LM – Rozdział 15
Oko w oko
[Vee Vivis]
Z dziwnym objawem znalazłem
się na terenie kampusu. Na twarzy od samego rana miałem szeroki uśmiech, który
przeplatał się z lekkim uśmiechem. Ciągle powracałem myślami do wczorajszego
dnia. Nie był to pierwszy raz, a ja nie byłem naiwny. Słyszałem podobne
wyznania już wiele razy. I… nie da się ukryć, że byłem świadomy, że Mark od jakiegoś
czasu myślał o mnie jako o kimś więcej niż jedynie swoim seniorze. Może i byłem
przystojny, ale z pewnością nie głupi.
Zeszłej nocy nie
mogłem spać. Gdy usłyszałem jego wyznanie, po prostu nie wydusiłem z siebie ani
słowa. Jasne, byłem szczęśliwy. I tak, poczułem się zaskoczony. On rzadko
wyrażał swoje emocje słowami. A może był zalany? Niemożliwe. Bez wątpienia
byłem o wiele bardziej pijany od niego. Ale jego ochrypły głos i widok zarumienionych
policzków nieodwracalnie zapadły mi w pamięć.
– Cześć. Hej, co
jest z Ai Vee, że tak się uśmiecha?
Ukryłem uśmiech
natychmiast, gdy tylko usłyszałem drwiny moich przyjaciół. Byłem aż tak
oczywisty?
– Masz tak radosną
minę nawet po swoim pełnym zazdrości poście?
– Zazdrosny? Ja? To
tylko relacja senior – junior.
– Racja… Dajmy
spokój. Zazdrosny? On taki nie jest – skwitował Kla, po czym powrócił do naszych
przyjaciół. Wydałem z siebie zmęczone westchnienie, nie chcąc nawet myśleć o
tym, że mogliby poznać prawdę.
– Zaraz rozpocznie
się spotkanie z juniorami. Dlaczego was tam nie ma? Czy nie powinniście tego
nadzorować? – zapytałem, kładąc torbę na stole i dołączając do ich grona.
Tego dnia odbywało
się spotkanie przygotowujące studentów pierwszego roku do Obozu Juniorów
Wydziału Inżynierii Mechanicznej. To, co brzmiało tak podniośle, było w
rzeczywistości po prostu wycieczką, którą organizowaliśmy dla juniorów po tym,
jak przez ostatni rok znosili nasze wrzaski. Tym razem wybieraliśmy się nieco
dalej, a mianowicie na wyspę Samet. Na myśl o oceanie w mojej głowie pojawiła
się spokojna twarz pierwszoroczniaka, który właśnie wyznał mi swoje uczucia. Na
moich ustach pojawił się nieznaczny uśmiech. Wiedziałem, że Mark lubi pływać.
– O co chodzi z tym
uśmiechaniem się na samo wspomnienie juniorów? – drażniła się siedząca
naprzeciw Yeewa.
Rzuciłem jej surowe
spojrzenie, nie będąc pewnym, co powiedziała innym. Ale sądząc po głupich
minach pozostałych, nie sądziłem, żeby cokolwiek wyjawiła. Choć potrafiła być wścibska,
dowcipna i pomysłowa, to jednak była również bardzo skryta.
– Kiedy dokładnie o
nich wspomniałem? – zapytałem chłodno, nie zamierzając, nawet niechcący,
zdradzić tajemnicy. Wystarczył już sam uciążliwy fakt, że moje serce tłukło mi
się w piersi na samą myśl o jednym konkretnym juniorze.
– Czy on coś z
juniorami? – zwrócił się z pytaniem do Yeewy Pond.
– Myślę, że to dość
oczywiste, jesteś…
– Co? Jestem kim? – zapytałem.
– Z juniorem…
– Hej! Wszyscy
juniorzy są tutaj! – Do pomieszczenia wdarł się głęboki głos Pina, zanim Kla
zdążył dokończyć.
Odwróciliśmy się wszyscy,
by spojrzeć na osobnika, który właśnie przybył. Pond, skinąwszy mu głową,
zarządził, żebyśmy wreszcie się ruszyli i poszli zobaczyć się z pierwszoroczniakami.
