WW – Rozdział 2



 

Good Day #02

 

    Martwy…

    Z pewnością musiałem być martwy.

    Kiedy zadzwonił budzik, w moim ciele nie było ani krzty energii, by się poruszyć. Chłopak, z którym spędziłem niemal całą noc, zdążył już wyjść. Kiedy się zbierał, byłem tylko w ograniczonym stopniu przytomny, ale wiem, że wytarł moje ciało i założył mi świeże ubrania, po czym przykrył mnie miękką kołdrą. Wyregulował również klimatyzator, by zamienić ekstremalny chłód na przyjemniejszą temperaturę. Zastanawiałem się, jak mógł okazać się tak miły. Jego uprzejmość zupełnie nie pasowała do złośliwego spojrzenia lodowato zimnych oczu. Ukradkiem zerknąłem na jego twarz, gdy po raz ostatni wygładzał kołdrę.

    Był diabelnie przystojny. Niebezpiecznie przystojny. Pożeracz serc. Tak bym go opisał.

    To musiał być głupi stan umysłu, który pojawił się, gdy byłem na krawędzi między świadomością a niebytem. Prawdopodobnie dlatego nie potrafiłem odwrócić zainteresowania od tego, bądź co bądź, całkowicie obcego mi chłopaka. Może to dlatego, że byłem zadowolony, spełniony. Tak. To było dokładnie to.

    Potrząsnąłem głową, chcąc pozbyć się karuzeli, zapewne spowodowanej kacem. Z trudem otworzyłem mocno zaciśnięte powieki, a następnie drżącymi rękami uniosłem kołdrę, odsłaniając ciało pulsujące bólem w reakcji na próbę podniesienia się z łóżka. Miejsce między pośladkami natychmiast dało o sobie znać. Było zdrętwiałe, jakby jego narząd wciąż tam tkwił.

    Nogi wyraźnie mi się trzęsły, kiedy wreszcie udało mi się podnieść. Nie potrafiłem precyzyjnie opisać tego, co w tej chwili czułem. Obok pulsującego bólu wyraźnie pojawiło się coś jeszcze. Coś silniejszego od obolałego ciała. Naprawdę niesamowicie podobały mi się wczorajsze miłosne zmagania. Byłem zachwycony gorącymi, zdzirowatymi rzeczami, które robiłem. Uwielbiałem ten rodzaj przemocy i dominacji, która pojawiała się za każdym razem, kiedy się we mnie wbijał.

    Mam 29 lat i właśnie zorientowałem się, że lubię surowy, niemal barbarzyński seks.

    Odkrycie tego faktu to było coś większego od zdefiniowania prawa natury, jakiego dokonał Einstein z tym jego E = mc2, nieprawdaż? Roześmiałem się i natychmiast położyłem dłoń na suchym i obolałym gardle. Zdaje się, że powieściowe opisy jęków aż do utraty głosu jak najbardziej odpowiadają realiom.

    Uśmiechnąłem się, w najmniejszym stopniu nie żałując, że straciłem dziewictwo. Wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że jestem szczęśliwy. Moje zwykłe, nudne życie nagle nabierało sensu.

    A więc taki seks jest dobry.

    Doszedłszy do tego wniosku, nastawiłem budzik na późniejszą godzinę. Po tym, jak kolejny raz otworzyłem oczy, z większą radością niż dawniej podniosłem się z łóżka, ale niemal natychmiast z powrotem opadłem na materac, jęcząc z bólu w wiadomym miejscu. Nie było to nie do zniesienia, ale za każdym razem, gdy czułem ukłucie, przypominałem sobie sceny, w których byłem ostro rżnięty.

    Chyba zaczynam mieć obsesję na punkcie seksu.

    Ale… gdzie mógłbym go znowu zobaczyć?

    Kilkakrotnie zamrugałem, powracając myślami do tego chłopaka. Następnie stopniowo, bez gwałtowniejszych ruchów podniosłem się do pozycji siedzącej i stuknąłem w budzik, który znów się rozdzwonił. Należałem do tych, którzy zawsze odkładają pobudkę na później, więc alarm włączał się co pięć minut. Tym razem ostatecznie go wyłączyłem, ponieważ byłem już w pełni przytomny. Dźwięk budzika chwilowo odwrócił moje myśli od tego chłopaka. Ostrożnie wstałem i poczłapałem do kuchni, by rozpocząć nowy dzień.

