło pomachać przed nosem pieniędzmi, a oni byli gotowi za ciebie umrzeć...

    – Więc co teraz zrobimy? – Wyraz twarzy mężczyzny w czarnym garniturze zmienił się z zatroskanego na zestresowany.

– On chce tego faceta, zgadza się? – Głos rozmówcy brzmiał tak, jakby już wygrał.

– Z tego co widzę... tak to właśnie wygląda. 

– Nawet jeśli tak nie jest, ja i tak jestem zainteresowany. Znasz przecież typ, który mi się podoba. – Odpowiedział głębokim głosem, szczerząc usta w zawadiackim uśmiechu. Obraz osobnika, będącego głównym tematem ich rozmowy, błysnął w jego umyśle. Sam był mężczyzną przyciągającym uwagę. Z zewnątrz wyglądał na silnego i dumnego, a przy tym był niezmiernie intrygujący. Lubił innych mężczyzn i nieodmiennie przyjmował rolę topa. A co było dziwne, nie przepadał za żadnymi słodkimi, kobiecymi mężczyznami, ale preferował tych o męskich, surowych rysach twarzy i silnej, umięśnionej sylwetce; lubił zapach ich ciał. 

– Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebował, wystarczy dać mi znać. – Facet w czerni wydawał się być jeszcze bardziej poirytowany. 

    Słysząc to, mężczyzna zajmujący miejsce w fotelu wydał z siebie długie westchnienie, zanim obrzucił spojrzeniem jego twarz.

– Chcę, żebyś za nim chodził, zorientuj się we wszystkim, co robi i uważnie obserwuj reakcje Kinna. Jeśli Kinn naprawdę lubi tego faceta, to tym bardziej chcę mieć go dla siebie.

    Zainteresowanie Anakinna tym ochroniarzem, gwałtownie zwiększyło jego pożądanie. Zamierzał zrobić wszystko, by go mieć, zanim jeszcze Kinnowi uda się go zdobyć... Zakorzenione głęboko w nim pragnienie zemsty sprawiło, że chciał zadać tej rodzinie jak najwięcej bólu.

– Tak jest. – Odpowiedział mężczyzna, głęboko wzdychając, gdy pomyślał o osobie, o której rozmawiali. Co w ogóle było w nim tak interesującego? Z satysfakcją zorientował się, że siedzący tu młody człowiek jest w stanie pomóc mu oddzielić jego szefa od tego drania. 

    Moja nienawiść do niego jest po prostu nie do zniesienia.

    – Przejdźmy do naszych spraw. Znalazłem już nowy kanał dla nadchodzącej dostawy narkotyków. Gdy będziesz gotowy to daj mi znać. – Kontynuował mężczyzna w czerni.

– Hm... Upewnij się też, że zorganizujesz jeszcze dwa lub trzy kanały. Planuję przerzucić więcej niż ostatnim razem. W dzisiejszych czasach gliniarze coraz lepiej wykonują swoją pracę.

    Mężczyźni kontynuowali omawianie wspólnych interesów, zanim po dopracowaniu szczegółów rozeszli się, by podjąć swoje normalne obowiązki. Ten pokój został zarezerwowany specjalnie po to, by mogli bez przeszkód omówić poczynania wroga, tajne biznesowe interesy i inne wiążące ich wspólne sprawy.


–Porsche–

    – Cholera, Porsche, przyprawiasz mnie o gęsią skórkę, spadaj!

Tem spróbował schować głowę w ramionach, chwilę po tym jak oparłem mu podbródek na ramieniu i oddychałem wprost na jego szyję. 

– To tylko na chwilę… – odpowiedziałem.

    Siedziałem przy drewnianym stole, znajdującym się pod naszym wydziałem i byłem zajęty testowaniem reakcji Tema, który z obawą na twarzy się do mnie odwrócił. 

– Joommm, nie wiem, kurwa, co ten Porsche teraz wyprawia. – Tem świrował, drąc gębę w stronę jedzącego kiełbaskę na patyku Joma, który słysząc jego wrzask, natychmiast podszedł do stolika. 

– Wynocha! – wykrzyknął znów Tem, próbując odepchnąć moją twarz.

– Hahaha... Twój stan się pogarsza, Porsche. Jesteś czegoś ciekawy? Możesz po prostu zapytać o to mnie – padło ze strony siedzącego naprzeciw nas Pete’a, obserwującego moje poczynania.

    Młody mężczyzna ubrany w białą, zapinaną na guziki koszulę z długim rękawem i czarne spodnie, żeby wtopić się w tłum, rzeczywiście towarzyszył mi dzisiaj na uczelni.

– To nic... Chcę tylko wiedzieć… Jakie to uczucie, Tem? – Odtrąciłem jego rękę, która znalazła się tuż przed moją twarzą. Mój przyjaciel szybko wstał i zajął miejsce obok Pete’a, po drugiej stronie stołu.

Nie było potrzeby, by ich sobie przedstawiać, poznali się przecież podczas parady Tankhuna, mającej miejsce tamtej pijackiej nocy. Pete wyjaśnił swoją obecność na uniwersytecie chęcią poznania atrakcyjnych dziewczyn. 

– Gdyby ktoś przyssał ci się do szyi, też czułbyś się tak samo jak ja! – Tem prowokacyjnie mnie zlustrował. 

    Co jest, kurwa?!

Szybko sięgnąłem do przyklejonych na szyi plastrów. Shit, przypomniało mi się, że miałem po trzy z obu stron. Niech to szlag!!! Teraz miałem malinki i ślady po ukąszeniach po obu stronach! 

– Hej? Kto naznaczył cię jako swoją własność? – Jom drażnił się ze mną, wskazując na opatrunki. 