Uśmiechnąłem się nieznacznie do Kla, który zrobił udręczoną minę, czując się
zignorowanym przez przyjaciół. Wyraźnie widać było, jak mrużył oczy i z
niezadowoleniem zacisnął usta. Zawsze to była jakaś satysfakcja, gdy ktoś bez
najmniejszego powodzenia usiłował być wścibski.
Stałem nieruchomo i słuchałem,
jak Pond i inni rozmawiali z juniorami. Moje oczy skupiały się na grupie siedzącej
cichutko i bez narzekania. Widać było, że z zaciekawieniem czekali na podanie
planu podróży i harmonogramu zajęć. Mój przyjaciel mówił bez większego sensu,
ale wszystko, co padało z jego ust, było mi już znane.
– Oko w oko.
– Oczy wpatrują się
w siebie z pasją. – Spojrzałem w stronę źródła dwóch głosów rozbrzmiewających
mi tuż przy uszach, rownocześnie przewracając oczami. Starałem się nie
denerwować, kiedy moi dwaj bliscy przyjaciele naciskali, usiłując wydębić ze
mnie informacje.
– Wynocha –
odpędziłem ich.
– Wow… Jak zwykle
zachowujesz zimną krew. Jak chcesz – padło z ironią ze strony Kla.
– Musi, zwłaszcza
przed tym swoim juniorem.
– Yeewa… – zwróciłem
się do niej głębokim tonem.
– Czy to już jasne? To
naprawdę ten facet? – dopytywał się Kla, szturchając mnie ramieniem.
– Który facet?
– Próbuje udawać
wyluzowanego. Faceta kilku słów. Dużo puchu… Nie ślimacz się za bardzo. Uważaj,
żeby jakiś pies nie zabrał ci twojej kości – ostrzegła mnie Yeewa, po czym
ponownie odwróciwszy się do Marka, niedbałym gestem wskazała w stronę
znajdującego się w jego pobliżu Nuei.
Czy to nie było
jasne zeszłej nocy? Mark obwieścił już przecież, że jest ktoś, kogo on lubi.
Zdążył już nawet temu komuś wyznać swoją miłość. Nie mogłem przekląć moich
przyjaciół, bo kto wie, czy ta klątwa by do mnie nie wróciła. Skoro nie mogłem
posłużyć się słowami, by ich przekonać, musiałem użyć czynów.
Zignorowałem
znaczące spojrzenia Yeewy i Kla, którzy patrzyli na mnie z ewidentną kpiną. Nie
miałem nic do powiedzenia.
Jasne… Drwijcie
sobie ze mnie, ile chcecie. Jeśli on i ja naprawdę zaczniemy się umawiać, będę
jeszcze bardziej kochliwy niż para KanBar.
Podszedłem bliżej do
pary junior – senior. Wyglądało na to, że nie zauważyli mojej obecności,
ponieważ było trochę tłoczno, bo w międzyczasie niektórzy zaczęli już
wychodzić. Na twarzy mojego chłopca pojawił się nieznaczny uśmiech, podobnie
jak na obliczu mojego przyjaciela. Wiele osób, świadomych wcześniejszych
wyczynów Nuei, z uwagą przyglądało się tej dwójce. Jeśli chodzi o Marka… Jego
przyjaciele… wiedzieli…
– Hej, P'Vee! Witaj.
– Jasny głos Kamphana zatrzymał mnie w miejscu, równocześnie przerywając flirt
tej dwójki. Mark i Nuea odwrócili się w moją stronę, po czym mój przyjaciel uniósł
brwi. Natomiast wspomniany junior… odwrócił wzrok.
– Hej! Cześć. – Z
uśmiechem odwzajemniłem pozdrowienie młodszego kolegi z naszego wydziału.
– Po cholerę tu
przyszedłeś? Nasi przyjaciele są tam. – Zbliżywszy się do mnie, Nuea wskazał na
grupę za moimi plecami.
– Nie jestem tu po
to, by spotykać się z przyjaciółmi – odpowiedziałem, spoglądając za niego.
