LM – Rozdział 8

 


Włóczęga

 [Mark Masa]



    Co za uległość... – To słowo powtarzałem w myślach, siedząc na motocyklu Vee. –
Ten Mark Masa jest taki potulny. Podąża za nim posłusznie tylko dlatego, że tak czule go traktuje.

    To wstyd, że tak łatwo uległem, poddałem się troskliwości P'Vee. Nawet jeśli starałem się go ignorować, przychodził i zdołał przyciągnąć moją uwagę. Jego słodkie słowa skierowane do dziewczyny. Rany… Mówił, że jest zajęta, ale od rana wyskakiwały mu powiadomienia na czacie, a wieczorem rozmawiali przez telefon. Mimo to wciąż narzekał, podczas gdy ja rozwinąłem w sobie uczucia. Do niego. Musiałem przyznać, że coś do niego czuję. Jak mogłem temu zaprzeczyć po tym, co się wydarzyło? Ale powodem, dla którego z mizernym powodzeniem starałem się zachować dystans, a nawet go ignorować, był niepodważalny fakt posiadania przez niego sympatii.

    Miał dziewczynę… I bardzo się kochali.

    – Zatrzymajmy się, żeby kupić Pad Thai – powiedział P'Vee, hamując przed lokalem. Nie miałem innego wyboru, jak tylko zsiąść z motocykla i zdjąć kask. Wdychałem świeże wieczorne powietrze.

    – Co chcesz?

    Zmarszczyłem brwi, patrząc na pytającego, który obrzucił mnie surowym spojrzeniem.

    – Pad Thai z krewetkami, bez kiełków fasoli.

    – Jaki wybredny. – Dobiegło mnie jego ciche mruknięcie.

    Milczałem, nie chcąc mu odpowiadać. Wyglądało na to, że w jednej chwili byliśmy w dobrych stosunkach, a już kilka minut później nagle zaczynaliśmy się kłócić. Szczerze mówiąc, nie potrafiłem przy nim kontrolować własnych emocji. Nawet jeśli usta próbowały temu zaprzeczyć, mój umysł już to wiedział…

    Zakochałem się w P’Vee.

    – Dlaczego kupujesz tak dużo? – zapytałem, widząc, że zamówił cztery zestawy.

    – Dla Bara i Kana. – Przez chwilę byłem zaskoczony.


    Spostrzegłem, że patrzący na mnie chłodno P'Vee uśmiecha się kącikiem ust, co w samą porę zauważyłem. Naprawdę go nie rozumiałem. Powiedziałem mu już, że odhaczyłem przeszłość. Pogodziłem się z odrzuceniem przez P'Bara. Teraz mój były crush miał już chłopaka – i to dobrego. Byłem z tego zadowolony. Kiedy teraz się spotykaliśmy, uśmiechaliśmy się do siebie, witając się normalnie jak senior z juniorem. Ale tym, co sprawiało, że ta sytuacja nie była normalna, był ten cholerny uśmiech P'Vee.

    Nie powinienem tu być. Nie powinienem czuć się dziwnie, ale nie mogłem nic na to poradzić. Siedziałem obok P'Vee, podczas gdy P'Bar i Księżyc Wydziału Medycyny Tossakan zajmowali miejsca naprzeciw. Na początku, wchodząc do pracowni mojego wydziału, czułem się dość pewnie, ale gdy tylko ujrzałem wbite we mnie spojrzenie Tossakana, moja pewność siebie szybko mnie opuściła. Kan wpatrywał się we mnie z lekkim niezadowoleniem, w przeciwieństwie do P'Bara, który obdarzył mnie nieznacznym uśmiechem. P'Vee w milczeniu jadł.

    – Masz mi coś do powiedzenia? – zapytał po długiej ciszy P'Bar.

    – Nic. – P'Vee podniósł wzrok, by odpowiedzieć swojemu przyjacielowi, po czym kontynuował jedzenie. Ale na tym pytania P'Bara się nie zakończyły. – A co z tobą?

    – Yyyy… Nie – odpowiedziałem, posyłając mu słaby uśmiech.