– O czym ty, kurwa, gadasz? Przylepiłem je tylko po to, żeby zajebiście wyglądać – powiedziałem poirytowany, niecierpliwie stukając pod stołem stopą, a mój nastrój stawał się coraz bardziej kwaśny.

– Absolutnie ci wierzę... Więc, co jest z tobą ostatnio nie tak? Wydajesz się być w złym nastroju – dopytywał się Tem.

– Nic... – odpowiedziałem, próbując się uspokoić, mimo że Pete wciąż wpatrywał się na mnie z grymasem na twarzy…

– Co, do cholery, jest z tobą nie tak? – powtórzyłem jak echo po Temie pod adresem Pete'a.

– To z tobą coś się dzieje. Cokolwiek chodzi ci po głowie, wystarczy po prostu zapytać, zamiast dziwnie się zachowywać i straszyć wszystkich wokół. – Pete spojrzał na mnie oskarżycielsko, zanim obaj moi przyjaciele poprosili o szczegóły.

    Pete bez żadnych zahamowań wszystko im wyśpiewał, opowiadając o tym jak złapałem Arma za krocze i jak wyzwałem go na pojedynek w strzelaniu, z mającym po nim nastąpić striptizem. Cholerny kapuś!

– Weź no ty się, do cholery, zamknij!

– O! Czyżbyś zmienił seksualne preferencje? – Jom natychmiast się wtrącił – Nie musisz być wobec nas nieśmiały, chłopie. Jesteśmy otwarci na takie rzeczy. Tem skomplementował nawet tego twojego Khun Kinna. Uważa go za przystojniaka. 

Jego komentarz oszołomił mnie natychmiast, gdy tylko wspomniał o tym dupku.

– Ej, kretynie! Gust wcale mi się nie zmienił, nadal lubię duże piersi – wykrzyknąłem z irytacją.

– Więc, podoba ci się Khun Kinn, Tem? Chcesz go mieć? Jest moim szefem – do Pete’a najwyraźniej dotarła uwaga Joma. 

Odwrócił się, by spojrzeć na Tema, który kręcił głową i machał rękami, zaprzeczając twierdzeniu przyjaciela. 

– Dobra, czas ruszyć na zajęcia, podnosić tyłki!

    Czułem się zirytowany i rozgoryczony na samą myśl o tym dupku Kinnie i jego wkurwiającym zachowaniu! To było takie popaprane, już na sam dźwięk jego imienia trafiał mnie szlag!

– A co do ciebie… Jesteś wolny, więc możesz się włóczyć i robić co ci się żywnie podoba. Jeśli zgłodniejesz, to stołówka jest w tamtym kierunku. Po skończeniu wykładów dam ci znać. 

– Na twoim wydziale nie ma zbyt wielu dziewczyn. – Pete rozejrzał się wokół.

– To dlatego, że to Wydział Nauk Sportowych. To prawie jak szkoła z internatem dla chłopców. He he. Jeśli chcesz ładnych dziewczyn, to znajdziesz je na Wydziale Komunikacji. – Jom wskazał budynek w oddali, po drugiej stronie.

– Te atrakcyjne, tak? Gdzie? Gdzie? – Chciał wiedzieć podekscytowany ochroniarz.

    Jom dał mu dokładne wskazówki, a kiedy już odchodziłem, Pete przypomniał mi, żebym koniecznie do niego zadzwonił, gdy tylko skończę zajęcia. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, dlaczego uparł się, by śledzić moją codzienną rutynę.

    Rana na moim ramieniu nie bolała już tak bardzo i widać było, że zaczyna się goić. Ostatniej nocy Pete budził mnie co jakiś czas, żeby przypomnieć o wzięciu lekarstw. Zakazałem mu opowiadania Temowi i Jomowi o incydencie, który miał miejsce przed strzelnicą. Byłem zbyt leniwy, by im wszystko wyjaśniać i odpowiadać na ich pytania. Na szczęście dla mnie nie zauważyli opatrunku, ponieważ miałem na sobie koszulę z długim rękawem, która szczelnie go zakrywała.

    Zgodnie z obietnicą, zadzwoniłem do Pete'a po skończeniu zajęć, podając mu miejsce spotkania obok fakultetu. Po chwili ujrzałem go wysiadającego z autobusu, a jeśli sądzić po jego promiennym uśmiechu, można było założyć, że dziewczyny z sąsiedniego wydziału musiały mu się spodobać. 

– Hej stary! I co? Były tak dobre jak oczekiwałeś? – Zapytał Jom.

– Dostałem namiary dwóch szałowych dziewczyn o pięknych figurach. – Pete zrobił gest na wysokości piersi, wskazując na obfitość ich biustów.

    Tem i Jom chórem oświadczyli, że też chcieliby zobaczyć, do czego ochoczo się przyłączyłem. Przyszło mi na myśl, że już dawno nie byłem z żadną kobietą. Powinienem koniecznie znaleźć trochę wolnego czasu, aby wraz z przyjaciółmi wyjść na polowanie. Ostatnio czułem się nieswojo i byłem tak niespokojny, że koniecznie powinienem uwolnić się od napięcia... Oglądałem co prawda japońskie filmiki dla dorosłych, aby samemu sobie pomóc, jednak nic przecież nie przebije bliskości prawdziwej kobiety. 

    – Wracamy? Podrzucę cię. – Wskazałem gestem mój motocykl, na którym ze mną przyjechał.

Już dziś rano oferował, że poprowadzi, ale uparłem się, że zrobię to sam, bo naprawdę dobrze się już czułem. 

– Chodźmy zjeść coś w pobliskim centrum handlowym. – Pete rzucił mi błagalne spojrzenie. 

    Zmarszczyłem brwi. Dlaczego on się tak dziecinnie zachowuje?

