KP – Rozdział 14 [18+]

 


 Właściwy


        Następnego dnia, wcześnie rano, Pete wsiadł do taksówki i udał się do rezydencji. Ostatniej nocy skończyliśmy grać około drugiej lub trzeciej nad ranem. Porsché również dołączył do nas na jakiś czas. Na szczęście przestał mnie już dręczyć w sprawie rzucenia pracy, zupełnie jakby zrozumiał, że nieustannymi naciskami nic nie wskóra. Właściwie nie wiedziałem tak do końca, czy istotnie przyjął do wiadomości moje stanowisko, czy po prostu widział, jak bardzo jestem wyczerpany i postanowił mnie już więcej nie męczyć. Wszystko, co mogłem zrobić, żeby rozproszyć jego obawy, to przeprosić i obiecać mu, że nic podobnego już się nie wydarzy.

    – Chcesz pograć w koszykówkę? Ohm nas zaprosił.

We trzech wyszliśmy właśnie z budynku wydziału po skończeniu wykładów i szukaliśmy czegoś, czym moglibyśmy się zająć.

– Ech, człowieku, nie da rady. Muszę oszczędzać energię na jutro. Mam wyczerpujący trening – będący w pływackiej drużynie Tem, w odpowiedzi potrząsnął głową.

Po sukcesie odniesionym w kwalifikacjach dostał się do reprezentacji, więc teraz musiał skupić się na licznych treningach. Dotrzymałem mu wtedy towarzystwa, chociaż nie zamierzałem ostro walczyć o jakieś warte wspomnienia miejsce. Nie spodziewałem się osiągnąć żadnych znaczących wyników, ponieważ zdecydowanie nie miałem czasu na treningi.

– Dobra uwaga. Ja też nie powinienem tracić sił. Mam jutro próbny trening piłki nożnej. A co z tobą Porsche? Dlaczego nie pójdziesz poćwiczyć trochę taekwondo? Beam byłby zadowolony. – zasugerował Jom.

– Mhm, mam w planach. Pójdę tam jutro. Teraz pojadę do domu, żeby się wyspać – odpowiedziałem.

    Ból w ramieniu wciąż, od czasu do czasu, mi dokuczał, co sprawiało, że nie byłem pewien, czy dam z siebie wszystko. Jednak byłem przekonany, że zanim nadejdzie dzień rozgrywek, rana zdąży się już całkowicie zagoić. W obliczu jutrzejszych planów zrezygnowaliśmy z fizycznych aktywności i zamiast tego przyjęliśmy propozycje Tema, żeby zjeść coś na targu za uniwersytetem.

– Chodźmy wrzucić coś na ruszt. Jestem bardzo głodny – błagał Tem.

– Tak, ja też. Nie spiesz się jeszcze do domu, Porsche, zostań i najpierw coś z nami zjedz – dodał szybko Jom, aby mnie zatrzymać, widząc jak sięgam do torby po kluczyki.

– Zostań. Czuję się samotny. Proszę? Proszę? – kontynuował Tem.

Wydałem z siebie wyczerpane westchnienie. Co do cholery było ostatnio z otaczającymi mnie ludźmi? Ciągle ktoś skamlał, żebym zrobił to, czy tamto i nieustannie kleił się do mojego boku. Nie chciałem odmawiać Temowi, bo rzeczywiście nie miałem ostatnio czasu, by spędzać go w jego towarzystwie.

    – O... Witam – wysoka, przechodząca obok postać, zatrzymała się, by się przywitać.

– ....

Ze słabym uśmiechem na ustach, skinąłem głową osobnikowi, którego spotkaliśmy wczoraj w japońskiej restauracji.

– To ten wczorajszy chłopak. Jak mu było na imię? Ve..Ve… Jakoś tak – wyszeptał Jom.

– Veha. – Podpowiedział niepewnie Tem.

– Witaj, Veha – przywitał go Jom, nie czekając, aż Tem skończy mówić.

Nie pamiętał?

– Vegas. Mam na imię Vegas.

Całkowicie zakłopotany Jom poklepał Vegasa po ramieniu mówiąc:

– Vegas, oczywiście. Mówiłem ci, że ma na imię Vegas. – Jom zmarszczył brwi, próbując zrzucić winę na Tema.

– Znów się spotykamy – zwrócił się do mnie z uśmiechem przybysz.

Podniosłem brwi i podejrzliwie na niego spojrzałem. Przypomniałem sobie mundurek, który miał na sobie wczoraj. Poczułem się niepewnie, bo co robił przed budynkiem mojego wydziału, skoro tu nie studiował?

– ......

– Spotykam się tu dziś z moim przyjacielem – dodał, widząc, że nie zareagowałem.

– A ty jesteś Khun...? – podniósł pytająco brew.

– Porsche – odpowiedziałem.

– Mam na imię Tem. A ten koleś to Fucker – świrował mój przyjaciel, wyłapując spojrzenie Vegasa.

– Rany, żaden Fucker, tylko Jom – przyjaciel szybko poprawił Tema.

Vegas zaśmiał się w odpowiedzi na jego reakcję.

– Studiujesz na tym wydziale... Khun Porsche? – Vegas zwrócił swoje spojrzenie na mnie.

Wyglądał przyjaźnie i był bardzo uprzejmy. A co nie bez znaczenia, nie wyczuwałem z jego strony jakichkolwiek animozji.

– Tak – odparłem krótko.

– Co za zbieg okoliczności. Jestem nieco zagubiony – powiedział zdawkowo.

– Z kim się spotykasz? Może go znam i będę mógł dać ci wskazówki.

Spotkaliśmy się już wcześniej, a że nie miał nic przeciwko groźbie, którą wypowiedziałem pod adresem jego brata, więc równie dobrze mogę się teraz odwdzięczyć.

– Mam zamiar spotkać Beama. Jest na trzecim roku. Czy znasz go, Khun Porsche?

Słysząc uprzejme słowa, które padły z ust stojącego przede mną osobnika, poczułem się cokolwiek niekomfortowo. Już dawno nikt tak przesadnie nie okazywał mi szacunku.

– Nie ma potrzeby używać "Khun". Nazywaj mnie po imieniu.

Vegas mruknął w odpowiedzi.

– A wracając do Beama… Prawdopodobnie jest w sali gimnastycznej. Wejdź po schodach do tego budynku i skręć w lewo. Powinieneś go tam znaleźć – dodałem, wskazując odpowiedni kierunek.

Przyjaciel Vegasa był mi przecież doskonale znany.

– Na którym roku studiujesz? – patrząc na nieskazitelnie grzeczne zachowanie Vegasa, ciekawski Jom nie pożałował sobie wścibskiego pytania.

– Na drugim. Wyglądamy mniej więcej na rówieśników, prawda?

    Najwidoczniej członkowie rodziny Minor prezentowali zupełnie inne zachowanie od tych z głównego klanu. Ten facet wyglądał na towarzyskiego, przyjaznego, a na dodatek rozmawiał z nami w bardzo uprzejmy sposób, w przeciwieństwie do Kinna–psychopaty i Tankhuna–szaleńca. Wyglądem również w niczym nie przypominał uciążliwych braci z klanu Major.

– Tak, my również jesteśmy na drugim roku. – Tem posłał Vegasowi szeroki uśmiech.

    Kilka chwil później zadzwonił telefon Vegasa. Kiedy odebrał połączenie, odwróciłem się w stronę przyjaciół, by obgadać miejsce, do którego mieliśmy udać się na posiłek.

– Dokąd idziecie? – po zakończeniu rozmowy Vegas znów znalazł się u naszego boku.

– Szukamy miejsca, w którym moglibyśmy coś zjeść. – odpowiedział Tem.

– Ja również coś bym zjadł. – wtrącił natychmiast członek mafii.

Spojrzałem na niego podejrzliwie.

– Beam właśnie odwołał nasze spotkanie. Twierdzi, że musi trenować.

Nie mogłem powstrzymać poczucia winy, kiedy wspomniał, że mój, pomagający trenować mi taekwondo, senior, pilnie ćwiczył, podczas gdy ja opuściłem uniwerek i zamierzałem pójść coś zjeść.

– W takim razie… Zapraszamy… Im nas więcej, tym weselej – padło z ust Tema.

    Zmarszczyłem brwi i obrzuciłem Vegasa spojrzeniem. Gołym okiem było przecież widać, że, podobnie jak Kinn, należy do zupełnie innej klasy społecznej niż my. Czy aby na pewno zadowoli się jedzeniem z ulicznego straganu?

– Idziemy do normalnego, mało eleganckiego miejsca. Czy nie będzie ci to przeszkadzało? – spytałem.

– Oczywiście. Nie jestem wybredny, mogę jeść wszędzie – w odpowiedzi ciepło się do mnie uśmiechnął.

    Wow!!! Nie mogłem w to uwierzyć. Powinien przebadać swoje DNA? Jak taki facet miałby być spokrewniony z Kinnem? Przecież oni byli jak dzień i noc.

– W takim razie chodźmy. Chcę jeść! – Jom przejął komendę.

Skorzystaliśmy z uniwersyteckiego autobusu, ponieważ trudno było w pobliżu znaleźć parking. Zrelaksowany Vegas rozmawiał bez skrępowania z moimi przyjaciółmi. Od czasu do czasu zwracał się do mnie, by zadać jakieś pytanie, a ja odpowiadając, zawsze dorzucałem grzeczny uśmiech. Był tak uprzejmy, że nie ośmieliłbym się źle go potraktować.