    P’Vee wpatrywał się we mnie bez mrugnięcia okiem. Odwzajemniłem się spokojnym spojrzeniem, ale w moim wnętrzu nie było spokoju. Zdawałem sobie sprawę, że ten facet najwyraźniej chciał namieszać mi w głowie w obecności P'Bara i Kana. Wybacz, ale ta dwójka nie była w stanie poruszyć mojego serca tak bardzo jak jego oczy.

    – Naprawdę nie macie mi nic do powiedzenia? – powtórzył pytanie P'Bar, przywracając mi zmysły, kiedy bezwiednie poświęciłem nadmierną uwagę mężczyźnie, który mnie tu przywiózł.

    – Nic – odparł stanowczo w naszym imieniu P'Vee, po czym powrócił do jedzenia Pad Thai.

    Posłałem uśmiech P'Barowi, który wciąż pytająco i z niejakim zdziwieniem na mnie zerkał. Przeniosłem wzrok na Tossakana, którego wyraz twarzy niczym nie różnił się od miny P'Bara. Zapewne zastanawiali się nad łączącą nas relacją, od kiedy pamiętnego dnia coś mnie podkusiło, żeby przeprosić Bara, a Vee mnie u niego szukał.

    Teraz znów zastanawiałem się, czy tak powinno być. Czy to, co teraz robię, w ogóle jest moją sprawą? Czy to konieczne, żebym siedział obok Vee i pomagał mu przy jego projekcie? Zupełnie inaczej wyglądało to w przypadku Kana i P'Bara. Przystojniak z Wydziału Medycyny, siedzący obok swojego chłopaka, zatopiony był w lekturze książki, podczas gdy Bar – tak jak Vee – skupiony był na swoim projekcie. Różnica polegała na tym, że P'Bar potrafił zrobić wszystko sam. Ale o co chodziło seniorowi siedzącemu obok mnie?

    – Spójrz na mnie. – Opanowany głos Vee przeniósł moją uwagę z powrotem na niego, bo wcześniej ukradkiem zerkałem na słodycz P'Bara. Dane mi było jedynie patrzeć, po tym jak chłopak u jego boku zdobył jego serce.

    – Potrzebujesz czegoś, Phi? – zapytałem, spoglądając na torbę z narzędziami.

    – Jasne, ty mały… – P'Vee cicho wymamrotał przekleństwo, po czym wyrwawszy mi klucz z ręki, wrócił do pracy.

    – Jestem śpiący… – Chrapliwy głos P'Bara ponownie zwrócił moją uwagę. Niewysoki mężczyzna przysunął się do Tossakana, po czym położył głowę na jego kolanach.

    – Chcesz, żebym zabrał cię do domu, Phi? Minęła już północ – powiedział junior miękkim głosem, po czym zamknął książkę.

    – Hmm… Został nam jeszcze tylko tydzień – jęknął gardłowo starszy z nich.

    – Cały tydzień.

    – Ale muszę też uczyć się do egzaminów.

    Uśmiechnąłem się na widok tej uroczej pary. To była słodycz i miłość, za którymi tęskniłem. Chciałem choć raz doświadczyć takiego uczucia jak oni, poczuć, jak to jest mieć prawdziwie kochającego chłopaka. Widok tej zakochanej pary wywołał we mnie uczucie zazdrości.

    – To dla nas normalne. Musimy skończyć projekt w ciągu najbliższych kilku dni, a potem usiąść do książek.

    Wzdrygnąłem się, słysząc tuż przy uchu głęboki głos. P'Vee odłożył klucz i sięgając po śrubokręt, smukłym palcem wskazał na śrubę obok mnie. Skrzywiłem się lekko, bo nawet nie potrafił grzecznie poprosić.

    – Dlaczego nie zacząłeś pracować nad tym wcześniej? – zapytałem, wręczając mu śrubę.

    Czy byłem zirytowany? Jasne, trochę… Zwłaszcza po obserwacji P'Bara z Kanem i spojrzeniu na moją niesprecyzowaną relacje z P’Vee.

    – Straciłem czas na opiekę nad psem – odparł, patrząc wprost na mnie.

    – Jakim psem, Phi? – Po usłyszeniu pytania Tossakana nieco się spiąłem. Jakże by inaczej? Skoro P'Vee gapił się na mnie w ten sposób.

    – Takim, którym obiecałem się zająć – wyjaśnił mętnie, uśmiechając się do Kana.

    – Zamierzasz się nim dalej opiekować?