– Jeśli jesteś głodny, możesz zjeść przecież w tutejszej stołówce. Po jaką cholerę chcesz wlec się do centrum handlowego? Jestem zbyt leniwy na to, żeby się tak wysilać –mruknąłem.

– No chodź, to mój wolny dzień i przy okazji mogę pójść tam na zakupy. Proszę? Proszę?

– Co jest, kurwa, Pete?! Gdybyś nie był umięśnionym kickbokserem, to pokusiłbym się, żeby przywalić ci kopa! 

– Dobra, dobra. Chodźmy, też jestem głodny. Idziemy! – Tem dołączył do obozu Pete’a.

    

    Ech! Kolejna maruda! Zawsze prosi o to czy tamto. Z westchnieniem, niechętnie poddałem się ich namowom. Pete zajął miejsce na tylnym siedzeniu mojego motoru, a Tem wraz z Jomem udali się do centrum handlowego samochodem. Po dotarciu na miejsce przybrałem neutralny wyraz twarzy, chociaż w duchu byłem daleki od zachwytu. Niczym nie różniłem się od większości mężczyzn. Lubiłem naturę, lasy i góry, o wiele bardziej niż te cholerne centra handlowe. Bywałem w nich wyłącznie wtedy, gdy było to absolutnie konieczne i nie zawracałem sobie głowy łażeniem po nich dla zabawy. Na nieszczęście dla mnie, moi przyjaciele wydawali się to lubić.

    – Chodźcie szybko. Co zjemy? – spytał Pete, a widząc, że się ociągam, objął moją szyję ramieniem, zmuszając do stawiania bardziej energicznych kroków. 

– Czy nie jesteś szczęśliwy? Nieczęsto udaje nam się wyrwać z posiadłości. Dodatkowo nie do pogardzenia jest fakt, że nie musimy widzieć Khun Kinna i niańczyć Khun Tankhuna. To jest jak najprawdziwsza przepustka od tego całego szaleństwa – Pete promieniał radością.

    Właściwie również byłem tego zdania, ale z reguły w wolne dni szedłem prosto do domu, żeby odespać. Uważałem wypad na miasto czy tracenie czasu w centrum handlowym za dodatkową stratę energii. Miałem dosyć „rozrywek” podczas mojej pracy…

    – Zjedzmy w takim razie tutaj, mam dość łażenia po okolicy. – Wskazałem przypadkową restaurację, ponieważ po zerknięciu do jej wnętrza spodobał mi się wystrój. 

Nie byłem zbyt zorientowany w mieszczących się tu lokalach, bo zwykle żywiłem się jedzeniem z ulicznych straganów.

    Moi towarzysze sprawdzali menu wyświetlane przed wskazaną przeze mnie restauracją i uzgadniali, które zestawy zamierzali zamówić. Lokal o nazwie "Momo Paradise" okazał się japońską restauracją w stylu bufetu, z jak na mnie, dość wysokimi cenami. Normalnie nie wydawałem więcej niż kilka stówek na jedzenie, a dzisiejszy posiłek będzie kosztował prawie tysiąc… Drogo… No, cóż… Ale skoro byłem tym, który nierozważnie ją wybrał, to równie dobrze mogę spróbować.

    – O! Pete, co ty tu robisz..?? – Znajomy głos dosłownie zmroził mi krew w żyłach. Szybko odwróciłem się w kierunku, z którego dochodził. 

– Dzień dobry, Khun Kinn. – Pete uśmiechnął się szeroko, gdy witał się ze swoim, ubranym w uniwersytecki mundurek, szefem, który przyszedł w towarzystwie trzech przyjaciół.

Kinn z uśmiechem na ustach podszedł do naszej grupy. 

    Co za zbieg okoliczności… Na mojej twarzy pojawił się grymas, jakbym nienawidził swojego życia.

    – Co ty tu robisz, Pete?

– Och, dzisiaj mam wolny dzień, więc poprosiłem Porsche, żeby zabrał mnie na swoją uczelnię, bym mógł obczaić jakieś ślicznotki – zachichotał zagadnięty ochroniarz. 

Reszta moich przyjaciół z szacunkiem milczała, ponieważ paczka Kinna należała do seniorów. Byli już na trzecim roku, podczas gdy my studiowaliśmy na drugim. Jak, do cholery, mam to rozegrać? 

– Tay, chciałeś tu zjeść, prawda? – Kinn odwrócił się w stronę potakującego głową przyjaciela. – Skoro wpadłem tu na moich pracowników, to równie dobrze możemy zjeść wspólnie. Ja zapłacę!

Spojrzałem na tego dupka ze zmarszczonymi brwiami, podczas, gdy Pete wraz z moimi przyjaciółmi chórem odpowiedzieli:

– Dziękuję.

– Czy wy nie potraficie powiedzieć „nie”, jeśli chodzi o żarcie?

    

    Nie byłem w nastroju do oglądania jego twarzy, postanowiłem więc się stąd ulotnić, by znaleźć jakieś bardziej przytulne miejsce, w którym nie będzie siedział mi na karku. 

– Dokąd idziesz? – Kinn zablokował mi drogę.

– To moja sprawa... – odpowiedziałem zirytowanym głosem, nieruchomo się w niego wpatrując. 

– Hej, czekaj, nie zamierzasz do nas dołączyć? – Jom był jednym wielkim znakiem zapytania.

– Nie, cieszcie się towarzystwem… – Odpowiedziałem bez emocji, starając się unikać kontaktu wzrokowego ze stojącym na mojej drodze osobnikiem.

– Daj spokój... Dołącz do nas... Zapraszam... – nalegał Kinn z pozbawioną wyrazu twarzą, irytująco przeciągając słowa. 