    Zmiana w życiu Wandeego może zacząć się od zastąpienia zdrowej dawki mleka migdałowego, pitego co rano, napojem energetycznym dla zwiększenia energii.

 

***

 

    996... 997... 998... 999... 1000.

    – Gotowe.

    Odrzuciłem przed siebie trzymaną w rękach skakankę i kilkakrotnie ciężko odetchnąłem ze zmęczenia. Dzisiaj byłem bardziej padnięty niż każdego innego dnia, ponieważ minionej nocy niewiele spałem. W gruncie rzeczy uprawianie seksu niemal pozbawiło mnie sił, ale miałem w harmonogramie trening ze skakanką. Nie pozostało mi więc nic innego, jak tylko – po przespaniu zaledwie trzech godzin – wstać i ćwiczyć zgodnie z planem.

    Podążyłem w kierunku, w którym odrzuciłem skakankę, by podnieść butelkę wody z plastikowego krzesła. Po otwarciu natychmiast przytknąłem ją do ust, by ugasić pragnienie. Byłem spocony na całym ciele. Szczególnie mój odkryty tors lśnił wilgocią. Jednak w tej chwili nie było przy mnie nikogo innego. Z parteru dwupiętrowego domu dobiegł mnie hałas. Miałem wrażenie, że dochodzi z kuchni.

    – Ye, co ty tam w tej kuchni robisz? – wykrzyknąłem, zdejmując bandaże z rąk. Wydawało się, że mój starszy brat był zajęty robieniem śniadania.

    Oye zawsze taki był. Potrafił zaskakiwać, wydając głośne dźwięki lub krzycząc, niejednokrotnie przybierając onieśmielającą minę.

    – Nie mogę znaleźć noża.

    – Nie ma go w stojaku na noże? Używałem go wczoraj rano.

    – Ach! No tak. Znalazłem.

    – Co robisz?

    – Chcę odciąć róg kartonu z mlekiem sojowym.

    – Cherry je dla ciebie przyniósł?

    – Tak.

    Zatrzymałem się, patrząc na nieco większego ode mnie osobnika zmierzającego w moim kierunku. Oye był moim rodzonym bratem i w pewnym sensie również moim ojcem, ponieważ nasi rodzice byli właścicielami klubu bokserskiego na prowincji. Ye i ja zostaliśmy kilka lat temu wysłani na studia do Bangkoku. Mój o wiele lat starszy brat – w zastępstwie naszych rodziców – zawsze się mną opiekował. Ukończył Wydział Inżynierii, ale nie wiadomo dlaczego zaraz po ukończeniu studiów poszedł w ślady naszych rodziców, otwierając własny klub bokserski.

    Przed naszym domem znajdował się gigantyczny napis „Obóz Bokserski Phadetsuek”, a przed alejką umieszczono wiele tablic reklamowych. Był to zarówno obóz treningowy dla tych, którzy chcą zostać profesjonalnymi bokserami, jak i szkoła sztuk walki. Oczywiście Oye był kiedyś bokserem numer jeden, ale zmęczył się „boksowaniem w dół” [dosłownie przetłumaczone jako boksowanie w toalecie, co oznacza walki wyłącznie po to, by utrzymać wyniki tylko w celu obrony tytułu], więc zdecydował się porzucić czynny boks. Ye powiedział, że stracił pasję do walki na ringu i że pozostała mu tylko jedna motywacja, a były nią pieniądze.

    Kursy szkoleniowe w Obozie Bokserskim Phadetsuek były bardzo drogie, ale zazwyczaj wpływowi ludzie wysyłali tu swoich ochroniarzy na dodatkowe szkolenia. Ponadto wielu młodych, dbających o zdrowie ludzi, chcących wzmocnić swoje ciało, dosłownie ustawiało się w kolejce, by wziąć udział w tych kursach. Wieści o drogich, jak i trudnych, jeśli chodziło o poziom, kursach szkoleniowych zaczęły być przekazywane pocztą pantoflową. W ten sposób w ciągu trzech lat klub Oye stał się znany i niesamowicie popularny. Jego techniki samoobrony idealnie sprawdzały się w praktyce, było tam mnóstwo sprzętu, a trenerzy poświęcali uwagę trenującym, ćwicząc z nimi jeden na jednego.

    – Chcesz trochę? – Oye podał mi karton z mlekiem sojowym.

    Nawet jeśli dobrze wiedział, że i tak odmówię, wciąż mi je oferował.