    Spojrzałem na twarz P'Vee, z niecierpliwością czekając na jego odpowiedź, ponieważ ja również chciałem ją poznać. Skoro to ja byłem psem, którym się opiekował, to naprawdę chciałem wiedzieć, jak długo zamierzał to robić i do jakiego stopnia mogłem myśleć o naszej relacji.

    – Nie wiem. Zależy od mojego nastroju. – W odpowiedzi wzruszył ramionami.

    Przygryzłem wargę, jak miałem to w zwyczaju, gdy musiałem tłumić swoje uczucia.

    – Muszę już wracać. Jutro rano mam zajęcia – zwróciłem się do P'Vee, kładąc torbę z narzędziami na podłodze.

    – Nie wciskaj mi tu kitu. Masz popołudniowe zajęcia – zbeształ mnie, rzucając mi surowe spojrzenie.

    – Moi przyjaciele… mają do wykonania projekt grupowy – wyjaśniłem, siląc się na cierpliwość i odwracając się od jego ostrego spojrzenia. Powodem, dla którego nie chciałem tu dłużej siedzieć, była chęć ucieczki. Chciałem uciec od uczuć, których nie potrafiłem zdefiniować. Bałem się, że mogę zacząć mieć nadzieję na coś więcej, nawet jeśli nie miałem prawa niczego oczekiwać.

    – Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz? – zapytał Vee, odkładając narzędzia.

    – Mogę wrócić sam – odpowiedziałem.

    – Nie miałem zamiaru cię odprowadzać. Chciałem iść do toalety.


    Opuściwszy budynek wydziału, głęboko wciągnąłem w płuca nocne, świeże powietrze. Tak, było już po północy, a P'Vee nie wyszedł za mną na zewnątrz. Nie wiedziałem, czy naprawdę udał się do toalety. Jedynym, co było pewne, to fakt, że stałem tu sam.

    – Tak, Ploy.

    A może jednak nie? Odwróciwszy się, ujrzałem niewyraźną sylwetkę i znajomy, piękny głos.

    – Kocham cię. Nie wracaj zbyt późno. Martwię się o ciebie.

    Hmph!

    Czujesz się jak odrętwiały od stóp do głów, co Mark? – pomyślałem i nie mogłem powstrzymać sarkastycznego uśmiechu. – Martwisz się? A co ze mną?

    Głos stopniowo ucichł, kiedy jego właściciel powoli skierował się z powrotem do warsztatu. Wydałem z siebie głębokie westchnienie, śmiejąc się w duchu ze swojej złości i urazy.

    Ale jakie masz prawo czuć się zraniony, Mark? To ty zdecydowałeś się z nim pójść.

    Nie łączył nas żaden związek.


    – Hej, James, gdzie jesteś? – zapytałem, dzwoniąc do mojego przyjaciela. W tle jego głosu słychać było ciężkie, rytmiczne dudnienie. Obawiałem się zadzwonić do Fuse'a i Kamphana z obawy, że przeszkodzę im w nauce do egzaminów. James absolutnie nie przejmował się nauką. – Możesz przyjechać po mnie pod mój wydział? Będę czekał na rondzie, okay?

    [Do diabła, co Ty tam robisz o tak nieludzkiej porze?]

    Jego głos miał surowe nutki.

    – Cóż… Pomagałem seniorowi przy jego projekcie.

    [Hej! Więc dlaczego ten twój senior cię nie podrzuci?]

    Uśmiechnąłem się, słysząc pytanie mojego przyjaciela. Powiedział to, nie mając nic szczególnego na myśli, ale ten senior tak naprawdę nie był „mój”. Przed chwilą wyznawał miłość swojej żonie.

    – Jeszcze nie skończył, ale ja chcę już wracać. Co to za przesłuchanie? Przyjedziesz po mnie czy nie?

    [Jeśli masz zamiar przeciągać tę rozmowę, to chyba się ruszę. Poczekaj tam trochę.]

    Po tych słowach rozmowa została przerwana, a ja znów uśmiechnąłem się do telefonu. James i Wind byli mi naprawdę bliscy. Uczyliśmy się w tej samej klasie w liceum. Postarali się dostać na ten sam uniwersytet co ja, mimo że nie musieli przecież wybierać miejsca studiów tak daleko od swoich domów. Gdy miałem jakieś kłopoty, oni zawsze mnie wspierali.

