WW – Rozdział 2
Good Day #02
Martwy…
Z pewnością musiałem być
martwy.
Kiedy zadzwonił budzik, w
moim ciele nie było ani krzty energii, by się poruszyć. Chłopak, z którym
spędziłem niemal całą noc, zdążył już wyjść. Kiedy się zbierał, byłem tylko w
ograniczonym stopniu przytomny, ale wiem, że wytarł moje ciało i założył mi świeże
ubrania, po czym przykrył mnie miękką kołdrą. Wyregulował również klimatyzator,
by zamienić ekstremalny chłód na przyjemniejszą temperaturę. Zastanawiałem się,
jak mógł okazać się tak miły. Jego uprzejmość zupełnie nie pasowała do
złośliwego spojrzenia lodowato zimnych oczu. Ukradkiem zerknąłem na jego twarz,
gdy po raz ostatni wygładzał kołdrę.
Był diabelnie przystojny.
Niebezpiecznie przystojny. Pożeracz serc. Tak bym go opisał.
To musiał być głupi stan
umysłu, który pojawił się, gdy byłem na krawędzi między świadomością a niebytem.
Prawdopodobnie dlatego nie potrafiłem odwrócić zainteresowania od tego, bądź co
bądź, całkowicie obcego mi chłopaka. Może to dlatego, że byłem zadowolony,
spełniony. Tak. To było dokładnie to.
Potrząsnąłem głową, chcąc
pozbyć się karuzeli, zapewne spowodowanej kacem. Z trudem otworzyłem mocno
zaciśnięte powieki, a następnie drżącymi rękami uniosłem kołdrę, odsłaniając ciało
pulsujące bólem w reakcji na próbę podniesienia się z łóżka. Miejsce między
pośladkami natychmiast dało o sobie znać. Było zdrętwiałe, jakby jego narząd
wciąż tam tkwił.
Nogi wyraźnie mi się
trzęsły, kiedy wreszcie udało mi się podnieść. Nie potrafiłem precyzyjnie
opisać tego, co w tej chwili czułem. Obok pulsującego bólu wyraźnie pojawiło
się coś jeszcze. Coś silniejszego od obolałego ciała. Naprawdę niesamowicie
podobały mi się wczorajsze miłosne zmagania. Byłem zachwycony gorącymi,
zdzirowatymi rzeczami, które robiłem. Uwielbiałem ten rodzaj przemocy i
dominacji, która pojawiała się za każdym razem, kiedy się we mnie wbijał.
Mam 29 lat i właśnie zorientowałem
się, że lubię surowy, niemal barbarzyński seks.
Odkrycie tego faktu to było
coś większego od zdefiniowania prawa natury, jakiego dokonał Einstein z tym
jego E = mc2, nieprawdaż? Roześmiałem się i natychmiast położyłem
dłoń na suchym i obolałym gardle. Zdaje się, że powieściowe opisy jęków aż do
utraty głosu jak najbardziej odpowiadają realiom.
Uśmiechnąłem się, w
najmniejszym stopniu nie żałując, że straciłem dziewictwo. Wręcz przeciwnie,
wydawało mi się, że jestem szczęśliwy. Moje zwykłe, nudne życie nagle nabierało
sensu.
A więc taki seks jest
dobry.
Doszedłszy do tego
wniosku, nastawiłem budzik na późniejszą godzinę. Po tym, jak kolejny raz
otworzyłem oczy, z większą radością niż dawniej podniosłem się z łóżka, ale
niemal natychmiast z powrotem opadłem na materac, jęcząc z bólu w wiadomym
miejscu. Nie było to nie do zniesienia, ale za każdym razem, gdy czułem ukłucie,
przypominałem sobie sceny, w których byłem ostro rżnięty.
Chyba zaczynam mieć
obsesję na punkcie seksu.
Ale… gdzie mógłbym go
znowu zobaczyć?
Kilkakrotnie zamrugałem, powracając
myślami do tego chłopaka. Następnie stopniowo, bez gwałtowniejszych ruchów podniosłem
się do pozycji siedzącej i stuknąłem w budzik, który znów się rozdzwonił. Należałem
do tych, którzy zawsze odkładają pobudkę na później, więc alarm włączał się co
pięć minut. Tym razem ostatecznie go wyłączyłem, ponieważ byłem już w pełni przytomny.
Dźwięk budzika chwilowo odwrócił moje myśli od tego chłopaka. Ostrożnie wstałem
i poczłapałem do kuchni, by rozpocząć nowy dzień.
Zmiana w życiu Wandeego
może zacząć się od zastąpienia zdrowej dawki mleka migdałowego, pitego co rano,
napojem energetycznym dla zwiększenia energii.
***
996... 997... 998...
999... 1000.
– Gotowe.
Odrzuciłem przed siebie trzymaną
w rękach skakankę i kilkakrotnie ciężko odetchnąłem ze zmęczenia. Dzisiaj byłem
bardziej padnięty niż każdego innego dnia, ponieważ minionej nocy niewiele
spałem. W gruncie rzeczy uprawianie seksu niemal pozbawiło mnie sił, ale miałem
w harmonogramie trening ze skakanką. Nie pozostało mi więc nic innego, jak
tylko – po przespaniu zaledwie trzech godzin – wstać i ćwiczyć zgodnie z
planem.
Podążyłem w kierunku, w
którym odrzuciłem skakankę, by podnieść butelkę wody z plastikowego krzesła. Po
otwarciu natychmiast przytknąłem ją do ust, by ugasić pragnienie. Byłem spocony
na całym ciele. Szczególnie mój odkryty tors lśnił wilgocią. Jednak w tej
chwili nie było przy mnie nikogo innego. Z parteru dwupiętrowego domu dobiegł
mnie hałas. Miałem wrażenie, że dochodzi z kuchni.
– Ye, co ty tam w tej kuchni
robisz? – wykrzyknąłem, zdejmując bandaże z rąk. Wydawało się, że mój starszy
brat był zajęty robieniem śniadania.
Oye zawsze taki był.
Potrafił zaskakiwać, wydając głośne dźwięki lub krzycząc, niejednokrotnie przybierając
onieśmielającą minę.
– Nie mogę znaleźć noża.
– Nie ma go w stojaku na
noże? Używałem go wczoraj rano.
– Ach! No tak. Znalazłem.
– Co robisz?
– Chcę odciąć róg kartonu
z mlekiem sojowym.
– Cherry je dla ciebie przyniósł?
– Tak.
Zatrzymałem się, patrząc
na nieco większego ode mnie osobnika zmierzającego w moim kierunku. Oye był
moim rodzonym bratem i w pewnym sensie również moim ojcem, ponieważ nasi
rodzice byli właścicielami klubu bokserskiego na prowincji. Ye i ja zostaliśmy kilka
lat temu wysłani na studia do Bangkoku. Mój o wiele lat starszy brat – w zastępstwie
naszych rodziców – zawsze się mną opiekował. Ukończył Wydział Inżynierii, ale
nie wiadomo dlaczego zaraz po ukończeniu studiów poszedł w ślady naszych
rodziców, otwierając własny klub bokserski.
Przed naszym domem znajdował
się gigantyczny napis „Obóz Bokserski Phadetsuek”, a przed alejką umieszczono
wiele tablic reklamowych. Był to zarówno obóz treningowy dla tych, którzy chcą
zostać profesjonalnymi bokserami, jak i szkoła sztuk walki. Oczywiście Oye był
kiedyś bokserem numer jeden, ale zmęczył się „boksowaniem w dół” [dosłownie
przetłumaczone jako boksowanie w toalecie, co oznacza walki wyłącznie po to, by
utrzymać wyniki tylko w celu obrony tytułu], więc zdecydował się porzucić czynny
boks. Ye powiedział, że stracił pasję do walki na ringu i że pozostała mu tylko
jedna motywacja, a były nią pieniądze.
Kursy szkoleniowe w Obozie
Bokserskim Phadetsuek były bardzo drogie, ale zazwyczaj wpływowi ludzie wysyłali
tu swoich ochroniarzy na dodatkowe szkolenia. Ponadto wielu młodych, dbających
o zdrowie ludzi, chcących wzmocnić swoje ciało, dosłownie ustawiało się w
kolejce, by wziąć udział w tych kursach. Wieści o drogich, jak i trudnych, jeśli
chodziło o poziom, kursach szkoleniowych zaczęły być przekazywane pocztą
pantoflową. W ten sposób w ciągu trzech lat klub Oye stał się znany i
niesamowicie popularny. Jego techniki samoobrony idealnie sprawdzały się w
praktyce, było tam mnóstwo sprzętu, a trenerzy poświęcali uwagę trenującym, ćwicząc
z nimi jeden na jednego.
– Chcesz trochę? – Oye
podał mi karton z mlekiem sojowym.
Nawet jeśli dobrze wiedział,
że i tak odmówię, wciąż mi je oferował.
– Nie? W takim razie
jadłeś już coś? Nie możesz funkcjonować jedynie na napojach bezalkoholowych, bo
zatłukę cię na śmierć kijem.
Jak zwykle przesadzał. W
rzeczywistości nigdy mnie nie uderzył, ale lubił mi w ten sposób grozić. Kiedy
robiłem coś, co go złościło, po prostu przestawał się do mnie odzywać, a to nie
bolało tak jak cios.
– Jadłem już. Congee o
szóstej.
– Dobrze. O której wróciłeś
wczoraj do domu? Skończyłem brać prysznic o drugiej, a ciebie ciągle jeszcze
nie było.
– O szóstej. – Uniosłem
rękę, by potrzeć kark.
Prawdopodobnie w tym
momencie Oye spostrzegł ślady zadrapań po paznokciach na moich plecach. Uniósłszy
brew, głośno zapytał:
– Kogo przeleciałeś tym
razem? Wydawało mi się, że mówiłeś, że przestaniesz. Zdaje się, że osoba, którą
lubisz, tego nie lubi…
– Nie miałem takiego
zamiaru – wpadłem mu w słowo, po czym westchnąłem.
Coś kołatało mi się po
głowie. Nie mając pojęcia, z kim się skonsultować, postanowiłem zwrócić się z
tym do brata:
– Mogę cię o coś zapytać?
– Wal.
– Jeśli pomyliłem czyjeś
działania, gdy był pijany… Mam na myśli… Jeśli zinterpretowałem zachowanie tej
osoby jako zaproszenie do seksu… A później się okazało, że… ta osoba nigdy
wcześniej go nie uprawiała, to… Myślisz, że powinienem przeprosić?
– Możesz powiedzieć to
jakoś tak od początku?
Oye wyrzucił pusty karton
do kosza.
Długim, szczupłym palcem
wskazującym potarłem skórę nad okiem w miejscu szwów, ale nie miałem szansy odpowiedzieć,
bo Oye sam dokończył za mnie całą historię.
– Pozwól, że to sobie
ułożę. Ostatniej nocy, kiedy poszedłeś kupić colę, natknąłeś się na kogoś pijanego
i pomyślałeś, że poprosił cię o seks, ale kiedy zaczęliście się kochać, okazało
się, że wciąż jest prawiczkiem, zgadza się? Więc teraz myślisz, że tak naprawdę
był po prostu zalany i wcale nie chciał seksu?
– Tak, to prawda.
– Włożyłeś go?
– Oczywiście, że włożyłem.
– A czy kiedy dowiedziałeś
się, że był nietknięty, to natychmiast przestałeś?
– Nie. Nie robiłem tego
od dłuższego czasu, więc kiedy już w niego wszedłem, nie mogłem przestać.
– Raz, prawda?
Podniosłem dłoń, by
policzyć, a gdy wysunąłem trzeci palec, Oye natychmiast chwycił mnie za rękę,
nie czekając na ciąg dalszy.
– Jak bardzo był pijany?
– Całkiem…
– Czy mógłby pomyśleć, że
go zgwałciłeś?
– …
Mógłby tak pomyśleć?
– A po tym, jak
skończyliście, mieliście okazję porozmawiać?
– Nie, spał. Musiał być
wyczerpany.
– Myślę więc, że powinieneś
zanieść mu bukiet kwiatów, porządnie przeprosić i wyjaśnić, że źle
zinterpretowałeś jego sygnały i dlatego uprawiałeś z nim seks.
– Naprawdę powinienem to
zrobić?
Poprosiłem o
potwierdzenie, a Oye potakująco pokiwał głową.
– Jasne, że powinieneś.
Moje zarobki za boks wzrastały
adekwatnie do zdobywanego doświadczenia, a Oye nie potrącał mi ani grosza,
przelewając pełną, niemal siedmiocyfrową kwotę. Mimo to nadal żałowałem, że przyjdzie
mi wydać kilka szarych banknotów tysiącbahtowych, by zapłacić za bukiet.
Kącik moich ust drgnął,
gdy dostałem resztę. Twarz w lustrze wyglądała surowo. W kwiaciarni panowała
kompletna cisza od chwili, gdy wszedłem do środka. Musieli być nieźle zszokowani
na widok ran widocznych na moim obliczu. Ale… Nie widziałem powodu, dla którego
miałbym wyjaśniać, skąd się tam wzięły.
– Gotowe. Przyjechałeś samochodem?
– Nie.
Stałem tam, spoglądając
na bukiet. Prawdę mówiąc, był piękny i wart pieniędzy, które za niego zapłaciłem.
Wtedy ni stąd, ni zowąd przyszła mi do głowy myśl: Dlaczego nie kupię kwiatów
osobie, która mi się podoba? Może wtedy uda mi się wywrzeć na niej pozytywne
wrażenie?
– Chcesz zabrać ze sobą te
kwiaty teraz, czy mamy je dostarczyć?
– Wezmę je teraz. I...
czy mógłbym zamówić bukiet z wyprzedzeniem?
– Oczywiście. Jaki rodzaj
sobie życzysz?
– Chciałbym, żeby był większy
od tego. – Zerknąłem na wiązankę, którą trzymałem w ręce, po czym spojrzałem na
właściciela sklepu, który potakująco skinął głową, a następnie poprosił o
dodatkowe informacje.
– Czy masz na myśli jakieś
konkretne kwiaty?
– Nie, chcę po prostu coś
ładnego.
– Przypuszczam, że dla
twojej sympatii?
Miałem zamiar zaprzeczyć,
ale w końcu skinąłem głową, bo istotnie pragnąłem tego związku. Czekałem od lat,
chociaż nie wiedziałem, kiedy zaakceptuje moje uczucia.
Stałem tam przez dłuższą
chwilę, aż właściciel sklepu podał mi cenę zamówionego w przedsprzedaży bukietu.
Umówiwszy się na odbiór, zapłaciłem, po czym niezwłocznie opuściłem
kwiaciarnię. Jako że mój samochód znajdował się akurat w warsztacie, zmuszony
byłem wezwać taksówkę, by zawieźć kwiaty doktorowi Wandee. Czułem się nieco rozgorączkowany,
ale to nie miało znaczenia. Chciałem wręczyć mu kwiaty i przeprosić, żeby mieć
to już za sobą.
Mam nadzieję, że nie
jesteś na mnie zły, doktorze.
***
Od pamiętnego dnia, gdy
wyznałem uczucia temu przeklętemu Terowi, musiałem przyznać, że nie byliśmy w
stanie się ze sobą skonfrontować. Ze względu na długoletnią miłość, jaką do
niego żywiłem, włożyłem wiele wysiłku, by dostać pracę w tym samym miejscu co
on. I teraz, dokładnie z tego powodu nie byłem w stanie uniknąć spotkania
osoby, której nie chciałem widzieć.
Wówczas, gdy dowiedziałem
się, że będę pracował w tym samym szpitalu co on, byłem tak cholernie
szczęśliwy, że zafundowałem posiłek Pakao i przekazałem pieniądze licznym fundacjom.
A teraz, gdy sprawy przyjęły taki obrót…
Co? Muszę pracować tam gdzie
on, mimo że chciałem tego uniknąć.
Chciałem go unikać.
Musiałem patrzeć, jak Ter
zachowuje się uprzejmie wobec młodszych lekarzy w szpitalu.
Tak, ten cholerny dżentelmen.
Przystojny Chińczyk. Miły facet. Anioł.
Chrząknąłem, przełykając sarkastyczne
epitety, podczas gdy moje serce płonęło miłością i nienawiścią.
– Dee.
Nie mów do mnie „Dee”.
Nie chcę już miłego chłopaka lekarza. Nienawidzę cię!
Te słowa mogłem mówić jedynie
w myślach. Natomiast to, co powiedziałem na głos, brzmiało zupełnie inaczej:
– Tak, Ter.
– Co się stało? Ciężko
pracujesz? Wyglądasz, jakbyś mało sypiał. Jesteś taki blady.
– No istotnie, trochę się
nie wyspałem. Mam za sobą ciężką zmianę.
– Jesteś pewien, że nie
wyspałeś się z powodu pracy, a nie z mojego powodu?
– A co to ma wspólnego z
tobą? – zapytałem.
O co mu chodzi? Czy on w
ogóle się tym przejmuje?
– Odrzuciłem cię. Obawiam
się, że byłeś zbyt przygnębiony, by spać.
Hę? A to co? Może zmienił
zdanie i nie chce już być dla mnie tylko bratem?
– Cóż, ja… Możesz się uspokoić.
Nie straciłem snu z tego powodu. Jestem dorosły. Potrafię radzić sobie ze
swoimi uczuciami.
– To dobrze. Więc możemy
być dla siebie dobrymi braćmi jak wcześniej.
Racja, braćmi... Dupa, a
nie bracia! Dlaczego musiałeś to podkreślić?!
Poczułem wściekłość!
Z wysiłkiem próbowałem
stłumić w sobie wybuch bomby atomowej szalejącej w moim umyśle. Słowo „bracia”
było w stanie ją uruchomić. Najchętniej bym tego faceta rozwalił, ale skutecznie
uniemożliwiły mi to moje dobre maniery. Musiałem więc wykrzesać z siebie wymuszony
uśmiech.
Nieświadomy moich myśli Ter,
w którym do niedawna byłem głęboko zakochany, również się uśmiechnął. Jego
wąskie oczy za okularami zmrużyły się jeszcze bardziej, przypominając cienkie półksiężyce.
– W takim razie zjedzmy
dziś razem lunch. Ja funduję.
Gdybym usłyszał to
wcześniej, byłbym zapewne zachwycony, ale teraz… Nie chciałem iść. To było
cholernie niezręczne.
– Jest tak wiele osób. Możesz
pójść z juniorami.
– Powiedziałeś, że nie
masz nic przeciwko. Dlaczego więc odmawiasz?
– Cóż…
– Jeśli naprawdę wszystko
z tobą w porządku, to chodź ze mną, proszę. Chcę cię przeprosić za to, że byłem
wobec ciebie zbyt surowy.
Ponownie ułożyłem usta w
wymuszony uśmiech. Tym razem towarzyszyło mu wyraźne szyderstwo i nawet
trzylatek byłby w stanie rozpoznać, że nie odzwierciedlał prawdziwych emocji.
Jedynie Ter nie miał o tym pojęcia. Nie obchodziło go nawet, jak ja się tak
właściwie czuję. Ignorując moje słowa, chwycił mnie za ramię i pociągnął za
sobą. Byłbym cholernie szczęśliwy, gdyby wcześniej tak ochoczo zabierał mnie na
lunch…
– Pozwólcie doktorowi Dee
zjeść dziś z nami, dobrze? – Ter zakomunikował swoim kolegom, że dołączę do
nich podczas posiłku.
Jego klika była dość spora.
Prawdopodobnie dlatego, że był przyjazny i miły. Ale zanim zdążyłem się
zachwycić, ktoś z grupy wybuchnął śmiechem i powiedział:
– Wyleczyłeś już swoje
serce, doktorze Dee?
– Słucham? – Uniosłem
pytająco brwi, spoglądając na osobę, która to powiedziała. Naciskałem wzrokiem,
chcąc, by wyjaśniła swoje słowa.
– Mam na myśli doktora
Tera. Cały szpital wie, że go lubisz.
– Nin, daj mu spokój. Doktor
Dee się zarumienił. Rozmawiałem z nim o tym. Teraz jesteśmy dla siebie dobrymi
braćmi.
Kolejny raz zmusiłem się
do uśmiechu. Mimo że absolutnie nie był to powód do radości, wszyscy wokół mnie
wesoło chichotali.
Cóż… Byłem nie tylko
zażenowany. Czułem się jak ostatni głupek.
Co do jasnej cholery? Czy
darzenie kogoś uczuciem do tego stopnia, by mu to wyznać, jest aż tak zabawne?
Próbowałem strząsnąć rękę
Tera, którą mocno trzymał moje ramię. Szarpnąłem silniej i ujrzałem, że
odwrócił się w moją stronę. Wciąż czułem na ramieniu ciepło jego dłoni. Kurwa,
sprawił, że czułem się nieszczęśliwy.
– O co chodzi, Dee?
Otworzyłem usta z
zamiarem dokładnego nazwania każdego okrucha moich uczuć. Jednak spomiędzy rozchylonych
warg nie popłynęło żadne słowo. Nie miałem szansy na wypowiedzenie
czegokolwiek, ponieważ dokładnie w tym momencie trzymane przez Tara ramię
zostało silnie wyrwane z jego uchwytu. Ciepło natomiast zastąpił szorstki
dotyk. Zająknąłem się, ponieważ wyglądało na to, że zostałem odciągnięty przez
kogoś innego.
– Szukałem cię.
Osobnik, który mnie chwycił,
miał głęboki, słodki dla ucha głos. Zderzyłem się z jego szeroką klatką
piersiową, czując świeży zapach płynu do płukania tkanin zmieszany ze słabym
zapachem perfum i potu. Szybko uniosłem oczy w górę, by sprawdzić, kim jest, a
gdy tylko spotkały się nasze spojrzenia, moje ciało nagle zesztywniało.
To ten pyszny, gorący
chłopak z minionej nocy.
Było tak, jakby jakiś
wewnętrzny głos krzyczał w mojej głowie: „Nie miałeś szansy przyjrzeć mu się zbyt
dokładnie, prawda? Oto pełne zbliżenie HD w jasnym oświetleniu”.
Hmm… Diabelnie przystojny
i wyraźnie zirytowany.
– Ty… – Nie znałem jego
imienia, więc przeszedłem na „ty”.
Chłopak lekko westchnął,
po czym uwolniwszy moje ramię, wcisnął mi w dłonie wielki bukiet.
– Przepraszam za
wczorajszą noc – powiedział cicho i lekko się ukłonił.
Moja twarz zapłonęła, ledwo
skończył mówić. Za ostatnią noc… Przypuszczałem, że miał na myśli to ostre
rżnięcie. Dlaczego przepraszał?
– …
– Przepraszam, że byłem
agresywny. I za to, że się nie powstrzymałem.
To musiał być żart.
Przyniósł kwiaty tylko po to, żeby mnie przeprosić? To był pierwszy
najprawdziwszy uśmiech, który rozkwitł dziś na moich ustach i był zgodny z tym,
co czułem. Cholera, zarumieniłem się nawet!
Młody, przystojny mężczyzna
przyniósł mi kwiaty do szpitala. Czyżby zrobił tak wiele, bo pociągała go moja…
świeżość? Swoją drogą, skąd on się tu wziął?
– Kto to jest, Dee? –
Chciał wiedzieć ten drań Ter, który kilkakrotnie szturchnął mnie w ramię,
domagając się uwagi.
Chłopak przede mną przestał
mi się kłaniać i podniósł głowę. Jego ciemne jak smoła oczy były cholernie
gorące. Co prawda wpatrywały się we mnie bez żadnych emocji, ale to i tak
wystarczyło, żeby mnie rozpalić. Tym bardziej, że w głowie przewijały mi się
obrazy miłosnych scen z ubiegłej nocy. Nocy, podczas której ten chłopak
potrafił wzbudzić we mnie niepohamowaną żądzę i równocześnie ugasić moje
pragnienia, kiedy szaleńczo mnie pieprzył. Omal nie zakręciło mi się w głowie.
– Możesz mi wybaczyć?
Miałem mu wybaczyć? Co
takiego? Ale musiałem przyznać, że te oczy i jego słowa były… cholernie gorące.
Zabijał mnie. Mówiono, że Wanthong z Khun Chang Khun Phaen* nie była tak
naprawdę dziwką, ale Wandee prawdopodobnie nią był.
– Dee?
– Cóż, nie mogę zjeść z
tobą lunchu, Ter. Mam coś do omówienia z tym młodym dżentelmenem.
Przestałem zwracać uwagę
na Tera i odwróciłem się, by obrzucić spojrzeniem wysoką postać w ubraniach,
które lubią nastolatki. Chłopak miał na sobie T-shirt, spodnie o długości
trzech czwartych i trampki. I… tatuaże oraz rany widoczne na całym ciele. Wyglądał
nieco inaczej niż zeszłej nocy. W jaskrawym szpitalnym świetle jego skóra
sprawiała wrażenie jaśniejszej niż wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
Ale i tak pozostał jego nieco onieśmielający wygląd. Na oko oceniłem, że miał
co najmniej 180 cm wzrostu.
– Dee?
– Porozmawiamy później,
Ter. A ty chodź ze mną.
W jednej ręce trzymałem
bukiet, który mi podarował, a drugą pociągnąłem go za sobą. Nie obchodziło
mnie, czy inni będą na nas patrzeć ani tym bardziej o nas plotkować. Miałem
tego dość. Ja, Wandee, nie będę ofiarą ich kpin!
– Skąd wiedziałeś, gdzie
mnie szukać?
– Widziałem
identyfikator.
– Racja. Przyszedłeś w
samą porę – powiedziałem z niejaką ulgą i przyspieszyłem z zamiarem znalezienia
bardziej prywatnego miejsca. Chłopak posłusznie za mną podążał. A może…
naprawdę pociągało go to, co wydarzyło się ostatniej nocy? Dał mi kwiaty. Czy
on chciał to zrobić w szpitalu?
Bum!
Nie. To nie był dźwięk,
kiedy pchnąwszy go na ścianę, zacząłem go gorąco całować. Był to odgłos
zatrzaskujących się za nami drzwi przeciwpożarowych. Prawdopodobnie to miejsce zapewniało
nam wystarczająco prywatności, by móc porozmawiać. Scena zupełnie jak z
koreańskiej dramy, w której mężczyzna i kobieta rozmawiają na schodach, by uporządkować
swoje sprawy.
Kim So-yeon! – zawołał mnie cicho i dotykając dłońmi mojej twarzy, pochylił
głowę, po czym musnął moje usta swoimi. To takie koreańskie!
Niestety, to tylko moja
wyobraźnia.
– Cholera! Twoja rana!
Zanim nadarzyła się
okazja, by zrobić coś równie gorącego jak w mojej wyobraźni, zaniepokoiłem się
na widok krwi. Wielki facet już miał zamiar podnieść rękę, by dotknąć
krwawiącej rany, więc pospiesznie chwyciłem za nią, żeby go powstrzymać.
– Nie dotykaj, bo dojdzie
do zakażenia. Myślę, że nie możemy tu zostać. Trzeba ponownie zszyć ranę.
– …
– Przy okazji, jak masz
na imię?
– Yak.
Hmm… Jego imię oznacza „olbrzym”.
Idealnie do niego pasuje. Uśmiechnąłem się lekko. Mój uśmiech był naturalnym
odruchem, ale gdy ujrzałem, jak robi przerażającą minę, moje rozbawienie
natychmiast zniknęło.
– Gdzie mieszkasz? Nadal
chodzisz do szkoły? Masz kogoś bliskiego?
Nie odpowiedział. Z jego
miny wyraźnie dało się wyczytać pytanie, dlaczego wtrącam się w nie swoje
sprawy.
– …
– To zresztą bez znaczenia.
Chodź za mną. Zajmijmy się najpierw twoją raną. A co do bukietu, rozumiem, że przyniosłeś
go dla mnie?
Założyłem, że jestem od
niego starszy. Było to wyraźnie widać. Podobno umawiając się z młodszym facetem,
można stać się nieśmiertelnym. Prawdę powiedziawszy, zapragnąłem umawiać się z
tym.
– Tak, to dla ciebie, Khun.
– Możesz mi mówić po
prostu „Dee”. Nie musisz zwracać się do mnie formalnie.
– Jesteś ranny?
– Co?
– Dee, wygląda na to, że
masz problemy z chodzeniem. Musiało cię boleć. To był twój pierwszy raz.
Pchnąłem drzwi
ewakuacyjne, ale zmuszony byłem się zatrzymać i odwrócić, by na niego spojrzeć.
Moja twarz płonęła i zapewne byłem zaczerwieniony aż po same uszy.
– Tak, boli.
Nie zaprzeczyłem. Po
potwierdzeniu jego podejrzeń pchnąłem drzwi. Czysty zapach szpitala był o wiele
lepszy od odoru schodów pożarowych.
– Przepraszam. – Yak po
raz kolejny wyraził skruchę.
– Nie martw się. To było…
dobre uczucie.
– Dobre?
– Tak, nie jestem na ciebie
zły. Nic podobnego.
– Co?
– O co chodzi?
Zwolniłem nieco, czekając,
aż mnie dogoni i znajdzie się obok. Myślałem, że doda coś jeszcze, ale szedł ze
mną, milcząc, z jakimś nieprzyjaznym wyrazem twarzy.
Później również nie
odezwał się ani słowem, nie wydał z siebie nawet odgłosu bólu, gdy zszywałem
jego ranę. Kiedy wypełniał formularz pacjenta, spojrzałem na wpisywane informacje
i uniosłem brwi na widok nazwiska.
Yoyak Phadetsuek.
Co za dziwne imię,
aczkolwiek jego nazwisko wydawało mi się znajome. Miałem wrażenie, że już je
gdzieś widziałem.
– Skończyłeś zszywać moją
ranę?
– Tak, gotowe. Poczekaj
na leki, a potem możesz iść do domu. Jeśli chodzi o wydatki, ja się tym zajmę.
Mogę zapytać, z kim się pokłóciłeś?
– Z nikim.
– Skoro nie wdałeś się z
nikim w bójkę, to skąd te rany? Zresztą… Nieważne. Pewnie nie chcesz o nich
mówić. – Kiwnąłem głową. Byłem dla niego po prostu kimś obcym. Dlaczego miałbym
czuć się nieswojo, ponieważ Yoyak nie odpowiadał? Dlaczego miałbym być urażony,
że wyglądał na zirytowanego moim pytaniem?
– Nie wdawaj się z nikim
w bójki. Byłoby szkoda, gdyby twoja przystojna twarz została oszpecona. Tu masz
mój numer, Yak. Jeśli kiedykolwiek będziesz miał jakieś problemy, możesz do
mnie zadzwonić. Nie martw się. Możesz do mnie dzwonić w każdej sprawie, nawet w
sprawie pieniędzy. Chętnie ci pomogę. W zamian możesz zjeść ze mną kilka
posiłków. Albo, jeśli problem jest zbyt duży, możesz poprosić o miesięczny
zasiłek.
– …
Chłopak wziął wizytówkę z
moim numerem. Jego bystre oczy przez chwilę ją studiowały, po czym uniosły się,
by spojrzeć w moje. Wyglądał na zaskoczonego. Zresztą nie tylko on. Ja sam nie byłem
pewien, dlaczego powiedziałem coś takiego. To tak, jakbym oferował mu pozycję
mojego sugar baby.
Co to było? Coś w stylu…
więc jesteś w potrzebie? W takim razie rozbierz się i przyjdź do mnie, a ja dam
ci pieniądze. Czy ja na serio osiągnąłem ten wiek i będąc samotnym singlem, rozważam
posiadanie żigolaka?
– Dobrze.
A on tak po prostu się
zgodził! Następnie, włożywszy wizytówkę do kieszeni, wstał i z poważną miną opuścił
gabinet.
Opierając się o krzesło,
stałem tam, gapiąc się na zamknięte drzwi. Nazwisko „Phadetsuek” wciąż odbijało
się echem w mojej głowie. I… w końcu do mnie dotarło. Widniało na szyldzie
reklamowym, obok którego codziennie przejeżdżałem!
Sprawdziwszy w internecie,
dowiedziałem się, że był to duży obóz bokserski, oferujący również treningi
samoobrony. Właścicielem był niejaki Oye Phadetsuek. Jego imię było równie
dziwne jak to Yoyaka.
Jakby się nad tym
zastanowić, właściciel na zdjęciu wyglądał niemal jak Yoyak. W następnej
kolejności wygooglowałem „Yoyak Phadetsuek”. A potem…
– Czy ja… przed chwilą na serio zaoferowałem, że będę sponsorował…
bogacza?
Tłumaczenie: Juli.Ann
Korekta: Baka / paszyma
He he.... dzięki za tłumaczenie
OdpowiedzUsuńNo właśnie, hehe 😂
Usuń..Ja również dołączam się do podziękowań:) J.
OdpowiedzUsuń☕️📖
UsuńŚwietne to jest! Dziękuję dziewczyny!
OdpowiedzUsuń😘
UsuńŚwietnie się czyta bo zupełnie inne niż serial
OdpowiedzUsuń📖
Usuń