    – Nie? W takim razie jadłeś już coś? Nie możesz funkcjonować jedynie na napojach bezalkoholowych, bo zatłukę cię na śmierć kijem.

    Jak zwykle przesadzał. W rzeczywistości nigdy mnie nie uderzył, ale lubił mi w ten sposób grozić. Kiedy robiłem coś, co go złościło, po prostu przestawał się do mnie odzywać, a to nie bolało tak jak cios.

    – Jadłem już. Congee o szóstej.

    – Dobrze. O której wróciłeś wczoraj do domu? Skończyłem brać prysznic o drugiej, a ciebie ciągle jeszcze nie było.

    – O szóstej. – Uniosłem rękę, by potrzeć kark.

    Prawdopodobnie w tym momencie Oye spostrzegł ślady zadrapań po paznokciach na moich plecach. Uniósłszy brew, głośno zapytał:

    – Kogo przeleciałeś tym razem? Wydawało mi się, że mówiłeś, że przestaniesz. Zdaje się, że osoba, którą lubisz, tego nie lubi…

    – Nie miałem takiego zamiaru – wpadłem mu w słowo, po czym westchnąłem.

    Coś kołatało mi się po głowie. Nie mając pojęcia, z kim się skonsultować, postanowiłem zwrócić się z tym do brata:

    – Mogę cię o coś zapytać?

    – Wal.

    – Jeśli pomyliłem czyjeś działania, gdy był pijany… Mam na myśli… Jeśli zinterpretowałem zachowanie tej osoby jako zaproszenie do seksu… A później się okazało, że… ta osoba nigdy wcześniej go nie uprawiała, to… Myślisz, że powinienem przeprosić?

    – Możesz powiedzieć to jakoś tak od początku?

    Oye wyrzucił pusty karton do kosza.

    Długim, szczupłym palcem wskazującym potarłem skórę nad okiem w miejscu szwów, ale nie miałem szansy odpowiedzieć, bo Oye sam dokończył za mnie całą historię.

    – Pozwól, że to sobie ułożę. Ostatniej nocy, kiedy poszedłeś kupić colę, natknąłeś się na kogoś pijanego i pomyślałeś, że poprosił cię o seks, ale kiedy zaczęliście się kochać, okazało się, że wciąż jest prawiczkiem, zgadza się? Więc teraz myślisz, że tak naprawdę był po prostu zalany i wcale nie chciał seksu?

    – Tak, to prawda.

    – Włożyłeś go?

    – Oczywiście, że włożyłem.

    – A czy kiedy dowiedziałeś się, że był nietknięty, to natychmiast przestałeś?

    – Nie. Nie robiłem tego od dłuższego czasu, więc kiedy już w niego wszedłem, nie mogłem przestać.

    – Raz, prawda?

    Podniosłem dłoń, by policzyć, a gdy wysunąłem trzeci palec, Oye natychmiast chwycił mnie za rękę, nie czekając na ciąg dalszy.

    – Jak bardzo był pijany?

    – Całkiem…

    – Czy mógłby pomyśleć, że go zgwałciłeś?

    – …

    Mógłby tak pomyśleć?

    – A po tym, jak skończyliście, mieliście okazję porozmawiać?

    – Nie, spał. Musiał być wyczerpany.

    – Myślę więc, że powinieneś zanieść mu bukiet kwiatów, porządnie przeprosić i wyjaśnić, że źle zinterpretowałeś jego sygnały i dlatego uprawiałeś z nim seks.

    – Naprawdę powinienem to zrobić?

    Poprosiłem o potwierdzenie, a Oye potakująco pokiwał głową.

    – Jasne, że powinieneś.

    Moje zarobki za boks wzrastały adekwatnie do zdobywanego doświadczenia, a Oye nie potrącał mi ani grosza, przelewając pełną, niemal siedmiocyfrową kwotę. Mimo to nadal żałowałem, że przyjdzie mi wydać kilka szarych banknotów tysiącbahtowych, by zapłacić za bukiet.


    Kącik moich ust drgnął, gdy dostałem resztę. Twarz w lustrze wyglądała surowo. W kwiaciarni panowała kompletna cisza od chwili, gdy wszedłem do środka. Musieli być nieźle zszokowani na widok ran widocznych na moim obliczu. Ale… Nie widziałem powodu, dla którego miałbym wyjaśniać, skąd się tam wzięły.