    Usiadłem przy marmurowym stole. Mimo że było już późno, nie było zbyt ciemno, ponieważ światła latarni ulicznych rozpraszały mrok. Towarzystwa dotrzymywało mi kilka psów. Na ich widok pomyślałem o facecie w warsztacie. Stracił swój czas na opiekę nad psem, co? Dbał o niego? Gówno prawda!

    Pfff!

    Teraz siedziałem sam. Sam z psami pod moim wydziałem.

 

Masa Mark

Teraz

Kiedy wtrącasz się w życie kogoś, kto jest zajęty, lepiej przygotować swoje serce na konsekwencję igrania z ogniem.

12 polubień 3 komentarze

Kubuś Puchatek: Wtrącaj się w moje życie.

Kiepski, ale przystojny: Ojej, ojej. Co się dzieje z moim przyjacielem?
Kto, co, kiedy, gdzie, jak?

Przyszłe Szczęście: Pozbycie się takich uczuć nie jest tak łatwe jak przecięcie
papieru.

    Czytałem komentarze moich znajomych, nie zawracając sobie głowy odpowiadaniem. Dla mnie Facebook był kanałem do dzielenia się własnymi przemyśleniami i uczuciami. Jasne, miałem wielu obserwujących, zarówno z liceum, jak i z uniwersytetu. Chociaż nie byłem mega przystojny, w porównaniu do Księżyców wydziału czy uniwersytetu, to jednak należałem do przystojnych facetów i nie miałem żadnych zastrzeżeń co do mojego wyglądu. Wierzyłem, że wszyscy posiadają swój własny urok i od nas zależy, czy potrafimy sprawić, żeby inni go dostrzegli.

    – Tutaj, panie przystojniaku! – usłyszałem głos mojego przyjaciela zachęcający mnie do zajęcia miejsca w jego samochodzie.

    – Więc powoli… Daj mi zapiąć pas. A wtedy możesz sobie ponarzekać, tylko po cichu, proszę.

    – Dlaczego ty…? Hej! Poświęciłem swój cenny, przeznaczony na odpoczynek czas, żeby cię odebrać. Może byś tak podziękował, co? – padła kontra Jamesa.

    – Dziękuję – odpowiedziałem.

    Mój kumpel obrzucił mnie uważnym spojrzeniem, a ja w odpowiedzi uśmiechnąłem się kpiąco.

    – Jeśli nie masz na myśli tego, co mówisz, nie musisz być sarkastyczny.

    – To ty kazałeś mi to powiedzieć. – Odchyliłem się w fotelu.

    – Tak, sir. Przepraszam za zmuszenie cię do powiedzenia czegoś wbrew twojej woli i sprawienie, że stałeś się sarkastyczny, sir… Więc to moja wina, tak?

    – Naprawdę muszę cię przepraszać? – Rzuciłem mu zmęczone spojrzenie, po czym głęboko westchnąłem.

    – Ok, mój błąd – powiedział, ruszając.

    James miał własny samochód, ponieważ nie lubił korzystać z transportu publicznego. Od kiedy przeniósł się do Bangkoku, nigdy nie jeździł autobusem. Jego ojciec zafundował mu auto, co również mi przyniosło korzyści, ponieważ ja też nie przepadałem za jazdą autobusem.

    Istniały usługi transportowe, które oferowały studentom darmowe przejazdy przez cały dzień i noc, aczkolwiek nie znałem ich rozkładu. Ale skoro James miał samochód, to po prostu zazwyczaj jeździłem z nim. Natomiast na wykłady zwykle zabierałem się z Fusem. Właśnie dlatego nie znałem rozkładu jazdy komunikacji publicznej. Chociaż nie byłem aż tak wybredny, to jednak posiadanie zmotoryzowanych przyjaciół było dla mnie bardzo wygodne. Nie musiałem nawet prowadzić sam.

    James zaparkował przed pubem na tyłach uniwersytetu, po czym obaj weszliśmy do środka. Atmosfera nie była dla mnie zbyt przyjemna i często po krótkim pobycie zazwyczaj opuszczałem lokal. Okoliczne puby zbytnio się od siebie nie różniły. Od północy przebywający w nich klienci byli już mniej lub bardziej pijani i nie potrafiłem znaleźć w tym żadnej radości.


