KP – Rozdział 3
Polowanie
Wpatrywałem
się w odbicie w lustrze. Na mojej szyi widniały ciemnoczerwone ślady
ugryzienia. Z rany sączyła się jeszcze odrobina krwi, a sina skóra wokół
zaczynała zmieniać kolor na lekko purpurowy z domieszką żółci. Przechyliłem
głowę na bok patrząc na Biga, mojego najbardziej zaufanego ochroniarza, który
oczyszczał ranę wacikiem i pomstował na winowajcę.
– Czy jest pan pewien, że
naprawdę chce go pan mieć za ochroniarza, Khun Kinn? – zapytał z dezaprobatą w
głosie, dezynfekując ranę jodyną i wywołując tym dreszcze na moim kręgosłupie.
– A czemu nie?
Spojrzał jeszcze raz na ślad po ugryzieniu
i westchnął.
– Proszę tylko spojrzeć co
zrobił. Może powinienem na niego jutro zapolować i dać mu nauczkę, za to jak
pana potraktował?
– To z całą pewnością nie
spodobałoby się mojemu ojcu – przywołałem go surowo do porządku.
– Nie wiem, co szef zobaczył
w tym facecie. Dwa razy pozostawił pana samemu sobie, a teraz na dodatek
zranił. Jak zamierza pan utrzymać kogoś takiego na smyczy?
Kontynuował swoją gadaninę
do momentu, kiedy rzuciłem mu ostrzegawcze spojrzenie… Zdając sobie sprawę, że
zaczyna mnie irytować przeniósł uwagę na opatrywanie moich ran. Szczerze
mówiąc, obawy Biga nie były bezpodstawne. Wcale nie paliłem się do tego, żeby
Jom został moim ochroniarzem. Z doświadczenia wynikało, że dbał tylko o swój
własny interes i nie było w nim żadnych cech, które czyniłyby go odpowiednim do
tej pracy.
Biorąc pod uwagę, że jedyne
co go interesowało to pieniądze, można było śmiało założyć, że bez wahania
wbiłby mi nóż w plecy, gdyby przytrafiła mu się lepsza oferta. Byłem pewien, że
łatwo dałby się kupić, więc o lojalności można było zapomnieć. Ale co mi
pozostawało? Mój ojciec obejrzał nagrania z kamer ochrony Root Club chcąc
zidentyfikować gangsterów, którzy porwali i torturowali mnie przez trzy doby.
Przy okazji skupił całą swoją uwagę na kimś o wiele bardziej interesującym… Na
Jomie… Ten dupek co prawda uratował mnie dwa razy w ciągu dwóch dni, ale
przecież zamiast altruizmem kierował się wyłącznie chęcią zysku!
„Szybko znajdźcie tego
faceta i zwerbujcie go do nas, zanim zrobi to ktoś z konkurencji. Jeśli się do
nich przyłączy, możemy oczekiwać, że wiecznie będzie cierniem w naszym boku.”
Słowa ojca ciągle tłukły mi
się po głowie. Ten gościu niewątpliwie posiadał umiejętności, by odeprzeć
każdego, kto go ścigał. Przecież z dziecinną łatwością rozłożył na łopatki całą
bandę zbirów. Pewnie to właśnie zaimponowało mojemu ojcu tak bardzo, że
koniecznie postanowił go znaleźć. I zgadzałem się z nim, aczkolwiek moją
motywacją było coś zupełnie innego. To co rozpoczęło się jako pokojowe
negocjacje, w mgnieniu oka nabrało dla mnie znamion zemsty. Chciałem go
znaleźć, by wyrównać rachunki. Nigdy w życiu nikt nie odważył się zrobić mi
czegoś takiego...
…
..
.
Na uniwersytecie
– Który z twoich
sadystycznych kociaków ośmielił się zrobić ci coś takiego? Hahaha!
Time zawył ze śmiechu na widok dużego
plastra, który zobaczył, gdy usiadłem z nim pod budynkiem wydziału.
– Możesz już iść – zwróciłem
się do Biga, który podrzucił mnie na uczelnię.
Zwykle przyjeżdżałem tu sam, ale z powodu
ostatnich wydarzeń ojciec nalegał, aby ktoś, dla bezpieczeństwa, mnie
eskortował.
– Po zakończeniu wykładów
będę czekał na pana w zwykłym miejscu – odpowiedział mój ochroniarz na
pożegnanie.
– W porządku. Nie zapomnij
udać się pod adres, który ci podałem. Ten drań ma na imię Jom! – przypomniałem
mu.
– Co się dzieje? – zapytał
Tay.
– Mój ojciec poprosił mnie,
żebym kogoś dla niego upolował.
– Zgaduję, że rywalizująca
rodzina znowu sprawia kłopoty. Nie było cię przez trzy dni. Znowu cię porwali?
Tay złapał mnie za podbródek i dokładnie
oglądając moją twarz obrócił ją w lewo i w prawo.
– A co myślałeś!? Ale akurat
ten facet, którego szukam, nie należy do rodziny Minor.
– Tylko?
– To on jest za to
odpowiedzialny... – usunąłem z szyi plaster, żeby moi przyjaciele mogli
zobaczyć dzieło tego skurwiela.
– Cholera!!! – zgodnie
wykrzyknęli Time, Tay i Mew.
Pulsujący ból, który czułem
ciągle podsycał moją wściekłość. Pragnienie zemsty nie słabło, tylko rosło z
każdą minutą fizycznego cierpienia.
– Lepiej, żebym nie zaraził
się wścieklizną ani żadnym wirusem przenoszonym przez ślinę.
Nie przejąłem się zbytnio
prośbą ojca, by Jom został u nas ochroniarzem. Jedyne o czym myślałem to
satysfakcja, którą poczuję, gdy moja pięść wyląduje na jego twarzy.
Opowiedziałem całą historię zaciekawionym przyjaciołom. W końcu znali mnie od
gimnazjum i wszystko o mnie wiedzieli. Oprócz nich nie byłem blisko z nikim
innym z mojego wydziału i nie miałem zamiaru nawiązywać żadnych znajomości.
Szczerze mówiąc, moje kontakty społeczne były dość ograniczone. Tay zawsze
powtarzał, że kiedy na kogoś patrzę wygląda to tak, jakbym w myślach układał
plan zabicia jego rodziny. Nikt nie śmiał ze mną zadzierać, bo wszyscy
doskonale wiedzieli kim był mój ojciec. Mew odwrócił się i spojrzał na Time'a.
– Znasz wielu ludzi, prawda?
Zdaje się, że Jom z Wydziału Sportowego nie powinien być dla ciebie trudny do
znalezienia…
Szczęśliwie dla mnie, pierwszej nocy ten
koleś miał na sobie nie tylko uniwersytecką marynarkę, ale również przypięte do
jej klapy logo wydziału.
– Wychowanie Fizyczne!? Nie
znam stamtąd nikogo.
Nie dało się ukryć, że Time chciał jak
najszybciej porzucić niezręczny temat widząc lodowaty uśmiech Taya.
– Hehe, dlaczego po prostu
nie będziesz szczery z przyjacielem i nie przyznasz się, że studenci z tego
wydziału nie są w twoim typie, ponieważ wolisz tych z Wydziału Dziennikarstwa? –
Tay wycedził te słowa rzucając Time'owi jadowite spojrzenie.
Obaj od dawna byli parą, a
temat studentów z Wydziału Dziennikarstwa był obecnie bardzo drażliwy. Nic w
tym dziwnego, skoro Time został ostatnio przyłapany na zdradzie ze studentem z
tego wydziału. Był przystojnym i chętnym do zabawy chłopakiem, podczas gdy Tay
niezmiennie prezentował cierpliwość, dając kochankowi kolejne szanse.
– Nie mam w tym temacie nic
do powiedzenia – rzucił Time, na wszelki wypadek szybko zmieniając temat – po
zajęciach zabiorę cię na ich wydział.
Odpowiedziałem skinieniem głowy.
– Dobra chłopaki, idziemy na
zajęcia. Wydrukowałem już dla was zadania.
Mew wręczył nam kartki. To on był w naszej
grupie intelektualistą i zawsze otrzymywał najwyższe oceny, podnosząc średnią
całej klasy. Był przy tym naprawdę pomocny, ponieważ robił za mnie notatki i
upewniał się, że nadrobiłem materiał za każdym razem, kiedy zdarzało mi się
opuszczać zajęcia.
...
..
.
Po wykładach
Time podrzucił nas pod Wydział Wychowania Fizycznego. Znalazłem się tam po raz
pierwszy, więc nie znając otoczenia nie bardzo wiedziałem od czego mam zacząć.
– Time, co ty tu robisz?
W uszach zadźwięczał nam radosny głos,
którego właściciel najwyraźniej zaskoczył Time’a.
– Człowieku, ty naprawdę się
rozkręcasz! Zdaje się, że znasz studentów z każdego wydziału, prawda?
– O! Cześć, Mean.
Time zmusił się do uśmiechu patrząc na
jasnookiego chłopaka, który zmierzał w naszym kierunku.
– Popraw mnie, jeśli się
mylę, ale czy nie mówiłeś przypadkiem, że nie znasz nikogo z tego wydziału? –
warknął wściekły Tay, chwytając go za tył kołnierzyka.
Kto wie czy nie miał podstaw by być
podejrzliwym, bo dzieciak, który zatrzymał się właśnie przed jego facetem,
zdecydowanie był w jego typie. Był mniej przystojną, a może po prostu słodszą i
bardziej chłopięcą wersją Taya.
– Nie patrz tak na mnie, źle
to zrozumiałeś. Znam Time'a, bo mój tata pracuje dla jego taty – Mean rzucił
niewinny uśmiech Tayowi, który w odpowiedzi również lekko się uśmiechnął.
– Widzisz? – Time zrobił
minę chodzącej niewinności.
– Lepiej nie pozwól mi znów
przyłapać cię na gorącym uczynku! – ostrzegł go przez zaciśnięte zęby Tay.
– Więc... Co robi tutaj
osławiony gang z Wydziału Biznesu?
– Czy znasz kogoś stąd
noszącego imię Jom?
– Tak, masz na myśli Joma z
drugiego roku? – padło natychmiast z ust Meana.
– Nie jestem pewien, na
którym jest roku – Time obejrzał się na mnie, szukając potwierdzenia – Drugi
rok, tak?
– Nie mam pojęcia...
– Cóż..... To jedyny Jom,
którego znam.
– Możesz nas do niego
zaprowadzić?
Mean uniósł podejrzliwie brew słysząc
pytanie Time'a.
– Mamy do niego interes –
dorzucił mój przyjaciel.
– O jakiego rodzaju interes
wam chodzi? Czyżby się naraził? Był wrzodem na tyłku?
– Bez obaw…
– Hmmmm, cóż nie mam
pojęcia, gdzie go szukać.
Mean rozejrzał się wokoło w poszukiwaniu
kogoś, kto mógłby wiedzieć, gdzie znajduje się Jom.
– Ohm!
– Co? – odpowiedział Meanowi
ubrany w uniwersytecki mundurek mężczyzna o ciemniejszej karnacji.
– Widziałeś może Joma lub
kogoś z jego załogi?
– Przed chwilą spotkałem w
windzie Tema, ale Joma z nim nie było.
Mean odwrócił się w naszą
stronę:
– Trudno będzie teraz
kogokolwiek znaleźć, bo właśnie skończyły się wykłady.
– Może są w stołówce,
właśnie się tam wybieram... – podsunął Ohm.
– Jeśli na niego wpadniecie,
powiedzcie mu, że go szukamy – poprosił Time, zwracając się do Meana i Ohma.
– A co mam mu powiedzieć,
jak go zobaczę? Że kto go szuka? – zapytał Ohm, który z zaciekawieniem nas
obserwował.
– Powiedzcie mu, że szuka go
jego „tata” – odpowiedział Time, wskazując mnie brodą i szczerząc się w
uśmiechu na widok oszołomionych min Ohma i Meana, którzy przytaknęli w
odpowiedzi.