    – Gotowe. Przyjechałeś samochodem?

    – Nie.

    Stałem tam, spoglądając na bukiet. Prawdę mówiąc, był piękny i wart pieniędzy, które za niego zapłaciłem. Wtedy ni stąd, ni zowąd przyszła mi do głowy myśl: Dlaczego nie kupię kwiatów osobie, która mi się podoba? Może wtedy uda mi się wywrzeć na niej pozytywne wrażenie?

    – Chcesz zabrać ze sobą te kwiaty teraz, czy mamy je dostarczyć?

    – Wezmę je teraz. I... czy mógłbym zamówić bukiet z wyprzedzeniem?

    – Oczywiście. Jaki rodzaj sobie życzysz?

    – Chciałbym, żeby był większy od tego. – Zerknąłem na wiązankę, którą trzymałem w ręce, po czym spojrzałem na właściciela sklepu, który potakująco skinął głową, a następnie poprosił o dodatkowe informacje.

    – Czy masz na myśli jakieś konkretne kwiaty?

    – Nie, chcę po prostu coś ładnego.

    – Przypuszczam, że dla twojej sympatii?

    Miałem zamiar zaprzeczyć, ale w końcu skinąłem głową, bo istotnie pragnąłem tego związku. Czekałem od lat, chociaż nie wiedziałem, kiedy zaakceptuje moje uczucia.

    Stałem tam przez dłuższą chwilę, aż właściciel sklepu podał mi cenę zamówionego w przedsprzedaży bukietu. Umówiwszy się na odbiór, zapłaciłem, po czym niezwłocznie opuściłem kwiaciarnię. Jako że mój samochód znajdował się akurat w warsztacie, zmuszony byłem wezwać taksówkę, by zawieźć kwiaty doktorowi Wandee. Czułem się nieco rozgorączkowany, ale to nie miało znaczenia. Chciałem wręczyć mu kwiaty i przeprosić, żeby mieć to już za sobą.

    Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły, doktorze.

 

***

 

    Od pamiętnego dnia, gdy wyznałem uczucia temu przeklętemu Terowi, musiałem przyznać, że nie byliśmy w stanie się ze sobą skonfrontować. Ze względu na długoletnią miłość, jaką do niego żywiłem, włożyłem wiele wysiłku, by dostać pracę w tym samym miejscu co on. I teraz, dokładnie z tego powodu nie byłem w stanie uniknąć spotkania osoby, której nie chciałem widzieć.

    Wówczas, gdy dowiedziałem się, że będę pracował w tym samym szpitalu co on, byłem tak cholernie szczęśliwy, że zafundowałem posiłek Pakao i przekazałem pieniądze licznym fundacjom. A teraz, gdy sprawy przyjęły taki obrót…

    Co? Muszę pracować tam gdzie on, mimo że chciałem tego uniknąć.

    Chciałem go unikać.

    Musiałem patrzeć, jak Ter zachowuje się uprzejmie wobec młodszych lekarzy w szpitalu.

    Tak, ten cholerny dżentelmen. Przystojny Chińczyk. Miły facet. Anioł.

    Chrząknąłem, przełykając sarkastyczne epitety, podczas gdy moje serce płonęło miłością i nienawiścią.

    – Dee.

    Nie mów do mnie „Dee”. Nie chcę już miłego chłopaka lekarza. Nienawidzę cię!

    Te słowa mogłem mówić jedynie w myślach. Natomiast to, co powiedziałem na głos, brzmiało zupełnie inaczej:

    – Tak, Ter.

    – Co się stało? Ciężko pracujesz? Wyglądasz, jakbyś mało sypiał. Jesteś taki blady.

    – No istotnie, trochę się nie wyspałem. Mam za sobą ciężką zmianę.

    – Jesteś pewien, że nie wyspałeś się z powodu pracy, a nie z mojego powodu?

    – A co to ma wspólnego z tobą? – zapytałem.

    O co mu chodzi? Czy on w ogóle się tym przejmuje?

    – Odrzuciłem cię. Obawiam się, że byłeś zbyt przygnębiony, by spać.

    Hę? A to co? Może zmienił zdanie i nie chce już być dla mnie tylko bratem?

    – Cóż, ja… Możesz się uspokoić. Nie straciłem snu z tego powodu. Jestem dorosły. Potrafię radzić sobie ze swoimi uczuciami.

    – To dobrze. Więc możemy być dla siebie dobrymi braćmi jak wcześniej.