    – Usiądźcie, panowie. – Drobny Wind pociągnął mnie za rękę i oparł się o mnie, kiedy zająłem miejsce obok. – Jestem wykończony, Mark… – Po jego głosie poznałem, że był już nieźle wstawiony.

    Potrząsnąłem głową.

    – Nawet nie zdążyliśmy wychylić kieliszka, a ten już się zalał. Dziwne – powiedział James, podsuwając mi drinka.

    – Jesteście tu tylko we dwójkę?

    – Z kilkoma innymi kolegami z wydziału. Prawdopodobnie są na parkiecie – wyjaśnił James, rozejrzawszy się wokół.

    Kiwnąłem głową.

    – Gdzieś ty się, kurwa, podziewał, James? – Dwóch facetów zarzuciło ramiona na szyję Jamesa. Domyśliłem się, że to zapewne ci kumple, o których mówił.

    – Wyskoczyłem na chwilę, żeby odebrać mojego przyjaciela.

    Obaj nowo przybyli odwrócili się do mnie, podnosząc w górę szklanki. Odwzajemniłem się tym samym, dokładając uśmiech.

    – Jestem Pit, a to jest Nueng – powiedział wyższy z nich, wskazując na chłopaka uwieszonego na jego ramieniu.

    – Mam na imię Mark. – Po tym powitaniu młodzi mężczyźni usiedli z nami.

    Pit wyjaśnił, że tańczył do upadłego i na początku nie był aż tak nawalony, ale teraz wlał w siebie już kilka drinków.

    – Sam jestem tym zaskoczony. Zamówiłem jedną szklankę, ale piłem godzinami – wyjaśnił Pit, pozwalając sobie napełnić moją szklankę.

    – Jestem przystojny – pochwalił się Nueng i uśmiechnął się do Pita, co skłoniło mnie do przyjrzenia się facetowi, który właśnie skomplementował samego siebie.

    W słabym oświetleniu trudno było dokładnie dostrzec jego wygląd, ale jasna twarz wyróżniała się w przyćmionym świetle i z tego, co zauważyłem, jego pewność siebie dotyczącą własnego wyglądu można było usprawiedliwić.

    – Tak, panie Przystojniaku. Poddaję się. – Pit odsunął głowę Nuenga i podał mi szklankę.
– Dzięki. – Wziąłem drinka i upiłem łyk. Patrzyłem, jak Pit kiwa do mnie głową, i obserwowałem scenę wokół. Szaleństwo i radosny nastrój towarzystwa oraz zapach alkoholu sprawiły, że poczułem się trochę lepiej. W pogodniejszym nastroju uniosłem więc szklankę, biorąc kolejny łyk, i zatrzymałem wzrok na kimś, kto wydał mi się znajomy.

    – Na kogo się gapisz? Och… P'Ploy? – zapytał Pit, podążając za moim wzrokiem.

    – Znasz ją? – Uniosłem brwi.

    – Jasne, stary. W moich oczach jest najładniejszą Gwiazdą uniwersytetu. Szkoda, że jest już zajęta. Na dodatek jej chłopak jest naprawdę zajebisty – wyjaśnił Pit, podnosząc drinka do ust.

    – A z kim ona tu jest? To przecież nie P'Vee – padło ze strony Jamesa, który wskazał na grupę P'Ploy.

    Ładna seniorka, którą znałem, kołysała się w rytm muzyki wśród przyjaciół. Blisko niej znajdował się nieznajomy chłopak trzymający jej szczupłe biodra. Mężczyzna głośno się zaśmiał i przy akompaniamencie wiwatów towarzystwa pochylił się, by szepnąć coś do ucha Ploy. Ślicznotka przytaknęła, po czym położyła głowę na jego szerokiej klatce piersiowej.

    – Jej chłopak jest przystojniejszy – zaopiniował Nueng. – P'Vee jest Księżycem Wydziału Inżynierii i całego uniwerku. Śledzę jego Facebooka.

    – Um… To kim jest ten koleś? – dopytywał się James.

    – Po co mieszać się w coś, co nie jest naszą sprawą? – zauważyłem chłodno, zachęcając ich do zwrócenia wzroku na mnie.