    – Zjedzmy u cioci Chok. Ma najlepszą smażoną wieprzowinę i przepyszne dania ryżowe. Zamawiamy? – Tem wskazał na kelnera i poprosił o menu.

– Czy to nie jest dziwna nazwa dla miejsca, w którym podaje się jedzenie? – Vegas patrzył na nas podejrzliwie.

– Och, my po prostu lubimy to tak nazywać. To skrót od Chokkaprok.

[Przypis: To gra słów. "Sokkaprok” to tajskie słowo oznaczające wyraz „brudny”.]

Tem, Jom i ja wybuchnęliśmy śmiechem po ujrzeniu zszokowanej reakcji Vegasa.

– Czy tu naprawdę jest tak brudno? – chciał wiedzieć, rozglądając się wokół.

Podążyłem za jego wzrokiem i ujrzałem jak Chok, wyciera deskę do krojenia podejrzanie wyglądającą szmatą. Natomiast po chwili gołymi rękami chwyciła wieprzowinę i zaczęła ją na niej kroić. Miękko zachichotałem.

– Tak czy siak jedzenie jest naprawdę pyszne – powiedział Jom, unosząc w górę kciuki.

Vegas uśmiechnął się sucho, starając się nie patrzeć na kucharkę.

– Dasz radę coś tu przełknąć? – zapytałem.

– Oczywiście. To musi być jej sekretna technika gotowania – odpowiedział swobodnie kuzyn Kinna.

    Zamówił to samo co my i jadł wspólnie z nami bez wybrzydzania. Widząc to, poczułem lekką ulgę. Założyłem, że wszyscy członkowie rodziny Kinna byli tacy sami. Wydaje się jednak, że ten tutaj był wyróżniającym się egzemplarzem. Był inny. Ciężko było w to uwierzyć, ale w żaden sposób nie wywyższał się, protekcjonalnie nas traktując. Nie wydawał rozkazów ani nie widział we mnie podwładnego swoich krewnych. Rozmawiał ze mną prawie jak z przyjacielem. Po skończonym posiłku każdy z nas udał się w swoją stronę. Vegas popisał się swoim bogactwem, płacąc rachunek, w podzięce za to, że pozwoliliśmy mu do nas dołączyć. Jego maniery były tak doskonałe, że Jom nie mógł przestać nieustannie go komplementować. Zgodziłem się z nim. Jeśli ktoś uprzejmie się ze mną obchodził, zawsze odpowiadałem uprzejmością. Podobnie miała się sprawa ze złym traktowaniem. Zawsze odpłacałem tą samą monetą.

    Następnego dnia, jak zwykle, poszedłem na wykłady, a wieczorem dołączyłem do Beama na treningu taekwondo. Był tak wdzięczny, że praktycznie ukłonił mi się, gdy tylko postawiłem stopę na sali gimnastycznej. Kolejny dzień minął i czułem się ogromnie wyczerpany. Natomiast dzisiejszego ranka, wyzuty z całej energii, odmówiłem szybką modlitwę, aby uspokoić nerwy przed ponownym spotkaniem z Tankhunem. Zanim zdążyłem postawić stopę w domu, już jego głos dał się słyszeć od strony schodów.

– Porsche!!! W końcu jesteś tutaaaaaaaaj!!! Yeeeeeeee!

Podskoczył do mnie, chwytając za prawe ramię, na co od razu wykrzywiłem twarz w grymasie bólu, bo niefortunnie trafił na ranę.

– Przepraszam. Przepraszam. Zapomniałem. Wyjdźmy dziś wieczorem. Wyjdźmy dziś koniecznie!

– Okay – odparłem, pocierając bolące miejsce.

– Dokąd pójdziemy? – zapytał.

– Hm... Young Master… Masz jakiś pomysł?

    Jesteś tak podekscytowany, że nie pozwolisz mi nawet odetchnąć, prawda? Zaraz po przybyciu na miejsce wali się na mnie ciężar, którym muszę się zająć.

– Znudził mi się bar tej transy. Chodźmy do innego miejsca. Chcę iść gdzieś, gdzie jest bardziej zabawnie.

– Hmmm. Może w takim razie do Khao Sarn?

[Przypis: Khao Sarn Road to prawie 400 m, długa ulica w dzielnicy Bang Łam Phu w Bangkoku, która jest znana z żywych kolorów, głośnych barów i nocnych rozrywek.]

    Dla mnie było to miejsce, o którym zawsze myślałem, jeśli chodziło o tętniącą życiem, zatłoczoną okolicę, z różnymi rozrywkowymi miejscami znajdującymi się obok siebie.

– Chcę tam iść! Chcę iść! Chcę! Chcę! Słyszałem o tym, ale jeszcze nie miałem okazji się tam wybrać.

Czy jego ojciec trzymał go zamkniętego w jakiejś dziurze, czy co? Zachowuje się jak dziecko, które po raz pierwszy doświadczyło prawdziwego świata.

    – Co to za zamieszanie? Możecie się uspokoić? Jestem w środku ważnego spotkania.

Khun Korn otworzył drzwi do pomieszczenia przypominającego salę konferencyjną, nakazując nam się uciszyć. Szybko grzecznie się ukłoniłem, na co w odpowiedzi skinął głową i zamykając drzwi, wrócił do środka.

– Hehe. Ty cholerny klanie Minor! – wrzasnął Tankhun, ignorując polecenie swojego ojca.

Powiedział to tak głośno i z takim naciskiem, że znajdujący się w pobliżu ochroniarze, aż się wzdrygnęli.

– Young Master, proszę nie tak głośno – próbowałem uciszyć najstarszego syna klanu Major.

– Porsche... Mam dla ciebie misję… – konspiracyjny ton jego głosu zmotywował mnie do pochylenia się, by usłyszeć jaki sekret zamierzał mi zdradzić.

– Tak...? – wyszeptałem.

– Vegas i jego brat Macau są dziś tutaj, by zjeść obiad z moją rodziną. Chcę, żebyś ich porwał, wtedy, kiedy będą się tego najmniej spodziewać. – powiedział cicho, po czym otworzył szufladę jednego ze stołów i wyciągnął kłąb liny. Podając mi ją, kontynuował: – Weźmiesz tę linę i przywiążesz ich do rosnącego na posesji drzewa mango. Poczekaj około trzech dni, zanim pójdziesz ich odwiązać. Niech umrą w tym czasie z odwodnienia.

    Zmieszany, gapiłem się na niego nieruchomo, prowokując moim brakiem reakcji do wciśnięcia mi zwoju liny do rąk.

    Do czego, do cholery, zmierzasz? Ty szalony człowieku?!

– Więc...? – przenosiłem wzrok ze sznura na szaleńca.

– Musisz to zrobić! Powodzenia!

Cholera! Nawet nie poczekał, aż odblokuje mi się zmysł mowy, tylko natychmiast się ulotnił, wesoło sobie pogwizdując.

(Westchnienie...)

    Dlaczego muszę mieć w życiu do czynienia z czymś tak absurdalnym?! Szedłem z liną w ręku, próbując zignorować niedorzeczne polecenie mojego szefa. Nie dość, że jest głupi, to jeszcze żąda niestworzonych rzeczy. Żałosne! Jak on w ogóle może oczekiwać, że wykonam jego polecenie? Porwać i przywiązać do drzewa??! Mówimy tu o ludzkich istotach, a nie o rybkach, które można sobie złapać i trzymać w niewoli. Westchnąłem prawdopodobnie po raz milionowy i z zamiarem zrelaksowania się przy papierosie udałem się do ogrodu. Nie spędziłem w rezydencji nawet dziesięciu minut, a już muszę radzić sobie z nieznośnym bólem głowy.

    Tankhun, ty cholerny draniu!

– Jak to się dzieje człowieku? Jesteś już z powrotem? – przywitał mnie stojący obok Vegasa Pete. Każdy z nich miał w ręku papierosa i przyznam, że widok obecnego tu kuzyna Kinna nieźle mnie zaskoczył.

– Oh, Porsche... Hej – Vegas, z uśmiechem na ustach, powitał mnie tak samo ciepło, jak zawsze.

– Proszę mi wybaczyć... Muszę iść zobaczyć się z Khun Kinnem.

Pete odwrócił się do Vegasa. Jego drugie zdanie było skierowane do mnie. Uśmiechnął się, poklepał mnie po plecach i odszedł.

– Pracujesz dzisiaj? – zwrócił się do mnie Vegas, zanim zaciągnął się papierosem i wypuścił pióropusz dymu.

– Tak.

Wyciągnąłem papierosa, aby zapalić, odkładając uprzednio sznur.

– Co planujesz zrobić z tą liną?

– Oh... Zamierzam się na niej powiesić – pozwoliłem sobie na żart.

Nie byłem poważny, kiedy to mówiłem, ale przez sekundę pomyślałem, że gdybym umarł, to nie musiałbym już słuchać tych wszystkich bzdur Tankhuna!

– Haha, dobry żart – zachichotał. – Byłbym dość smutny, gdyby coś ci się przytrafiło, Porsche. – powiedział z uśmiechem.

Zmarszczyłem lekko brwi, słysząc jego ostatni komentarz, który wydał mi się cokolwiek dziwny.

    – Co wy kombinujecie? – dał się słyszeć znajomy głos.

Mój wyraz twarzy natychmiast się zmienił. Uśmiech zgasł, a spojrzenie nabrało irytacji.

– Bracie... wyszedłem tu zapalić. – Vegas rozciągnął usta w uśmiechu, witając swojego krewnego. Obdarzyłem Kinna krzywym spojrzeniem. Miał na sobie szkolny mundurek, a na jego obliczu tradycyjnie nie dało się odczytać żadnych uczuć.

– Czas na obiad, tata kazał mi po ciebie przyjść. Chodźmy do środka. – mówiąc to, Kinn włożył ręce do kieszeni.

Wpatrywał się wyłącznie w Vegasa, nie obdarzając mnie nawet jednym spojrzeniem.

– W porządku… Do zobaczenia, Porsche. Jeśli będę przechodził obok uniwersytetu, to zatrzymam się, żeby się przywitać. – Vegas wyrzucił niedopałek do kosza i uśmiechnął się do mnie, zanim przeszedł obok Kinna.

Kiwnąłem w odpowiedzi głową i natychmiast się odwróciłem. Nie byłem w nastroju do oglądania twarzy tego psychola.

– Kiedy tak się zbliżyłeś do Vegasa...? – poczułem dreszcz przebiegający w dół po kręgosłupie, kiedy okazało się, że Kinn się za mną zakradł.

– Nie twój interes! – odsunąłem się o krok, żeby nie był tak blisko.

– Powinieneś zwrócić się twarzą do mnie, kiedy do ciebie mówię. – odchrząknął, po czym zrobił kolejny krok w moim kierunku.

– A może się boisz?

Wyzywający ton jego komentarza spowodował, że wziąłem głęboki oddech i odwróciłem się, by stanąć z nim twarzą w twarz.

– Nie boję się!

Ponownie się cofnąłem, bo znajdował się zdecydowanie za blisko.

– Heh, ktoś taki jak ty... – mruknął Kinn.

Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego ze złością. Wyglądało na to, że... znowu celowo ze mną zadziera.

– Czekałem, aż pójdziesz za mną, ale się nie pojawiłeś. Przyszedłem więc cię poszukać.

Przyjazna uśmiechnięta twarz zwróciła się najpierw do Kinna, zanim spojrzała w moją stronę. Chciałem mu podziękować, za to, że w końcu zabiera ode mnie tego dupka. To było tak cholernie irytujące.

– Mhm, chodźmy – zanim Kinn się odwrócił, pochylił się do mnie i wyszeptał mi do ucha:

– Nie zapomnij wziąć swoich leków.

Zaskoczony tym, jak blisko przysunął swoją twarz do mojej, szybko go odepchnąłem i z irytacją cicho rzuciłem:

– Co jest, kurwa?!

W odpowiedzi tylko z zadowoleniem wyszczerzył zęby.

    Miałem do siebie taki żal, że musiałem skończyć jako ochroniarz tej rodziny. Wyglądało to tak, jakby każdy z synów był szalony, a nawet kompletnie obłąkany. Gdybym wiedział o tym wcześniej, zaoferowałbym być może moje usługi klanowi Minor. Vegas był o wiele bardziej uprzejmy, miły i traktował innych jak równych sobie. Nie był taki jak ci dwaj, dla których miałem nieszczęście pracować. Obaj tak samo aroganccy, wyraźnie ponad wszystkimi. Potrafili wyłącznie rozkazywać innym albo traktować ich jak służących na każde zawołanie. Ich kuzyn był nie tylko wyluzowany, ale posiadał również zdrowy rozsądek. Gdybym pracował dla niego, nigdy nie musiałbym się martwić Kinnem. Może powinienem zwrócić się do Vegasa, aby uwolnił mnie od pracy dla tego palanta, bo wyglądało na to, że lepiej byśmy do siebie pasowali. Te myśli mąciły mi w głowie, sprawiając, że czułem się, jakbym popadał w szaleństwo. Może zaraziłem się nim od Tankhuna…? Chciałem opuścić to miejsce, żeby nie mieć do czynienia z tym obłąkańcem, który potrafił wyłącznie drzeć gębę i mnie opieprzać.

    – Dlaczego ich nie złapałeś i nie powstrzymałeś! Jak mogłeś pozwolić im odejść??? – głośny krzyk rozległ się w pokoju.

– Ależ Young Master, jak miałem to zrobić? Nie dość, że znajdowali się w towarzystwie ojca, to na dodatek mieli ze sobą cały orszak ochroniarzy.

    Czy ty masz jakikolwiek zdrowy rozsądek?

Gdyby nie żądał takich bzdur, byłbym o wiele bardziej zadowolony z życia. Do diabła z tym Tankhunem!

– Hę, czyli nie znalazłeś odpowiedniego momentu? Niech to szlag! Nikt z was do niczego się nie nadaje! Żaden nie potrafi wykonać tego, o co proszę!

Tankhun przyłożył gniewnego kopa swojej sofie. Reszta ochroniarzy wbiła nieruchomo wzrok w podłogę. Patrząc na jego poczynania, tylko potrząsnąłem głową.

– Mam cię dość!

– Young Master, proszę, wystarczy... Powinieneś wziąć prysznic i ubrać się, abyśmy mogli wyruszyć w drogę. – zmieniłem szybko temat, gdyż Tankhun znów wyraźnie zaczynał wpadać w szał. Patrzyłem, jak ze złością rzuca przedmiotami w strażników. Na szczęście większość z nich to były dokumenty, które chwycił ze stosu leżącego na biurku. Nie wiedziałem, dlaczego był taki zły. Co spowodowało, że aż tak bardzo nienawidził klanu Minor? Co oni mu, do cholery, zrobili? Co było powodem, że potrafił szaleć jak opętany, kiedy w grę wchodzili jego krewni?

– Następnym razem, gdy przyjdą, to byłoby lepiej dla was, gdybyście sprawili, że będą płakać. W innym wypadku to wy będziecie tonąć we łzach!!!

    Westchnąłem. W ogóle go nie rozumiałem. Zrobił wściekłą minę, po czym głośno tupiąc, udał się do sypialni, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi, co sprawiło, że stojący obok ochroniarze nerwowo się wzdrygnęli.

– Ech… Jestem tak cholernie zmęczony tym całym gównem.

Jak tylko ten szaleniec zniknął w sypialni, poczułem się natychmiast zrelaksowany.

– Już w porządku, chłopie, spróbuj to znieść. Wszystkim synom tego domu przepalają się bezpieczniki, kiedy druga rodzina przychodzi z wizytą. – Pol poklepał mnie po plecach.

– Czy kiedykolwiek zmuszali was do zrobienia czegoś takiego? – zapytałem Pola, Arma, i Jade’a.

Wszyscy jednocześnie zgodnie przytaknęli w odpowiedzi.

– To normalka, człowieku. Young Master zawsze żąda od nas, abyśmy ich związali, spoliczkowali, podziurawili opony w ich vanach… Cała paleta.

– Ech… Kto by się odważył zrobić coś takiego? Przecież podróżują z liczną obstawą. – dodał zmęczonym głosem Arm, potrząsając głową.

        Po zakończeniu przygotowań, w ciągu kilku chwil znaleźliśmy się w luksusowym vanie, zmierzającym w kierunku rozrywkowej dzielnicy. Tankhun przez całą drogę marszczył brwi i stroił durne miny, nie chcąc przy tym z nikim rozmawiać. Ale to akurat było nawet całkiem niezłe. Przynajmniej nasze uszy mogły odpocząć od nieustannego słuchania bzdur. 

    Gdy tylko przybyliśmy na miejsce, jego nastrój natychmiast się zmienił, a oczy rozbłysły z podniecenia.

– No już, co polecasz? Chcę się dziś upić. Ale koniecznie w jakimś dziwnym i egzotycznym miejscu, dobrze?

Siedziałem w głębokim zamyśleniu, próbując wymyślić coś, co odpowiadałoby jego wymaganiom.

Najdziwniejszą rzeczą w moim życiu, w tej chwili, jesteś ty!

    Nagle pomyślałem o czymś, czego najprawdopodobniej ktoś taki jak on, nigdy nie pił. Poszliśmy więc do baru, w którym nie siedziało zbyt wiele osób, ponieważ wieczór był wciąż młody. Już w drzwiach powitały nas dźwięki muzyki w stylu country. Widać było, że trafiłem w gust Tankhuna, bo wyraźnie nie potrafił powstrzymać ekscytacji.

– Yadong. – Jade szybko podszedł do baru i zamówił napoje.

(Przypis: Yadong to lokalnie warzony alkohol. W procesie jego warzenia i marynowania wykorzystuje się różne zioła, owady, a nawet węże.)

    Tankhun przyglądał się z zainteresowaniem ustawionym na barze słojom wypełnionym Yadong. Następnie zamówił po kieliszku każdego z gatunków, by móc ich spróbować.

– Young Master, proszę zachować umiar i nie pić tego w zbyt szybkim tempie. – próbował przyhamować go Pol.

    Niestety było za późno, bo ten szaleniec wychylał kieliszki jeden po drugim. Na przemian, robił skwaszoną minę, zupełnie jak po zjedzeniu niedojrzałych winogron, zaczynając pić, by po przełknięciu drinka pokazać nam zadowoloną twarz. Nie upłynęło zbyt wiele czasu, zanim się upił, po czym chwiejnie wstał i zaczął kołysać się w rytm muzyki. Reszta z nas na wszelki wypadek pozostała w pobliżu, aby móc go wesprzeć.

    – Jest tu jeszcze wiele innych barów. Czy Young Master byłby zainteresowany ich sprawdzeniem? – Zapytałem z zamiarem zmiany klimatu na bardziej ekscytujący i zabawny. Ten lokal miał dobrą muzykę, ale nie było w nim zbyt wielu klientów.

