TT [Tom 2] – Rozdział 56

 



 Inwestycje nierówne zyskom


    – Hehe! Ai’Lhong, gdzie się podział Ai’Tharn?

    – Nie czuje się dobrze, przecież już to mówiłem.

    – Minęło kilka dni. Znalazłem perkusistę, który mógłby go zastąpić, ale akurat dzisiaj coś mu wypadło. 

    Lhong wychodził z sali wykładowej, gdy zatrzymał go Tae. Na pytania o powód nieobecności Tharna wokalista odpowiadał jak zwykle, czując się przy tym niezręcznie. 

    – Możemy wziąć kilka wolnych dni od występów w barze P’Konga?

    – Hej, to mogłoby okazać się tragiczne w skutkach, gdyby inny zespół nas zastąpił. – Tae był wyraźnie zmartwiony, ale nie wyglądało na to, żeby słuchacz w ogóle się tym przejął.

    – Nawet gdyby. Jest tyle barów… 

    – Ja tylko pytałem, a ty… 

    Na te słowa Lhong rzucił mu nieprzyjemne spojrzenie. 

    – Przepraszam, martwiłem się o Tharna. – Tae bezradnie machnął ręką.

    Tak, Lhong również się martwił. Aczkolwiek czuł wyraźny dyskomfort z innego powodu. Nie wyglądało na to, żeby Tharn otrząsnął się po tym zerwaniu tak łatwo jak po poprzednich. 

    Chociaż już wiele związków perkusisty się rozpadło, to sytuacja nigdy nie wyglądała aż tak poważnie. Jeszcze nie zdarzyło się, żeby przez kilka dni z rzędu opuścił wykłady. Wcześniej też był smutny, ale w najmniejszym stopniu nie było to tak poważne jak teraz. Wtedy wystarczało, żeby upił się raz czy dwa, a zaraz potem wracał do normy. Tym razem nie dość, że schronił się w domu… W dodatku nie odpowiadał na jego wiadomości i telefony! Przyjaciel całkowicie zamknął się w sobie i wyrzucił go poza nawias! Lhong był więc naprawdę zirytowany.

    To tylko kolejny palant, Ai’Tharn. Dlaczego bierzesz to tak poważnie?

    Taaaak, tym razem było zdecydowanie inaczej.

    – Wiesz co? Zadzwonię później i zapytam, czy P’Boy może mnie dziś zastąpić. Naprawdę martwię się o Tharna. Spróbuję sprawdzić, jak on się czuje. 

    Widząc zmartwionego Lhonga, Tae musiał niechętnie przystać na jego pomysł, bez względu na to, jak bardzo był niezadowolony z nieobecności kolejnego członka zespołu. 

    – Cóż, i tak nie ma lepszego sposobu. Przekaż mu ode mnie życzenia szybkiego powrotu do zdrowia.

    Członek zespołu obiecał przekazać wszystko Songowi i wyszedł, a Lhong wciąż patrzył na jego oddalającą się sylwetkę. Po chwili krzyknął ze złością:

    – Przecież bez niego wciąż jest tak, jakby czegoś brakowało! 

    Lhong wyciągnął telefon i zadzwonił do jednego z przyjaciół, który na szczęście zgodził się go zastąpić, po czym wybrał numer, który znał na pamięć. 

    [Wybrany abonent jest tymczasowo niedostępny...]

    – Drań! – Bez względu na to, ile razy do niego dzwonił, za każdym razem słyszał w słuchawce dokładnie to samo. Czuł się naprawdę zaniepokojony. Powinien być usatysfakcjonowany. Ba! Nawet szczęśliwy. Przecież po mistrzowsku pozbył się wroga numer jeden, dupka, który próbował ukraść mu Tharna. Ale uczucia, które mu teraz towarzyszyły, daleko odbiegały od samozadowolenia. Lhong był tak rozdrażniony, że nie mógł spokojnie spać.

    – W porządku – mruknął do siebie, po czym schował telefon i zszedł po schodach, zmierzając prosto do samochodu, tego samego, o którym kłamliwie twierdził, że ma przebitą oponę.

    Wszystko poszło zgodnie z planem. Dzięki nagraniu sprzed roku mógł znów zaszantażować Tara. Gdy tylko wspomniał o publikacji, licealista nie mógł odmówić współpracy. Wystarczyło po prostu zaproponować, że odda mu wszystkie kopie, jeśli Tar zmusi Tharna i Type’a do zerwania, a bachor był gotów zrobić wszystko, co mu kazano. Lhong co prawda daleki był od zachwytu, gdy patrzył, że eks Tharna znów się koło niego kręci, ale nie pozostało mu nic innego jak zacisnąć zęby i przetrwać. Lepsze to, niż pozwolić Type’owi choć chwilę dłużej pozostawać u boku miłości Lhonga. Pomysł z usterką auta był doskonałą wymówką, więc cała reszta poszła gładko i zgodnie z przewidywaniami. 

    Jego plan był doskonale dopieszczony. Nie dość, że pozbył się Type’a, to jeszcze sprawił, że Tharn do szpiku kości znienawidził Tara. Dwie pieczenie przy jednym ogniu.

    Lhong skierował się w stronę samochodu zaparkowanego na tyłach uniwersytetu. 

    Ale zanim do niego dotarł, ktoś stanął mu na drodze. 

    – Ai’Type. – Mimo zaskoczenia i niezadowolenia wokaliście udało się uśmiechnąć, zanim ze zmartwieniem zapytał: – Nie widziałem cię od kilku dni. Co u ciebie?

    – W porządku – powiedział spokojnie Tiwat.

    Lhong! Mimo przepełniającej cię irytacji musisz udawać przyjaznego w stosunku do znienawidzonego przez ciebie faceta. 

    – Uspokoiłeś się już? Myślę, że powinieneś rozważyć swoje zerwanie z Ai’Tharnem.

    – Naprawdę tak myślisz?

    – Co masz na myśli? – Lhong zamarł, wpatrując się w chłopaka z południa, który miał absolutnie nieprzeniknioną minę.

    Wyglądał na zbyt spokojnego, zbyt cichego i równocześnie zbyt spiętego. Lhong uspokajał się, że przecież ten facet właśnie zerwał z Tharnem, więc nie było się czemu dziwić, że nie tryskał dobrym humorem. 

    – Myślisz, że Ai’Tharn byłby skłonny się ze mną pogodzić, jeśli go przeproszę? 

    Nie mów mi, że ty....

    Słuchający Type’a mężczyzna popatrzył na niego z błyskiem w oku. 

    Co się, do cholery, dzieje? 

Jakim cudem facet, którego uważał za kompletnie odsuniętego na bok, wydawał się być bliski zmiany zdania? Wokalista z całej siły zacisnął pięści, by stłumić falę irytacji. Jednak kontynuując swoją grę, zrobił zmartwioną minę.

    – Pytałem cię już wtedy, czy jesteś pewien – powiedział, siląc się na spokój, po czym dodał: – Ech, naprawdę wolałbym ci tego nie mówić, Ai’Type. Nie ma nic, co by mnie zasmuciło bardziej niż bycie tym, który ci to przekaże…

    – … 

    Teraz gdy czuł, że ryba złapała przynętę, Lhong zdusił uśmiech i z udawaną troską spojrzał na byłego chłopaka swojego najlepszego przyjaciela.

    – Ai’Tharn powiedział, że nawet gdybyś go przeprosił, nie ma mowy, by mógł kiedykolwiek wrócić do kogoś, kto go tak zasmucił. 

    – Naprawdę tak powiedział? – Type wyraźnie zamarł, co sprawiło, że Lhong nadal „mieszał tę zupę w garnku”. Skinąwszy głową, dodał: 

    – Idź i sam się przekonaj. 

    Wcześniejsze doświadczenia wiele nauczyły Lhonga... Ci ludzie byli głupi, jeden po drugim, bez wyjątku. Wystarczyło udawać dobrodusznego przyjaciela i grać na dwa fronty, udając zmartwienie, a obie strony wpadały w pułapkę, bez wahania wierząc w każde kłamstwo. 

    Był w tym coraz lepszy. Jako osoba, której nikt nie podejrzewał, doskonale wszystkimi manipulował. Wierzyli mu bez zastrzeżeń. Przecież nikomu nie wpadłoby do głowy, że mógł mieć ukryte motywy. Był tylko nieszkodliwym przyjacielem Tharna, który wczuwał się w uczucia obu stron. Doskonała przykrywka.

    Ale tak naprawdę Lhong nie tylko nienawidził kolejnych kochasiów Tharna. On się nimi brzydził! Co to za indywidua, które nie wierzyły słowom Tharna? Powinni stać po jego stronie, zamiast dawać się oszukiwać. Ci ludzie nie byli godni przebywania u boku jego najlepszego przyjaciela. 

    Tylko ja jestem tym, który ma prawo być w jego pobliżu! 

    – A jeśli ci nie uwierzę?

    Kompletnie zaszokowany po usłyszeniu tych słów Lhong z udaną nonszalancją wzruszył ramionami.

    – Śmiało, w porządku. Jeśli mi nie wierzysz, możesz spróbować się z nim skonfrontować. Ale ja mówię ci tylko to, co osobiście usłyszałem z ust Ai’Tharna. Mój przyjaciel nie jest głupcem. Sprawiłeś mu tyle bólu, że nie wybaczy ci ot tak. Sam przecież widziałeś, że ten smarkacz wszystko ukartował. Zwabił go w pułapkę. Ai’Tharn pewnie czuł się winny, bo pomógł mu, a kto wie, jakich bajeczek Tar mu naopowiadał. A ty tak po prostu z nim zerwałeś. Jak miałby wybaczyć chłopakowi, który okazał mu brak zaufania? Przecież Tharn był niewinny, a ty tak bardzo go zraniłeś. Przykro mi to mówić, ale w pełni potrafię zrozumieć jego niechęć do wybaczenia ci. 

    Zanim Type zdążył zaprotestować, Lhong zmęczonym głosem dodał:

    – Przykro mi, że to ja musiałem powiedzieć ci prawdę. Życzę ci wszystkiego dobrego. Muszę już lecieć, pa. 

    Lhong zawsze, aż dotąd, wiedział, co należy powiedzieć, żeby ci nic niewarci faceci bez słowa mu uwierzyli. W ich oczach był uczciwy, szczery i sprawiał wrażenie, że życzy dobrze każdej ze stron. W ten sposób mógł trzymać rękę na pulsie. Na tę myśl w duchu zachichotał, ale w jednej chwili został zatrzymany, a Type niespodziewanie przyłożył mu w twarz. 

    – Jesteś o wiele większym skurwysynem, niż myślałem.

    Wokalista spojrzał na czerwone po zadanym ciosie kłykcie dłoni stojącego naprzeciw faceta, jednak nie odwrócił wzroku. Spojrzał mu prosto w twarz, a na jego własnej nie widać było poczucia winy tylko wściekłą, zajadłą nienawiść.

    – Co masz na myśli? Atakujesz mnie za powiedzenie ci prawdy? A może za to, że powiedziałem, że rozumiem motywy kierujące moim przyjacielem? 

    Zirytowany Lhong, który od czterech lat z ogromnym powodzeniem sterował życiem miłosnym Tharna, patrzył w twarz przeciwnika, na której malowało się całkowite obrzydzenie.

    – Kłamałeś, a ja byłem tak głupi, że wierzyłem w twoje słowa.

    – Ai’Type, posuwasz się za daleko! Co ja niby zrobiłem? W czym cię okłamałem? – Nawet teraz chłopak nie zamierzał się do czegokolwiek przyznawać i z talentem przybierał wyraz niewinnej szczerości. Wyglądał, jakby nie miał pojęcia, o co chodzi i czym zasłużył sobie na tak niesprawiedliwe traktowanie. 

    Bez względu na to, co robił, Lhong nigdy nie zostawiał dowodów.

    – Serio? Nadal udajesz niewiniątko? Należy ci się Oscar za to przedstawienie! Jesteś zdania, że wcale nie posunąłeś się za daleko, angażując trzech zbirów do zbiorowego gwałtu na dzieciaku z liceum? Naprawdę uważasz, że to tylko niewart wspomnienia drobiazg?! 

    Gdy tylko padł ten argument, wokalista przeklął gniewnie, ale wciąż zdecydowany był udawać niewiedzę. Głęboko stłumił więc wściekłość, która zalała go na myśl, że jego plan mógł nie być już tylko jego tajemnicą. 

    – O czym mówisz? Nie rozumiem?

    BUM!!!

    Gdy tylko wypowiedział te słowa, Type złapał go za kołnierz i z całej siły pchnął na tył samochodu. Mężczyzna wydał z siebie stłumiony jęk. Nie miał jednak czasu na cokolwiek, ponieważ agresor spojrzał na niego ostrym i pełnym obrzydzenia wzrokiem. 

    – Jak długo zamierzasz kłamać? Tar przyszedł do mnie i o wszystkim mi opowiedział!

    – Co? I ty naprawdę wierzysz temu podstępnemu, niewinnie wyglądającemu smarkaczowi? To przecież on sprawił, że zerwałeś z Tharnem. Hej, hej, Ai’Type idź po rozum do głowy!

    Lhong wciąż pozostawał niewzruszony. Od lat kłamał, manipulował i układał doskonałe plany. Jasne, że najgorszym, co mogło mu się przytrafić, była możliwość zdemaskowania go, ale wcale się tym nie przejmował. Uważając wszystkich wokół za durniów, był przekonany, że potrafi wywinąć się z każdej sytuacji. Zresztą już przy planowaniu brał tę możliwość pod uwagę, miał więc przygotowaną argumentację i plan awaryjny. Skoro wiedział, czego się spodziewać, mógł bez obawy patrzeć w twarz wściekłego Type’a. Nie bał się. Był gotów na wszystko, byle zostać z Tharnem. 

    – Nie myśl sobie, że jestem tak głupi, żeby wierzyć w choć jedno twoje słowo. A jeśli chodzi o Tara, ten dzieciak pokazał mi nagranie! 

    Co za mały skurwysyn! Myślał, że stchórzę, ale nie wie, do czego jestem zdolny! W przyszłym tygodniu może przygotować się do przeprowadzki i zmiany szkoły! Niech no tylko opublikuję ten filmik! 

    Mimo tych myśli Lhong zacisnął pięści i przyjął niewzruszoną postawę uciśnionej niewinności, pytając:

    – Jakie nagranie? 

    Równocześnie próbował uwolnić się od trzymających go za kołnierz dłoni, ale Type był dla niego zbyt silny.

    – Wiem o wszystkim, skurwielu! Tar powiedział, że podstępem napoiłeś go afrodyzjakiem, a potem kazałeś wynajętym facetom dokonać na nim zbiorowego gwałtu! 

    – Hej, hej, a masz jakieś dowody na poparcie tych fałszywych oskarżeń? Nawet nie wiedziałem o istnieniu jakiegoś nagrania. Nie rozmawiałem z tym kłamliwym smarkaczem, od kiedy zostawił Tharna na lodzie! – W głosie Lhonga brzmiała absolutna niewinność, ale chwilę później nie mógł się powstrzymać, by nie krzyknąć Tiwatowi prosto w twarz: – Mówisz, że nie jesteś głupi. A właśnie, że jesteś! Przekonasz się! Tharn ma szczęście, że zerwał z kimś takim jak ty!

    – O czym ty mówisz? 

    Lhong pomyślał, że jeśli jeszcze bardziej go sprowokuje, to Type bez wątpienia nad sobą nie zapanuje i po raz kolejny mu przyłoży. W takim razie on wykorzysta okazję i zmusi go do opuszczenia uczelni... Jednostronne pobicie. Dziekan będzie musiał go wydalić. 

    – Nazwałem cię głupim! Uważasz się za mądrego, ale jesteś po prostu durny! – Lhong spojrzał na zaciśnięte pięści przeciwnika, myśląc, że kiedy Type wymierzy cios, to wtedy on zacznie wołać o pomoc tak głośno, jak tylko potrafi. 

    – Tak, jestem głupi.

    Reakcja Type’a okazała się inna od oczekiwanej. W głosie brzmiał mu spokój i opanowanie, a na widok jego lodowatych oczu Lhonga przeszył dreszcz. 

    Co on zamierza zrobić? 

    – Głupio ci uwierzyłem. Ale już zmądrzałem. Tego możesz być pewien. Na tym nagraniu wyraźnie widać twarze kanalii, które gwałcą tego dzieciaka.

    – I co? 

    Lhong wciąż pozostawał niewzruszony, chociaż poczuł nagły skurcz w żołądku.

    Co on wie i jakie ma dowody? Wydaje się taki pewny siebie…

    Chłopak, który wyrządził tyle zła, mimowolnie zaczął trząść się ze strachu, co wywołało uśmiech na twarzy Type’a.

    – Tak się złożyło, że miałem szczęście i znajomy, który oglądał wideo, rozpoznał jednego z nich. Byłeś cholernie sprytny. Zatrudniłeś ludzi, którzy potrzebowali kasy. Ale masz pecha. Gdy ja dałem im trochę więcej forsy, wszyściuteńko wyśpiewali. Łącznie z tym, że Tar został odurzony afrodyzjakiem.

    – Pierdol się!

    Lhong przeklął! Nie mógł uwierzyć, że przedwcześnie się cieszył. Nie powinien był zwracać tego nagrania, bo ten chłoptaś od razu poleciał z dowodem do Type’a. Ale kto mógł wiedzieć, że mogą być w takiej komitywie? Byli przecież rywalami, a nie sojusznikami! 

    – I co zamierzasz z tym zrobić? Jak chcesz wrobić mnie w skrzywdzenie Tara? 

    Lhong dopilnował przecież, by nie pokazywać się na oczy tym szumowinom. Wynajął ich przez telefon, wpłacił pieniądze tam, gdzie zostało uzgodnione i odebrał nagranie w umówionym miejscu. Żadne ślady do niego nie prowadzą. Ci faceci nie są przecież w stanie rozpoznać go po głosie. 

    A co miałem zrobić? Przecież musiałem pozbyć się tego smarkacza, bo Tharn nieźle wpadł. Zabujał się w nim bardziej niż w tych palantach przed nim. Tak, nie ma żadnych dowodów przeciwko mnie. 

    Type puścił jego kołnierz tak niespodziewanie, że Lhong się zatoczył. Poprawił koszulę i przybrał zraniony wyraz twarzy, ukrywając oznaki irytacji.

    – Przeproś mnie, Ai’Type!

    – Nie zamierzam. Opowiem wszystko Ai’Tharnowi!

    Po raz pierwszy Lhong zadrżał i spojrzał z ukrywanym strachem na mężczyznę, który mówiąc te słowa, popatrzył na niego zimnym, stanowczym wzrokiem, po czym kontynuował: 

    – Być może nie ma dostatecznych dowodów, że akurat ty to zrobiłeś, ale przynajmniej nie pozwolę ci dłużej nim manipulować. Tharn nie może nadal głupio wierzyć w twoje słowa! Pokażę mu wszystko, w tym nagranie i zeznania tych zwyrodnialców. Poczekasz i przekonamy się, komu uwierzy Ai’Tharn!

    – On nigdy ci nie uwierzy! – Na samo wspomnienie imienia mężczyzny, w którym kochał się od lat, doskonale się maskując, Lhong drgnął, co wywołało uśmiech na twarzy Tiwata.

    – Ech, wiem, że mi nie zaufa. Zresztą, kto chciałby zaufać komuś, kto go skrzywdził i fałszywie oskarża jego najlepszego przyjaciela. Jednak znam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie jest głupią krową ciągnącą pług. To inteligentny facet. Teraz może i mi nie zaufa, ale i tak zrozumie, że ktoś maczał palce w jego związkach i doprowadzał do ich zerwania. – Type powiedział to z całym przekonaniem, po czym posłał lodowaty, ale triumfujący uśmiech. – Nawet jeśli nie zechce już mnie, to z całą pewnością nie ty będziesz moim następcą! Wyobraź sobie, co będzie, gdy się dowie, że jego były chłopak został zgwałcony. Myślisz, że ktoś taki jak Tharn przymknąłby na to oko? Może mi nie wybaczy, ale przynajmniej wróci do Tara. Za to ty jesteś tylko kundlem, który szczeka i robi dużo hałasu. Nigdy nie będziesz tym, kogo Tharn pokocha!

    Uśmiech Type’a sprawił, że Lhong poczuł natychmiastową złość. Był to uśmiech kogoś, kto ma przewagę i jest przekonany o swoim zwycięstwie. Żadnych wątpliwości.

    – A przy okazji… Dobrze, że opowiedziałeś mi kiedyś o tych wszystkich byłych chłopakach Tharna. Jestem pewien, że ich też poddałeś praniu mózgu. Zasugeruję mu, żeby sobie z nimi od serca porozmawiał. Na przykładzie moim i Tara wyraźnie widać machlojki kogoś z zewnątrz, więc Tharn doda sobie dwa do dwóch i będzie wiedział, że jego poprzednie sympatie również zostały zmanipulowane. Myślisz, że dasz radę udowodnić mu tę swoją „niewinność”? – Głos Type’a ociekał sarkazmem. Chwilę później z przekonaniem spojrzał rozmówcy w twarz i dodał: – To twój koniec, Ai’Lhong! 

    Po tych słowach Type odwrócił się z zamiarem odejścia. Wokalista ani przez chwilę nie wątpił, że jego rozmówca zamierza udać się do Tharna. Ta myśl sprawiła, że krańcowo wściekły szarpnął Tiwata za ramię.

    Bum!

    Jego pięść solidnie trafiła Type’a w twarz, ale to nie wystarczyło. Lhong wymierzył kolejny cios, który nieco się odbił, ale i tak powalił mężczyznę na ziemię.

   – Nigdy ci się nie uda, słyszysz? Nigdy mnie nie pokonasz! – krzyczał napastnik, siadając na swojej ofierze i uderzając raz za razem, dawał upust swojej złości i wymierzał ciosy.

    Sama myśl, że Tharn mógłby się o wszystkim dowiedzieć, doprowadzała go do szału. A możliwość, że przyjaciel będzie patrzył na niego z bezbrzeżnym obrzydzeniem, była jeszcze gorsza. Ta perspektywa była dla niego nie do zniesienia i to tak bardzo, że swój strach i wściekłość wyładowywał pięściami na Tiwacie. 

    – Ai’Tharn nigdy ci nie uwierzy.

    Cios!

    – Jestem jego najlepszym przyjacielem.

    Cios!

    – Jest mój, słyszysz?! Mój! – Lhong jak oszalały uderzał przeciwnika w twarz, wciąż głośno przy tym krzycząc i uwalniając frustrację. – Pojawiłeś się w jego życiu później! To ja byłem z Tharnem przez cztery lata! Ja! A nie ty! 

    – Ekhm! – Bity mężczyzna odkaszlnął. Krew spływała mu z kącików ust, ale bez strachu podniósł głowę, by spojrzeć w oczy napastnika i kpiącym tonem powiedzieć: – Cztery lata, a nie potrafił dostrzec, że jesteś gówno wart! 

    – Zamknij się! Zamknij się! Zamknij się!!! 

    Lhong złapał kołnierz Type’a i energicznie za niego pociągnął. Mimo bólu na ustach Tiwata pojawił się uśmiech pełen pogardy, jakby patrzył na karalucha, i bez śladu wahania oświadczył:

    – Nawet jeśli skrzywdzisz jeszcze kilku chłopaków Tharna, on i tak nigdy cię nie pokocha.

    – Nic nie wiesz, więc się zamknij!!! Masz w ogóle o czymkolwiek pojęcie?! Jak się czuję, gdy on wiąże się z jednym po drugim, zupełnie mnie nie dostrzegając? Jestem tuż obok! I muszę przyglądać się jego szczęściu. Ale to ja za każdym razem go pocieszam. Dlaczego nie widzi mojej wartości? Widzi tylko tych, którzy siedzą z założonymi rękami... Nie wiesz... Nic nie wiesz! Głupku! Ten smarkacz nie jest godzien Tharna. Tylko ja mam prawo być u jego boku!!! – Głos Lhonga stawał się coraz donośniejszy. Był tak wściekły, że całkowicie stracił nad sobą kontrolę.

    – Ekhm, ale nie miałeś prawa krzywdzić Tara! – wyrzucił z siebie mimo kaszlu Tiwat. 

    – Nie miałem prawa? Pieprzenie o chłopcu, którego Tharn kocha najbardziej! Czy ty tego nie widzisz? Ten napalony smarkacz jęczał całą noc, błagając tych mężczyzn, by go przelecieli! Dlaczego miałbym nie powiedzieć tego Tharnowi? Nie mam prawa pokazać mu, jaki ten gnojek naprawdę jest? 

    Lhong chwycił Type’a za kołnierz i uderzył po raz kolejny. Wyglądał przy tym jak szaleniec, który dusił wszystko w sobie, a teraz z siłą wulkanu eksplodował, kompletnie tracąc kontakt z rzeczywistością. 

    – Ty... Ekhm! Draniu!

    Type kaszlał i krztusił się, podczas gdy napastnik szarpał go, nie zwracając uwagi na stan, w jakim ten się znajduje. Był przytłoczony słowami Tiwata, paniką, że Tharn mógłby się o wszystkim dowiedzieć. Oszalał… 

    – Giń! Do diabła z tobą! – Lhong zacisnął mocno dłonie na szyi swojej ofiary, która wciąż uśmiechała się, wyglądając, jakby otrzymała to, co chciała. Ale oczy Type’a z sekundy na sekundę stawały się mniejsze i zaczynały tracić ostrość widzenia. 

    Bez Type'a Tharn nigdy się o niczym nie dowie.

    Type ledwo mógł oddychać, ale i tak wciąż się uśmiechał. Położywszy ledwo sprawną rękę na piersi, mężczyzna wykrztusił:

    – To ty przegrałeś, Ai’Lhong...

    – ... 

    Kiedy chłopak z południa wyciągnął mały mikrofon, oczy napastnika rozszerzyły się z przerażenia. Natychmiast zabrał dłonie z szyi Tiwata, zrozumiawszy, że ten zarejestrował całą ich rozmowę. 

    Następnie mężczyzna, który prawie się dusił, powiedział stanowczym tonem:

    – Kiedyś za wszystko... przychodzi... zapłacić...

    – Drań!!! – krzyknął Lhong, gapiąc się w szoku na poturbowanego faceta. Po chwili jego spojrzenie znów stało się zaciekłe, więc ponownie chwycił Type’a, przyciskając go do betonowej nawierzchni parkingu. 

    – Przestań! Natychmiast!!!

    Lhong odwrócił głowę w kierunku, z którego dochodził ostry głos, a jego oczy po raz kolejny rozszerzyły się w szoku, gdy zobaczył, że w ich stronę biegnie mężczyzna, którego tak dobrze znał.

    – Th... Tharn. – Wokalista był tak przerażony, słysząc, kto go woła, że ledwo mógł wykrztusić imię Tharna. 

    Wpatrywał się w nadbiegającego przyjaciela, czując, jak jego dłonie zaczynają niekontrolowanie drżeć. Pomyślał o tym, żeby puścić Type’a, ale było już za późno...

    Zanim zdążył cokolwiek zrobić, Tharn znalazł się przy nich, złapał go za ubranie i oderwał od półżywego mężczyzny

    – Ai’Type? Ai’Type! Co ty mu zrobiłeś, Ai’Lhong?!!!

    Nawet jeśli siła, z jaką został pchnięty, sprawiła, że jego ciało zaczęło boleć, to jednak o wiele bardziej bolało go serce, gdy patrzył na Tharna ostrożnie podpierającego Type’a i z przejęciem pytającego go, jak się czuje. 

    – Hehe! Jeszcze nie umarłeś, Ai’Type. – W polu widzenia pojawił się przyjaciel Tiwata trzymający w dłoni kamerę. Wyglądał na bardzo zaniepokojonego, kiedy podchodził do niego, by poklepać go po plecach. 

    Chwilę później mężczyzna, w którym Lhong od lat skrycie się kochał, odwrócił się i było jasne, że nadeszła chwila konfrontacji. Lhong był tak przerażony, że najchętniej uciekłby na drugi koniec świata.

    Oczy Tharna były teraz zupełnie inne niż wtedy, kiedy patrzył na Type’a. Zamiast czułości widać w nich było rozczarowanie, smutek, a przede wszystkim... obrzydzenie.

    Chwilę później mężczyzna postąpił dwa kroki, po czym zamachnął się i jego pięść wylądowała na twarzy Lhonga. 

    Tharn go uderzył!

    Zwijający się z bólu wokalista uniósł wzrok, jednocześnie kładąc dłoń na pulsującym policzku. Patrzący na niego z niepohamowaną wściekłością Tharn ostrym tonem wyrzucił: 

    – Co ty zrobiłeś?! Co ty, do cholery, zrobiłeś?! 

    Tharn wie. Wie już wszystko.

    W tej chwili Lhong zbierał to, co wcześniej zasiał. Ten, który w jego marzeniach miał go pokochać, nienawidził go bardziej niż kogokolwiek innego na świecie. 



Tłumaczenie: Juli.Ann

Korekta: Baka / paszyma



Poprzedni 👈             👉 Następny 


Komentarze

Popularne posty