    Racja, braćmi... Dupa, a nie bracia! Dlaczego musiałeś to podkreślić?!

    Poczułem wściekłość!

    Z wysiłkiem próbowałem stłumić w sobie wybuch bomby atomowej szalejącej w moim umyśle. Słowo „bracia” było w stanie ją uruchomić. Najchętniej bym tego faceta rozwalił, ale skutecznie uniemożliwiły mi to moje dobre maniery. Musiałem więc wykrzesać z siebie wymuszony uśmiech.

    Nieświadomy moich myśli Ter, w którym do niedawna byłem głęboko zakochany, również się uśmiechnął. Jego wąskie oczy za okularami zmrużyły się jeszcze bardziej, przypominając cienkie półksiężyce.

    – W takim razie zjedzmy dziś razem lunch. Ja funduję.

    Gdybym usłyszał to wcześniej, byłbym zapewne zachwycony, ale teraz… Nie chciałem iść. To było cholernie niezręczne.

    – Jest tak wiele osób. Możesz pójść z juniorami.

    – Powiedziałeś, że nie masz nic przeciwko. Dlaczego więc odmawiasz?

    – Cóż…

    – Jeśli naprawdę wszystko z tobą w porządku, to chodź ze mną, proszę. Chcę cię przeprosić za to, że byłem wobec ciebie zbyt surowy.

    Ponownie ułożyłem usta w wymuszony uśmiech. Tym razem towarzyszyło mu wyraźne szyderstwo i nawet trzylatek byłby w stanie rozpoznać, że nie odzwierciedlał prawdziwych emocji. Jedynie Ter nie miał o tym pojęcia. Nie obchodziło go nawet, jak ja się tak właściwie czuję. Ignorując moje słowa, chwycił mnie za ramię i pociągnął za sobą. Byłbym cholernie szczęśliwy, gdyby wcześniej tak ochoczo zabierał mnie na lunch…

    – Pozwólcie doktorowi Dee zjeść dziś z nami, dobrze? – Ter zakomunikował swoim kolegom, że dołączę do nich podczas posiłku.

    Jego klika była dość spora. Prawdopodobnie dlatego, że był przyjazny i miły. Ale zanim zdążyłem się zachwycić, ktoś z grupy wybuchnął śmiechem i powiedział:

    – Wyleczyłeś już swoje serce, doktorze Dee?

    – Słucham? – Uniosłem pytająco brwi, spoglądając na osobę, która to powiedziała. Naciskałem wzrokiem, chcąc, by wyjaśniła swoje słowa.

    – Mam na myśli doktora Tera. Cały szpital wie, że go lubisz.

    – Nin, daj mu spokój. Doktor Dee się zarumienił. Rozmawiałem z nim o tym. Teraz jesteśmy dla siebie dobrymi braćmi.

    Kolejny raz zmusiłem się do uśmiechu. Mimo że absolutnie nie był to powód do radości, wszyscy wokół mnie wesoło chichotali.

    Cóż… Byłem nie tylko zażenowany. Czułem się jak ostatni głupek.

    Co do jasnej cholery? Czy darzenie kogoś uczuciem do tego stopnia, by mu to wyznać, jest aż tak zabawne?

    Próbowałem strząsnąć rękę Tera, którą mocno trzymał moje ramię. Szarpnąłem silniej i ujrzałem, że odwrócił się w moją stronę. Wciąż czułem na ramieniu ciepło jego dłoni. Kurwa, sprawił, że czułem się nieszczęśliwy.

    – O co chodzi, Dee?

    Otworzyłem usta z zamiarem dokładnego nazwania każdego okrucha moich uczuć. Jednak spomiędzy rozchylonych warg nie popłynęło żadne słowo. Nie miałem szansy na wypowiedzenie czegokolwiek, ponieważ dokładnie w tym momencie trzymane przez Tara ramię zostało silnie wyrwane z jego uchwytu. Ciepło natomiast zastąpił szorstki dotyk. Zająknąłem się, ponieważ wyglądało na to, że zostałem odciągnięty przez kogoś innego.

    – Szukałem cię.

    Osobnik, który mnie chwycił, miał głęboki, słodki dla ucha głos. Zderzyłem się z jego szeroką klatką piersiową, czując świeży zapach płynu do płukania tkanin zmieszany ze słabym zapachem perfum i potu. Szybko uniosłem oczy w górę, by sprawdzić, kim jest, a gdy tylko spotkały się nasze spojrzenia, moje ciało nagle zesztywniało.