– Chodźmy. Dalej! Idzieeeeemy!

    Tankhun chwycił mnie od tyłu za ramię i pociągnął w stronę wyjścia. Pozostali, lekko podchmieleni wypitym alkoholem ochroniarze, poszli naszym śladem. Idąc ulicą, kołysaliśmy się w przód i w tył, w rytm dobiegającej nas z mijanych barów muzyki. 

    Po kilku chwilach Tankhun zauważył lokal z przykuwającymi uwagę kolorowymi neonami, więc szybko skierował się w jego stronę. Okazało się, że można było w nim wpleść sobie we włosy kolorowe warkoczyki. Właśnie wychodził stamtąd młody mężczyzna mający na głowie, przypominające pola kukurydzy, rzędy fioletowych warkoczyków. Tankhun, z wielgachnymi z podniecenia oczami, wbijał wzrok w plecy odchodzącego faceta, rozpływając się przy tym w zachwytach.

– No już, idźcie sobie zrobić takie włosy jak ma ten facet! Wyglądał bosko! – zażądał.

Wszyscy zgodnie przecząco pokręciliśmy głowami w odpowiedzi. Paniczyk natychmiast wkurzył się jak dzieciak, który nie dostał lizaka. Ze zmarszczoną twarzą wykrzyczał:

– Jeśli nie zrobicie tego, co mówię, zdemoluję ten cholerny lokal!

    Zaalarmowany dochodzącym z zewnątrz wrzaskiem właściciel, wyszedł i obrzucił nas pytającym spojrzeniem. Wyraźnie czekał na odpowiedź, dlaczego jakiś psychol zamierza zniszczyć jego sklep.

– Proszę, Young Master, to nie jest odpowiednia fryzura dla nas. Nie możemy przecież pracować, mając na głowach rzędy neonowych warkoczy – Jade rozpaczliwie próbował skłonić Tankhuna do zmiany zdania.

– A czego wy się boicie? Pracujecie dla mnie! Chcę zobaczyć na waszych głowach wszystkie jaskrawe kolory. To takie orzeźwiające... – Tankhun skrzyżował ramiona, nie zamierzając ustąpić nawet o krok.

Wszyscy zgodnie westchnęliśmy, rozumiejąc absurd jego rozkazu.

– Young Master, to nie tylko jest nieodpowiednie, ale na dodatek już dawno wyszło z mody. – Arm również próbował go przekonać.

– Lepiej dla was, żebyście zrobili to, o co proszę. W innym wypadku będziecie mieć jutro ogolone głowy!

    Jego egoistyczne żądania wzbudziły we mnie niepohamowaną chęć, by siłą nabić rozumu do jego pustego łba. W końcu strażnicy poddali się i po chwili, jeden po drugim, dołączali do nas, mając na głowach neonowe pola kukurydzy. Byłem jedynym, któremu udało się od tego wymigać, pomysłowo argumentując moją niechęć zakazem posiadania podobnych fryzur na uniwersytecie. Arm i Pol raz po raz spoglądali z zazdrością na moje naturalne włosy. No cóż, nie okazałem się zbyt pomocny, ale w sytuacjach takich jak ta, każdy powinien myśleć o sobie. Nie mogłem przestać się śmiać, gdy patrzyłem na ich kolorowe głowy. Fryz Arma walił po oczach zielonym neonem, podczas gdy żółć Pola sugerowała, że ochroniarz połknął słońce. Nawet Jade zasilił szeregi posiadaczy pól kukurydzy, rażąc oczy odcieniem czerwieni. Przyznam, że było mi go szkoda. Czy miał rodzinę? Był żonaty? A może posiadał dzieci? Czy jego rodzina wiedziała o mękach ciała i umysłu, które musiał znosić każdego dnia, pracując dla tego pomyleńca? Tankhun natomiast nie pożałował sobie ekstrawagancji, prezentując warkoczyki we wszystkich kolorach tęczy. Nie da się ukryć, że przykuwaliśmy uwagę mijających nas przechodniów. Z pewnością śmiali się na widok tej dziwnej bandy, mającej podobne do siebie jaskrawe fryzury.

(Westchnienie)

    Naprawdę było mi żal tych facetów. Zaprowadziłem ich do następnego baru, w którym siedzieli zarówno miejscowi, jak i turyści i zamówiłem po kilka koktajli, których jeszcze nie próbowali. Tym razem na pewno skończą pijani. Zachowywałem spokój, starając się pić z umiarem, mimo że Tankhun wciąż zmuszał mnie do wychylania kolejnych drinków. Chłopaki wyglądali teraz jak banda amatorów, po raz pierwszy próbująca alkoholu. Cholera!!! Kiedy uznałem, że nie dzieje się nic, co mogłoby stworzyć problemy, oddzieliłem się od nich i skierowałem kroki na parkiet. Kilka chwil później trzymałem już rękę jakiejś dziewczyny. Nie wiedziałem jak ma na imię, ale tańczyła obok mnie, wielokrotnie próbując zwrócić moją uwagę. Zauważyłem ją, bo była w moim typie i miała ładną figurę. Pomyślałem, że ostatnio nie miałem żadnej akcji, więc nie zamierzałem pozwolić, aby ta szansa tak łatwo mi się wymknęła.

    Wepchnąłem szczupłą postać do męskiej łazienki i szczelnie zamknąłem za nami drzwi kabiny. Pomimo wchodzących i wychodzących osób, nikt nie zwracał uwagi na to, co robimy. Wiedzieli, jak wiele było takich par, które wizytowały toalety dokładnie w tym samym celu. Natychmiast przysunąłem głowę do białej szyi, całując, liżąc i ssąc z zapałem skórę. W takim miejscu jak to, czas był mocno ograniczony, więc koniecznym i normalnym było szybkie kończenie swoich spraw... Poczułem dodatkowy dreszczyk emocji i podniecenia, na samą myśl, że muszę powstrzymywać jęki rozkoszy. Nawet jeśli ludzie wiedzieli, że jest to powszechne, to nadal należało się zachowywać cicho, nie dając ewidentnych znaków tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami. Moja ręka wsunęła się pod jej koszulkę, by dotknąć piersi. Nie przestawaliśmy badać się nawzajem ustami, aż do momentu, gdy kobieta dotarła do mojej szyi i na chwilę się tam zatrzymała…

– Czy mogę to zdjąć? – Sięgnęła do plastrów, ale złapałem jej dłoń, zanim zdążyła je zerwać. Gdyby odsłoniła moją skórę, to pewnie oszalałaby, widząc na niej ślady malinek i ukąszeń.

    Niech to szlag!!! Shit!!! Fuck you Kinn!!!

    – Nie ma takiej potrzeby. Może powinniśmy skupić się na przyjemniejszych rzeczach? – zapytałem, jednocześnie szybko przechodząc do rozpięcia klamry przy moich spodniach.

Nagromadzone we mnie uczucia pożądania i tęsknoty za uwolnieniem, ledwo dawały się znieść. Chwyciłem jej małą dłoń i poprowadziłem pod bieliznę, pozwalając poczuć ciepło mojego pręta, który twardniał z jej dotykiem. Czułem się tak cholernie dobrze. Uniosłem w górę jej nogę i zawiesiłem szczupłe ramiona na mojej szyi, po czym sięgnąłem do kieszeni spodni po prezerwatywę. Zawsze miałem jedną przy sobie, to nawyk z czasów, kiedy pracowałem w barze Madame Yok. Zacząłem rozrywać opakowanie, chcąc jak najszybciej ją założyć, gdy nagle rozległ się dźwięk wibrującej komórki.

    – Przepraszam na chwilę. – Dziewczyna odsunęła swoje usta od moich i z zaskoczonym wyrazem twarzy wpatrywała się w ekran smartfona.

– Proszę, bądź cicho, dzwoni mój chłopak.

Natychmiast poczułem się speszony i tak cichutko, jak tylko potrafiłem, opuściłem w dół jej nogę. Moja partnerka wyglądała na zaniepokojoną.

– Babe! Przyszedłeś? Jestem w ubikacji, za chwilę wychodzę. Poczekaj na mnie przy barze.

Rozłączyła się i odwróciła do mnie z wyraźnym poczuciem winy.

– Przepraszam za to, ale mój chłopak już tu jest. Muszę iść.

    Westchnąłem z rozczarowaniem, po czym spojrzałem w dół na niepotrzebną nikomu erekcję. Powoli mój członek zaczął wracać do normalnego rozmiaru. Było mi niewygodnie i równocześnie czułem się obolały, nie mogąc rozładować nagromadzonego we mnie napięcia. Kobieta szybko pomogła mi się ubrać i wyszła z łazienki, przepraszając mnie po raz ostatni, zanim zniknęła. Zamknąłem drzwi kabiny i przekręciłem zamek. Intensywna tęsknota i pożądanie, które czułem jeszcze przed chwilą, zdążyły się już rozwiać. 

    Nie byłem w stanie nawet samemu sobie pomóc, ponieważ skutecznie rozpraszał mnie dźwięk odgłosów rzygania, dobiegający z kabiny obok. Jakby nie było tego dość, po chwili usłyszałem głos kogoś, kto nagle zawołał moje imię. Wszystko definitywnie wytrąciło mnie z nastroju.

– Porsche! Jesteś tutaj? Young Master jest pijany. Wracajmy!!! – rozpoznałem Arma.

– W porządku! – odkrzyknąłem.

– Lepiej się pospiesz człowieku. Źle z nim.

Spuściłem głowę z frustracji i złości.

    Cholera!!!

    Zajęło mi chwilę, by uspokoić się i wyjść z kabiny, po czym dołączyłem do innych ochroniarzy, by pomóc im wtaszczyć zemdlonego Tankhuna do furgonetki. Był całkowicie nieprzytomny, więc potrzeba było czterech osób, po jednym do każdej ręki i nogi zabalsamowanego w czarnoziem szefa.

Po tym, jak udało nam się położyć go w łóżku, przez chwilę bawiłem się myślą, czy nie obudzić jego ojca, aby rzucił na niego okiem.

    – Jak już skończymy go wycierać, to wreszcie będziemy mogli odpocząć. Zdaje się, że nie mamy już nic innego do roboty. – Pol odłożył ręcznik i nakrył Tankhuna kocem.

Przyłożyłem rękę do jego nozdrzy, by upewnić się, czy nadal oddycha, co wywołało śmiech Arma. Nie mogłem nic na to poradzić. Spał jak zabity. Całkiem na serio obawiałem się, czy przypadkiem nie kopnął w kalendarz. Nie poruszył nawet czubkiem palca. Kto to widział, żeby tyle chlać?

    Po tym, jak upewniłem się, że wszystko zostało zrobione, wyszedłem z sypialni szefa, zamierzając udać się do ogrodu, aby w spokoju zapalić i mając w planach, po powrocie, dołączenie do reszty przy grach wideo. 

    Jednak zanim zdążyłem wyciągnąć papierosa, szybko podszedł do mnie Pete. Wyglądał, jakby skądś wracał, bo w ręce trzymał brązową, papierową torbę, którą gorączkowo próbował mi wręczyć.

– Stary, możesz to za mnie zanieść do pokoju Khun Kinna? Muszę się koniecznie wysikać, bo inaczej zleję się w spodnie. Proszę, to bardzo pilne! – wcisnął mi torbę w dłoń i natychmiast biegiem się ulotnił.

    Byłem trochę zdezorientowany, ale wyglądał, jakby naprawdę nie mógł czekać ani chwili dłużej. Ale zaraz!!! Dlaczego do cholery on mi to wtrynił? I na dodatek mam zanieść to Kinnowi?! Dupek!!! Zwyczajnie zrzucił na mnie swój ciężar! Kurwa! Ja naprawdę nie miałem nastroju, by oglądać twarz tego gościa. Shit!!!

– To pilne, Porsche! – usłyszałem z oddali jego krzyk, kiedy wbiegł do rezydencji.

    Spojrzałem w dół na torbę, a później w górę na drugie piętro, biorąc przy tym głęboki oddech. Z najwyższą niechęcią skierowałem się do wnętrza, by mieć to już za sobą, a po dotarciu do pokoju Kinna, nie zauważyłem nigdzie jego strażników. Pewnie mieli przerwę w pracy. Była już druga w nocy. Czego on, do jasnej cholery, tak pilnie potrzebuje o tej porze?! Nie wie, która jest teraz godzina, czy co? Cholera!!! Podejrzewam, że to były pigułki mające utrzymać go przy zdrowych zmysłach. Pewnie dlatego Pete powtarzał z naciskiem, że to bardzo pilne. 

    Wstrzymałem oddech i bez pukania otworzyłem drzwi jego pokoju. Skoro w normalnych okolicznościach nigdy nie pukałem, to również teraz nie zamierzałem zawracać sobie tym głowy. Ale gdy tylko postawiłem stopę w środku, dotarło do mnie, że akurat w tym wypadku, nie powinienem był zachować się jak pozbawiony manier burak. 

    Zatrzymałem się w miejscu, bo moje ciało zamarło z szoku i miałem wrażenie, że zamarł również świat wokół mnie. Dwie pary oczu patrzyły w osłupieniu na niespodziewane pojawienie się intruza. Miałem przed sobą dwóch facetów. Jednym z nich był, ubrany w szlafrok, siedzący na sofie, Kinn, natomiast drugim nagi mężczyzna siedzący na jego kolanach. Obaj ciasno się obejmowali, a twarz Kinna opierała się o klatkę piersiową partnera i było oczywiste, że zajęci byli uprawianiem seksu. Nie miałem również wątpliwości, że kontynuowaliby swoje zajęcie, gdybym nie wtargnął do salonu. Moje ręce w jednej sekundzie osłabły tak bardzo, że torba wysunęła mi się z dłoni, gdy w tej chwili ostatecznie potwierdziły się wszystkie podejrzenia, z którymi zmagałem się od kilku dni. 

    Powoli spojrzałem w dół i ujrzałem kwadratowe, dobrze mi znane pudełko, które leżało teraz u moich stóp... To były prezerwatywy!!! Nie wiedziałem, jak się zachować, a gdy podniosłem wzrok, moje spojrzenie zderzyło się z uśmiechniętym i milczącym Kinnem.

– Następnym razem pukaj, zanim wejdziesz – rozległ się dźwięczny głos faceta, siedzącego na kolanach mojego byłego szefa.

    Hmmm… wyglądał jakoś znajomo, zupełnie, jakbym widział go wcześniej w telewizji. Z całą pewnością był celebrytą.

    – Eeee, Pete chciał, żebym ci je przyniósł. – Wskazałem na podłogę i nie mając pojęcia co dalej robić, błyskawicznie odwróciłem się i wyszedłem z pokoju goniony ich głośnym śmiechem. Serce biło mi non stop jak szalone, ponieważ ciągle trwałem w totalnym szoku po tym, co właśnie ujrzałem. Szybko pokonałem drogę w dół i znalazłem się w ogrodzie. Wiedziałem, że moja twarz musiała być po tym wszystkim bardzo blada.

    – Co się dzieje? – spytał uśmiechnięty Pete, spokojnie paląc papierosa.

– Kurwa, Pete! – wykrzyknąłem, gdy zobaczyłem, że mój przyjaciel zwyczajnie się ze mnie naśmiewa.

– Pomogłem ci znaleźć odpowiedź, której już od jakiegoś czasu dziwnymi sposobami szukałeś – zażartował.

Mhm, rzeczywiście nie miałem już żadnych wątpliwości co do orientacji Kinna. Ale nadal czułem się kompletnie zaskoczony.

– Nie było lepszego sposobu, żeby mi to uświadomić? – wyskoczyłem z pretensjami, nie potrafiąc się otrząsnąć.

– Hej! Gdybym ci powiedział wprost, to pewnie byś mi nie uwierzył. – Pete zachichotał, a później zaśmiał się pełną piersią.

    Zacząłem czuć się zdenerwowany, wiedząc, że stałem się ofiarą jego perfidnego planu. Było jasne, że nie było w tym nic przypadkowego. On po prostu chciał, żebym zobaczył to na własne oczy!

– A skąd wiedziałeś, do czego zmierzam, zadając wszystkim te pytania? – chciałem zrozumieć.

– … Cóż. Nietrudno było się domyślić. Bombardowałeś wszystkich mętnymi pytaniami albo wyczyniałeś różne idiotyzmy. Poza tym wiem więcej niż myślisz – gestem wskazał plastry na mojej szyi, powodując, że poczułem przebiegający mnie dreszcz.

    Cały ten czas, kiedy Kinn ssał moją szyję, całował i robił dwuznaczne komentarze, to służyło to podrywowi? To dlatego, że jest gejem?! 

    Kurwa mać! Cholera, Porsche! Nic dziwnego, że bez pyskówki pozwolił ci zdjąć spodnie i pozostać w bieliźnie! Kurwa!!!

– Jesteś cholernie przebiegły!!! Powinienem był podejrzewać, że coś jest nie tak. Shit!!! – kontynuowałem pod adresem Pete’a.

– Khun Kinn lubi mężczyzn. Hehe – odpowiedział ze śmiechem Pete.

Nie wiem, po co to powiedział, ale byłem w szoku. Teraz już naprawdę to do mnie dotarło!

    Cholera, Kinn! Czyżby wszystko to, co robiłeś, było częścią twojego planu, żeby mnie zdobyć? Czy to jest właśnie to? Cholera!!!

    Nie mogłem pozbyć się tych myśli z głowy, więc prawie całą noc nie zmrużyłem oka, odtwarzając w kółko wszystkie obrazy. Myślałem o wszystkim, zastanawiając się, czy były jeszcze jakieś momenty, w których narażałem się na ryzyko. Wróciłem do nocy, kiedy pijany zemdlałem na jego łóżku. Do chwil, kiedy mnie całował. I do momentu, kiedy złapał moją rękę i położył na swoim kroczu tamtego ranka. Pamiętałem doskonale, co wyczułem pod moją dłonią. Jego członek błyskawicznie zaczął twardnieć, gdy tylko go dotknąłem, ale nawet nie pomyślałem, że ten stan mógłby mieć związek ze mną. Założyłem, że to zwyczajny poranny wzwód. Nic wielkiego. Normalka… Shit!

    Teraz wiem, co naprawdę do mnie czujesz... A może nie?

    Nie chciałem być tak pewny siebie, żeby myśleć, że go pociągam. Przypomnieli mi się jego poprzedni partnerzy, wszyscy bez wyjątku byli sławnymi modelami, aktorami czy celebrytami. Wrrr! W końcu zrozumiałem, dlaczego wszyscy odwiedzający go późną nocą przyjaciele, wychodząc, wyglądali tak, jakby właśnie wracali z wojny. Ten facet był prawdziwym psycholem. I kolejna rzecz… Czy patrząc na mnie, nie dostrzegał, że nie pociągają mnie te same rzeczy co jego? Sposób, w jaki ze mną flirtował i mieszał mi w głowie, był prawdopodobnie jego zwyczajnym sposobem zwracania się do kochanków. Jeśli tak było, to by oznaczało, że prawdopodobnie Pete również doświadczył tego co ja.

    Cholera Kinn, byłem już ostrożny, będąc przy tobie wcześniej, ale teraz będę miał się jeszcze bardziej na baczności.

    Minął kolejny dzień. Właśnie skończyłem zajęcia i teraz niespiesznie jechałem do rezydencji, próbując cieszyć się widokiem po drodze. Nie da się ukryć, że chciałem wydłużyć czas, który dzielił mnie od dotarcia do celu. Jednak bez względu na to, jak wolno posuwałem się naprzód, nieuchronnie zbliżałem się do mojego prywatnego piekła, które inni nazywali posiadłością. Przyspieszyłem, ale musiałem natychmiast ostro zahamować, bo jadący złym pasem samochód znienacka mnie wyprzedził, prawie powodując wypadek. Koło mojego motocykla lekko odbiło się od chodnika, ale na szczęście udało mi się zatrzymać i zapobiec przewróceniu pojazdu.

    – Uważaj, gdzie jedziesz! – Postawiłem podpórkę na chodniku i zdjąłem hełm, po czym przeczesałem z frustracją włosy i wkurzony udałem się w kierunku winowajcy, który zatrzymał obok swój czarny samochód.

– Czy mojemu samochodowi nic się nie stało?!

Młody człowiek ubrany w czarną zapinaną na guziki koszulę i czarne spodnie szybko z niego wyskoczył, aby sprawdzić, czy nie ma zadrapań.

– Twój samochód jest w porządku! Dlaczego nie zapytasz mnie, czy nic mi nie jest?! – warknąłem na niego.

Czy ty nie masz sumienia? To ty wjechałeś na zły pas i zajechałeś mi drogę!

    – Dlaczego nie jeździsz ostrożniej? – usłyszałem.

– To ty musisz, kurwa, prowadzić ostrożniej! Gdybym jechał szybciej, byłbym już martwy! – Odpowiedziałem ze złością, opierając dłonie w pasie.

– W takim razie wyjaśnijmy to na posterunku policji... Idziemy!

Podszedł do mnie i łapiąc za ramię, próbował wciągnąć do swojego auta. Byłem zdezorientowany tym, co się dzieje, ale instynktownie zareagowałem szybkim szarpnięciem.

– Dlaczego do cholery miałbym z tobą jechać? Z twoim samochodem nic się przecież nie stało!

– Wyjaśnijmy to na komendzie. Wsiadaj!!!

    Znów złapał mnie za ramię, tym razem trafiając w miejsce, gdzie trafiła mnie kula. Poczułem ostry ból, ale nie byłem w stanie się uwolnić, ponieważ z całej siły zaciskał swój chwyt.

– Co ty do cholery robisz? Puszczaj! – wydarłem się na niego ze zmarszczonymi brwiami. Nie poddawał się, z całej siły próbując zaciągnąć mnie do auta. Już czułem, że coś jest zdecydowanie nie w porządku.

– Wsiadaj do samochodu!

Onieśmielający, podejrzanie wyglądający mężczyzna podwoił swój wysiłek, aby mnie tam zawlec, chwytając moje drugie ramię i nie ustając w staraniach.

– Wsiadaj do samochodu!!!! Nie zmuszaj mnie do użycia siły! – Zagroził i pociągnął jeszcze mocniej.

– Puść mnie!

Podniosłem nogę i zasunąłem mu kopa. Planowałem się cofnąć i przyłożyć mu porządniej, ale z tyłu usłyszałem znajomy głos.

    – Porsche! Czy wszystko w porządku? – drań usiłujący zaciągnąć mnie do auta, zatrzymał się w miejscu i wpatrywał w Pete'a.

– Ten dupek próbuje siłą zawlec mnie na posterunek policji! Skurwiel! – odpowiedziałem ze złością.

    Pete, z lodem na patyku w dłoni, podszedł bliżej i wlepił wzrok w mojego przeciwnika. Zauważyłem, że pracownik sklepu „7–Eleven” oraz przechodzący obok, zatrzymywali się, by popatrzeć na to, co się tutaj dzieje. Niektórzy nawet wyciągnęli swoje telefony, aby przygotować się do filmowania tego, co miało się jeszcze wydarzyć.

– W czym problem? – warknął groźnie Pete.

– Dobra! Nie będę wnosił oskarżenia. Następnym razem jedź ostrożniej! – powiedział facet, po czym natychmiast wsiadł do auta i odjechał.

Ten skurwiel musiał być szalony! Osobą, która powinna to powiedzieć, jestem ja!!!! 

    To ty zajechałeś mi drogę! A na dodatek usiłowałeś siłą wciągnąć mnie do twojej bryki! Kurwa!!!

    Byłem nieco zaniepokojony tym, co się wydarzyło, ponieważ odnosiłem wrażenie, że była to zaplanowana akcja, a nie zwykły wypadek. Ale może za bardzo się w to zagłębiam? To prawdopodobnie nic takiego.

– Co ty tu robisz? – Zapytałem liżącego loda Pete'a, podczas gdy moje oczy śledziły znikający w oddali czarny samochód.

– Och, byłem akurat w sklepie obok, kupując przekąski, gdy usłyszałem jakieś zamieszanie, więc wyszedłem zobaczyć co się dzieje. – podniósł do góry reklamówkę z logo „7–Eleven”.

– A jak się tu dostałeś? – drążyłem.

    Mój przyjaciel ubrany był w prywatne ciuchy, więc prawdopodobnie czekał na rozpoczęcie swojej zmiany.

– Przeszedłem się tutaj, sklep jest przecież tuż obok. Ale co z tobą? Wszystko ok?

– Nic mi nie jest.

Uruchomiłem motocykl, kazałem Pete'owi usiąść za mną i włączyłem się do ruchu.

    – Jesteś pewien, że wszystko w porządku...? – Pete powtórzył swoje pytanie po tym, jak zaparkowałem motocykl w garażu.

– Tak, nic mi nie jest.

– W porządku, idę się przebrać – powiedział, odchodząc w kierunku naszych kwater.

    Z westchnieniem zmierzwiłem włosy, po czym sprawdziłem twarz w lusterku, a po chwili, z najwyższą niechęcią skierowałem kroki w stronę tej „bramy piekieł”.

    Och!

    Zatrzymałem się i musiałem cofnąć na widok wysokiego, uśmiechniętego faceta. Wyglądał jak ktoś przepełniony radością na mój widok. I nawet ekstrawagancka fryzura nie była w stanie zepsuć jego wyglądu. 

No świetnie! Widzę, że zjawiłeś się, by powitać mnie w piekle!

– Nareszcie się zjawiłeś! Jestem taki szczęśliwy. Wooow! Jeździsz tak zajebistym motocyklem?

Przekląłem w duchu na widok Tankhuna głaszczącego ręką siedzenie maszyny.

– Zgadza się… Czy udało ci się już wytrzeźwieć, Young Master? – zapytałem, ale po prostu mnie zignorował.

– Obłędny!!! Jesteś absolutnie odjazdowy, a twój bike jest taki zabójczy!!! Też chcę taki być! Możesz mnie nauczyć prowadzić, dobrze? Proszę? Proszę? Proszę? Proszę? Proszę? Proszę? Proszę?

    Nie czekając na moją odpowiedź, uniósł nogę i wygodnie rozsiadł się na siedzeniu, błagając, bym nauczył go prowadzić. Z całą pewnością wyglądałem na oszołomionego i czułem się tak, jakbym miał się za chwilę udławić. Jeśli ten idiota się wywali, to co mam wtedy zrobić? Chyba już kompletnie oszalał!

    – Tankhun!!! Podejdź tu! – uratował mnie głos Khun Korn'a. 

Z ulgą patrzyłem, jak zsiada z motoru i kieruje się w stronę swojego ojca. Po chwili odwrócił się i wskazując na mnie ręką, zażądał, żebym poszedł w jego ślady. 

(Westchnienie...)

Czy nadejdzie kiedyś taki dzień, że bez przeszkód uda mi się wejść do tego domu? Czy to było naprawdę zbyt wygórowane życzenie, by chcieć kilku minut luzu, zanim rozpocznie się moja zmiana?

– Co jest tato? – Tankhun położył ręce na biodrach i spojrzał gniewnie na swojego, siedzącego przy ogrodowym stole, ojca.

Arm, Pol i Jade stali obok ze spuszczonymi głowami.

– Co ty, kurwa, zrobiłeś tym chłopakom....? – Khun Korn pstryknął głośno na Tankhuna, ale ten imbecyl pozostał niewzruszony.

– Czyż to nie jest fajne tato? To styl gangsterski. – Tankhun położył rękę na ustach, usiłując powstrzymać śmiech.

    Ja również z ogromnym wysiłkiem powstrzymywałem objawy wesołości.

– Wrrrr, doprowadzacie mnie do szału. Kto polecił wam zrobić sobie takie kolorowe fryzury? Ty też Tankhun! Już od samego patrzenia na twoją głowę, nawet z wielkiej odległości, cholernie bolą mnie oczy. Wyglądasz jak papuga! Khun Korn położył dłonie na skroniach, kręcąc ze zmęczenia głową.

– Co masz na myśli tato? Ludzie będą wiedzieć, że wszyscy należymy do tej samej załogi! Cała nasza czwórka! – rzucił śpiewnym głosem radosny Tankhun.

    Rany boskie chłopie, gdybym był twoim ojcem, to bym cię wydziedziczył!

    – A wy co? Jak mogliście pozwolić mu na takie szaleństwo? Zwłaszcza ty Jade, nie jesteś już taki młody. Nie obchodzi cię, co pomyśli twoja żona i dziecko? – Khun Korn najwyraźniej jeszcze tego nie przetrawił.

– To jest naprawdę super fajne, tato. Też cię tam zabiorę, żebyś miał taką fantastyczną fryzurę jak my. Czy to nie jest świetny pomysł? W pomarańczowym będzie ci naprawdę do twarzy, tato!

Tankhun podbiegł do ojca, objął go ramieniem, po czym wyrwał sobie kilka kolorowych warkoczyków i umieścił je na jego głowie. Następnie dał krok do tyłu, żeby objąć wzrokiem cały obraz.

(Westchnienie…)

– Natychmiast zmień fryzurę. W niedzielę jest duży uroczysty bankiet i niech mnie szlag trafi, jeśli pozwolę ci pójść tam z takimi kolorowymi włosami. Umarłbym ze wstydu. Khun Korn szarpnął za rękę swojego chichoczącego syna.

Po chwili szef mafii pytająco spojrzał na mnie:

– Jak udało ci się z tego wybrnąć, Porsche?

    Stałem tam szeroko uśmiechnięty. I to nie dlatego, że miałem radochę śmiejąc się z ich pecha, ale ten obrazek był po prostu zajebiście zabawny.

Przez chwilę pomyślałem, że mój szef miał naprawdę przystojnego syna, ale co mu z tego, skoro jego dziecku brakowało kilku klepek.

– Mój uniwersytet nigdy by na coś takiego nie pozwolił, Khun Korn.

– Jesteś całkiem zaradny.

– No już dobrze, w porządku. Pójdziecie do fryzjera, żeby wrócić do waszych poprzednich fryzur. Mam na myśli zarówno szefa, jak i wszystkich jego ochroniarzy… Wyglądacie jak banda, fruwających po domu, egzotycznych ptaków! 

– Tato. Tato. Tato. Tato. Chcę się nauczyć prowadzić motocykl! Porsche przyjechał tu dzisiaj na takiej wystrzałowej maszynie i wyglądał naprawdę odlotowo.

Khun Korn znów spojrzał na mnie, po czym zwrócił się w stronę swojego syna.

– Szukasz kłopotów?

– Proszę? Proszę? Proszę? Proszę? Proszę? Proszę? Będę jeździł wokół domu. Pozwól, żeby Porsche mnie nauczył – błagał Tankhun, ocierając się o ramię ojca swoją tęczową główką. 

    (Westchnienie).

– W takim razie, rób co chcesz. Ale nie wychodź poza posiadłość. – wyczerpanym głosem odpowiedział na jego błaganie Khun Korn. 

– Czyżbyś się o mnie martwił, tato? 

– Nie. Jestem tylko zakłopotany. Nie daj Boże, że zobaczy cię ktoś z naszych znajomych. Idź. Idź. Idź i rób co chcesz. Porsche, naucz go proszę. To zdecydowanie lepsze niż widzieć go siedzącego przed telewizorem i oglądającego te durne seriale. Przynajmniej nie gania za moimi ochroniarzami, żeby ich musztrować.

Uśmiechnąłem się i w odpowiedzi skinąłem głową.

    – Tato! A cóż to za kolorowe stworzenie? – rozległ się kolejny głos, który należał do właśnie nadchodzącego wysokiego, podobnego do Tankhuna i Kinna, młodego mężczyzny o azjatyckich rysach. 

– Tato, kto to jest? – najstarszy syn wskazał na twarz, która śmiała się z jego fryzury.

– Wow!!! Co to za gówniany fryz?! Hahaha!

– Nie twój interes!!! Nie bądź taki wścibski, ty synu kurwy! – wykrzyknął Tankhun, do faceta zwijającego się ze śmiechu i wskazującego na jego głowę.

– Jak śmiesz obrażać swoją matkę, Tankhun? – Khun Korn podniósł głowę, by go zbesztać.

– Powiedz mu prawdę, tato, o tym, czyim jest synem. Synowie tego domu mają mieszane rysy twarzy. Jedynie on ma wyłącznie azjatyckie cechy wyglądu.

– Mam tę samą matkę co ty, draniu! 

    Właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że ten facet to Kim, najmłodszy z braci. To pierwszy raz, kiedy go spotkałem.

    – Nie wierzę ci! Jesteś synem jakiejś dziwki! Synem dziwki, synem dziwki! Kim jest synem kurwy, kurwyyyyy.

Tankhun darł gębę, biegając w kółko po ogrodzie i naśmiewając się ze swojego brata, zanim złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą w kierunku garażu.

– Trzymaj się ode mnie z daleka, bo inaczej skopię ci tyłek. – Kim groźnie wskazał na Tankhuna, po czym zniknął w ogrodzie.

    – Naucz mnie. Naucz mnie. Naucz mnie. Naucz mnie. Naucz mnie.

Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko poddać się sytuacji. Byłem zbyt leniwy na to, by się z nim kłócić. Poza tym szczerze wątpiłem, że miałbym jakiekolwiek szanse, by wygrać tę dyskusję. Chwyciłem więc mój kask i popchnąłem motocykl w stronę tęczowego chłopaka. 

– Young Master, tutaj masz przycisk zapłonu, tu jest przepustnica, ale postaraj się za mocno nie przyspieszać. I cały czas pamiętaj o tym, by utrzymać równowagę.

    Tankhun siedział już na mojej motocrossowej maszynie i słuchał pilnie wszystkich instrukcji. Po tym jak skończyłem, pozwoliłem mu przejechać się wokół rezydencji. Na szczęście posesja była tak ogromna, że miał dużo miejsca, by móc tu jeździć.

– To takie proste – wykrzyknął do mnie z zachwytem.

– Proszę jechać powoli, silnik ma niezłą moc. – ostrzegłem go. Wcale nie martwiłem się o niego, tylko o mój ukochany motocykl.

    Lepiej, żebyś się nie przewrócił, bo ci jeszcze dokopię.

    – Och, hej Kinn! Czy nie wyglądam odjazdowo?

Spojrzałem w bok i ujrzałem opierającego się o filar w pobliżu wejścia do domu, Kinna. Patrzył uważnie na przejeżdżającego obok brata. Szybko odwróciłem wzrok i skierowałem go w stronę Tankhuna.

– Co ty do cholery robisz? – zapytał go Kinn ze zmarszczonymi brwiami. 

– Robię pranie. A co, ślepy? Nie widzisz, co robię, czy jak?

    Tankhun kontynuował jazdę w kółko, a po chwili dodał gazu i nabrał tempa. Przestałem za nim biegać i po prostu stałem obserwując jego jazdę. Nie tylko Kinn, ale i Kim wraz z ochroniarzami z całego domu dołączyli do nas, by patrzeć na jego popisy.

– Czy mogę przejechać się na jednym kole, tato?

Mimo, że syn miał niezłą radochę, na te słowa jego ojciec wyraził stanowczy sprzeciw. Spojrzałem na swój motocykl w najwyższym stopniu zaniepokojony i zmartwiony, że coś mogłoby się z nim stać. Nie zauważyłem, kiedy Kinn podszedł bliżej, ale gdy stanął tuż za mną natychmiast się od niego odsunąłem.

    – Czy twoje ramię ma się lepiej? – spytał troskliwie.

– Young Master to jest przycisk kierunkowskazu – wykrzyknąłem. 

Po chwili poczułem się jeszcze bardziej nieswojo, kiedy spostrzegłem, że Kinn znów się do mnie przysunął.

    – Co się dzieje? Czyżbyś próbował mnie unikać? 

Nie odpowiedziałem, przybierając na pozór niewzruszoną postawę. Jego obraz, który nieoczekiwanie ostatnio ujrzałem sprawiał, że nie czułem się bezpiecznie przebywając w jego towarzystwie. Byłem zdecydowany, by się nie odwracać, a że stał za moimi plecami, to nie sposób było odgadnąć, jaki wyraz malował się na jego twarzy.

    – Jak mam hamować? Jak używać hamulców!!!? – okrzyk Tankhuna natychmiast mnie zelektryzował. 

– Hamulce są na kierownicy, tak jak w rowerze, Young Master.

Z niesmakiem patrzyłem na rozbawionych gapiów. Najbardziej radosny wydawał się być Kim, który wybuchy śmiechu przeplatał paletą wymyślnych przekleństw pod adresem swojego najstarszego brata.

– Mówię do ciebie. Czyżbyś zapomniał zabrać dzisiaj ze sobą swojego języka? W normalnych warunkach już byś mi tu pyskował – chichotał obok mnie Kinn.

– Jeśli jesteś taki głupi, to powinieneś jeździć po okolicy na swoim trójkołowcu! – nie żałował sobie Kim.

– Kim jesteś synem kurwy! – odkrzyknął Tankhun co sił w płucach, czym rozjuszył go do tego stopnia, że Kim zdjął jeden ze swoich butów z zamiarem rzucenia nim w najstarszego brata.

– Pokaż mi ramię.

    Poczułem dreszcze i gęsią skórkę na myśl o tym, że jest gejem, a tak bezceremonialnie mnie dotyka. Szybko spróbowałem zabrać rękę, ale w odpowiedzi na mój manewr tylko mocniej zacisnął uchwyt, wywołując tym ból.

– Puść...

– Dlaczego jest taka czerwona?

    To dlatego, że ciągle jakieś dupki ciągną mnie za rękę. Cholera

Przypomniał mi się ten skurwiel, który w drodze do rezydencji przeciął mi drogę swoim samochodem. On też z całej siły boleśnie ściskał moje ramię.

– Czy to przeze mnie. Od wczoraj? – Kinn wydawał się skruszony.

– Mhm – odchrząknąłem, kłamliwie zrzucając na niego całą winę, w nadziei, że przestanie mnie dotykać. W reakcji na jego bliskość czułem wyraźne dreszcze.

– W takim razie pozwól mi zająć się raną. 

Pochylił się, zbliżając swoją twarz do mojej. Cofnąłem się, ale ramię nadal pozostawało w jego uścisku.

– Nie przeszkadzaj! – krzyknąłem wyrywając rękę, ale nadal nie puszczał.

Rozejrzałem się dookoła, sprawdzając czy nikt nie zwracał na nas uwagi. Najwyraźniej wszyscy doskonale się bawili, śmiejąc się z poczynań Tankhuna.

    – Gdzie są hamulce?! Gdzie są hamulce?!

– Witaj, bracie. – usłyszałem i odwróciłem się w kierunku głosu nowego przybysza.

– Och Vegas – przywitał go z uśmiechem Kinn, rozluźniając uchwyt na moim ramieniu. Szybko skorzystałem z okazji, by zabrać rękę. Vegas przechylił lekko głowę, rejestrując ten gest i szeroko się do mnie uśmiechnął. 

– Co kombinujecie? Jest tu tak wesoło – rozejrzał się dookoła. 

– Tankhun ćwiczy jazdę na motocyklu. Czy coś jest nie tak, że przyjechałeś aż tutaj?

    Zdecydowałem się na taktyczny odwrót, ale w odpowiedzi na mój manewr, Kinn zablokował mi drogę.

    – Przyniosłem dokumenty, które będą potrzebne w niedzielę, żeby wujek Korn mógł je przejrzeć i podpisać. – zdezorientowany Vegas wpatrywał się w Kinna i we mnie.

Podniósł brwi, gdy zobaczył, że wygłupiamy się jak małe dzieci, bo gdy tylko zrobiłem krok w lewo, ten dupek znów stanął mi na drodze i robił to samo w odpowiedzi na każdy mój kolejny ruch. Jego zachowanie zaczęło działać mi już na nerwy.

– Hm... Nie było potrzeby, żebyś sam tu przychodził. Mogłeś wysłać któregoś z podwładnych, żeby cię wyręczył – odpowiedział Kinn.

Mimo, że uprzejmie rozmawiał z krewnym, równocześnie prowadził ze mną swoistą wojnę nerwów. Nieważne, w którym kierunku próbowałem się udać, Kinn nieodmiennie blokował mi drogę ucieczki. 

– Cholera Kinn! – wymamrotałem, nie chcąc wywoływać sceny krzycząc na niego w obecności członka klanu Minor, ale było już za późno na zachowanie pozorów.

– Byłem akurat w tej okolicy... Wygląda na to, że ty i Porsche jesteście dość blisko – skomentował Vegas z uśmiechem, wpatrując się równocześnie z zainteresowaniem we mnie i swojego kuzyna. 

– Chcę się zbliżyć… – dotarł do mnie cichutki szept. Nie byłem pewien, czy również Vegas usłyszał jego słowa. Spojrzałem w górę na Kinna, który próbował ukryć swój ciepły uśmiech.

– Cofnij się. Twój brat nie wie, jak używać hamulców. Pójdę mu pomóc – zwróciłem się do niego łagodnie, zdając sobie sprawę z tego, że jesteśmy uważnie obserwowani przez jego kuzyna. 

    Gdyby nie to, że jest tu twój ojciec, to bez wahania i z największą przyjemnością skopałbym ci dupsko. 

Zanim jeszcze zdążyłem uwolnić się od Kinna, rozległ się donośny głos najstarszego z braci.

– Vegas! Co ty tu, do cholery, robisz? – wydarł się, spoglądając na kuzyna i jednocześnie przekręcając przepustnicę.

– Witaj starszy bracie. Hej... Hej, wielki bracie!!! Czekaj! Hej!

– Young Master, nie!!! 

– Co do cholery???!

    Wszyscy wokół, w tym Kinn i ja, staliśmy nieruchomo w szoku po tym, co właśnie się wydarzyło. Wszystkie pary oczu zwrócone były w kierunku, znajdującej się na samym środku posesji, fontanny. Dźwięk śmiechu Kima przerwał pełną zgrozy ciszę. Po chwili, zupełnie bez opanowania, śmiali się już wszyscy.

    Tankhun skręcił kierownicą i przyspieszył z zamiarem wjechania w Vegasa. Ten, na szczęście, zdążył uskoczyć mu z drogi. Niestety kierowca stracił kontrolę nad pojazdem, nie zdążył zahamować na czas i z impetem przyłożył w bok fontanny. Tankhun przeżył mokre lądowanie, taplając się w wodzie, a motocykl przejechał bez kierowcy jeszcze kilka metrów. Mimo że widok mojego motocykla w takim stanie wywoływał ból serca, to również nie mogłem przestać śmiać się z Tankhuna, którego głowa zanurkowała pod wodą.

– Hahahahahaha. Karma to prawdziwa suka. Zawsze cię dopadnie! Akurat tutaj wykonała kawał dobrej roboty – krzyknął pod adresem brata ryczący ze śmiechu Kim. 

    Zarówno Kinn jak i Kim śmiali się z pechowego motocyklisty tak mocno, że aż pochylali się, z ledwością chwytając powietrze. To było dziwne uczucie widzieć tę ich niespodziewaną stronę. Nie wiedziałem, że potrafią tak radośnie i bez zahamowań się śmiać. Wydawali się być teraz o wiele bardziej ludzcy. Po chwili zauważyłem, że szampańską zabawę mieli nie tylko bracia, ale również Khun Korn, który śmiał się tak bardzo, że po jego policzkach spływały łzy.

    Po chwili Arm i Pol podeszli do fontanny, aby wyłowić z niej Tankhuna. 

– Fuck you, Kim! Zamknij się!!! Miałeś być po mojej stronie!

Tankhun syknął na brata, po czym odwrócił się, by spojrzeć na Vegasa, który śmiał się tak mocno jak wszyscy inni.

– Aha, zapomniałem!!! Hej, Vegas! Dlaczego ośmielasz się nabijać z mojego brata? Tylko ja mam prawo się z niego śmiać! Hahahahaha. – słowa Kima w niczym nie przypominały reprymendy, bo ani na chwile nie potrafił stłumić swojego rozbawienia. 

– Wielki bracie, jeśli chciałeś poćwiczyć pływanie, zamiast jazdy motocyklem, to dlaczego tego nie powiedziałeś? Hahahahahaha. Czy wszystko w porządku? Nie uderzyłeś się w głowę ani nie nabiłeś sobie guza, prawda? – zatroszczył się Vegas. 

    Ironiczne słowa kuzyna sprawiły, że Tankhun miotał się w wodzie, wykrzykując stek przekleństw. Khun Korn postanowił interweniować.

– W porządku. W porządku. Wystarczy. Wejdźmy do środka. Vegas, zostań i zjedz kolację ze swoim wujkiem.

    Ojciec skinął na synów i bratanka, aby dołączyli do niego w rezydencji. W oddali wyraźnie słychać było zawodzenie Tankhuna:

– Dlaczego go zaprosiłeś?

– Tak wujku... Zaraz przyjdę. Och, Porsche, minąłem dziś po drodze twój uniwersytet, ale nie miałem okazji, żeby wejść i się przywitać, więc kupiłem dla ciebie trochę smażonej wieprzowiny i ryżu od cioci Chok, wiem, że je lubisz – Vegas wręczył mi torbę. 

        Kinn, który nie poszedł za ojcem do środka, zmrużył oczy spoglądając na Vegasa i mnie.

– Och, dziękuję... – przyjąłem z uśmiechem prezent.

Ten drań był naprawdę przyjazny. I akurat trafił na idealną porę. Jeszcze nie jadłem kolacji, a dania w tym domu zawsze były dla mnie zbyt pikantne i zawierały mnóstwo warzyw, których nie trawiłem. To tak, jakby doskonale wiedział, czego chcę.

– Czas wejść do środka. – powiedział lodowatym głosem Kinn, odwracając się w kierunku wejścia. Vegas mruknął coś pod nosem, po czym udał się za nim.

    Nareszcie!!! Kolejny szalony dzień dobiegł końca, a ja zastanawiałem się jakie idiotyzmy zaserwuje mi jeszcze dzisiejszy wieczór. Podniosłem swój motocykl, aby odstawić go do garażu. Na szczęście nie miał żadnych zadrapań ani innych śladów po wypadku. Wreszcie miałem okazję się zrelaksować, bo przecież ledwo co zjawiłem się w pracy, a już czułem się skonany. 



Tłumacz: Juli.Ann

Korekta: Baka



Poprzedni 👈             👉 Następny 




Komentarze

Popularne posty