    – To prawda. Nie jestem jej mężem, więc nie ma powodu, by cokolwiek czuć – przytaknął Pit, po czym krzyżując nogi, upił drinka.

    – Może są jak brat i siostra? – zasugerował James.

    – Tak, ale wydają się być bardzo przyjaźni – zauważył Nueng.

    – Ale P'Vee… Jest takim miłym facetem. Nigdy nie słyszałem żadnych plotek o nim i jakiejś innej dziewczynie, poza jego własną. Tak słodko, zupełnie jak ta para Tossakan i P’Bar. – Nueng miał wyraźnie rozmarzoną minę, natomiast ja zmarszczyłem brwi.

    – Czy gorący faceci, którzy do tego są mili, naprawdę istnieją? – rzucił powątpiewająco James, odwracając się w moją stronę.

    Zamknąłem oczy, odmawiając spojrzenia mu w twarz.

    – Mój przyjaciel ciągle próbuje zwrócić na siebie jego uwagę, ale on nie jest absolutnie zainteresowany. To jasne, że bardzo kocha swoją dziewczynę.

    – Przestań gadać o innych. – Wiem, że nie powinienem wyładowywać frustracji na przyjacielu, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Ilekroć widziałem Gwiazdę uniwersytetu, moje myśli natychmiast wędrowały do Księżyca, z którym była w związku. Jeszcze przed chwilą wyznał jej miłość, ale czy zdawał sobie sprawę, że teraz ona tuliła się do kogoś innego?

    Idiota…

    Jestem takim idiotą!

    – Cóż… A co mam robić, dysponując wolnym czasem? Po prostu się rozglądam i dokonuję pewnych obserwacji – odparł niewzruszony James.

    – Tak, tak. Przestańmy mówić o innych i porozmawiajmy o naszych własnych sprawach. Na jakim wydziale studiujesz? – zapytał mnie Pit.

    – Na inżynierii – odpowiedziałem chłodno. Gorączka w mojej głowie najwyraźniej jeszcze nie opadła, ale starałem się rozmawiać z nim tak normalnie jak to tylko możliwe. Na szczęście kumpel Jamesa nie zauważył niczego niezwykłego, być może dlatego, że byłem raczej małomówny.

    – W takim razie musisz znać P'Vee, prawda? – Nueng wysunął prawidłowe przypuszczenie, zwracając się do mnie. Jego przystojna, urocza twarz i szeroki uśmiech wyraźnie wskazywały, że chciał usłyszeć odpowiedź.

    – Tak, znam go – odpowiedziałem spokojnie.

    – Jak miło. Naprawdę go lubię, ale… on nie lubi facetów. – Ostatnie słowa wypowiedział ciszej, w przeciwieństwie do tych pierwszych, którymi wyznał swoją sympatię do P'Vee.

    Zmarszczyłem brwi i zacząłem rozumieć samego siebie, po czym delikatnie pokiwałem głową. Jasne… P'Vee nie lubił facetów.

    – Nawet jeśli lubi facetów, to nie poleci na kogoś takiego jak ty, suko! – szydził z Nuenga Pit, na co ten ładny chłopak zmarszczył brwi.

    – Suka, ale dostępna – padła riposta Nuenga, który zaraz po tych słowach podniósł do ust drinka.

    – I co z tego, że jesteś dostępny. I tak by cię nie dotknął. Spójrz tam. Widzisz jego żonę? Nie różni się niczym od anioła, który zstąpił wprost z nieba. Co ty masz mu do zaoferowania? – Pit mu nie pożałował, odwracając jego twarz w stronę grupy Ploy.

    Ja również spojrzałem i pozwoliłem sobie na uśmiech. Prawda… Co niby ja mam do zaoferowania?



    Około drugiej nad ranem opuściliśmy lokal. Znalazłszy się w swoim pokoju, z ulgą rzuciłem się na łóżko. Zamierzałem wstać i wziąć prysznic, ale byłem zbyt leniwy, by się ruszyć. Sięgnąłem do kieszeni, by wyjąć wibrujące urządzenie i sprawdzić, co się dzieje. Na ekranie wyświetliło mi się powiadomienie z Facebooka. Odsunąłem od siebie myśli o prysznicu i zamiast tego sprawdziłem wpis.


Pit Blue

30 minut

Przyjacielskie drinki dla samotnych dusz. Czas z Masa Mark, Kubuś Puchatek i 2 innych.

126 polubień 8 komentarzy

    Nacisnąłem „lubię to” na tag, który pojawił się na mojej osi czasu. Uśmiechnąłem się, gdy ujrzałem komentarze Pita i Nuenga, którzy najwidoczniej się sprzeczali. Nie byłem zdystansowanym draniem, który nie dbał o otaczający go świat. Byłem gotów zaprzyjaźnić się niemal z każdym.

    Przewinąłem w dół status P'Vee, po czym przesunąłem palcem w górę, by sprawdzić go ponownie. Popatrzyłem na zdjęcie zrobione jego plecom, wraz z emotką dwóch migających palców. Nie miałem pojęcia, kto je zrobił, ale gdybym miał zgadywać, było to zapewne wtedy, gdy ta dwójka spędzała razem czas. Nie wiem, ale na widok tej fotki ciężko westchnąłem. Byłem jednak zdecydowany nie przejmować się jego życiem. Sprawdzałem kanały innych znajomych, ale moje zajęcie przerwał dzwonek przychodzącego połączenia.

    Drrrrrr!

    Poczułem się oszołomiony faktem, że ktoś dzwonił do mnie o trzeciej nad ranem. Sprawdziłem imię natręta i zamarłem. Dlaczego musi dzwonić o tej porze?

    [Co robisz, że tak długo nie odbierasz mojej rozmowy?]

    To on. Cały on.

    – Śpię – odpowiedziałem martwym głosem, starając się zachować spokój i opanowanie.

    [W takim razie śpij dobrze. Twierdziłeś, że idziesz spać, ale w pubie zaczepili cię jacyś faceci. Co za piękna przyjaźń.]

    – O co ci chodzi? Streszczaj się. Chce mi się spać. – Nie mogąc już dłużej tego znieść, otwarcie wyraziłem swą irytację.

    Usiadłem i przetarłem twarz, czekając na odpowiedź.

    [Gówno prawda. Z kim dzisiaj śpisz?]

Jego sarkastyczny komentarz zupełnie mnie otępił.

– To moja sprawa, z kim i kiedy sypiam. To nie ma nic wspólnego z tobą – odgryzłem się.

    Poczułem gotujące się we mnie wściekłość i frustrację, kiedy pomyślałem o wydarzeniach, które miały miejsce dzisiaj.

    [Dlaczego to nie ma nic wspólnego ze mną?]

    – Nie widzę, w jaki sposób miałbym być z tobą związany. Staram się nawet zachować dystans. To ty próbujesz wtrącać się w moje życie. Jeśli dysponujesz aż taką ilością wolnego czasu, to wykorzystaj go na opiekę nad swoją żoną!

    [A ten, który teraz warczy, nie jest moją żoną?!]

    – Skurwiel – przekląłem, nie siląc się na grzeczność, po czym przerwałem połączenie.

    Jeśli P'Vee tracił czas na zajmowanie się psem, to zapewne ja byłem tym psem, którego pilnował. P'Vee był całkiem niezły. Sprawiał, że czułem się jak jeden z tych szwendających się po kampusie psów. On przychodził, by się ze mną pobawić, gdy akurat miał na to ochotę, a potem odchodził. Kiedy jednak ten pies próbował szukać towarzystwa innych ludzi, to on przynosił mu trochę jedzenia, by go zwabić. Powtarzał ten proces, choć ostatecznie efekt był ten sam. W końcu i tak odchodził, a pies zostawał z niczym. Może przez chwilę poczuł się dobrze, gdy ktoś pogłaskał go po głowie lub gdy dostał jakiś smakołyk, ale w końcu zostawał sam. Bez niczego, poza cierpieniem.



Tłumaczenie: Juli.Ann

Korekta: paszyma

    


 Poprzedni  👈              👉 Następny

Komentarze

  1. Wniosek i porównanie do kampusowego psa niezwykle smutny, ale jakże trafny 😢
    Vee sam nie ogarnia własnych uczuć, a w zasadzie nie ma zamiaru się w nie zagłębiać... bezmyślny senior 😡
    Dziękuję Juli.Ann i Paszyma 😘😘
    🐼

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty