KP – Rozdział 8

 



Zapomnienie

 

     Ze zmarszczonymi brwiami wisiałem na krawędzi basenu, tak naprawdę nie poświęcając nawet myśli, właśnie zakończonemu, praktycznemu egzaminowi z pływania. Nie miałem pojęcia co mnie czeka, kiedy po wykładach dotrę do pracy i przyznam, że czułem się z tym jak ostatni tchórz. Nie chciałem stawiać czoła konsekwencjom tego, co zrobiłem na wczorajszej zmianie. Wolałbym po prostu utonąć. Pomyślałem o rybach, które z taką łatwością uśmierciłem. Jedynym problemem było to, że potrafiłem świetnie pływać i nie byłem tak słaby jak one, żeby od byle czego umierać…

     – Co się z tobą dzieje? Dlaczego wyglądasz na zdenerwowanego? – spytał Tem podpływając do mnie, podczas gdy Jom przykucnął obok basenu.

     Obaj dość podejrzliwie mi się przyglądali…. Jom, w przeciwieństwie do nas, nie mógł dziś podejść do egzaminu, ponieważ po pamiętnym pobiciu nie doszedł jeszcze całkiem do siebie. W zamian za to otrzymał zadanie sporządzenia raportu. 

     – Yea, co do cholery jest z tobą nie tak? Byłeś dziś tak powolny, że profesor odejmował ci punkty. 

     Ciężkie westchnienie, które z siebie wydałem, jeszcze bardziej zdezorientowało moich przyjaciół. Nigdy nie należałem do tych, którzy okazują emocje i dzisiejszy dzień stanowił naprawdę wyjątkowy przypadek.

   – Jestem zestresowany… – przyznałem podciągając się na brzeg basenu.

   – Stary, zawsze możesz z nami pogadać. Daj znać, jeśli będziemy mogli w jakiś sposób pomóc – zachęcił mnie Jom, patrząc z niepokojem.

     Mój wzrok przyciągnął pomarańczowy czepek przepływającego obok Tema i w głowie natychmiast pojawił się obraz karpi koi. Niech to szlag! Czułbym się źle zabijając rybki należące do kogokolwiek, ale ja uśmierciłem stworzenia pływające w stawie na terenie posiadłości należącej do mafii. Czy oni nie wezmą przypadkiem odwetu zasypując mnie gradem kul, gdy tylko postawie stopę na posesji?

    Co do cholery mam zrobić?

     Z narastającą frustracją przetarłem twarz, rejestrując oszołomienie w oczach moich kumpli. Prawdopodobnie był to pierwszy raz, kiedy widzieli mnie zachowującego się w tak nietypowy sposób.

     – Dlaczego? Co się dzieje? Czyżby ci mafiozi zrobili ci coś złego? Już ja się z nimi policzę! – wściekał się Jom.

     Przyglądający mu się Tem nie omieszkał ściągnąć go na ziemię:

     – Dlaczego nie pomyślisz o stanie w jakim się znajdujesz, cwaniaku? Koniecznie chcesz porywać się z motyką na słońce?

    – Ci gangsterzy mieli miażdżącą przewagę liczebną. Niech tylko spróbują podejść do mnie jeden na jednego.

     Jom wciąż był zły z powodu tego, co mu się przytrafiło. Musiałem przyznać, że miał jak najbardziej prawo wściekać się na mnie za użycie jego imienia, dlatego do przeprosin dorzuciłem ofertę płacenia przez cały miesiąc za jego lunche. Odetchnąłem z ulgą, że jednak mi wybaczył, ale wyjaśniając całą tę sytuację nie mogłem ukryć przed przyjaciółmi faktu, że zgodziłem się pracować dla mafii. Tem również był całkowicie przeciwny mojej decyzji. Kiedy wyjaśniłem im obu sprawę zastawionego domu i moich obaw o przyszłość Porsché, byli w stanie, choć niechętnie, zaakceptować fakt, że właściwie nie miałem wyboru. Ale nadal tego nie pochwalali.

     – Tem, możesz zdjąć ten cholerny czepek? – widok jego głowy w odblaskowym pomarańczu czynił mnie ogromnie niespokojnym.

      – Dlaczego? To jest mój szczęśliwy kolor. Specjalnie wybrałem akurat ten, żeby przyniósł mi szczęście na teście z pływania – mimo tych słów ściągnął swoje nakrycie głowy i położył je obok mnie.

     – No, gadaj już… Co z tobą?

     Zamknąłem oczy i biorąc głęboki oddech odpowiedziałem: 

     – Zabiłem Elizabeth i Sebastiana.

    – Co?? Kurwa, Porsche!!! Pierwszy dzień w pracy, a oni już kazali ci zabijać!? Zgłoś ich na policję! – Jom w mgnieniu oka wpadł we wściekłość – Cholera!!! Mam przyjaciela, który jest mordercą! Ty morderco!

     Mocno trzepnąłem Joma w tył głowy, ignorując jego obelgi.

     – Cholera!!! Czy oni nie mają żadnego poszanowania dla wartości ludzkiego życia? Powinieneś zrezygnować! – Tem wyglądał na zszokowanego, kiedy odrobinę się ode mnie odsuwał. 

       – Mówimy tu o czyjejś śmierci!! – Jom nie miał zamiaru mi odpuścić.

     – To przecież nie byli ludzie!!! – sprostowałem szybko, zanim ten nonsens nabrał monumentalnych rozmiarów…

     – …..

     Obaj wbili we mnie wzrok, milcząco oczekując wyjaśnień.

     – To ryby!

     Z wyraźną ulgą przysunęli się bliżej, przestając patrzeć na mnie z potępieniem.

     – Ufff... Kamień z serca… Cholera, a co to za ryba, która ma na imię Elizabeth? – zniesmaczył się Jom.

     – No co? Z pewnością bardzo je sobie cenił, skoro nadał im imiona.

     Opowiedziałem im całą historię, ale zamiast współczuciem zareagowali śmiechem. Niech to szlag! A gdzie to obiecane wsparcie?! Osobiście, nie mogłem dopatrzeć się w tym absolutnie niczego zabawnego. 

     A może powinienem wymówić się dziś z pracy chorobą? 

     Naprawdę nie chciałem mieć do czynienia z chaosem, który niewątpliwie tam na mnie czekał. Nie mogłem sobie wyobrazić, żeby w mafijnej posiadłości mogło wydarzyć się coś dobrego. Tem oczywiście nie przepuścił okazji, żeby spróbować nakłonić mnie do rezygnacji. Tylko co by mi to dało? Wypowiedzenie umowy w żadnej mierze nie rozwiązywało problemu. Nie pozostało mi nic innego jak tylko stawić się do roboty i zmierzyć z konsekwencjami. Podpisałem przecież roczną umowę… Złamanie jej nie wchodziło w rachubę, bo gdzie niby miałbym szukać pieniędzy na zapłacenie kary za przedwczesne zerwanie kontraktu?

     Wstałem i z najwyższą niechęcią poszedłem do przebieralni. Na ekranie telefonu wyświetliło się osiem nieodebranych połączeń z niezapisanego kontaktu, w którym rozpoznałem numer Kinna. Wszystko co mogłem zrobić to zaakceptować mój los i ponieść konsekwencje, skoro i tak nie miałem szans by się im wywinąć.

     Była dokładnie szósta po południu! Zaparkowałem motocykl na tyłach posesji, zdjąłem kask i pomodliłem się w myślach o łut szczęścia. Ledwo co postawiłem stopę za progiem, zostałem mało przyjaźnie powitany przez wkurzonych strażników.

     – Khun Kinn cię wzywa!

     Wydałem z siebie długie westchnienie, z wisielczym nastrojem myśląc o powiedzeniu, że zbyt częste wzdychanie podobno skraca życie… Zgodnie z nim znajdowałem się już prawdopodobnie na granicy śmierci… Z ociąganiem poszedłem na górę, przez chwile wpatrywałem się w duże drewniane drzwi, po czym powoli je otworzyłem i wszedłem do środka. W pomieszczeniu panowała absolutna cisza. Na kanapie obok Kinna siedział jego brat, który patrzył na mnie z mieszaniną zmartwienia i zgrozy. Tchórzliwie unikałem kontaktu wzrokowego z Tankhunem, a kiedy spojrzałem na Kinna, dostrzegłem w jego oczach ten sam błysk. 

     Chyba już wiedzą, że to ja…

     – Ty morderco, dlaczego zabiłeś moje rybki?! – wybuchł właściciel zamordowanych karpi, ledwo zatrzymałem się przed kanapą. 

     Zamierzałem sam się przyznać i nie spodziewałem się, że będą już wiedzieć kto jest winowajcą. 

     – …..

     Milczałem… Bo co miałem powiedzieć? Mogłem tam tylko stać i znosić ich gniew. Nie byłem w stanie podać im jakiegoś sensownego wyjaśnienia, więc wbiłem wzrok w podłogę, czekając na to co nastąpi. 

     – Ech... Przeproś Tankhuna – przemówił Kinn swoim normalnym, wypranym z emocji głosem.

     – …..

     Milczałem...

     – A może spróbujesz się wypierać? – zapytał Kinn, unosząc brew.

   – Jak to możliwe, że to nie ty? Wszystkie dowody zostały zabezpieczone. Cały teren jest przecież monitorowany. Na początku myślałem, że to Time, więc nawet do niego zadzwoniłem, a potem się okazało, że to ty! 

     Tankhun podsunął mi pod nos swój iPad, odtwarzając na nim powiększone nagranie z kamer, którego naprawdę nie miałem ochoty oglądać.

     – Przepraszam – powiedziałem miękko wiedząc, że zwyczajne przeprosiny nie załatwiały sprawy. 

     – Co takiego zrobiły ci moje ryby, że zasłużyły sobie na to byś je tak zwyczajnie obsikał? – wykrzyknął ze szlochem, patrząc na mnie czerwonymi, spuchniętymi od płaczu oczami. – Lepiej naucz swojego faceta zachowania... – chlipnął patrząc na Kinna – Następnym razem odleję się na ciebie!!! Chłopaki, idziemy!

     Dźwięk, który wydał z siebie Tankhun, próbując powstrzymać łzy, naprawdę mnie rozśmieszył. Z najwyższym trudem udało mi się zachować na twarzy powagę, bo sytuacja zdecydowanie do radosnych nie należała. Patrząc za wychodzącym mężczyzną nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że był nieco opóźniony w rozwoju.

     Drzwi trzasnęły naprawdę głośno, gdy starszy brat Kinna wraz ze swoją świtą opuścili pokój. Z ulgą pomyślałem, że nie było aż tak źle jak oczekiwałem. Moje założenia nie były jednak do końca słuszne, bo gdy tylko zwróciłem wzrok na Kinna spostrzegłem, że wbija we mnie swoje spojrzenie. Był wyraźnie nieszczęśliwy.

    – Czy ty chociaż masz jakieś wyrzuty sumienia z powodu tego, co zrobiłeś? – miał skrzyżowane na piersiach ręce, a jego twarz wyglądała na rozdrażnioną.

      – ….

     Wpatrywałem się w niego pustym wzrokiem.

     – Dlaczego nie poszedłeś, jak się należy, do łazienki? Już nigdy więcej nie zachowuj się w ten sposób! – zbeształ mnie.

     – Nie wiedziałem, że to staw z rybami. Było ciemno, a tafla wody prawie czarna! Myślałem, że to część systemu kanalizacyjnego – odpowiedziałem.

     Czułem się zmęczony, więc by ulżyć moim obolałym nogom usiadłem na kanapie naprzeciwko niego.

     – Kto powiedział, że możesz usiąść?! – wykrzyknął wściekły, ledwo mój tyłek dotknął siedzenia. 

     – Mam dosyć stania! 

     Jesteś szalony! Jeśli ktoś chce usiąść, jak możesz mu tego zabraniać?! 

     – Nie wiem od czego w ogóle zacząć! To, co zrobiłeś rybom to jedno, ale twoja gówniana postawa to zupełnie coś innego. Nie dość, że nieuprzejmie się do mnie zwracasz, to jeszcze kwestionujesz każde moje słowo!!! Wstawaj! To nie jest miejsce dla ciebie! – wykrzyczał.

    – Cholera!!! Za kogo ty się uważasz? – mruknąłem pod nosem, podnosząc się z jego „specjalnej” kanapy.

     To był pierwszy raz, kiedy widziałem, że nie pozwalał nikomu, oprócz siebie, zająć na niej miejsca. Czułem się chory i zmęczony tym, że tak sztywno trzyma się statusu społecznego. 

     Co w tym wszystkim jest w ogóle tak wielkiego?! Czy on myśli, że inni ludzie nie mogą poczuć się zmęczeni? To jakaś zbrodnia, żeby chcieć usiąść? To przecież zwyczajna sofa, a nie głowa jego ojca!

     (Uwaga redaktora: w tajskiej kulturze lekceważące wspominanie ojca jest uważane za obrazę, a głowa jest święta.)

     – I jeszcze jedno! – Kinn podniósł leżące na biurku papiery i rzucił nimi w moją twarz, rozsypując je wokół.

     Za kogo on się do cholery uważa, żeby myśleć, że ma prawo robić ludziom takie gówno?!

     Wpatrywałem się w niego ze złością.

     – Cholera, Kinn!!!

     – Nie mów tak do mnie! Czy wiesz, co ty narobiłeś?! – nachylił się tak blisko, że jego twarz znalazła się w odległości kilku centymetrów od mojej. 

     Nie miałem zamiaru się wycofać. 

     Nie myśl sobie, że jesteś jedynym, który jest wkurwiony! Nie oczekuj, że się poddam!

     – O czym ty, do cholery, mówisz?! Co ja niby takiego zrobiłem?!

     – Porsche!!! Jak śmiesz podnosić na mnie głos!?

     – Dlaczego miałbym się nie odważyć? Zawsze to robiłem! 

     Oczywiście, że się odważę. Gdybym nie był pewny siebie, nie stałbym tutaj rzucając ci wyzwanie!

     – Zamknij gębę! 

     Popchnął mnie tak mocno, że poleciałem na ścianę, a z moich płuc uleciało całe powietrze.

     Kurwa, Kinn!!! 

     Pospiesznie na niego natarłem, odwzajemniając się mocnym pchnięciem, na które najwyraźniej nie był przygotowany, bo zatoczył się prawie upadając na sofę.

     – Porsche!!!! 

     Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w dół z siłą, której się po nim nie spodziewałem. Przygwoździł mnie do kanapy siadając na mnie i wyraźnie poczułem cały jego ciężar. Był nieziemsko wściekły i patrzył mi w twarz płonącymi oczami, mocno zaciskając szczękę. Uchwyt na ramieniu był tak silny, że bez względu na to jak bardzo próbowałem się uwolnić, nie miałem na to szans i coraz mocniej zacząłem odczuwać ból. Wcale nie chodziło o to, że nie byłem w stanie się z nim zmierzyć. Zdążyłem się już jednak zorientować, że im bardziej Kinn się wściekał tym większą dysponował siłą. 

     – Ostrzegałem cię!!! Czy wiesz, co zrobiłeś???!!!!

     – Co?! Dupku!!! Puszczaj! 

     Ten facet ciągle wprawiał mnie w zdumienie. Przeszedł zadziwiającą metamorfozę od chłopaka, który dostawał w dupę w dniu, w którym się poznaliśmy, do silnego faceta, który z dziecinną łatwością więził mnie właśnie pod sobą. Był zupełnie kimś innym niż na początku myślałem!

     – Kto cię nauczył tak układać raporty?!!! Nawet pierwsza strona była w złej kolejności! Zrobiłeś to celowo, prawda?!!!

     – Puść mnie!!! Nie mogę oddychać! Idź do diabła!!! 

      Nadal więził w swoim uścisku mój nadgarstek. Mimo, że trzymał tak mocno, wiedziałem, że dorównuję mu siłą. Wierciłem się, próbując go zrzucić i po kilku chwilach, kopniakiem udało mi się spod niego wydostać. Byłem wolny, a on wylądował z powrotem na sofie. Szybko wstałem, próbując złapać oddech. 

     Skoro jesteś taki pewny siebie, to przejdźmy do sprawiedliwej walki jeden na jednego. Nie próbuj brać mnie z zaskoczenia! 

     – Cholera! Nie wiem już jak z tobą postępować! – wykrzyknął, uderzając pięściami o siedzenie – Ludzie tacy jak ty nawet nie potrafią dostrzec, kiedy są w błędzie.

     Odetchnął głośno, a jego gniew złagodniał.

     – A ludzie tacy jak ty są dobrzy tylko przez przypadek – wymamrotałem pod nosem, patrząc jak Kinn próbuje zapanować nad swoim temperamentem.

     – Boję się, że pewnego dnia skończę przypadkowo cię zabijając…

     Jego słowa mnie nie obeszły, a skoro powiedział wszystko co miał mi do powiedzenia, milcząco skierowałem się w stronę wyjścia. 

     – Kto ci pozwolił odejść?!

     Zatrzymałem się w miejscu. Czego on jeszcze, do cholery, ode mnie chce?!!!

      – Co?

     – Idź się przebrać. Wychodzę.

     – Przebrać się w co? – spojrzałem na niego bez zrozumienia.

    – Szykuję się do wyjścia. Nie pozwolę, by widziano mnie z tobą w takim stroju – spojrzał na mnie z niesmakiem. 

     Miałem na sobie zwyczajne ciuchy: czarny t–shirt i niebieskie dżinsy. Całkiem przyzwoicie się przecież prezentowałem.

     – Nie zamierzam się przebierać – skrzyżowałem ręce.

     – Musisz się przebrać!

     – W takim razie nigdzie nie pójdę!

     Zwlókł się z kanapy i podszedł w moją stronę. Tym razem byłem przygotowany i nie zamierzałem dać się po raz kolejny zaskoczyć. Złapał mnie za nadgarstek, który podniosłem, szykując się do uderzenia go w twarz na wypadek, gdyby mnie zaatakował. Poczułem, jak ciągnie mnie w stronę drzwi, ale z sukcesem stawiłem opór.

     – Co ty, kurwa, robisz?! – szarpnąłem ramię do tyłu, wyrywając się z jego uścisku. 

    – Czy masz zamiar grzecznie za mną pójść, czy mam zawołać chłopaków, żeby siłą wywlekli twój tyłek na zewnątrz?! – krzyknął, na powrót łapiąc mnie za nadgarstek.

      Nie byłem pewien czy strażnicy przypadkiem nie podsłuchiwali tego, co mówiliśmy w środku. Na widok Kinna zachowywali się jakby nic się nie działo, niektórzy z nich szybko wrócili do patrolowania, a inni udawali, że czytają swoje czasopisma.

     – No więc?! Pójdziesz, czy mają cię tam zaciągnąć? 

     – W porządku! Pójdę...

     Szedłem w ślad za nim nieprzerwanie bluzgając w myślach. 

     Gdybyś nie miał swoich lokajów, byłbyś nikim! Lepiej uważaj, żebym cię kiedyś nie dorwał! Przysięgam, że wybiję ci ze łba wszystkie twoje szaleństwa!!!

     – Czy mój ojciec już wrócił? – spytał Kinn przechodzącego strażnika.

     – Tak jest, Khun Kinn, wrócił.

     Pociągnął mnie za ramię i wepchnął do pokoju, w którym ujrzałem siedzących przy dużym stole Khun Korna i Khun Chana. Założyłem, że znalazłem się w biurze jego ojca. 

     – Czego potrzebujesz? – ze zmarszczonymi brwiami zapytał Khun Korn, po czym zaczął się głośno śmiać. 

     – Hahaha! Co zrobiłeś Kinnowi, że tak teraz wygląda?

     Po raz kolejny wyrwałem rękę z jego uścisku, by odwrócić się w stronę starszych mężczyzn.

     – Tato! Nie pozwolę mu nosić tego stroju na zewnątrz. 

    – Ech... Więc… Słyszałem, że wczoraj próbowałeś spalić mój dom…? – zwrócił się do mnie pytająco Khun Korn. 

     – Tato, co do jego ubrań. Nie może w czymś takim wyjść. Wiesz przecież, że mam spotkanie z Khun Kritem – Kinn wskazał na mnie, lustrując od stóp do głów.

     – Jeśli skończę z tętniakiem w mózgu to będzie wasza wina! Tankhun dopiero co wyszedł stąd z płaczem.

      Khun Korn położył dłonie na skroniach i zaczął je masować…

     – Porsche, nasza umowa była taka, że w rezydencji możesz nosić dowolny strój, a poza domem garnitur.

     Z głośnym westchnieniem wypuściłem powietrze, podczas gdy Khun Korn surowo na mnie patrzył, nie pochwalając mojego zachowania. Całkowicie zapomniałem o zawartej umowie. Akceptując nieuniknione, skinąłem głową. 

     Poddałem się argumentacji twojego ojca, a nie temu co ty mi każesz robić, dupku!

     – To wszystko co musiałeś zrobić..... Idź się przebrać, spotkamy się przed domem o 20:30 – Kinn mówił normalnie, mimo, że wyraz twarzy nie pasował do tonu.

     Z tymi słowami odwrócił się i wyszedł z pokoju. Poszedłem za nim, znów przeklinając go w myślach. 

     Powinieneś być szczęśliwy, bo osiągnąłeś, że ktoś tak małomówny jak ja, zalewa cię w myślach prawdziwym potokiem mało pochlebnych epitetów. Dupku!

     Khun Korn polecił asystentowi przygotowanie mojej garderoby, a po otrzymaniu trzech garniturów udałem się do pokoju, aby się przebrać. Umyłem twarz i przygotowałem się do wyjścia. Kto wie czy w poprzednim życiu nie zabiłem Kinna, a w tym prawdopodobnie zmuszony jestem za to płacić. Chwyciłem broń, którą zgodnie z wielokrotnymi wskazówkami Khun Chana zobowiązany byłem nosić przy sobie zawsze, kiedy wychodziłem z Kinnem na zewnątrz.

     W eleganckim garniturze czułem się dziwnie i nieswojo. Uczucie skrępowania wzmagało się jeszcze bardziej, gdy mijani w drodze do wyjścia strażnicy, obrzucali mnie spojrzeniem, jakby widzieli jakąś dziwaczną kreaturę. Niektórzy nawet sobie nie żałowali, drwiąco się przy tym uśmiechając.

     Heh!!! Będę to pamiętał. Zapamiętam wszystko, co wy, dupki, mi zrobiliście. Nie musicie długo czekać. Pewnego dnia eksploduję i każdy z was naprawdę za to oberwie! 

     Kinn, w granatowym garniturze, pojawił się chwilę potem i po zlustrowaniu mnie, z uśmiechem wsiadł do swojego luksusowego Sedana. Poszedłem za nim, czując się nieco zdezorientowany i nie bardzo wiedząc, gdzie powinienem usiąść. Jeden z ochroniarzy Kinna zasiadł za kierownicą, a kolejny na siedzeniu pasażera obok kierowcy. Niezdecydowany stałem tam, patrząc na lewo i prawo, zanim dotarł do mnie głos Kinna:

     – Co tam, do cholery, robisz? Wsiadaj do samochodu. A może czekasz na swojego tatę, żeby przyszedł i zaprosił cię do środka...?

     Z największą ochotą rzuciłbym się do przodu, aby uderzyć go w twarz. Niestety, wszystko co mogłem zrobić, to po prostu wsiąść i z całej siły zatrzasnąć drzwiczki ignorując gniewne spojrzenie, które mi rzucił. Usiadłem tak daleko od niego jak tylko mogłem, niemal wtapiając się w drzwi. Wewnątrz samochodu panowała martwa cisza, a zajęty swoim iPadem Kinn nie zwracał uwagi na nic wokół. Pomyślałem o tym, że Pete nazwał go najrozsądniejszym i najlepszym spośród braci, dopuszczając myśl, że mogła to być prawda. Spojrzałem na jego perfekcyjny wygląd. Biała koszula pod szytym na miarę, idealnie leżącym na nim granatowym garniturze, wypolerowane skórzane buty i zaczesane do tyłu, ułożone żelem włosy. Pomimo niewątpliwej elegancji prezentował się po prostu staro. 

     – Dlaczego się na mnie gapisz? 

     Szybko odwróciłem wzrok w stronę okna. 

     Patrzyłem na ciebie, żeby potwierdzić, że sprawiasz wrażenie dużo starszego niż w rzeczywistości.

     Auto zatrzymało się przed luksusowym hotelem, który często mijałem, ale nigdy nie myślałem nawet o wejściu do środka, bo był całkowicie poza moim zasięgiem. Kinn kazał nam iść za sobą i zabezpieczyć teren. Poszedłem z nimi do windy, ale ponieważ nigdy wcześniej tu nie byłem, nie miałem pojęcia czego oczekiwać. Kiedy po dotarciu do celu otworzyły się drzwi, ujrzałem luksusowy bar na dachu, a do moich uszu dobiegło ciche brzmienie muzyki klasycznej. Kinn witał się ze znajomymi, podczas gdy ja omiatałem wzrokiem otoczenie. Elegancko ubrani goście doskonale pasowali do ekskluzywnego wystroju wokół. Mężczyźni nosili garnitury i krawaty, a kobiety miały, uszyte przez najlepszych światowych projektantów, tak długie suknie, że z pewnością musiały uważać, by się o nie nie potknąć. Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę do jakich miejsc wychodzili na drinka bogaci ludzie. 

     – Upewnij się, że nie spuścisz Khun Kinna z oczu – usłyszałem głos jednego ze strażników.

     – A co z wami?

     – My również będziemy mu się uważnie przyglądać. I nie sprawiaj więcej problemów.

     Nie odpowiedziałem i zacząłem spacerować wokół ciesząc się widokiem. Kinn powiedział, żeby zabezpieczać teren z daleka, więc to powinna być chyba wystarczająca odległość. Podszedłem i usiadłem sobie przy barze. Jakby się zastanowić, to miejsce jest całkiem przyjemne. Szczególnie, gdy widzę te kobiety z jasną cerą, które są nie tylko piękne, ale idealnie w moim typie. Uśmiechnięty, delektowałem się ich widokiem, one podczas gdy odwdzięczały mi się tym samym. Po chwili jedna z kelnerek podeszła do mnie z drinkiem i stawiając go przede mną, wskazała na kobietę, która szeroko się uśmiechała. Skinąłem głową i jednym łykiem wypiłem zawartość szklanki. 

     Mmm... Więc to tak smakuje alkohol, który piją bogaci. Nie dość, że mocny, to jeszcze gładko spływa do środka, nie tak jak zwykle kupowany, palący mi gardło SangSom [1]. 

     Uśmiechałem się do każdej kobiety, z którą nawiązałem kontakt wzrokowy. Muszę przyznać, że byłem przystojny i czułem się wyjątkowo pewny siebie, zwłaszcza wtedy, kiedy byłem odurzony. Przyjąłem trzeciego drinka nie wydając nawet bahta. Każdy z nich smakował inaczej, ale wszystkie były mocne i sprawiały, że czułem się tak dobrze jak nigdy wcześniej.

     – Czy to miejsce jest zajęte...?? – usłyszałem głos kobiety, która się we mnie wpatrywała.

     – Jestem Prim... – przywitała się. 

     Uśmiechnąłem się w odpowiedzi, zapraszając ją by usiadła i okazując tym moje zainteresowanie

     – Jestem Porsche.

     Pracowałem w barze wystarczająco długo, żeby dokładnie wiedzieć czego chciała.

     – Oba nasze imiona zaczynają się na tę samą literę... Pozwól, że kupię ci drinka. Uśmiechnęła się słodko i złożyła zamówienie u barmana. Miała świetną figurę, była naprawdę urocza i zdecydowanie w moim typie.

     Przynajmniej nie wrócę do domu z pustymi rękami. Niejasno zdawałem sobie sprawę, że umknęło mi coś ważnego…

     Przeniosłem swoją uwagę na drinka, który kupiła dla mnie Prim, a po jego wypiciu zacząłem czuć się podchmielony, nie będąc jeszcze pijanym. Po prostu cieszyłem się zarówno alkoholem jak i towarzystwem pięknej kobiety. Znów jakaś niewyraźna myśl pojawiła się w mojej głowie, nasilając wrażenie, że o czymś bardzo ważnym zapomniałem, ale nie potrafiłem jej sprecyzować. 

     – Porsche! Co ty do cholery robisz?!!! 

     Jeden z ochroniarzy Kinna chwycił mnie silnie za ramię. Czułem się zbyt pijany, żeby go zbluzgać i spytać czego do cholery chciał.

     – Co?! – zapytałem, patrząc na dziewczynę, która przenosiła wzrok ze mnie na tego dupka. 

     – Khun Kinn został zaatakowany w łazience!!!

     Moje oczy stanęły w słup i w jednej sekundzie skrystalizowała się poprzednia niejasna myśl: Zapomniałem o Kinnie!

     – To, dlaczego mu do cholery nie pomagasz?! 

     Zeskoczyłem ze stołka, by szybko znaleźć się u boku Kinna, ale natychmiast poczułem, że mój świat wiruje.

     – Przyszedłem po ciebie!!!

     Podążałem za biegnącym strażnikiem potykając się o stopy, a po chwili, zaskakując wszystkich wokół, zahaczyłem o stolik. Gdy tylko wszedłem do łazienki, zobaczyłem jak Kinn, wraz z jednym z ochroniarzy, broni się przed trzema napastnikami. Szybko przyłączyłem się do walki aby odrzucić bandziora, który właśnie próbował zbliżyć się do Kinna.

     – Ugh! Co ty, kurwa, robisz???!!!

     Ups! Chyba uderzyłem pod złym kątem… Mój kopniak, zamiast trafić w faceta atakującego Kinna, wylądował dokładnie na nim. Spojrzał na mnie zirytowany i kontynuował walkę. Ja też nie stałem bezczynnie, chwyciłem jednego ze zbirów za głowę i kilka razy porządnie mu przyłożyłem. Początkowo wyglądało na to, że było ich trzech, ale po chwili ich ilość się podwoiła. Patrzyłem na te sześć sylwetek zastanawiając się przez chwilę, które z nich są prawdziwe. Szybko potrząsnąłem głową, by odzyskać zmysły i zacząłem atakować ich kopniakami. Wydawało mi się, że w niektórych trafiałem, a czasami uderzałem w powietrze. 

     – Czy ty jesteś pijany?! – zapytał ze zdumieniem i zgrozą Kinn. Brzmiał zupełnie tak jakby był niezadowolony…

     Obejrzałem się na niego i absolutnie niezgodnie z prawdą odpowiedziałem:

     – Nie. 

     I znów potrząsnąłem głową, bo teraz już wszystkich widziałem podwójnie.

     – Khom, zadzwoń do domu, żeby przysłano więcej ludzi do uprzątnięcia tego chaosu. Nie możemy ich tu tak zostawić. 

     Czekałem, aby posprzątać i pomóc przybyłym upchnąć zamroczonych napastników do furgonetki, a w końcu zająć miejsce na tylnym siedzeniu samochodu, którym tu przyjechałem. Spostrzegłem, że Kinn był nieziemsko wkurzony i patrząc na doskonale widoczny na jego klatce piersiowej odcisk mojego buta, zastanawiałem się nawet czy to nie ja byłem przyczyną jego wściekłości.

     Po raz kolejny zacząłem potrząsać głową w nadziei, że w końcu wytrzeźwieję. Alkohol zaczął działać otępiająco na moje zmysły, a pulsujący ból głowy stawał się nie do zniesienia. Z reguły miałem wysoką tolerancję, ale drinki, którymi raczyłem się przy barze musiały być importowane i wysokoprocentowe. Mieszały się z krwią w moich żyłach i buzowały po całym ciele. Kiedy dotarliśmy do domu, Kinn nie powiedział nic, poza tym, że mam przyjść do jego pokoju. Zacząłem ćwiczyć zakrywanie uszu by nie musieć słyszeć jego wrzasków. Czując coraz mocniejsze zawroty głowy pchnąłem drzwi i wszedłem do środka, by zobaczyć wysoką, odwróconą tyłem postać czekającą na mnie ze skrzyżowanymi rękami.

     – Przepraszam.

     Czułem się naprawdę winny z powodu tego, co się stało.

     – Co ty, do cholery, wyprawiasz?! 

     Zakryłem uszy, kiedy na mnie wrzasnął.

     – Cóż, próbuję cię przeprosić...

     Kiedy się odwrócił, spojrzałem na niego nieostrym wzrokiem. Powieki ogromnie mi ciążyły, a moje ciało płonęło. Na dodatek ten strój był tak niewygodny, że całkowicie krępował mi ruchy. Rozpiąłem więc spodnie i z ulgą je zdjąłem, pozostając w samych bokserkach.

     Chyba nie będzie miał nic przeciwko, skoro obaj jesteśmy facetami, prawda? Było mi tak okropnie gorąco…

     – Co ty do cholery robisz???!!! – warknął wściekle.

     Poczułem, że już dłużej nie utrzymam się na nogach, więc usiadłem na jego „zakazanej” sofie.

     – Pozwól mi usiąść. Strasznie boli mnie głowa – biadoliłem.

    – Czy ty masz w ogóle jakieś wyrzuty sumienia, że zachowałeś się w ten sposób? – jego głos zabrzmiał łagodniej niż wcześniej. 

     Zauważyłem, że chociaż wpatrywał się we mnie nie odrywając wzroku, to na jego twarzy nie było już wyrazu wściekłości. Byłem pewien, że siadając na kanapie jeszcze bardziej go sprowokuję, ale niespodziewanie dla mnie wcale nie szalał… Na dodatek wyglądał tak, jakby nie miał zamiaru już na mnie krzyczeć.

     – .... Na co się patrzysz? – mruknąłem pod nosem, ponieważ wciąż się na mnie gapił. Całkiem możliwe, że czekał na odpowiedź na zadane mi wcześniej pytanie.

     – Tak, oczywiście, że mam…, ale chwilowo dosłownie pęka mi głowa i jest mi nieznośnie gorąco.

     – Jeśli jest ci gorąco, to dlaczego po prostu nie zdejmiesz wszystkiego...? – rzucił mi uśmieszek.

     Moje oczy były tak ciężkie, że nie byłem do końca pewien czy mi się nie przywidziało. Jaką ma minę? Nadal jest wściekły?

     – Naprawdę mogę się rozebrać? Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej...?

     Zdjąłem marynarkę, odrzuciłem na bok krawat i rozpiąłem trzy górne guziki mojej białej koszuli. Tak jest o wiele lepiej. Te ciuchy są takie niewygodne! Czy on naprawdę cały czas uważnie się we mnie wpatruje? Dlaczego jest dziś dla mnie taki miły!?

     – Hmmm, jesteś niezły… – nie zauważyłem nawet kiedy podszedł i cofnąłem się, ujrzawszy nagle jego twarz blisko mojej.

   – Huh?! Czyżbyś zamierzał mnie o coś prosić?! Nie mam zamiaru robić ci już więcej kawy! – wypowiedziałem to na głos, nie zdając sobie z tego sprawy.

    Nadal mam traumę po ostatnich perypetiach z ekspresem. Bądź uprzejmy nie wydawać mi chwilowo żadnych rozkazów!

     Czułem się dość pijany.

     – W porządku..... Nie będę cię o nic prosić... 

     Zamknąłem na chwilkę oczy, a po ich otwarciu bardzo wyraźnie ujrzałem przed sobą twarz Kinna i poczułem jego ciepły oddech owiewający moją twarz. Wpatrywałem się w jego oczy, które wbite były w moje i poczułem się dosłownie uwięziony jego spojrzeniem. Miałem uczucie, że nie mogę odwrócić wzroku i nie byłem w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu. Coś delikatnie muskało moją twarz. Miałem ochotę z rozdrażnieniem ją otrzeć.

     Ughhhh! Było mi coraz bardziej gorąco i czułem się dziwnie podenerwowany. Czułem się teraz zupełnie jak…..

     – Muszę się wysikać. Pozwól mi pójść do łazienki... – wyszeptałem i najpierw dobiegło mnie jego głośne westchnienie, a potem straciłem przytomność i nie mogłem niczego więcej zapamiętać…

 [1] SangSom – marka popularnego tajskiego alkoholu (przypis redaktora)

 


Tłumacz: Juli.Ann

Korekta: BAKA

 


Poprzedni 👈             👉 Następny



Komentarze

Popularne posty