    To ten pyszny, gorący chłopak z minionej nocy.

    Było tak, jakby jakiś wewnętrzny głos krzyczał w mojej głowie: „Nie miałeś szansy przyjrzeć mu się zbyt dokładnie, prawda? Oto pełne zbliżenie HD w jasnym oświetleniu”.

    Hmm… Diabelnie przystojny i wyraźnie zirytowany.

    – Ty… – Nie znałem jego imienia, więc przeszedłem na „ty”.

    Chłopak lekko westchnął, po czym uwolniwszy moje ramię, wcisnął mi w dłonie wielki bukiet.

    – Przepraszam za wczorajszą noc – powiedział cicho i lekko się ukłonił.

    Moja twarz zapłonęła, ledwo skończył mówić. Za ostatnią noc… Przypuszczałem, że miał na myśli to ostre rżnięcie. Dlaczego przepraszał?

    – …

    – Przepraszam, że byłem agresywny. I za to, że się nie powstrzymałem.

    To musiał być żart. Przyniósł kwiaty tylko po to, żeby mnie przeprosić? To był pierwszy najprawdziwszy uśmiech, który rozkwitł dziś na moich ustach i był zgodny z tym, co czułem. Cholera, zarumieniłem się nawet!

    Młody, przystojny mężczyzna przyniósł mi kwiaty do szpitala. Czyżby zrobił tak wiele, bo pociągała go moja… świeżość? Swoją drogą, skąd on się tu wziął?

    – Kto to jest, Dee? – Chciał wiedzieć ten drań Ter, który kilkakrotnie szturchnął mnie w ramię, domagając się uwagi.

    Chłopak przede mną przestał mi się kłaniać i podniósł głowę. Jego ciemne jak smoła oczy były cholernie gorące. Co prawda wpatrywały się we mnie bez żadnych emocji, ale to i tak wystarczyło, żeby mnie rozpalić. Tym bardziej, że w głowie przewijały mi się obrazy miłosnych scen z ubiegłej nocy. Nocy, podczas której ten chłopak potrafił wzbudzić we mnie niepohamowaną żądzę i równocześnie ugasić moje pragnienia, kiedy szaleńczo mnie pieprzył. Omal nie zakręciło mi się w głowie.

    – Możesz mi wybaczyć?

    Miałem mu wybaczyć? Co takiego? Ale musiałem przyznać, że te oczy i jego słowa były… cholernie gorące. Zabijał mnie. Mówiono, że Wanthong z Khun Chang Khun Phaen* nie była tak naprawdę dziwką, ale Wandee prawdopodobnie nią był.

     (* Historia Khun Chang Khun Phaen to tajski epos wierszowany i jeden z najważniejszych klasyków literatury tajskiej. Centralnym motywem jest klasyczny trójkąt miłosny: Khun Chang i Khun Phaen, którzy należą do niższej szlachty – jeden bogaty, ale brzydki, drugi śmiały, ale bez grosza – zabiegają o piękną Wanthong. W toku fabuły, która obejmuje okres 50 lat, dochodzi do dwóch wojen, porwań, zdrad, idyllicznego pobytu w lesie, procesów, tortur i uwięzienia. W końcu król skazuje Wanthong na śmierć, ponieważ odmawia ona podjęcia ostatecznej decyzji na korzyść jednego z dwóch wielbicieli. Atrakcyjność sztuki polega na tak różnorodnych elementach jak bohaterstwo, romantyczna miłość, seksualność, przemoc, zdolności psychiczne, horror, miejscami dosadna komedia, ale także fragmenty lirycznego piękna. Sztuka jest szeroko znana w Tajlandii, a dzieci uczą się jej fragmentów w szkole. Motywy z opowieści są tematem piosenek i charakteryzują przysłowia oraz idiomy w codziennym języku tajskim. Istnieje kilka adaptacji filmowych, w tym Kunpan z 2002 roku. Sceny z Khun Chang i Khun Phaen są motywami wielu dzieł sztuki tajskiej).

     Moje serce wyraźnie drżało i chyliło się w jego stronę. Twarz mi płonęła, a co ważniejsze… Kiedy odwróciłem wzrok od tego chłopaka i spojrzałem z powrotem na Tera, mimowolnie ich ze sobą porównałem i stwierdziłem, że młodzieniec jest przystojniejszy i o niebo bardziej atrakcyjny. Omal nie padłem trupem. Wyglądało na to, że podzieliłem się moim sercem z młodym mężczyzną stojącym tuż przede mną.

    – Dee?

    – Cóż, nie mogę zjeść z tobą lunchu, Ter. Mam coś do omówienia z tym młodym dżentelmenem.

    Przestałem zwracać uwagę na Tera i odwróciłem się, by obrzucić spojrzeniem wysoką postać w ubraniach, które lubią nastolatki. Chłopak miał na sobie T-shirt, spodnie o długości trzech czwartych i trampki. I… tatuaże oraz rany widoczne na całym ciele. Wyglądał nieco inaczej niż zeszłej nocy. W jaskrawym szpitalnym świetle jego skóra sprawiała wrażenie jaśniejszej niż wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Ale i tak pozostał jego nieco onieśmielający wygląd. Na oko oceniłem, że miał co najmniej 180 cm wzrostu.

    – Dee?

    – Porozmawiamy później, Ter. A ty chodź ze mną.

    W jednej ręce trzymałem bukiet, który mi podarował, a drugą pociągnąłem go za sobą. Nie obchodziło mnie, czy inni będą na nas patrzeć ani tym bardziej o nas plotkować. Miałem tego dość. Ja, Wandee, nie będę ofiarą ich kpin!

    – Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?

    – Widziałem identyfikator.

    – Racja. Przyszedłeś w samą porę – powiedziałem z niejaką ulgą i przyspieszyłem z zamiarem znalezienia bardziej prywatnego miejsca. Chłopak posłusznie za mną podążał. A może… naprawdę pociągało go to, co wydarzyło się ostatniej nocy? Dał mi kwiaty. Czy on chciał to zrobić w szpitalu?

    Bum!

    Nie. To nie był dźwięk, kiedy pchnąwszy go na ścianę, zacząłem go gorąco całować. Był to odgłos zatrzaskujących się za nami drzwi przeciwpożarowych. Prawdopodobnie to miejsce zapewniało nam wystarczająco prywatności, by móc porozmawiać. Scena zupełnie jak z koreańskiej dramy, w której mężczyzna i kobieta rozmawiają na schodach, by uporządkować swoje sprawy.

    Kim So-yeon! – zawołał mnie cicho i dotykając dłońmi mojej twarzy, pochylił głowę, po czym musnął moje usta swoimi. To takie koreańskie!

    Niestety, to tylko moja wyobraźnia.

    – Cholera! Twoja rana!

    Zanim nadarzyła się okazja, by zrobić coś równie gorącego jak w mojej wyobraźni, zaniepokoiłem się na widok krwi. Wielki facet już miał zamiar podnieść rękę, by dotknąć krwawiącej rany, więc pospiesznie chwyciłem za nią, żeby go powstrzymać.

    – Nie dotykaj, bo dojdzie do zakażenia. Myślę, że nie możemy tu zostać. Trzeba ponownie zszyć ranę.

    – …

    – Przy okazji, jak masz na imię?

    – Yak.

    Hmm… Jego imię oznacza „olbrzym”. Idealnie do niego pasuje. Uśmiechnąłem się lekko. Mój uśmiech był naturalnym odruchem, ale gdy ujrzałem, jak robi przerażającą minę, moje rozbawienie natychmiast zniknęło.

    – Gdzie mieszkasz? Nadal chodzisz do szkoły? Masz kogoś bliskiego?

    Nie odpowiedział. Z jego miny wyraźnie dało się wyczytać pytanie, dlaczego wtrącam się w nie swoje sprawy.

    – …

    – To zresztą bez znaczenia. Chodź za mną. Zajmijmy się najpierw twoją raną. A co do bukietu, rozumiem, że przyniosłeś go dla mnie?

    Założyłem, że jestem od niego starszy. Było to wyraźnie widać. Podobno umawiając się z młodszym facetem, można stać się nieśmiertelnym. Prawdę powiedziawszy, zapragnąłem umawiać się z tym.

    – Tak, to dla ciebie, Khun.

    – Możesz mi mówić po prostu „Dee”. Nie musisz zwracać się do mnie formalnie.

    – Jesteś ranny?

    – Co?

    – Dee, wygląda na to, że masz problemy z chodzeniem. Musiało cię boleć. To był twój pierwszy raz.

    Pchnąłem drzwi ewakuacyjne, ale zmuszony byłem się zatrzymać i odwrócić, by na niego spojrzeć. Moja twarz płonęła i zapewne byłem zaczerwieniony aż po same uszy.

    – Tak, boli.

    Nie zaprzeczyłem. Po potwierdzeniu jego podejrzeń pchnąłem drzwi. Czysty zapach szpitala był o wiele lepszy od odoru schodów pożarowych.

    – Przepraszam. – Yak po raz kolejny wyraził skruchę.

    – Nie martw się. To było… dobre uczucie.

    – Dobre?

    – Tak, nie jestem na ciebie zły. Nic podobnego.

    – Co?

    – O co chodzi?

    Zwolniłem nieco, czekając, aż mnie dogoni i znajdzie się obok. Myślałem, że doda coś jeszcze, ale szedł ze mną, milcząc, z jakimś nieprzyjaznym wyrazem twarzy.

    Później również nie odezwał się ani słowem, nie wydał z siebie nawet odgłosu bólu, gdy zszywałem jego ranę. Kiedy wypełniał formularz pacjenta, spojrzałem na wpisywane informacje i uniosłem brwi na widok nazwiska.

    Yoyak Phadetsuek.

    Co za dziwne imię, aczkolwiek jego nazwisko wydawało mi się znajome. Miałem wrażenie, że już je gdzieś widziałem.

    – Skończyłeś zszywać moją ranę?

    – Tak, gotowe. Poczekaj na leki, a potem możesz iść do domu. Jeśli chodzi o wydatki, ja się tym zajmę. Mogę zapytać, z kim się pokłóciłeś?

    – Z nikim.

    – Skoro nie wdałeś się z nikim w bójkę, to skąd te rany? Zresztą… Nieważne. Pewnie nie chcesz o nich mówić. – Kiwnąłem głową. Byłem dla niego po prostu kimś obcym. Dlaczego miałbym czuć się nieswojo, ponieważ Yoyak nie odpowiadał? Dlaczego miałbym być urażony, że wyglądał na zirytowanego moim pytaniem?

    – Nie wdawaj się z nikim w bójki. Byłoby szkoda, gdyby twoja przystojna twarz została oszpecona. Tu masz mój numer, Yak. Jeśli kiedykolwiek będziesz miał jakieś problemy, możesz do mnie zadzwonić. Nie martw się. Możesz do mnie dzwonić w każdej sprawie, nawet w sprawie pieniędzy. Chętnie ci pomogę. W zamian możesz zjeść ze mną kilka posiłków. Albo, jeśli problem jest zbyt duży, możesz poprosić o miesięczny zasiłek.

    – …

    Chłopak wziął wizytówkę z moim numerem. Jego bystre oczy przez chwilę ją studiowały, po czym uniosły się, by spojrzeć w moje. Wyglądał na zaskoczonego. Zresztą nie tylko on. Ja sam nie byłem pewien, dlaczego powiedziałem coś takiego. To tak, jakbym oferował mu pozycję mojego sugar baby.

    Co to było? Coś w stylu… więc jesteś w potrzebie? W takim razie rozbierz się i przyjdź do mnie, a ja dam ci pieniądze. Czy ja na serio osiągnąłem ten wiek i będąc samotnym singlem, rozważam posiadanie żigolaka?

    – Dobrze.

    A on tak po prostu się zgodził! Następnie, włożywszy wizytówkę do kieszeni, wstał i z poważną miną opuścił gabinet.

    Opierając się o krzesło, stałem tam, gapiąc się na zamknięte drzwi. Nazwisko „Phadetsuek” wciąż odbijało się echem w mojej głowie. I… w końcu do mnie dotarło. Widniało na szyldzie reklamowym, obok którego codziennie przejeżdżałem!

    Sprawdziwszy w internecie, dowiedziałem się, że był to duży obóz bokserski, oferujący również treningi samoobrony. Właścicielem był niejaki Oye Phadetsuek. Jego imię było równie dziwne jak to Yoyaka.

    Jakby się nad tym zastanowić, właściciel na zdjęciu wyglądał niemal jak Yoyak. W następnej kolejności wygooglowałem „Yoyak Phadetsuek”. A potem…

    – Czy ja… przed chwilą na serio zaoferowałem, że będę sponsorował… bogacza?



Tłumaczenie: Juli.Ann

Korekta: Baka / paszyma

    


Poprzedni  👈              👉 Następny 

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty