KP – Rozdział 6
Dobrze czy źle
– Porsche –
Uważnie, linijka po linijce, czytałem leżący przede mną, napisany drobnym drukiem dokument. Starszy mężczyzna obserwował Kinna, który marszcząc brwi ze skrzyżowanymi rękami patrzył w dal. Jego widok działał mi na nerwy. Miałem ogromną ochotę rozbić mu na głowie zdobiący stół wazon.
Zdecydowałem się
zrezygnować z wcześniejszego postanowienia, by w żadnym wypadku się w to
wszystko nie angażować. Zostałem umiejętnie zmanipulowany wyjaśnieniami
mężczyzny, który wydał mi się godny zaufania. Nie było się zresztą czemu dziwić,
że ojciec Kinna, Khun Korn, wpływowy biznesmen, doskonale wiedział jakich
argumentów użyć, by przekonać mnie do zmiany nastawienia.
Już po upływie
jednego dnia znalazłem się z nim w ogromnej posiadłości, w okolicy której roiło
się od patrolujących ochroniarzy. Wyraźnie było widać, że jej właściciel nie
zajmował się jakimiś pomniejszymi interesami jak hazard, obstawianie zakładów
czy inną drobnicą na boku. Z tego co się dowiedziałem był nie tylko
właścicielem kasyna, ale i międzynarodowym handlarzem bronią.
– Jeśli nie masz
więcej pytań lub wątpliwości to złóż podpis na wykropkowanej linii.
W obszernym
dokumencie ujęta była nawet informacja o tym, kto byłby głównym spadkobiercą na
wypadek mojej śmierci. Przyznam, że lektura tej części wywołała we mnie
prawdziwy niepokój. Co ja, do cholery, robię!? Kontrakt zawierał mnóstwo szczegółowych
klauzul precyzujących nie tylko długość trwania umowy, ale i instrukcje
odnośnie czasu pracy, przebywania na terenie posiadłości czy sprawdzania broni.
Umowa miała trwać co najmniej rok, a w wypadku złamania tego warunku byłem
zobowiązany do zapłaty grzywny w wysokości dwustu tysięcy bahtów. Nie
zapomniano nawet napisać, że w miesiącu należały mi się dwa dni urlopu, a pracę
byłem zobligowany wykonywać przez pięć dni w tygodniu. I właśnie ta ostatnia
część stanowiła dla mnie problem.
– Co do dni
roboczych…. No cóż, ja przecież studiuję. Nie sądzę, że będę w stanie spełnić
ten minimalny wymóg pięciu dni pracy tygodniowo... – powiedziałem wskazując
trzymanym w dłoni długopisem na odpowiedni punkt kontraktu.–
– To nie problem,
możesz po prostu pracować na nocnej zmianie….
– Mam prawo wyboru
godzin pracy?
– Nasi strażnicy
pracują tu dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zmiany trwają po dwanaście, od
szóstej do szóstej – wyjaśnił mi asystent Khun Korna.
Cholera! A cóż to
za fenomen, że można sobie wybierać godziny pracy? Przecież to było absolutnie
pozbawione sensu, by siedzieć tu w nocy. Zupełnie jakby Kinn miał zostać zabity
podczas snu. To już naprawdę przesada!
– Jeśli wybiorę
nocną zmianę, a na uczelni muszę być rano, to kiedy znajdę czas na sen? –
zapytałem.
Nie jestem jakimś
robotem, tylko zwyczajnym człowiekiem. Bywam zmęczony, a nawet wyczerpany.
Potrzebuję snu!
– Człowieku, jesteś
takim kłopotem... – mruknął Kinn ze złością.
Więc może ty chcesz
wziąć się za tę robotę, dupku? Jeśli to takie proste, to wykonuj ją za mnie!
– Kinn mówił mi, że
do tej pory pracowałeś na zmiany w barze, prawda? – zapytał ugodowo Khun Korn.
– Tak, od siódmej
wieczorem do drugiej w nocy. Później miałem dość czasu na sen, nawet jeśli
następnego dnia miałem poranne zajęcia.
Ponieważ bar Madam
Yok nie miał zbyt wielu klientów, zaczęliśmy zamykać go około drugiej w nocy.
Ponadto pracowałem tam tylko od czwartku do niedzieli. Przez resztę tygodnia
umierałem z wyczerpania w swoim łóżku.
– W jakie dni masz
poranne wykłady?
– W poniedziałki,
wtorki i środy. W czwartki i piątki mam zajęcia popołudniowe.
Starałem się by mój
głos był przyjazny i bardziej uprzejmy. Czułem, że rozmawiam z kimś, kogo muszę
szanować. To Tem zapisał mnie na zajęcia w takim systemie godzin, wyjaśniając,
że soboty i niedziele powinienem wykorzystywać na odpoczynek.
– W takim razie
będziesz pracował od czwartku do niedzieli.
– Tato… – Kinn z
niezadowoleniem spojrzał na swojego ojca – Dlaczego tak bardzo mu pobłażasz?
Odwrócił się i
rzucił mi ostre spojrzenie, które ze stoickim spokojem wytrzymałem.
– Dlaczego nie
pozwolisz mi skończyć...? – powiedział Khun Korn, a zwracając się do mnie dodał
– W soboty i niedziele, jestem zmuszony prosić cię o wykonywanie obowiązków od
dziesiątej rano do północy, aby zrekompensować pozostałe godziny.
Przeprowadziłem w
głowie obliczenia, aby upewnić się, że w żaden sposób nie będę niesprawiedliwie
traktowany. Nocna zmiana nie powinna być zbyt trudna. Nie podejrzewałem, żeby
Kinn codziennie szlajał się po nocach.
– Czy musisz się
jeszcze nad tym zastanowić? Nie tylko dużo ci płacę... Właściwie uważam, że z
nas obu to ja znajduję się na straconej pozycji…
– Jakie obowiązki i
odpowiedzialność będę miał, jeśli przejmę role ochroniarza Kinna?
Patrząc na umowę,
nadal nie byłem pewien czego ode mnie oczekiwano i jaki dokładnie był zakres
moich obowiązków. Czy miałem za nim łazić pozostając w tle i gapić się
agresywnie na każdego, kto spróbowałby się do niego zbliżyć? Czy może mam być
po prostu na każde jego skinienie i nie odstępować go na krok? Skomplikowane!
– Podążaj za Kinnem
i upewniaj się, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Kiedy natomiast
przebywa w domu po prostu służ mu pomocą – odpowiedział asystent.
Musiałem przyznać,
że jego instrukcje zabrzmiały dość dziwacznie.
– A co dokładnie
wchodzi w zakres tej pomocy?
– Na przykład
wyręczanie go w załatwianiu firmowych formalności. Poza tym upewnij się, że na
czas spożywa posiłki, pomóż mu się ubrać, a jeśli Khun Kinn będzie czegoś
potrzebował, twoim zadaniem będzie znalezienie i dostarczenie mu tego,
cokolwiek miałoby to nie być. Dodatkowo pomożesz mu w nauce.
To on nadal się
uczy? Wygląda raczej na kogoś, kto przekroczył już wiek, w którym chodzi się do
szkoły.
– Poczekaj chwilę…
Dopiero teraz
uświadomiłem sobie, że mam być na każde skinienie Kinna, nie tylko go chroniąc,
ale i we wszystkim go wyręczając. Zdaje się, że to niekoniecznie należało do
tradycyjnych czynności, które wiązały się z pracą, wykonywaną przez ochroniarza.
– ….
– Czy jesteś
pewien, że są to wymogi dotyczące szefa ochrony... Czy raczej po prostu
służącego? – wymamrotałem bez zastanowienia.
Zauważyłem uśmiech
Khun Korna, natomiast jego asystent posłał mi pełne wyrzutu spojrzenie,
sygnalizując, że to co powiedziałem było w największej mierze niestosowne.
– On jest
nierozsądny! – Kinn zwrócił się do ojca. – Niech tata pozwoli mu odejść! Działa
mi tylko na nerwy!
– Dobra! Ja też nie
mam ochoty podjąć tej pracy – zakomunikowałem, odkładając długopis i krzyżując
ręce.
– Przez to mam
tylko niepotrzebny ból głowy – Khun Korn wydał z siebie długie westchnienie –
Tak wygląda zakres twoich obowiązków, ponieważ chciałeś być szefem pozostałych
ochroniarzy. Z tego właśnie powodu musisz być dla Kinna najbliższą osobą i
otaczać go szczególną opieką.
Cholera!!! Czyżby
członkowie mafii byli upośledzeni? Potrzebowali mnie do tego, żebym im we
wszystkim usługiwał? A może mam mu również wycierać tyłek, jeśli tego zażąda?
– W rzeczywistości
to wcale nie jest tak dużo pracy. Twoim głównym zadaniem jest dbanie o
bezpieczeństwo Kinna, a reszta to po prostu upewnienie się, że jest otoczony
odpowiednią opieką – dodał asystent.
A cóż to, do
diaska, ta „odpowiednia opieka”? Powoli zaczynałem czuć się oszukany, bo
odnosiłem wrażenie, że używano terminu „bodyguard” wyłącznie po to, aby ukryć
fakt, że mam być po prostu chłopcem na posyłki. Dość długo siedziałem zatopiony
w myślach podczas gdy w pokoju nabrzmiewała cisza. Oczy wszystkich, oprócz tego
drania Kinna, zwrócone były na mnie. On natomiast gapił się w dal zupełnie
jakby chciał przewiercić oczami ścianę.
– Eee... W środku
znajduje się to o co prosiłeś – moje oczy zalśniły, gdy asystent położył przede
mną teczkę z dokumentami – Jeśli zaakceptujesz naszą ofertę, zgodnie z umową
Khun Korn zwróci ci akt własności nieobciążonego hipoteką domu.
Musiałem przyznać,
że oferta była ogromnie kusząca. Przyjrzałem się teczce, a po chwili
przeniosłem wzrok na tę cholerną „umowę służącego”. Pozwoliłem sobie jeszcze
chwilę nad tym pomyśleć, po czym chwyciłem pióro i z długim westchnieniem złożyłem
podpis. Zacisnąłem zęby, mając nadzieję, że podjąłem dobrą decyzję. Klamka już
zapadła, więc to musiał być właściwy wybór! Spojrzałem w górę i spostrzegłem
uśmiechy na twarzach asystenta i Khun Korna. Ojciec Kinna podpisał i
podstemplował dokumenty w teczce, po czym mi je wręczył. Dom po rodzicach znowu
należał do mnie!!! Czy jeśli teraz spróbowałbym się zmyć, to czy on poleciłby
usunąć mnie z tego świata? Zanim zdążyłem rozwinąć tę myśl, usłyszałem głos
przyglądającego się umowie Khuna:
– Porsch [1]... Czy
to oznacza diament? To dobre imię, powinno przynieść ci szczęście – po czym z
uśmiechem przeniósł wzrok znad papieru na mnie.
– Jesteś wróżbitą? –
rzuciłem bez zastanowienia pełnym nadziei głosem, nie zamierzając wcale
zabrzmieć obraźliwie.
Wszyscy obecni w
pokoju wpatrywali się we mnie jakbym popełnił jakieś ciężkie przestępstwo,
chociaż przecież nic złego nie miałem na myśli.
– Hej, bądź
uprzejmy uważać na swoje maniery. Khun Korn jest teraz twoim szefem, proszę
więc zwracaj się do niego z szacunkiem – zostałem surowo przywołany do
porządku.
Zachowujecie się
jakbyście wy wszyscy byli aniołami…
– Hahaha. Nie
przejmuj się tym. Zaczynasz jutro – ojciec Kinna nie wydawał się być urażony
moją uwagą.
– Huh, od jutra?
Czy to nie jest trochę za wcześnie? – zapytałem natychmiast.
– A co? Chcesz
czekać, aż mój tata rozwinie przed tobą czerwony dywan i przetnie wstęgę? – z
westchnieniem rzucił Kinn, zwracając w moim kierunku poirytowaną twarz i
posyłając jadowite spojrzenie.
– Skurwysyn –
mruknąłem cichutko pod nosem, wpatrując się w niego z niechęcią.
– Chan, zabierz go,
żeby zobaczył swój pokój. Obaj doprowadzają mnie do szału! Pójdę się położyć.
Zarówno Kinn, jak i
ja zgodnie milczeliśmy, czekając aż mężczyzna opuści pokój pozostawiając z nami
swojego asystenta. Wyglądający na starszego ode mnie o kilka lat sekretarz
kazał mi pójść za sobą, kierując kroki na tyły rezydencji.
– Dokąd mnie
zabierasz? – spytałem, idąc jego śladem i ściskając dokumenty pod pachą.
Rozglądałem się z
ciekawością po ogromnym domu, mijając wielki hol, jadalnię, biuro i całe
mnóstwo różnych pokoi. Szliśmy już przez jakiś czas i ciągle jeszcze nie
byliśmy u celu.
– Zabieram cię,
żebyś zobaczył pokój – zatrzymał się i odwrócił, by na mnie spojrzeć.
– Jaki pokój?
– Ten, którego
będziesz używał.
– Czy to naprawdę
konieczne...? Planowałem mieszkać we własnym domu i pojawiać się tu tylko w
godzinach pracy.
Wrażenie, że będę
służącym spełniającym wszystkie zachcianki Kinna, nasiliło się jeszcze bardziej
po usłyszeniu, że muszę pozostawać na terenie posiadłości nawet po zakończeniu
mojej zmiany.
Oszukaliście mnie,
prawda? Omamiliście mnie opakowując stanowisko „służący” w ozdobny papierek z
napisem „bodyguard”!
– Każdy pracownik
ma swój własny pokój. Po zakończeniu porannej zmiany, pójdziesz na swoje
zajęcia z Khun Kinnem.
– Hej, kto
powiedział, że się na to zgodziłem? – odburknąłem natychmiast.
– Czy ty i Khun
Kinn nie chodzicie na ten sam uniwersytet?
– A skąd mam
wiedzieć?
– ... W dni, w
które pracujesz, będziesz pozostawał na terenie posiadłości... I nie bądź
uciążliwy, nikt tu nie lubi kłopotów – rzucił mi surowe spojrzenie.
Dupku, gdyby nie
to, że masz tutaj wsparcie licznych strażników, to chyba nie myślisz, że tak
zwyczajnie darowałbym ci sposób w jaki na mnie teraz patrzysz. Cholera!!! Co to
wszystko ma znaczyć? To jest dom czy jakieś zakichane więzienie? Czuję się tak,
jakbym pracował dla dyktatora.
– Ale ja dzisiaj
jeszcze nie pracuję, więc nie mam zamiaru tu zostać.
– To twoja sprawa –
jego beznamiętna odpowiedź naprawdę mnie wkurzyła.
Chciałem po prostu
rzucić granat i wybić tych drani!
– Panie
Channnnn....... Dokąd pan idzie?! – przerwał nam czyjś radosny głos.
– Witam –
odpowiedział ten drań Chan, kłaniając się grzecznie wysokiej, swobodnie ubranej
postaci, która patrzyła na mnie z uśmiechem.
Elegancki mężczyzna
wyglądał zupełnie jak Kinn... Aczkolwiek wydawał się być młodszy i prezentował
o wiele lepsze maniery.
– Kto to jest? –
spytał nowo przybyły, wskazując na mnie.
Był sympatyczny i
beztroski, w przeciwieństwie do idących jego śladem ponurych ochroniarzy.
– To nowy szef
ochrony Khun Kinn'a... Porsche, to jest Khun Thankun, starszy brat Khun Kinna.
Ze zdziwieniem
uniosłem brwi. Nigdy bym nie przypuszczał, że jest starszym z braci, ponieważ
zarówno z wyglądu jak i zachowania sprawiał wrażenie zdecydowanie młodszego. W
porównaniu z nim, w moich oczach, Kinn jeszcze bardziej się postarzał.
– Wowwww... O, jak
fajnie! Ma tatuaż! Wygląda hardcorowo – kompletnie mnie zaskakując, Tankhun
złapał moje wytatuowane ramię i podniósł je wyżej, żeby ostrożnie zbadać wzory.
Co
jest, do kurwy nędzy?!
– Super!
Odlotowy!!! Chcę, żeby faceci z mojej ochrony też mieli takie tatuaże! Jest nie
tylko obłędny, ale nadaje mu wygląd twardziela. Dobra chłopaki! Jutro
pójdziecie sobie takie zrobić, okay? Podoba mi się!
W milczeniu
patrzyłem na nagle pobladłe twarze stojących za nim ochroniarzy. Rany boskie!
Przecież ten facet jest kompletnie szalony!
– Khun Tankhun –
dezaprobata w niskim głosie pana Chana sprawiła, że brat Kinna puścił moje
ramię i mamrocząc coś pod nosem oddalił się wraz ze swoją karawaną strażników.
Co do diabła?!
– Chodźmy –
usłyszałem westchnienie mojego przewodnika.
Po przejściu na
tyły rezydencji, zobaczyłem długi rząd pokoi. Były ich dziesiątki, wyglądały na
nowe i czyste, znajdowały się w otoczeniu zieleni, która rzucała zbawienny
cień. Najwidoczniej ci ludzie dobrze traktowali swoich służących! Pan Chan
przekręcił klucz w drzwiach prowadzących do znajdującego się na samym końcu
pokoju, który okazał się całkiem przestronny i przypominał te w akademikach. W
głównym pomieszczeniu stało łóżko z metalową ramą i materacem o grubości trzech
cali, jednak nie zauważyłem pościeli. Obok stała komoda, która nie wyglądała na
zbyt zużytą, a po chwili z ulgą dostrzegłem klimatyzator.
– Stary, naprawdę
dobrze dbacie o swoich pracowników – wymamrotałem miękko.
Całkiem na serio
obawiałem się, że przyjdzie mi mieszkać w jednym z tych pomieszczeń, które
znałem z filmów i spać na zużytej macie przy akompaniamencie głośnego
wentylatora…. Albo coś w tym stylu.
Wszedłem do środka
i rozglądając się wokół położyłem dokumenty na materacu.
– Masz szczęście,
że poprzedni lokator zainstalował klimatyzator – usłyszałem.
– Co się z nim
stało?
– Nie żyje.
Byłem oszołomiony
jego swobodną odpowiedzią i ze zgrozą patrzyłem na beznamiętny wyraz jego
twarzy. Co? Czy ten facet w ogóle posiadał jakieś uczucia? Cholera!!!
Każesz mi spać w
pokoju po zmarłym?
Niech to szlag!!! Z
trudem przełknąłem ślinę, czując przebiegający po moim kręgosłupie dreszcz.
Boję się duchów. Miałem nadzieję, że uda mi się zapomnieć o tym co pan Lodowiec
przed chwilą powiedział, bo pokój wcale nie wyglądał na przerażający. W
porządku, jakoś dam sobie radę, chociaż prawdopodobnie nie będę potrafił
zmrużyć tu oka... Zatopiony w czarnych wizjach dopiero po chwili zauważyłem, że
pan Chan podaje mi klucz i każe wyjść na zewnątrz.
– Big!!! – zawołał
sekretarz na widok mężczyzny, który szedł w naszym kierunku z utkwionym we mnie
wściekłym spojrzeniem.
Czy ludzie tutaj są
zawsze tacy wkurwieni? Wszyscy wyglądają jakby ktoś rzucił im gównem w twarz.
Mają tu jakiś zakaz uśmiechania się, czy co, do jasnej cholery?
– Tak, panie
Chan...
Facet nie odrywał
ode mnie gniewnego spojrzenia.
Ach, to ty...!
Rozpoznałem
kolesia, który groził mi wczoraj.
Ty lepiej
uważaj!!!
– Oprowadź Porsche
po posiadłości. Pójdę sprawdzić co u Khun Korna...
– Nie… Nie możesz
znaleźć kogoś innego?
Był wyraźnie
zdenerwowany, ja natomiast miałem na twarzy beznamiętne spojrzenie. Ale tak na
serio… kto mógłby go winić? Od jutra przejmę jego obecną pozycję szefa ochrony
Kinna i zostanę bezpośrednim zwierzchnikiem tego dupka… He he…
– Czy to jest jedna
z osób, która będzie pracować pode mną…? – zapytałem, dolewając oliwy do ognia.
Ochroniarz strzelił
w moją stronę ostrym spojrzeniem.
– O tak! To jest
jeden z członków ochrony Khun Kinna. Ma na imię Big, poznajcie się. Ja niestety
muszę już iść.
Stałem tam ze
skrzyżowanymi rękami, mierząc Big'a wzrokiem od stóp do głów. On również
uważnie mi się przyglądał.
– Na co się do
cholery gapisz?! – wykrzyknął gniewnie, przegrywając pojedynek naszych
spojrzeń.
– ….
W odpowiedzi
posłałem mu bezczelny grymas.
– Nie myśl, że
tylko dlatego, że Khun Korn zatrudnił cię jako szefa ochrony, to ktokolwiek z
nas ma zamiar to zaakceptować!!!
Zrobił krok
zbliżając swoją twarz i zatrzymując ją na centymetr od mojej. Nie cofnąłem się,
tylko wbiłem w niego wzrok.
– …
– Nikt nie będzie
ci się kłaniał ani w najmniejszym stopniu okazywał szacunku. Wybij to sobie z
głowy!
– He he, a co
zamierzasz z tym zrobić? – uśmiechnąłem się.
– Hmph! Ktoś taki
jak ty nie należy tutaj – powiedział cofając głowę.
– Ale przecież już
tu jestem.
Neutralny ton głosu
mojej odpowiedzi zdawał się rozjuszać go jeszcze bardziej.
– Nie masz honoru,
uczciwości ani lojalności. Pewnego dnia zdradzisz naszego szefa. Upewnię się,
że tutaj nie wytrzymasz!!!
– W takim razie
zadbam o to by się stąd nie ruszyć.... Możesz sobie próbować aż do zakichanej
śmierci!
Pochyliłem się,
mówiąc to z zamiarem sprowokowania go. Widać było, że absolutnie nie potrafi
się kontrolować. Zaciskał pięści i drżał z wściekłości na całym ciele, a chwilę
później zamachnął się by uderzyć mnie w twarz.
Sorry, koleś!!!
Chyba nie wiesz z kim masz do czynienia. Jestem tym, którego twój szef tak
bardzo chciał zaangażować, że był gotów w poszukiwaniu mnie przeczesać całe
miasto. Czy ty na serio myślisz, że będziesz w stanie tak łatwo mnie pokonać?
Zrobiłem unik. Nie
dosięgnął celu, a siła z jaką się zamachnął wyprowadzając cios sprawiła, że
poleciał do przodu, co tylko podsyciło jego wściekłość. Był gotowy do kolejnego
uderzenia, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, kopnąłem go posyłając z impetem
na ścianę. A po chwili przyszpiliłem nogą uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
– Ty skurwysynu!!!
– Nie dziwię się,
że musieli znaleźć za ciebie zastępstwo, jesteś bardziej niż przeciętny.
Ledwie to
wypowiedziałem, a już Big odtrącił moją nogę i rzucił się na mnie,
bezskutecznie próbując po raz kolejny mi przyłożyć. Złapałem go za rękę i mocno
ją wykręciłem. Sekundę potem leżał na podłodze przyciśnięty do niej moim
kolanem wbitym w plecy. Szamotał się i głośno przeklinał. Wolną ręką sięgnąłem
do kieszeni, wyciągnąłem papierosa po czym zapaliłem go wydmuchując pióropusz
dymu.
– Ty dupku!!!
Puszczaj!!!!! Jak tylko się uwolnię to cię zabiję!!!!
– No dalej,
spróbuj, jeśli naprawdę myślisz, że potrafisz!!!
Przyciskałem go
tak, dopóki nie wypaliłem papierosa, po czym go puściłem. Odwróciłem się i
byłem gotów odejść od irytującego mnie faceta z nadzieją, że ten incydent
czegoś go nauczył. Jednak natychmiast okazało się, że się myliłem. Słysząc odgłos
kroków, zrobiłem unik usuwając się z drogi i zauważyłem, że tym razem uzbrojony
był w gruby, drewniany kij. Patrzyłem, jak bierze zamach, celując w moją głowę
i po raz kolejny nie trafia, bo zdążyłem się błyskawicznie uchylić, a impet
ciosu sprawił, że znów znalazł się przede mną.
Nigdy się nie
nauczysz, prawda?
Wymierzyłem mu
celnego kopa, po którym wylądował na ziemi, ja natomiast znalazłem się nad nim.
Z jego ust płynęła krew.
A miałem szczery
zamiar ci odpuścić!
Po jego
bezwzględnym ataku nie byłem w stanie pohamować wściekłości. Czerwona mgła
przysłoniła mi oczy i możliwe, że nie zawahałbym się nawet go zabić, gdyby nie
powstrzymał mnie przed tym dobiegający z tyłu ostry krzyk.
– Stop!!! Co wy, do
cholery, robicie?!!!!
Zostałem
odciągnięty i unieruchomiony przez trzech lub czterech ochroniarzy, którzy
najwidoczniej byli świadkami tego zajścia. Popychając Big'a i mnie ruszyli
przed siebie, by po jakimś czasie otworzyć wielkie drewniane drzwi i wepchnąć
nas do środka. Nie musiałem nawet zgadywać czyj to pokój, bo moje oczy
natychmiast zderzyły się z jego.
– Walczyli ze sobą
Khun Kinn – naskarżył jeden ze strażników.
Wyrwałem rękę z
uścisku krępującego mnie ochroniarza. Kinn obrzucił nas spojrzeniem, a
następnie na powrót przeniósł wzrok na ekran telewizora.
– Khun Kinn... To
on zaczął – wymamrotał Big.
Z niedowierzaniem
spojrzałem w jego kierunku.
Nie tylko poniosłeś
porażkę, ale na dodatek jesteś cholernym kłamcą!
– Nie zacząłeś
jeszcze nawet pracy, a już sprawiasz problemy... – spokojnie przemówił Kinn,
nie uraczając nas spojrzeniem.
– Heh.....
Człowieku jesteś do niczego… – syknąłem pod adresem Big’a.
Omiotłem go
spojrzeniem. Przyjął postawę skrzywdzonego, jedną ręką trzymając się za brzuch,
drugą przykładając do siniaków na twarzy. Sprawiał wrażenie człowieka, który
obawia się, że ktoś ma zamiar pchnąć go wprost pod nadjeżdżający autobus.
– Ty dupku!
– Milcz i zachowuj
siły, dopóki nie podłączą cię pod kroplówkę – spojrzałem na niego z pogardą.
Dźwięk pilota
uderzającego o szklany stół sprawił, że natychmiast zwróciłem wzrok w kierunku,
z którego mnie dobiegł. Osobnik, którego miałem za zadanie od jutra ochraniać,
sprężyście wstał i podszedł, zatrzymując się przede mną z rękami na biodrach.
Początkowo wpatrywałem się w niego zimnym wzrokiem, ale wczorajszy obraz
duszącego mnie Kinna, który wyświetlił się w mojej głowie, zmusił mnie do
odwrócenia spojrzenia. Musiałem przyznać, że trochę się go bałem. Było w jego
oczach coś, czego nawet nie potrafiłem nazwać, a co sprawiało, że stawałem się
niespokojny przebywając w jego obecności. Wystarczyło jedno spojrzenie na tę
piękną twarz i już odnosiłem wrażenie, że taka prosta czynność jak oddychanie
zaczyna przychodzić mi z trudem.
– Nie lubimy tu
kłopotów... To nie jest miejsce, gdzie możesz robić co ci się żywnie podoba!
– Ale ja przecież
nic nie zrobiłem... To twój facet mnie zaatakował.
Kinn wyglądał jakby
mi nie wierzył. Spojrzał w bok, szacując w myślach opłakany stan Big'a, a
później zwrócił się do mnie.
– Czy wiesz, jak
zamierzam cię w przyszłości ukarać, jeśli już cię ostrzegłem, a ty mnie nie
posłuchasz?
Mówił tak
spokojnym, autorytatywnym głosem, że wszystko wokół wydawało się stać w
miejscu. Przełknąłem głośno ślinę, gdy zauważyłem jak prowokacyjnie przygląda
się mojej szyi, która wciąż czerwona i naznaczona odciskami jego dłoni od
wczoraj sprawiała mi nieznośny ból.
– ……
– I nie zapominaj o
mojej pozycji. Powinieneś zacząć staranniej dobierać słowa, kiedy się do mnie
zwracasz.
– Dlaczego? Co jest
nie tak w sposobie w jakim się do ciebie zwracam?
Zrobił krok bliżej
powodując, że lekko się skurczyłem.
– Ostrzegałem cię.
– Jeśli jesteś ze
mnie tak bardzo niezadowolony, to dlaczego mnie po prostu nie zwolnisz...? –
nie ustępowałem.
– Heh... Nie ma tak
łatwo. Zostaniesz... I to tak długo, dopóki nie będę z ciebie zadowolony.
Znów przysunął się
do mnie bliżej. Mimo, że czułem się nieswojo pod jego spojrzeniem, nie
zamierzałem dać mu tego po sobie poznać. Wszystko, co mogłem zrobić, to
odwrócić głowę i na pozór obojętnie zapytać:
– A co niby
planujesz?
– Upewnij się, że
przyjdziesz jutro na czas… – mruknął Kinn, a kiedy wreszcie się cofnął,
przełknąłem głośno prawie się dławiąc.
– Pierdol się!!! –
przekląłem bezgłośnie pod nosem.
Co za skurwiel!!!
Nienawidzę tego dupka! Zachowywał się wyniośle i arogancko dla podkreślenia
swojej pozycji przewiercając innych swoimi zimnymi oczami. Nie mogłem dłużej
znieść pobytu z nim w jednym pomieszczeniu. Odwróciłem się i bez słowa
wyszedłem. Czy ja rzeczywiście dokonałem właściwego wyboru!?
Wróciłem do swojego
pokoju, by zabrać leżące na materacu dokumenty, po czym skierowałem się w
stronę motoru, który zaparkowałem przy strażnicy przed bramą posiadłości. Po
opuszczeniu mojego przyszłego miejsca pracy udałem się do mieszkania przyjaciela
by odebrać stamtąd Porsché...
Stałem teraz przed
kolejnym dylematem. Jak, do cholery, mam wyjaśnić bratu sposób, dzięki któremu
dom wrócił w nasze posiadanie... Nie miałem najmniejszego pojęcia czy wyznanie
mu prawdy będzie dobrym rozwiązaniem.
– Jak udało nam się
odzyskać dom, bro...?
To było pierwsze o
co zapytał mój brat, gdy tylko postawił stopę za progiem.
– Cóż....
Pożyczyłem pieniądze od kogo tylko się dało: Madam Yok, Tema i Joma, złożyłem
wszystko razem i wystarczyło, żeby go wykupić – zdecydowałem się skłamać.
Nie byłem gotowy na
to by powiedzieć mu prawdę, bo gdyby się dowiedział, to niewątpliwie zacząłby
szaleć. Podszedłem do włącznika, by zapalić światło i zająć się sprzątaniem
pobojowiska, które pozostało tu po pamiętnej nocy. Dzisiaj udało się nam
nareszcie powrócić do rodzinnego domu…
– Bro..?
Wypowiedział to
niższym niż zwykle głosem i patrzył na mnie krzyżując ręce na piersi.
– Co? – doskonale
zdawałem sobie sprawę z tego, że zaczyna coś podejrzewać, ale zamierzałem to
zignorować.
– Jest nas tylko
dwóch...
Z westchnieniem
wciąż udawałem zajętego sprzątaniem bałaganu podczas gdy on kontynuował:
– Wiesz jak blisko
jesteśmy... Bro, nie możesz mnie okłamywać.
Wydałem z siebie
kolejne długie westchnienie, zanim zamknąłem oczy, by po chwili je otworzyć i
odwrócić się twarzą do niego.
– ……
Wpatrywałem się w
brata, próbując wymyślić odpowiednie słowa, które mógłbym mu powiedzieć. Jak
miałem wyjaśnić powody mojej decyzji, żeby go nie zdenerwować i nie sprawić, by
czuł się winny.
– Phi, zrobiłeś to,
prawda? Przyjąłeś ich ofertę, zgadza się? – spytał rozczarowany.
– Mmm... – nie
pozostawało mi nic innego jak tylko przytaknąć.
– Dlaczego to
zrobiłeś?!
Ścisnął mnie za
ramię i gniewnie nim potrząsnął.
– Porsché...
Wszystko, co robię, robię dla ciebie.
– Gdybyś naprawdę
się o mnie troszczył, to posłuchałbyś tego o co cię prosiłem!
Zacisnął usta, a
łzy zaczęły spływać mu po policzkach. Na ich widok poczułem się ogromnie winny.
Nie chciałem przecież przysparzać mu zmartwień.
– Zostaliśmy tylko
my dwaj! Co ze mną będzie, jeśli coś ci się przytrafi? – rozpaczał z zalaną
łzami twarzą.
Moje serce zamarło
na dźwięk jego pełnych żalu i obaw słów. Osoba, która najbardziej mnie kochała
była zawiedziona tym co zrobiłem.
– Przepraszam...
Obiecuję ci, że nic mi się nie stanie – pogłaskałem go po głowie, ale on ze
złością odepchnął moją rękę.
– Jeśli coś ci się
przytrafi, będę na ciebie naprawdę zły....... I nie wybaczę ci… nigdy!!! ... i
będę, będę...
Zanim zdążył
dokończyć, przyciągnąłem go do siebie i mocno przytuliłem. Porsché nigdy
wcześniej nie okazał żadnej słabości. Zazwyczaj obaj nie obnosimy się na
zewnątrz z uczuciami. Nigdy nie okazujemy sobie czułości, ale mimo tego w głębi
duszy obaj doskonale wiemy, jak bardzo się kochamy. Braterska więź, my dwaj
przeciwko całemu światu.
– Przecież już ci
obiecałem, mazgaju, pamiętasz? Nie zamierzam tak łatwo umrzeć.
Uderzył mnie w
plecy, by po chwili wczepić się w rękaw mojej koszuli.
– Czy możesz tego
nie robić... – szlochał – Nie...
Koszula była mokra
od łez, a on ciągle nie przestawał płakać ukrywając głowę na mojej piersi. Nie
chciałem widzieć jego twarzy. Próbowałem z całej siły stłumić targające mną
emocje. Tak bardzo nie chciałem pokazać, że czuję się tak samo słaby i bezradny
jak on.
– Porsché.....
Nigdy cię nie opuszczę. Przysięgam. Uwierz mi.
Przytuliłem go
mocno, by przekazać, że mówię absolutnie poważnie. Nie zamierzałem pozwolić na
to, żeby któremuś z nas przytrafiła się krzywda. Będę tu, by nadal go chronić.
– …..
Pozostaliśmy w
uścisku, a ja pocieszałem go, dopóki się nie odsunął i nie spojrzał na mnie
zapłakanymi oczami. Zacisnąłem zęby, bo naprawdę bolało, widzieć go w takim
stanie.
– … Musisz to
zrobić, prawda?
– Tak.
– Jeśli umrzesz, to
nie tylko wykopię cię z grobu, ale i nie spalę żadnego papieru joss [2].
Pozwolę ci głodować w zaświatach!!! Nawet nie marz o tym, że przekażę ci
jakiekolwiek zasługi.
Nie mogłem się
powstrzymać od śmiechu na widok brata próbującego mi całkiem na poważnie
grozić.
– Wiem, wiem. Ale
mama nieodmiennie mi powtarzała, że zawsze miałem szczęście. Nie musisz się o
mnie martwić. Będę pracował i zarabiał pieniądze, żebyś mógł je do woli wydawać
na co będziesz tylko chciał – potargałem mu włosy.
– Zapamiętaj bracie
co powiedziałeś, nie możesz już tego cofnąć!!!
– Dobrze, dobrze.
– Okay, w takim
razie czy mogę dostać już dzisiaj trochę pieniędzy na nowe gry?
– Ty mały smarku!
Pomimo polepszenia
nastroju z kącików oczu nadal spływały mu łzy. Kontynuowałem więc pocieszanie
go.
Obiecuję, że nic mi
się nie stanie. Obiecuję, że nigdy już nie sprawię, że znów będziesz płakał...
Obiecuję, że zrobię dla ciebie wszystko.
Nieważne jak trudne
to było, nie zamierzałem się tak łatwo poddać i nie miałem zamiaru umrzeć.
[Czwartek]
Ech, ta cholerna
robota była naprawdę uciążliwa. Westchnąłem po raz setny, kiedy po
popołudniowych zajęciach pojechałem prosto do rezydencji, w której byłem
wczoraj i przedwczoraj. Niech to szlag, od teraz będę musiał tu ciągle
przebywać. Przespacerowałem się kilka razy w tę i z powrotem przed frontem
posiadłości, aby psychicznie przygotować się do zmierzenia się z Kinnem.
Wiedziałem, że mój los od tej pory nie będzie łatwy. Znów westchnąłem...
Niech to szlag!
Nadal nie wiedziałem czy dokonałem dobrego czy złego wyboru!!!
[1] Uwaga redaktora: Pisownia
imienia Porsche jest identyczna z tajskim słowem "Diament".
[2] Uwaga redaktora: palenie
papieru joss lub ofiar jest chińską tradycją pogrzebową, w której żałobnicy
palą papierowe przedmioty, w tym także pieniądze w przekonaniu, że zmarli je
przyjmą i będą wieść szczęśliwe i dostatnie życie w zaświatach.
Tłumacz: Juli.Ann
Korekta: Baka
Komentarze
Prześlij komentarz