– To, że ty płacisz wcale nie znaczy, że ja muszę skorzystać. – Westchnąłem.

    Nie wiem, co on tu wyczynia, ale całkiem możliwe, że znów ma zamiar się ze mną podrażnić. W mojej głowie pojawiły się te same myśli, na które ciągle jeszcze nie znałem odpowiedzi. Jedyne co teraz czułem, to ogromne zmęczenie, na sam widok jego twarzy. 

– Czy to nie ty jesteś tym facetem, który lubi wymuszać na mnie pieniądze? Spójrz, tym razem dobrowolnie cię zapraszam... I jestem skłonny zapłacić za najdroższe dania.

Kinn uniósł brwi i pochylił w moją stronę przystojną twarz, próbując nakłonić mnie do przyjęcia zaproszenia. Zaskoczony, szybko zrobiłem krok do tyłu. 

Co mu, kurwa, odjebało, że aż do tego stopnia lubi zbliżać swoją twarz do mojej?! To sprawia, że czuję się niekomfortowo!

    – Nie będę jadł! – uciąłem 

– Chodźmy. Chodźcie… No, chodź już, Porsche! Dajesz! – Pete pociągnął mnie w stronę wejścia do restauracji. Próbowałem się opierać, ale nie byłem w stanie dłużej walczyć, ponieważ gdy tylko postawiłem stopę za progiem, wszystkie oczy natychmiast zwróciły się w naszą stronę. 

    To właśnie przez grupę Kinna tak się wyróżnialiśmy. Każdy z nich był niesamowicie przystojny. Ciekawe co jedli ich rodzice, żeby wydać na świat tak cholernie atrakcyjne dzieci? Wyglądali jak jacyś koreańscy idole K–popu.

        Kelnerka zaprowadziła nas do stolika. Pete wciąż nie odpuszczał, więc z powodzeniem udało mu się dociągnąć mnie do krzesła, a gdy usiadłem, zajął miejsce tuż obok. Natychmiast spróbowałem wstać.

– Ej... Nie rób tego, człowieku. Jeśli nie usiądziesz na tyłku i nie będziesz bez fochów jadł, to po prostu cię przytrzymam. O, tak! – Położył swoją nogę na moim udzie, odcinając mi drogę ucieczki.

– Dupku, jesteś w tym stanowczo zbyt dobry. – odpowiedziałem, odpychając go.

    Poddałem się, bo co innego mogłem w tej sytuacji zrobić? Kinn usiadł naprzeciw mnie, a w międzyczasie reszta zajęła swoje miejsca. W zasadzie istniał całkiem równy podział. Moi przyjaciele siedzieli po tej samej stronie co ja, podczas gdy Kinn i jego banda zajęli miejsca naprzeciwko.

    Przyjaciołom Kinna wystarczył jeden rzut oka w menu i od razu złożyli zamówienie, jakby doskonale wiedzieli czego chcą. Kinn siedział przy stole, grając na swoim telefonie i od czasu do czasu podnosząc głowę, by spojrzeć na mnie. Starałem się go ignorować, odwracając wzrok. Cholera!!! Co to, kurwa, ma być?! Zajmowałem się przecież swoimi sprawami, spędzając czas z przyjaciółmi, a teraz miałem to cholerne nieszczęście, że musiałem na niego wpaść. To się nazywa pech!

    – Wziąłeś dzisiaj swoje lekarstwa? – Zapytał nieoczekiwanie.

Spojrzałem na Joma i Tema, którzy zajęci byli rozmową z seniorami siedzącymi po drugiej stronie stołu.

– Wciąż pamiętam, że przeklinałeś tych facetów ostatnim razem, kiedy ich spotkaliśmy. Dlaczego dzisiaj zachowujesz się tak przyjaźnie?

– Wścibski z ciebie facet – usłyszałem.

Strzeliłem focha i pochyliłem się na krześle, krzyżując ramiona i marszcząc twarz. Kinn zachichotał, a potem uśmiechnął się ciepło, jak zawsze, kiedy się ze mną drażnił. Ilekroć próbował namieszać mi w głowie, zawsze z zadowoleniem się uśmiechał…

– Psychol! – rzuciłem.

    – Przepraszam… – Kelnerka umieściła tacę z wieprzowiną i wołowiną na stole.

    Jego i moi przyjaciele zabrali się do jedzenia świeżych warzyw, mięsa i tofu, które należało umieścić w gorącym ciemnym bulionie sukiyaki.

[Przypis: Sukiyaki (すき焼き) to jeden z rodzajów „hot potów”, które gotowane są przy stole. Na palniku lub specjalnie wbudowanej w stół kuchence stawia się garnek z wrzącym bulionem, warzywami i mięsem. Je się prosto ze wspólnego garnka.]

    – Jedz. – Kinn wskazał głową w kierunku gorącego garnka.

Pete włożył do niego warzywa i skrupulatnie czytał napisane na papierowych podkładkach instrukcje, jak należy przygotowywać potrawy. Przyznaję, że pachniało naprawdę pysznie. Nigdy wcześniej nie jadłem czegoś takiego, natomiast Kinn wraz z przyjaciółmi doskonale wiedzieli, co należy robić. Pete i ja byliśmy jedynymi osobami, które nie orientowały się w japońskiej kuchni.

– Tutaj... Skoro nie chcesz wziąć trochę dla siebie… Możesz jeść mięso, prawda?

Kinn, swoimi pałeczkami, wyłowił z garnka kawałek mięsa i położył go na moim talerzu.

    Zmarszczyłem się i odparłem:

– Mam sprawne ręce. Nie musisz mi pomagać. – Chwyciłem ten kawałek i przełożyłem na talerz Pete'a, który w odpowiedzi uśmiechnął się, natychmiast wracając do jedzenia.

    Widziałem, że wszyscy przy naszym stole skupieni byli na gotowaniu. Umieściłem kolejny kawałek mięsa w garnku i czekałem, aż wyglądało na ugotowane, zanim je, z zamiarem zanurzenia w sosie, wyjąłem. Rozejrzałem się po stole w poszukiwaniu sosu, ale żadnego nie było. Czyżby trzeba było zorganizować go sobie samemu? Spostrzegłem, że inni również nie mieli przed sobą miseczek z sosem, a zamiast tego, przed zjedzeniem maczali kawałki w surowym jajku. Cholera! To było naprawdę niezwykłe.

– To jest sukiyaki w japońskim stylu, jesz mięso z jajkiem. – Wyjaśnił Kinn, zanim wymieszał surowe żółtko w swojej miseczce, by mi ją podać.

– Spróbuj trochę. Moje jajka nie pachną rybą.

Ekhm! Ekhm!

Dźwięk dławiącego się Pete'a dał się słyszeć natychmiast, gdy tylko Kinn dokończył zdanie. Spojrzałem na niego zaskoczony, po czym odwróciłem się z powrotem w kierunku byłego szefa.

– Nie będę tego jadł.

    Wsunąłem do ust kawałek gotowanego mięsa, w niczym go nie zanurzając. Już teraz smakował wyśmienicie. Dlaczego miałbym maczać jedzenie w surowych jajkach!? Niech no ktoś powie, że od tego nie dostanie się biegunki!

– A co? Może lubisz jeść rzeczy, które pachną rybą? Mam... – powiedział swoim irytującym głosem Kinn, po czym chwycił miseczkę i umieścił ją z powrotem przed sobą. Jego uśmiechnięta, prosząca się wręcz o cios twarz, nadal zwrócona była w moim kierunku. Normalnie Kinn pozostawał niewzruszony, prezentując stoicki wyraz twarzy. Czyżby zapomniał wstrząsnąć butelką przed zażyciem lekarstwa?

– Nie zadzieraj ze mną... – odpowiedziałem, czując się nieswojo po tym, co przed chwilą powiedział.

– To smakuje naprawdę dobrze. – Pete przeżuwał.

    Delektowałem się pysznym smakiem jedzenia, czując, jak powoli znikają wypełniające mój umysł gorzkie uczucia. Nic dziwnego, że było tu tak drogo. Wszystko smakowało wyśmienicie!

– Nie zamierzasz jeść warzyw? – zapytał Kinn, patrząc jak ciagle dokładam sobie mięsa i nie biorę na talerz żadnej zieleniny.

– Nie! – Odparłem zirytowany.

– Cienias.

    Wziąłem głęboki oddech, starając się zignorować jego komentarz. Było jasne, że każda moja odpowiedź, tylko tego dupka prowokowała, bo nie przestawał się ze mną droczyć. Postanowiłem nie reagować, w nadziei, że może przestanie zachowywać się wreszcie jak szaleniec.

– Chcesz trochę Mochi?

Dlaczego ten facet tak bardzo uparł się, żeby ze mną rozmawiać? Rzuciłem mu zirytowane spojrzenie.

– Możesz po prostu pozwolić mi w spokoju zjeść? Dupek! Czemu mówisz o Mochi? To jest przecież deser!

Do czego on zmierza, tym razem? Czy myśli, że jestem taki głupi? Wiem przecież, że przekąski Mochi są słynnym deserem z Nakorn Sawan.

[Przypis: Nakorn Sawan to prowincja w Tajlandii.]

– Ha ha... Nie chodziło mi o przekąski Mochi, tylko o mąkę Mochi! Tutaj! Spróbuj.

    Kinn zaśmiał się, potrząsając głową, podczas gdy nabrał kawałek miękkiej mąki ryżowej z garnka i położył na moim talerzu. Spojrzałem na niego podejrzliwie, nie bardzo mu wierząc, dopóki nie zauważyłem, że również wsunął sobie kawałek do ust. Nie chciało mi się z nim kłócić, ani nawet gadać, więc postanowiłem spróbować. Kęs, który zjadłem, nie tylko wyglądał apetycznie, ale również tak smakował.

– I jak? Smakuje? – Chciał wiedzieć.

– Jest jadalne.

To nie było nic więcej niż mąka, która została zanurzona w gorącym bulionie.

– To naprawdę dobre, co?

Podniosłem głowę, aby spojrzeć na niego i powiedziałem:

– Tak! Da się strawić!!! – Uciąłem.

– Brzdąc – Przeciągnął słowo, uśmiechając się przy tym kącikiem ust.

– O co ci, kurwa, chodzi? – Spojrzałem na niego wilkiem.

    Kinn i Pete równocześnie się zaśmiali.

Obaj byli tak samo złymi ludźmi. Za każdym razem, kiedy zwracałem głowę w kierunku Pete’a, ten w odpowiedzi szczerzył zęby. Chciałem go zapytać, co do cholery jest z nim nie tak, ale gestem zachęcał mnie do jedzenia. Shit!!! Ta gówniana rodzina miesza mi w głowie nawet poza domem! Mało tego – żaden ich pracownik się nie uchował! Ten ochroniarz też zajebiście działał mi na nerwy!

        – Bracie! – rozległ się należący do młodego człowieka głos. Wszyscy, siedzący przy naszym stoliku, odwrócili głowy w kierunku, z którego dochodził. Wysoki, równie przystojny jak Kinn mężczyzna, podszedł bliżej.

– Jak leci, Vegas? – Kinn z uśmiechem go przywitał.

– Dzień dobry, Tay, Time, Mew. – pozdrowił Kinna i jego przyjaciół nowo przybyły.

– Co tu robi mój kochany Vegas? – zapytał Tay, słodko się przy tym uśmiechając. Trochę zbyt słodko, bo Time aż cofnął głowę. Przyznam, że czułem się nieco zdezorientowany ich zachowaniem, ale mi to nie przeszkadzało.

– Jestem tu, by spotkać się z przyjacielem. – odpowiedział osobnik nazywany Vegasem.

    Rozpoznałem jego twarz, ponieważ był gościem w domu Kinn'a w dniu, w którym zagroziłem, że wyłupię tamtemu dzieciakowi oczy.

– Twój stół jest pełen ludzi. Coś świętujecie? – z uśmiechem omiótł spojrzeniem twarze wszystkich siedzących przy stole, a docierając do mojej, zatrzymał się i uśmiechnął się szerzej.

– Nie ma specjalnej okazji. Po prostu wspólnie jemy. A ty? Masz ochotę do nas dołączyć? – zapytał go Kinn przyjaznym tonem.

– Hmm... W takim razie, jeśli pozwolicie, to przysiądę się, czekając na przyjaciela. Jestem z nim tutaj umówiony.

    Kinn przesunął się, robiąc mu miejsce, więc młody mężczyzna zajął krzesło na wprost mnie. Ciągle spoglądał mi w twarz i szeroko się przy tym uśmiechał.

– Możesz jeść, jeśli chcesz. Częstuj się.

– Nie, dziękuję, bracie. Po prostu chwilę z wami posiedzę, zanim mój przyjaciel się zjawi.

– Ma szczęście, że wpadł na Khun Kinna. Gdyby był tu Young Master, na głowie Khun Vegasa z całą pewnością wylądowałby ten gorący garnek. – wyszeptał mi do ucha Pete, wywołując niemałe zaciekawienie.

– Dlaczego? – zapytałem.

– Och! Klany Minor i Major nie bardzo się dogadują. Tylko Khun Kinn jest milszy od innych w stosunku do członków drugiej rodziny.

– To znaczy, że ten chłopak jest z pomniejszego klanu?

– To starszy brat Macau. Pamiętasz dzieciaka, któremu chciałeś dobrać się do skóry?

Przytaknąłem w odpowiedzi. Przypomniałem sobie, co powiedział wtedy Kinn. Szalał, ponieważ ośmieliłem się grozić jednemu z jego krewnych. Ten facet przede mną, musiał więc być jego kuzynem. Przez chwilę kontynuowałem cichutką wymianę zdań z Pet’em zanim przerwał nam Vegas.

    – Hej… – zaczął, zwracając się w moim kierunku.

– ......

Wyprostowałem się i w odpowiedzi na jego powitanie lekko się ukłoniłem. Nie byłem pewien, czy nadal był zły za groźby pod adresem brata. Nawet Kinn był wtedy wściekły, więc chłopak, będący prawdziwym bratem tamtego dzieciaka, z pewnością nie czuł do mnie zbytniej sympatii.

– Bracie, czy to nie ten facet, który chciał spoliczkować Macau? Hahaha. – Vegas spojrzał na Kinna, który w odpowiedzi skinął głową.

Popatrzyłem na niego, a następnie odwróciłem wzrok na stojący przede mną garnek.

– Dlaczego po prostu tego nie zrobiłeś? Należało dać mu ode mnie dwa plaskacze – dowcipnie zwrócił się do mnie, posyłając szeroki uśmiech.

    Wyglądał nie tylko na żartownisia, ale również na naprawdę grzecznego. Nie sprawiał wrażenia, jakby miał jakieś pretensje.

– Jak sobie radzi Macau? – zapytał krewnego Kinn, podczas gdy pałeczkami wyłowił z garnka kolejny kawałek mąki Mochi i położył go na moim talerzu.

Zauważyłem, że Vegas również zwrócił uwagę na gest kuzyna. Byłem sfrustrowany i zirytowany jego zachowaniem. Dlaczego musi ciągle dbać o mój pełny talerz?

– Wystarczy... Jestem już najedzony. – Zwróciłem się do niego, siłą woli wydobywając z siebie uprzejmy ton.

      Powstrzymałem się wyłącznie dlatego, że przypomniała mi się jego reprymenda. Jasno powiedział mi wtedy, że mogę być tak niegrzeczny wobec niego jak tylko chcę, ale nigdy nie wolno mi zachowywać się w ten sposób, jeśli znajduje się w towarzystwie swoich krewnych.

– Kontynuujcie jedzenie. Czy to moja obecność sprawia, że czujesz się niekomfortowo? – zapytał grzecznie Vegas.

     W odpowiedzi potrząsnąłem głową. Było zupełnie tak, jakby istniał szklany ekran, który oddzielał mnie od moich przyjaciół, a ja znajdowałem się po stronie Kinna i jego paczki. Spojrzałem na śmiejących się Tema i Joma, którzy zajęci byli ożywioną rozmową. Tymczasem po mojej stronie wyraźnie dawało się wyczuć dziwne napięcie. Dzielący nas parawan został rozbity, gdy Time spojrzał na moją szyję i podejrzliwie zagadnął:

– O! Porsche, miałem zamiar zapytać o to już jakiś czas temu… Co się stało z twoją szyją?

Nie zdziwiłem się, że znał moje imię. Kinn używał go, nieustannie mnie przywołując. Przypomniałem sobie wszystkie gówniane wydarzenia, w które byłem zaangażowany… Time był obecny wtedy, gdy o mało nie puściłem z dymem pokoju Kinna i przy innych mniej lub bardziej pechowych sytuacjach.

– Twierdzi, że przykleił je sobie, żeby zajebiście wyglądać – chichoczący Tem nie omieszkał podsunąć w odpowiedzi zmyślonego przeze mnie powodu.

Kinn dołączył do śmiechu, a po chwili odchylił się do tyłu i krzyżując ręce, próbował go ukryć.

     To wszystko przez ciebie! Ty cholerny draniu!

– Czy to jakiś nowy trend? – zainteresował się osobnik o imieniu Mew.

Nie odpowiedziałem. Spojrzałem na zadowolonego z siebie Kinna, podczas gdy mój wyraz twarzy stawał się coraz bardziej kwaśny. Wkurzony zorientowałem się, że cały stół patrzy teraz na mnie.

– To musi być gorący trend. – drażnił się Vegas.

Miałem już dość bycia celem ich kpin, więc wstałem z zamiarem opuszczenia restauracji.

– Dokąd się wybierasz? – zapytał Pete.

– Skończyłem jeść, więc wychodzę – Odpowiedziałem nie odwracając twarzy.

– Człowieku, nie możesz mnie tu tak po prostu zostawić. Khun Kinn, proszę mi wybaczyć. Dziękuję za posiłek. – Usłyszałem za plecami głos Pete'a.

     Po kilku chwilach biegiem mnie dogonił. Nie odzywałem się, aż dotarliśmy do mojego motocykla, po czym natychmiast odpaliłem silnik i usiadłem na siedzeniu. Pete bez ociągania zajął miejsce za mną.

– To było naprawdę niegrzeczne z twojej strony, stary. Tak zwyczajnie wstać od stołu i odejść. – Pochylił się do przodu, abym mógł go usłyszeć podczas jazdy.

– Dokąd jedziemy? – zapytał Pete.

– Chcesz, żebym podrzucił cię do rezydencji?

– Nie! Mogę dziś przenocować u ciebie? Zagrajmy w jakieś gry! Nie chcę tam jeszcze wracać.

– Nie… Jeśli nie masz ochoty wracać do posiadłości, to zamiast tego mogę podrzucić cię do twojego domu.

– Mój dom znajduje się w zupełnie innej prowincji. No weź, chcę trochę pograć. Mówiłeś mi, że masz fajne gry na komputerze.

     Wyczerpany, wydałem z siebie długie westchnienie. Nie miałem pojęcia, co w niego wstąpiło, że tak bardzo chciał trzymać się mojego boku. Przykleił się do mnie jak guma do żucia do podeszwy! Zamiast wrócić do domu, by w spokoju w nim odpocząć, utknąłem teraz z kamieniem młyńskim u szyi.

     Widzę, że za dużo przebywasz z Tankhunem, jesteś tak samo upierdliwy jak on.

– Przecież jutro masz poranną zmianę. Jak dostaniesz się do pracy? Nie obudzę się wcześniej, żeby cię podrzucić.

– Nie ma sprawy, złapię taksówkę.

     Gdy tylko dotarliśmy do domu, runąłem z impetem na kanapę. Zużyłem już całą moją energię i czułem się nieludzko wyczerpany. To popołudnie było równie gówniane jak dzień pracy. Cholera! Zamiast się zrelaksować, niefortunnie skończyłem wpadając na Kinna.

– Weź lekarstwa. – Pete podszedł z pigułkami i podał mi butelkę wody.

Gdy tylko wszedł do mojego domu, natychmiast się rozgościł. Bez skrępowania przeszukał lodówkę w nadziei znalezienia jakichś przekąsek. Przynajmniej był przy tym na tyle uprzejmy, by przynieść mi lekarstwa i wodę.

– Chodź, zmienię ci opatrunek – Pete chwycił apteczkę.

– Nie musisz się mną tak zajmować... – Zmarszczyłem brwi, ponieważ byłem coraz bardziej zdezorientowany. Wiedziałem, że w sercu był miłą osobą, ale czasami stawał się nachalny.

– Spoko. To dla mnie żaden problem… – Odpowiedział jakby to co powiedziałem nie miało żadnego znaczenia, po czym podwinął mi rękaw i przy pomocy wacika i alkoholu zabrał się za dezynfekcję rany. Poczułem lekką ulgę, nie widząc nigdzie butów Porsché, bo dzięki temu Pete mógł skończyć zmianę opatrunku, bez obawy, że będę musiał tłumaczyć się przed bratem.

     Nagle dało się słyszeć odgłos kroków kogoś zbiegającego po schodach. Szybko odsunąłem rękę od Pete'a i ściągnąłem rękaw w dół.

– Jestem z powrotem... Co stało się z twoim ramieniem? – Radosny wyraz twarzy mojego brata zmienił się nagle w bardzo niepewny.

Nie miało znaczenia, jak szybko starałem się ukryć przed nim ranę, jego oczy okazały się szybsze. Podszedł i kładąc ręce na talii, wlepił we mnie wzrok, oczekując odpowiedzi. Pete odchylił się i spojrzał zdezorientowany na Porsché.

– Nie patrzyłem, dokąd idę i skończyło się na tym, że zahaczyłem ramieniem o gałąź. – skłamałem przekonującym tonem. Z westchnieniem postanowiłem nic więcej nie mówić, bo zdawałem sobie sprawę z tego, że bez względu na to co powiem, on i tak mi nie uwierzy.

– ........

W pokoju zapanowała cisza. Starałem się unikać kontaktu wzrokowego z Porsché, wyglądając na zewnątrz, ale czułem, że wciąż się na mnie gapi.

– Kto to jest? – Pete przerwał niewygodną ciszę.

– To jest mój brat, Porsché. Porsché, to jest Pete. Grzecznie się ukłoń i okaż trochę szacunku mojemu bratu. – Powiedziałem żartobliwym tonem, próbując rozluźnić atmosferę, niestety z mizernym skutkiem.

– Cześć... – Pete pomachał w stronę młodszego, który gniewnie się we mnie wpatrywał, ignorując wszystko wokół.

– Widać, że jesteście braćmi. Kiedy się złościsz, wyglądasz dokładnie tak samo jak on – wyszeptał Pete.

Ciężko westchnąłem.

– Nie widziałem na zewnątrz twoich butów. Nie sądziłem, że już wróciłeś.

– Suszą się z tyłu. Nie próbuj zmieniać tematu, bracie. Co ci się stało?!! – Zapytał ze złością, zanim wepchnął się między Pete'a, a mnie, po czym złapał moje ramię i po podwinięciu rękawa ostrożnie obejrzał ranę.

– Cóż... Drasnęła mnie kula, to naprawdę nic wielkiego. – Poddałem się i wyczerpanym tonem powiedziałem prawdę.

– Kula?! Bracie, zostałeś postrzelony?!! – w głosie Porsché dało się słyszeć imponującą ilość decybeli.

– Spokojnie. Od twoich wrzasków bolą mnie uszy.

– Obiecałeś, że nic ci się nie stanie! Już więcej ci na to nie pozwolę!!! Nigdy więcej!!! Słyszysz???!!! – Darł się tak samo głośno jak poprzednio, nie mając zamiaru odpuścić.

– Nic mi nie jest. – Odpowiedziałem uspokajającym tonem.

Nie byłem na tyle odważny, by spojrzeć mu w twarz. Porsché kontynuował utyskiwanie, nalegając, żebym rzucił pracę. Napięcie wzrastało z każdą sekundą, równocześnie z pogarszaniem się panującego w domu nastroju. Zrobiło się tak nieprzyjemnie, że Pete przeniósł się do części jadalnej, słusznie postanawiając usunąć nam się z drogi.

     Kiedy rzucałem się w sam środek strzelaniny, nie poświęciłem ani jednej myśli temu, jak czułby się Porsché, gdyby coś mi się przytrafiło. Wściekłość na napastników przesłoniła mi w tamtym momencie absolutnie wszystko i nie byłem w stanie się kontrolować. Zadziałałem całkowicie instynktownie, ale teraz patrząc na brata, pomyślałem, że muszę zacząć zachowywać się ostrożniej. Miałem ogromne szczęście, że kula jedynie mnie drasnęła. Gdyby coś mi się stało, Porsché niewątpliwie wykopałby mnie z grobu tylko po to, żeby zrobić mi gigantyczną awanturę. Uświadomiłem sobie moje bezmyślne zachowanie dopiero wtedy, gdy zobaczyłem wyraz rozczarowania i strachu, które miał wypisane na twarzy...

     – Nie pozwalam ci na to dłużej! Musisz zrezygnować!

– Porsché, obiecuję, że to się już nie powtórzy. Przepraszam. – Przemówiłem łagodnym tonem, patrząc mu w twarz i delikatnie głaszcząc po głowie. Mój brat zacisnął mocno usta i zajął się moim ramieniem.

– Sam już nie wiem. Ale jestem przekonany o tym, że z całą pewnością przytrafi ci się coś gorszego – powiedział stanowczo Porsché, gdy opatrywał ranę.

– Dlaczego tak myślisz? Nic więcej się nie wydarzy. Nie chcę, żebyś się tym zajmował, więc proszę, nie przejmuj się tak bardzo... Ok?

– Mówię na serio bracie. Miałem naprawdę dziwny sen... – Spojrzał z troską i złapał moją rękę, nalegając, bym mu uwierzył.

– Co ci się śniło?

– Płakałeś. – Jego wygląd przedstawiał sobą jedno ogromne zmartwienie.

– Hę... Ktoś taki jak ja miałby płakać? Zbyt długo byłeś w domu sam, stałeś się niedorzeczny.

Zacisnął usta w jedną kreskę. Na jego twarzy odbił się niepokój, kiedy wydał z siebie głośne westchnienie, po czym ze zmarszczonymi brwiami skoncentrował się na opatrywaniu rany.

– Proszę, zrezygnuj z tej pracy. Twoje niebezpieczne zajęcie sprawia, że jestem zmartwiony. Mój sen był tak realistyczny, że przez chwilę po przebudzeniu miałem wrażenie, że naprawdę nieustannie płakałeś. Czułem się taki bezsilny, bo nie byłem w stanie zrobić nic, żeby ci pomóc. – Jego głos drżał.

Objąłem go ramionami i znowu uspokajająco głaskałem po głowie.

– No, już, uspokój się. Mój przyjaciel jest tutaj! Przestań dramatyzować.

Pete z uśmiechem na ustach machnął w naszym kierunku ręką, dając znak, że ciagle tu jeszcze siedzi. Potrząsnąłem powoli głową. Znowu skończyło się na tym, że, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, rozczarowałem mojego brata. Nie wiem, co się stanie w przyszłości, ale... Nie dziwiły mnie absurdalne myśli, które zajmowały Porsché. Jego złe samopoczucie wynikało zapewne z tego, że zbyt mocno skupiał się na niebezpiecznym charakterze mojej pracy. Myślał o tym zbyt dużo, co nie tylko wprawiało go w pełen obaw pesymistyczny nastrój, ale wywoływało również deprymująco realistyczne sny.


Tłumaczenie: Juli.Ann

Korekta: BAKA


*****

Rany Boskie Porsche!!! Kinn stara się o jego względy jak staroświecki kawaler. ❤️ Ramię mu opatruje, o jego zdrowie się troszczy, Pitusia do ochrony wysyła, jedzenie na talerz podaje… Oślepł ten facet czy co? 

Nie dość, że durny ten chłop, to jeszcze ślepy! Szkoda tracić na niego czas – za kudły i do jaskini!!!



Poprzedni 👈             👉 Następny 




Komentarze

Popularne posty