Gdy
czekaliśmy, zadzwoniłem, by dowiedzieć się czy moi podwładni sprawdzili adres,
który im podałem. Ku mojemu zdziwieniu usłyszałem, że nikt mieszkający w
sąsiedztwie nie zna chłopaka o imieniu "Jom", a dom pod tym adresem
wydaje się być niezamieszkany. Przyznam, że poczułem się odrobinę
zdezorientowany. Co mogło spowodować, że taki facet jak on, wystraszył się do
tego stopnia, by nagle spakować się i uciec?
Drrrrrrr!
Mój telefon zawibrował, dzwonił ojciec
więc szybko odebrałem.
– Tak ojcze... Rozumiem,
zaraz tam będę.
Sprawdziłem godzinę, a potem rzuciłem
okiem na puste wejście do budynku. Ojciec chciał, żebym jak najszybciej wrócił
do domu. Tego wieczoru gościliśmy kilka bardzo ważnych osobistości i nalegał,
żebym koniecznie je poznał. Nie było więc szans na to, że zobaczę dziś Joma.
Poprosiłem Time'a, żeby podrzucił mnie pod nasz wydział, skąd szofer miał mnie
odebrać i zawieźć do domu.
Jak
tylko z tym skończę, zapoluję na ciebie.
– Dziękuję,
panie Wishear, do widzenia.
Po kolacji odprowadziłem
gościa do samochodu i poszedłem do wielkiej sali w środku rezydencji, gdzie
nasi podwładni i ja zostaliśmy wezwani na pilne spotkanie. Wszyscy już tam
byli.
– Jesteście
cholernie bezużyteczni! – krzyczał mój ojciec – W ciągu zaledwie miesiąca Kinn
został porwany, Thankhuna dwa razy zaatakowano, a Kim jest nieustannie śledzony
i namierzany. Myślicie, że jeśli coś przytrafi się moim synom, będą mogli
odrosnąć jak gałęzie u drzew?
To był ten sam surowy i
gniewny głos, którym ojciec w mniej lub bardziej regularnych odstępach grzmiał
na naszych podwładnych. Zerknąłem na niego, gdy zapalałem papierosa i
zobaczyłem, że jest tak wściekły, że aż trzęsie się z gniewu.
– …
W wielkiej sali zapanowała
niczym niezmącona cisza. Pomieszczenie było wypełnione żołnierzami i
podwładnymi, którzy potulnie milczeli. Żaden z nich nie odważył się nawet
podnieść głowy. Ja tymczasem siedziałem zrelaksowany, popijając wodę z
trzymanej w ręku szklanki. Zdążyłem przyzwyczaić się do takiej napiętej
atmosfery, bo zbiorowe reprymendy były u nas częstym przedstawieniem.
– Czy wy w ogóle wiecie, co
robicie?! Jak możecie pozwalać na to, aby takie rzeczy ciągle przytrafiały się
moim synom!?
Ojciec niezmordowanie
kontynuował swoją tyradę. Mogłem zrozumieć, skąd brała się jego zaciętość. W
tym miesiącu musiał być bardzo zestresowany. Nie dość, że wielu z jego
partnerów biznesowych prowadziło swoiste wojny psychologiczne, to dodatkowo
musiał sobie radzić z tym, że jego synowie znajdowali się w nieustannym
niebezpieczeństwie. Dopiero co udało mi się ujść z rąk porywaczy. Nie było się
czemu dziwić, że mój starszy brat Thankhun i młodszy Kim również musieli liczyć
się z tym, że zagraża im to samo. Z nas trzech, Tankhun chyba już nawet
przyzwyczaił się do wizji porwań. Mój najstarszy brat, w ciągu całego swojego
życia, padał ich ofiarą co najmniej dziesięć razy. Prawdopodobnie to właśnie
było przyczyną zmian w jego zachowaniu, które mocno wskazywały na to, że
wszystkie te incydenty poważnie odbiły się na jego psychice.
– Pete, Big, Non! Jesteście
moimi porucznikami i szefami ochrony bezpieczeństwa moich trzech synów. Jakie
kroki zamierzacie podjąć, aby to wszystko naprawić?
Kontynuujący swoją tyradę
ojciec spotkał się jedynie z mruknięciami zagadniętych przez niego mężczyzn,
którzy patrzyli na siebie nawzajem w poszukiwaniu odpowiedzi. Ich twarze były
czerwone od uderzeń jego dłoni.
– Bardzo nam przykro, proszę
pana. Następnym razem postaramy się bardziej – powiedział Pete, szef ochrony
odpowiedzialnej za bezpieczeństwo Thankhuna.
– Mam już dość waszych
przeprosin! Popatrzcie na to! Spójrzcie na te siniaki na twarzy mojego chłopca –
ojciec wskazał mnie dłonią – i chyba nie muszę nawet wspominać o stanie mojego
najstarszego syna, który dochodzi teraz do siebie w szpitalu!
Było jasne, że przez ataki
na nas, wrogowie usiłują zniszczyć naszego ojca. Nie przebierali więc w
środkach, bezwzględnie planując napaści i porwania i nie szczędzili wysiłków
wymyślając coraz bardziej fantazyjne zasadzki. Nie było niczego przed czym by
się nie cofnęli. Byli to zarówno nasi rywale jak i ci, którzy winni byli nam
pieniądze.
Najgorsza w tym wszystkim
była pewność, że do ataków podżegała ich bliska nam osoba, której ojciec, z
braku wystarczających dowodów, nie mógł nawet pociągnąć do odpowiedzialności.
Nie było dla nas tajemnicą, że stał za tym jego młodszy brat, głowa Klanu
Minor. Nasza rodzina była znana jako Klan Major. Waśń między naszymi klanami
trwała już od bardzo dawna, a bezpośrednią przyczyną ich rywalizacji był mój
dziadek. Senior rodu przekazał swoje udziały w kasynie i nieruchomościach
mojemu ojcu, swojemu najstarszemu synowi, którego uczynił prezesem wszystkich
firm. Pozostałych dwóch synów, wujów Jeak Guna i Goh Gima, mianował
wiceprezesami. Ta decyzja stała się kością niezgody i zainicjowała brutalną
walkę o władzę, która trwała do dziś, nie tylko między braćmi. Z czasem objęła
ona również pokolenia ich dzieci...
– Jeszcze raz pana
przepraszam, próbowaliśmy zebrać wszystkie dowody, tak jak pan polecił.
Niestety, żeby nas atakować Rodzina Minor zawsze korzystała z usług strony
trzeciej, więc... – próbował tłumaczyć Big.
– Chcesz powiedzieć, że nie
jesteśmy tak mądrzy jak oni...?
Mój ojciec przerwał mu dając
upust nagromadzonej złości i frustracji, podczas gdy szef mojej ochrony stał ze
wzrokiem wbitym w ziemię. Nie chodziło tylko o to, że nie mogliśmy nic z tym
zrobić. Mój ojciec chciał, żebyśmy zebrali jak najwięcej dowodów, by móc je
wykorzystać przeciwko wujkowi Jaekowi Gunowi. Było to jednak prawie niemożliwe,
ponieważ jego ludzie byli bardzo przebiegli i z mistrzowską strategią planowali
kolejne ataki, wysługując się różnymi gangami. Zresztą mój ojciec nie pozostawał
im dłużny, w wyniku czego nie było szans na zakończenie konfliktu.
– Jeśli któremuś z moich
synów znów coś się stanie, zwolnię was wszystkich...! Wykrzyknął zacietrzewiony
ojciec, po czym odwrócił się, by spojrzeć na mnie.
– Kinn, czy spełniłeś moją
prośbę? Znalazłeś go?
Zaprzeczyłem, potrząsając głową. Byłem
świadomy, że ojciec potrzebuje nowych, zręcznych rekrutów.
– Postaraj się pospieszyć,
niedługo otwieram kolejne kasyno w nowym miejscu. Rodzina Minor na pewno zrobi
jakiś ruch.
– Czy jest coś, w czym
mógłbym panu pomóc, Khun Kinn? Ten mężczyzna z nagrań ma naprawdę imponujące
umiejętności. Obawiam się, że przegapimy naszą szansę by go zwerbować, jeśli
ktoś nas ubiegnie – Chan, sekretarz mojego ojca, patrzył na mnie z zatroskaną
miną.
Zdawałem sobie sprawę z
tego, że po niefortunnych starciach z Jomem napastnicy z całą pewnością
donieśli szefowi o jego zdolnościach. Prawdopodobnie uciekną się do
sprawdzonych metod, żeby go kupić. Już niejednokrotnie zdarzało się, że udawało
im się przekupić nasz personel. Dla nich musiało to przypominać kupowanie i
wymienianie zawodników w drużynie piłkarskiej.
– Sam się tym zajmę –
odpowiedziałem Chanowi, który przytakująco skinął głową.
– Hej, stary,
jak tam twoje wakacje?
Jasny, radosny głos zburzył
napiętą atmosferę panującą w sali. Młody mężczyzna, który wpadł w sam środek
zgromadzenia, przypominał mnie nie tylko sylwetką, ale i rysami twarzy. Mimo,
że wyglądał na młodszego to był ode mnie o trzy lata starszy.
– Dupa, a nie wakacje –
odpowiedziałem bratu, przeklinając go w myślach, gdy usłyszałem jak brutalne
porwanie beztrosko nazywa wakacjami.
Mój młodszy brat i ja nigdy
nie okazywaliśmy mu żadnego szacunku. Od czasu mojego ostatniego zniknięcia
jeszcze nie widziałem rodzeństwa. Patrzyłem więc obojętnie na Thankhuna, który
wedle słów ojca leżał pod kroplówką przykuty do łóżka, a zjawił się tu z
lodowym okładem przyłożonym do czoła.
– Uważajcie na słowa i
mówcie do siebie grzecznie – skarcił nas ojciec.
– O co ci chodzi? Wow! No
spójrzcie na te wszystkie pamiątki…
Thankhun złapał mnie za
twarz i przyglądał się jej z uwagą.
Zirytowany odepchnąłem jego
ręce:
– Odwal się! – warknąłem ze
złością.
Thankhun zaśmiał się
ostentacyjnie, a po dotarciu do kanapy, włączył telewizor, ignorując wszystkich
dookoła. Ojciec potrząsnął z dezaprobatą głową, jednak darował sobie
reprymendę. Nic dziwnego... Był jego ukochanym synem, a do tego miał za sobą
naznaczone cierpieniem, ciężkie i nieszczęśliwe życie. Był wielokrotnie
napadany, porywany i torturowany. Z racji starszeństwa dłużej od nas żył w
ciągłym zagrożeniu, do tego stopnia, że ostatnio wszystko wskazywało na to, że
przekroczył swój limit. Musiałem uczciwie przyznać, że był w o wiele gorszej
sytuacji niż Kim i ja.
– Przyprowadź do mnie tego
mężczyznę najszybciej jak to tylko możliwe, Kinn. To twoje priorytetowe
zadanie.
Przytaknąłem ojcu w odpowiedzi.
– Co robisz, tato? – zapytał
jego ulubiony syn, po czym zaczął jeść czekoladowego cukierka z jednej ze
szklanych miseczek porozrzucanych po całym domu.
– Szukam nowego ochroniarza
dla Kinna.
Ojciec odwrócił się, by odpowiedzieć
Thankhunowi, a Big rzucił mi w międzyczasie ponure spojrzenie.
– A co ze mną?
Mój brat zadał to pytanie
przymilnym, zachrypniętym, jednak dalekim od szczerości głosem. Jego
dramatyczny wyraz twarzy, kiedy błagalnie patrzył na ojca, również miał
potwierdzać jak bardzo jest pokrzywdzony.
– A cóż ma być? Przecież
masz już Pete'a.
Ojciec spojrzał na szefa
ochrony swojego najstarszego syna, który wpatrywał się w podłogę.
Thankhun sprawiał wrażenie, jakby nie miał
ochoty ustąpić.
– Ale on jest głupi, tato.
Lubię ludzi, którzy są mądrzy.
Przyłapałem Pete'a na tym,
jak wilkiem spogląda z boku na swojego szefa. Był naprawdę zdolnym ochroniarzem
i bardzo dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków. Po zwolnieniu poprzedniego
szefa zespołu ochrony mojego brata, ten młody mężczyzna zdołał przeciwdziałać
wielu próbom napadów czy porwań.
– Jeśli pozwoli, by stała ci
się jakaś krzywda, wtedy znajdę ci kogoś nowego.
Mój ojciec tradycyjnie
poddał się naciskowi swojego ulubieńca. Kto powiedział, że to najmłodsze
dziecko jest oczkiem w głowie rodziców? W mojej rodzinie, ja i mój młodszy brat
praktycznie musieliśmy radzić sobie sami, podczas gdy nadmiernie rozpieszczany
najstarszy z nas zawsze dostawał wszystko czego chciał, stając się coraz
bardziej rozwydrzony.
– A co ze mną?
Ciszę przerwał zaciekawiony
głos i kolejna postać pozwoliła sobie w samym środku zebrania dołączyć do
„zabawy”. Chłopak był tak podobny do mnie, że spoglądając na niego miałem
wrażenie, że widzę się w lustrze. Siedząc na kanapie przewróciłem oczami,
patrząc na doskonale wyliczone wejście mojego młodszego brata. Wyglądał na
zadowolonego z siebie i zrobił śmieszną minę do nas obu.
– A kim ty do cholery jesteś?
Thankhun wyglądał na
zaskoczonego, wskazując ręką na przybysza stojącego w dużych drewnianych
drzwiach z motywem smoka.
– Co...?! Człowieku, stajesz
się coraz bardziej obłąkany!
Kim oparł się plecami o futrynę i
skrzyżował ręce na piersi, usuwając się z drogi podwładnych wychodzących z
sali. W pomieszczeniu pozostała tylko nasza trójka oraz ojciec, który siedział
i z rezygnacją masował sobie skronie…
– To ty jesteś szaleńcem...
Czyżbyś nagle odzyskał pamięć i przypomniał sobie powrotną drogę do domu? –
ripostował najstarszy, denerwując się na Kima.
Nie mylił się, obecność
najmłodszego brata w rezydencji była niecodziennym zjawiskiem. Podejrzewałem,
że nawet gdyby go porwano i miesiącami więziono, nikt z nas by tego nie
podejrzewał, zakładając, że bawi się na kolejnych imprezach.
– Czy to możliwe, że na
zewnątrz szykuje się jakaś burza? To prawdziwa rzadkość widzieć was wszystkich
w domu – ojciec pozwolił sobie na ironiczny komentarz.
– Jestem przecież tylko
jakimś przybłędą, który ucieka z domu, by wzbudzić zainteresowanie taty. To ty
znajdujesz się zawsze w centrum jego uwagi. Bez ustanku słucham na twój temat
pochwalnych pieśni – Thankhun to, Thankhun tamto.
Kim rzucił tym bzdurnym
tekstem i podszedł by usiąść obok ojca. To wszystko było wymówką. Zapewne, jak
zwykle, został omamiony przez kolejną sympatię i spędzał beztrosko czas w jej
towarzystwie, nie chcąc pamiętać o powrocie do domu.
– To właściwie czemu
wróciłeś? Tata właśnie opowiadał, że planuje zostawić spadek Kinnowi i mnie.
Takie słowne przepychanki były mi
doskonale znane. Thankhun i Kim zawsze skakali sobie do gardeł.
– Tato... Dlaczego pozwalasz
mojemu szalonemu starszemu bratu, mówić do mnie w ten sposób?
Kim wskazał na Thankhuna, który odepchnął
jego rękę.
– Dosyć, wystarczy, chłopcy.
I tak już jestem zestresowany.
Ojciec podjął się mediacji,
podczas gdy ja przeglądałem kanały w telewizorze. Miałem nadzieję znaleźć coś,
co zajęłoby moją uwagę, żeby nie słuchać, jak pozostali się przekrzykują.
– Dobrze, że jesteście tu
dzisiaj wszyscy... Musicie pójść jutro do fabryki i sprawdzić nasze dokumenty
księgowe.
– A nie możesz po prostu
poprosić o to jednego z naszych pracowników? – zaprotestował Thankhun.
– To wy będziecie
przyszłością firmy. Nie sądzisz, że powinniście być bardziej zaangażowani w jej
prowadzenie? Wszyscy trzej!? I radzę wam, żebyście się jutro nie spóźnili!
Zwłaszcza ty Kim, zacznij dla odmiany nocować w domu...
Po tych stanowczych słowach
ojciec wyszedł, pozostawiając moich dwóch braci, aby bez jego udziału
kontynuowali swoją słowną przepychankę.
– Nie powinienem był w ogóle
wracać – skarżył się wściekły Kim.
– Tak! Wszystko przez
ciebie!
– Jesteś z nas najstarszy!
Powinieneś wreszcie przestać być takim egoistą i zacząć zachowywać się
odpowiedzialnie zamiast zostawiać młodszych braci na pastwę losu.
– Chrzanisz! Pomagam tacie w
pracy o wiele bardziej niż ty! – brat rzucił wyzwanie Kimowi, nie mając zamiaru
ustąpić nawet o cal.
Nikt by nie
uwierzył, że Thankhun był najstarszym z nas, bo nie tylko wyglądał na
najmłodszego, ale również swoim zachowaniem przypominał dziecko. Ludzie często
brali mnie za niego, ponieważ w przeciwieństwie do moich braci, to ja zawsze
wykazywałem się zdrowym rozsądkiem i zachowywałem najdojrzalej. Thankhun
ukończył studia na tym samym uniwersytecie, na którym ja obecnie studiuję.
Ojciec próbował to wykorzystać i zaangażować go w prowadzenie naszej firmy
jednak zamiast się podporządkować poprosił o przerwę, która trwała już od ponad
dwóch lat. Nie wyglądało na to, żeby w najbliższej przyszłości cokolwiek miało
się w tym temacie zmienić. Co do Kima… Był na drugim roku i również studiował
biznes, chociaż na innej uczelni niż ja. Mimo, że sprawiał kłopoty wychowawcze,
gdy tylko się przyłożył osiągał doskonałe rezultaty w nauce, ponieważ był
mądrym, bystrym i zaradnym dzieciakiem. Nie miał się o co martwić.
Zostawiłem ich
samym sobie i udałem się do naszych ludzi nakazując im obstawić front domu Joma
oraz sprawdzić Root Club. Następnego dnia zameldowali, że nie było w barze
nikogo o imieniu Jom, a po przepytaniu mieszkańców okolicy, nikt nie
potwierdził znajomości kogoś o tym imieniu.
To zaczynało być cholernie frustrujące.
– Mówię panu, Khun Kinn,
pamiętam jego twarz. Wczoraj wieczorem w Root Club go nie było. Całą noc
obserwowałem jego dom, ale również się tam nie pojawił. Wszyscy, których
pytałem, w klubie czy w okolicy tej kamienicy, zapewniali mnie, że nigdy nie
było tam nikogo kto by się tak nazywał. Khun Kinn, czy jest pan pewien, że on
naprawdę nazywa się Jom? Może podał panu fałszywe imię?
Skruszony Big relacjonował
mi bezowocne wyniki poszukiwań, gdy siedziałem oglądając telewizję w moim
biurze. Też o tym pomyślałem i nagle dotarło do mnie, że mam przecież numer
jego telefonu. Szybko wyszedłem z pokoju…
– Tato, mogę pożyczyć twój
telefon? – zapytałem ojca, który siedział w wielkim holu pijąc kawę.
– Dlaczego? – zapytał,
podając mi go.
Szybko sprawdziłem listę połączeń z
ostatnich czterech dni. Upewniłem się co do daty i godziny, po czym zapisałem
kontakt.
– Dziękuję – powiedziałem,
oddając telefon przyglądającemu mi się podejrzliwie ojcu.
– Wciąż poluję na faceta,
którego kazałeś mi szukać.
– Co? Nie zrobiłeś żadnych
postępów? Minęło już kilka dni…
– To nie jest wcale takie
łatwe, ten gościu do normalnych to z całą pewnością nie należy!
Popędziłem z powrotem i
natychmiast zadzwoniłem pod zapisany numer. Nie musiałem długo czekać, by
usłyszeć znajomy głos.
(Halo?!)
– Halo... – odpowiedziałem
monotonnym głosem.
(Kto tam!?) – odezwał się
nieprzyjaźnie. Ten koleś był jeszcze bardziej aspołeczny niż ja.
Uśmiechnąłem się.
– Kto tam?
(Co? A do kogo próbujesz się
dodzwonić?)
– Jom... Czy ty jesteś Jom?
*Pip, pip, pip*
Natychmiast się rozłączył.
Kurwa! Jak ty
śmiesz brać mnie za głupca i okłamywać!?
– Big, przyprowadź do mnie
Joma, studenta drugiego roku z Wydziału Nauk Sportowych – uśmiechnąłem się
złowrogo.
Więc
tak chcesz grać? W porządku!!!
Zostawiłem
zadanie upolowania prawdziwego Joma moim podwładnym, a sam, zgodnie z
poleceniem ojca, udałem się z braćmi do fabryki. Jak tylko wsiedliśmy do
naszego luksusowego vana, zaczęliśmy grę, polegającą na tym, który z moich
dwóch braci zaśnie jako pierwszy. Patrzenie na ich brak zaangażowania to był
naprawdę smutny widok i cieszyłem się, że tata tego nie widzi.
W końcu
dotarliśmy przed naszą fabrykę słodyczy, będącą filią firmy Panyakun. W gruncie
rzeczy należało zamknąć ją już w pierwszym roku działalności, ponieważ nawet po
upływie kolejnych pięciu lat nie przynosiła najmniejszych nawet zysków. Mój
ojciec pozwolił jej działać tylko dlatego, że jego ukochany Thankhun uwielbiał
produkowane w niej smakołyki. Słodycze miały najgorzej wyglądające opakowanie,
jakie można sobie tylko wyobrazić. Przedstawiało ono realistycznie wyglądającą,
kreskówkową wersję trzech chłopców obejmujących się ramionami, wystawiających
języki i robiących głupie miny. Za pierwowzór posłużyliśmy my, synowie dumnego
właściciela fabryki. Na tym nie koniec dziwadeł, bo słodyczom dorzucono równie
śmieszną nazwę i zostały ochrzczone „Mr. 3K”.
Nasza trójka, ubrana w
garnitury i krawaty, została z szacunkiem powitana przez personel. Na zmianę
przyglądaliśmy się wynikom finansowym i obserwowaliśmy proces produkcji. Liczby
nie wskazywały co prawda na jakiś godny uwagi przychód, ale nie były również
ujemnie czerwone. Wyglądało na to, że fabryka nieodmiennie prezentowała
absolutny zastój.
W porównaniu do wszystkich
innych przedsięwzięć biznesowych, w które zaangażowana była moja rodzina,
fabryka była w zasadzie jedynym źródłem "czystych" pieniędzy.
Wszystkie inne dochody pochodziły z kasyna, nieruchomości i prowadzenia przez
ojca różnych innych szemranych interesów na boku. Należało do nich bycie
oficjalnym wierzycielem i rekinem pożyczkowym, handel bronią i wynajmowanie
nieruchomości w celu otwarcia kasyn w różnych prowincjach. Wszystkie te
cechujące się dynamicznym rozwojem biznesy odniosły olbrzymi sukces, co
wzbudzało zazdrość naszych rywali i doprowadziło do tego, że z wściekłą
zaciętością przysparzali nam kłopotów.
Miałem nadzieję, że ktoś
spróbuje wykupić nasze udziały w fabryce i w końcu zmieni to kretyńskie
opakowanie. Słowo daję, że nie mogłem już na nie patrzeć.
– Po obiedzie zadzwońcie do
kogoś, żeby was odebrał. Mam pewną ważną sprawę, którą muszę się zająć –
zakomunikowałem braciom.
Jechaliśmy vanem marki
Hyundai, który prowadził Pete i mieliśmy dodatkowo dwóch żołnierzy, którzy nas
ochraniali.
– A ty, dokąd idziesz? –
chciał wiedzieć Kim.
– Po prostu muszę coś
załatwić. Czy wybraliście już, dokąd chcecie iść?
– Chcę zjeść coś z ładnym
widokiem w tle... Chodźmy do Vanisty.
Thankhun podjął za nas
decyzję. Vanista była elegancką, włoską restauracją znajdującą się na
najwyższym piętrze luksusowego wieżowca.
– Dlaczego zawsze musisz
wszystko tak komplikować? Ja nie idę! Po prostu znajdźmy coś łatwego do
zjedzenia w centrum handlowym. Pete, skręć na parking przed sklepem – po tym
oświadczeniu Kim włożył do uszu słuchawki Airpods i puścił głośną muzykę, aby
zagłuszyć obelgi Thankhuna.
Kiedy dotarliśmy na miejsce,
rozglądałem się po restauracji, podczas gdy mój starszy brat wybierał miejsce
na spożycie posiłku. Nawiązałem kontakt wzrokowy z dwiema wysokimi postaciami
siedzącymi w pobliżu. Thankhun również je zauważył i podszedł do nich tak
szybko, że Kim i ja musieliśmy pospieszyć się, żeby dotrzymać mu kroku.
– O! Co za spotkanie. Co
słychać u klanu Minor?
Thankhun z uśmiechem na
ustach przywitał się z naszymi krewnymi. Obaj mężczyźni, będący w podobnym do
nas wieku, podnieśli wzrok znad menu i również uśmiechnęli się w odpowiedzi.
– Jak leci, wielki bracie? –
Vegas, najstarszy syn rodziny Minor pozdrowił Thankhuna.
– Witaj średni bracie –
grzecznie zwrócił się do mnie brat Vegasa, Macau, będący jeszcze w gimnazjum.
– Jest nas tu trzech, a ty
witasz się tylko z Kinnem? – Thankhun nie omieszkał się poskarżyć.
– Chcesz coś zjeść? –
zapytałem ignorując jego fochy.
– Tak, ty też tutaj? –
odpowiedział Macau.
To, że Macau i ja byliśmy w
dobrych stosunkach, nie było niczym dziwnym. Obaj nigdy nie mieliśmy ze sobą
żadnych problemów, bo zdarzające się porwania, ataki i pobicia przytrafiały się
niezależnie od nas. Mimo, że wiedzieliśmy, kto za tym stoi, to nie mieliśmy na
nie przecież żadnego wpływu, ani nie chcieliśmy mieć z nimi nic wspólnego.
Przynajmniej ja przyjmowałem takie stanowisko, nie byłem natomiast pewien jak
zapatrują się na to Kim i Thankhun, którzy od dziecka nieustannie czepiali się
Vegasa i Macau.
– Tak.
– Kim, myślę, że powinniśmy
pójść do innej restauracji, atmosfera tutaj nagle zrobiła się tak nieprzyjemna,
że czuje przelatujące mi po krzyżu dreszcze. To tak, jakby obecna była tutaj
jakaś przeklęta energia – Thankhun zwrócił się do Kima, który porozumiewawczo
na niego spojrzał. No cóż, w obliczu zaistniałej sytuacji, bracia, którzy za
sobą nie przepadali zjednoczyli siły.
– Czy nie przesadzasz trochę
z reakcją? Przyszedłem tu tylko z Macau, aby znaleźć miłe miejsce do jedzenia i
wszystko wydawało się w porządku. Może to wy jesteście tymi, którzy skazili
swoją obecnością miłą dotychczas atmosferę.
Vegas nie miał zamiaru tak
zwyczajnie połknąć obelgi. Z racji wieku, przez długi czas był na przegranej
pozycji, ale teraz, gdy podrósł, nauczył się lepiej bronić.
– Hmmmmm! Ci z klanu Minor
naprawdę nie wiedzą, jak uczyć swoje dzieci.
Thankhun skrzyżował ręce i rzucił im pełne
pogardy spojrzenie.
– A co, niby potężny klan
Major jest w tym o wiele lepszy? – Vegas nie odpuszczał.
Nie
wytrzymałem:
– Dość tego, dajcie wreszcie
spokój.
Byłem coraz bardziej
rozdrażniony wymianą ich „uprzejmości” i postanowiłem nie dopuścić do
eskalacji.
– Cóż, to twój starszy brat
jest tym, który tu przyszedł i prosi o kłopoty – Vegas wskazał na Thankhuna.
– A co? Nie mogę podejść,
żeby się z tobą przywitać?
– Idziemy!
Pociągnąłem za ramię
starszego, stawiającego opór brata, który nie miał ochoty przegrać tej kłótni.
Tymczasem Kim podążył za nami głośno się śmiejąc.
– Upewnij się, że następnym
razem kupisz kaganiec dla starszego brata! – krzyknął Macau, gdy
odchodziliśmy.
Przytrzymałem Thankhuna i
wywlokłem go stamtąd. Wybrałem japońską restaurację, która znajdowała się w
pobliżu i wepchnąłem go do środka, zanim zaczął sprawiać więcej kłopotów.
– Dlaczego mnie
powstrzymałeś?
Odwrócił się, aby mnie skarcić.
– To się nazywa znęcaniem
nad dziećmi – wytknąłem mu, przeglądając menu.
– Te gnojki to banda
zadowolonych dupków, ze stanowczo zbyt wygórowanym mniemaniem o sobie.
Nienawidzę ich!
Nie przestawał się złościć,
a siadając zmarszczył czoło i demonstracyjnie skrzyżował ręce. No cóż, kogo
winić za jego niedojrzałe postępowanie, jak nie naszego ojca? Nie było przecież
w pobliżu mamy, która wpoiłaby mu zasady dobrego zachowania i nauczyła
odróżniać dobro od zła. Tata rozwiódł się ze swoją francuską żoną i nikt z nas
nie zapytał go nawet o powody. Nigdy nie wątpiliśmy w jego miłość. Czasami
odnosiłem wrażenie, że kochał nas trochę za bardzo.
– Ile masz lat? Jesteś za
stary, żeby z nimi zadzierać – rzuciłem z naganą.
– Jesteś częścią mojej
rodziny czy ich?
– Jestem częścią obu.
Moja odpowiedź zdecydowanie
mu się nie spodobała. Nie chcę sobie wyobrażać tego dnia, kiedy to mój brat
przejmie władzę w naszej rodzinie. Jak bardzo ucierpią wówczas wszystkie nasze
firmy?
Po skończonym posiłku, pod
czujnym okiem ochroniarzy noszących torby wypełnione zakupami Thankhuna,
chodziliśmy po centrum handlowym. Gdy wybierał właśnie zegarek w cenie
niespełna miliona zauważyłem potykającego się mężczyznę, zmierzającego w naszą
stronę.
– Chłopcy!!! Błagam, musicie
mi pomóc.
Na widok ubranej w łachmany,
pokrytej siniakami postaci ludzie szybko usuwali się z drogi. Mężczyzna złapał
mnie za rękę, ale został błyskawicznie odciągnięty przez jednego z naszych
ludzi.
"... "
Stojąc nieruchomo jak moi
bracia zmarszczyłem brwi i spojrzałem w twarz nieznajomego.
– Chłopcy, proszę,
posłuchajcie mnie, błagam was – mężczyzna próbował uwolnić się z uścisku
naszych podwładnych, którzy mocno trzymali go za ręce.
– Puśćcie mnie! Chłopcy!
Proszę!
Ciekawość wzięła górę, więc
podszedłem bliżej i stanąłem naprzeciwko tego człowieka.
– Puśćcie go... –
rozkazałem.
Spojrzeli na mnie z
niepokojem, ale wykonali polecenie uwalniając jego ręce. Mężczyzna odetchnął z
ulgą, a w jego oczach pojawił się błysk nadziei. Wyglądał na gotowego by znów
rzucić się w moim kierunku, ale natychmiast, po raz kolejny, został
powstrzymany.
– Trzymaj się z daleka i
mów, co masz do powiedzenia! – ostrzegł go Pete.
–Khun Thankhun, musi pan
porozmawiać ze swoim ojcem w moim imieniu.
Zmarszczyłem brwi i odwróciłem się do
Thankhuna, który nie przejmując się tym, co się dzieje, beztrosko wrócił do
zakupu zegarka.
– Mylisz się, starcze. To
jest Anakinn – sprostował ze śmiechem Kim.
No tak… Wszyscy trzej
wyglądaliśmy podobnie i nawet ludzie w firmie nierzadko mylili mnie ze starszym
bratem.
– O co chodzi? – spytał
Tankhun słysząc swoje imię, ale nawet nie spoglądając w kierunku tego, który je
wypowiedział.
– Proszę, proszę, wy trzej,
czy możecie mi pomóc? Mam na imię Thee. Pracowałem z waszym ojcem dziesięć lat
temu i teraz jestem zadłużony...
– Niech zgadnę, straciłeś
wszystko przez hazard, prawda? – Thankhun wygłosił pytanie takim tonem, jakby
to, co usłyszał, było czymś powszechnym – Do rzeczy – dodał, wręczając swoją
kartę kredytową kasjerowi.
– Jestem winien waszemu ojcu
pięć milionów bahtów, a on dał mi trzy dni na spłatę, bo inaczej...
– Zostaniesz zabity i
staniesz się pokarmem dla ryb – Thankhun dokończył za niego zdanie, zupełnie
jakby grał w jakąś zgadywankę.
Straciliśmy zainteresowanie
tą sprawą i zwróciliśmy uwagę na nowy zegarek, który właśnie kupił. Takie
rzeczy zdarzały się tak często, że byliśmy do tego przyzwyczajeni i
wiedzieliśmy, że nasz ojciec jest człowiekiem, który zawsze dotrzymuje słowa…
– T–tak... Ale nie ma mowy,
żebym oddał pieniądze w ciągu trzech dni. Obiecuję, że będę w stanie spłacić go
w całości, tylko proszę dać mi trochę więcej czasu, żebym mógł stanąć na nogi.
Czy wasza trójka może powiedzieć ojcu dobre słowo w moim imieniu? Potraktujcie
to jako akt miłosierdzia wobec ubogich.
– Mam ochotę na lody.
Chodźmy – powiedział Thankhun i natychmiast odszedł.
Poszedłem jego śladem, a
kiedy facet znów chciał się do mnie zbliżyć, został powstrzymany przez ochronę.
Moi bracia i ja trzymaliśmy się z dala od spraw kasyna. Nie mieliśmy nic
wspólnego z tym, jak nasz ojciec nim zarządzał i zakładaliśmy, że podejmuje
słuszne decyzje.
– Proszę... Musicie mi
pomóc!
Jeszcze przez chwilę
dobiegał do mnie jego głos, a potem ochroniarze zatroszczyli się o to, żeby
przestał już dłużej nam przeszkadzać. Prawdopodobnie został wyrzucony z centrum
handlowego. Ludzie jego pokroju pewnie myśleli, że najlepszą szansą na
przeżycie będzie wsparcie synów wierzyciela. Mężczyzna błędnie założył, że
będziemy w stanie negocjować z naszym ojcem w jego imieniu. Można było
zastanawiać się, dlaczego zamiast tego nie spróbował raczej uciekać. Wiedziałem
jednak, że bez względu na to jak daleko by uciekł, mój ojciec dałby radę
wszędzie go wytropić… Nawet na końcu świata.
Spacerowaliśmy jeszcze
trochę, aż nadszedł czas, aby wracać. Po wyjściu z centrum handlowego
zobaczyłem nieznajomego, który wcześniej poprosił nas o pomoc. Siedział na
chodniku i wyglądał jak smutny przybłęda, ale to nie on przykuł moją uwagę,
tylko znajomy mi motocykl zaparkowany tuż obok. Ze zdumieniem i z uśmiechem na
ustach oglądałem kolejną scenę. Chłopak, którego bezowocnie szukałem, wciągnął
poznanego przez nas niedawno, załamanego mężczyznę na tylne siedzenie i
odjechał.
Heh... Miałem
nadzieję, że wcześniej czy później na ciebie wpadnę. Myślałem, że będzie to o
wiele trudniejsze niż teraz. Lepiej bądź gotowy!
Tłumaczenie: Juli.Ann
Korekta: Baka
Komentarze
Prześlij komentarz