Podążywszy za moim
wzrokiem, Nuea uniósł pytająco brwi, co ja postanowiłem zignorować.
– Kogo więc chcesz
zobaczyć? – naciskał.
– Juniora – odparłem.
– Którego? Och, Pama.
Nie jesteś jego mentorem? – Brwi Nuei po raz kolejny podjechały w górę, kiedy
wskazywał na pierwszoroczniaka, na którego do tej pory nie zwracałem uwagi.
– Tak… – udzieliłem
z irytacją zwięzłej odpowiedzi, po czym skierowałem się do wspomnianego
juniora. Nie sposób było nie zauważyć, że dzieciak, który dopiero co zeszłej
nocy wyznał mi swoją miłość, nieco złośliwie zachichotał. Rzuciłem mu mściwe
spojrzenie, które sprawiło, że natychmiast przestał się śmiać i skruszony odwrócił
wzrok.
Jasne… Jak chcesz.
Kiedyś dla zabawy rozważałem
nawet, czy nie ogłosić moich ciepłych uczuć do Marka. Ale wtedy… to było raczej
dobre uczucie, a jeszcze nie miłość. Nawet dzisiaj, po usłyszeniu jego nocnego
wyznania wcale nie miałem pewności, że możemy przetrwać jako para. W końcu jeszcze
do niedawna podmiotem moich uczuć był ktoś inny. Po tym, co otrzymałem od niej
w zamian, musiałem najpierw wylizać rany. Odczekać. Szczególnie, że innym
powodem, dla którego nie chciałem robić wielkiego zamieszania i ogłaszać mojego
powiązania z Markiem, był fakt, że Mark nie pojawił się w moim życiu jako
pierwszy. Nawet jeśli mnie lubił, nie oznaczało to, że odbił mnie Ploy. I stanowczo
nie chciałem, żeby to tak wyglądało. Nie martwiłem się o siebie, ale o niego.
Zebrałem się wśród
grupy przyjaciół i patrzyłem, jak pierwszo- i drugoroczniacy wnoszą swoje
bagaże do autobusu. Dzisiejszym kolorowym błaznem był nie kto inny jak Bar,
który stał z czerwoną twarzą. Porozmawiajmy o efektach ubocznych spowodowanych
przez studenta medycyny…
Odwróciłem się do
Marka rozmawiającego z Fusem i resztą gangu. Zauważyłem, że niemal każdemu jego
słowu towarzyszył uśmiech. Wyglądało na to, że ostatnio był bardzo radosny. Od jego
pamiętnego wyznania kontaktowałem się z nim za pomocą Line, jak zwykle pytając,
dlaczego unikał mojego spojrzenia, ale nie otrzymałem odpowiedzi. Trochę mnie
to zdenerwowało, ale co mogłem zrobić? Nie miałem jeszcze żadnych praw. Im
więcej o tym myślałem, tym bardziej chciałem rozładować emocje, rozdając
kopniaki. Niech to szlag! Nade mną wyraźnie unosiło się słowo „niejasne”.
– Wasza historia to materiał,
na bazie którego powstają legendy. Mówi się o tym na całym kampusie. Nie tylko publicznie
wyznaliście sobie miłość, ale nawet zabraliście się wzajemnie na spotkanie z
rodzicami. To będzie trend na wieki wieków.
Moją uwagę zwrócił głos
Ponda, który bełkotał coś o Barze i Kanie. Nie miałem pojęcia, co zdążyło do
tej pory paść, ale mój przyjaciel najwyraźniej walczył z zażenowaniem. – Cokolwiek
cię kręci, stary. Jeśli ci się to podoba, to kontynuuj – padło, zanim wsiadł do
autobusu.
Na te słowa mogłem
się jedynie uśmiechnąć.
– Zawsze robię to,
co sprawia mi przyjemność, hehe!
Po usłyszeniu tej
riposty z gardła wyrwał mi się śmiech, szczególnie gdy pomyślałem o incydencie
sprzed kilku dni. Przypadkowo odkryłem, że student medycyny, będący chłopakiem mojego
przyjaciela, złożył prośbę o dołączenie do wycieczki studentów naszego
wydziału. Mój przyjaciel nie był jednak tego świadomy, ponieważ wsiadłszy do
autobusu, uśmiechał się do świeżaków.
– Nie wsiadasz? – zapytała
mnie Yeewa, wskazując na autokar, którym ja dowodziłem.
– Zaraz wracam –
powiedziałem zwięźle do ślicznej dziewczyny, po czym udałem się do autobusu stojącego
z przodu.
– P'Vee. Twój autokar
jest tutaj, przystojniaku – drażnił się ze mną Kla, spostrzegłszy, że odchodzę
w innym kierunku. Inni przyjaciele również rzucili na mnie okiem, ale nie
widząc niczego niezwykłego, zajęli się swoimi sprawami. Podszedłem do Kla i
rzuciłem mu ujmujący uśmiech.
– Wiem, że jestem
odpowiedzialny za tamten autobus, ale chcę zobaczyć pewnego chłopaka. – Mając
na myśli Marka, wskazałem w kierunku odpowiedniego autobusu. Nikt nie patrzył w
naszym kierunku, z wyjątkiem Yeewy, której oczy wyraźnie się rozszerzyły.
– Więc przyznajesz
się? – zapytała moja ładna przyjaciółka, która szybko się zbliżyła i chwyciła
mnie za ramię.
– Nie… dałem się
złapać – odparłem, po czym uśmiechnąwszy się do nich, pozostawiłem ich ze
zdumionymi spojrzeniami.
Domyśliłem się, że prawdopodobnie
nie spodziewali się, że będę z Markiem na poważnie. Ja sam również nawet o tym
nie pomyślałem. Ale kiedy po jakimś czasie poznałem jego prawdziwe uczucia, zacząłem
coraz głębiej się nad tym zastanawiać. Postanowiłem, że po powrocie z Samet poważnie
to przemyślę.
– Jedziesz tym
autobusem? – Zatrzymałem się obok wysokiego chłopaka.
– Tak – odpowiedział
gardłowo, kierując na mnie spojrzenie owalnych oczu.
Nie patrzyłem mu w twarz.
Może to trochę tandetne przyznawać się do tego, że czułem się zawstydzony po
usłyszeniu jego wyznania, ale w rzeczywistości to była prawda.
– Kto tu jest
nadzorującym? – zapytałem, po czym spojrzałem w dół na trzymaną w dłoni listę. –
Nuea? – zapytałem, jeszcze zanim przejrzałem przydział miejsc, łącznie ze
studentami sprawującymi pieczę nad uczestnikami.
– Chyba tak.
Widziałem, jak wsiadał do autobusu – odpowiedział Mark.
– Skurwiel… – wycedziłem
ze ściśniętym gardłem.
Co za katastrofa!
Spojrzałem na Marka, a potem przeniosłem wzrok na autobus, zanim powróciłem do
listy.
– Chcesz jechać w
moim? – zdecydowałem się wysunąć zaproszenie.
– Ja…
– Mark! Wsiadaj! – nawoływał
mój przyjaciel, gestykulując.
Otworzyłem usta,
zamierzając coś jeszcze dodać, ale przerwał mi głos z innego kierunku.
– Vee! Jesteś w tym
autobusie! Wracaj!
Nie miałem pojęcia,
kim jest ten troskliwy przyjaciel, który martwił się, czy przypadkiem nie
wsiądę do niewłaściwego pojazdu, ponieważ nie patrzyłem w tamtym kierunku. Moja
uwaga skierowana była na chłopaka wzywanego przez Nueę.
– Tylko nie za bardzo
– zwróciłem się do Marka.
– Co?
– Nie każ mi za
bardzo za tobą tęsknić.
Rozmowa była krótka
i cicha, ale wydawało mi się, że się rozumiemy. Po tych kilku słowach Mark i ja
zajęliśmy nasze miejsca w osobnych środkach lokomocji. W morderczym nastroju
pomyślałem, że naprawdę chciałbym wiedzieć, kto był odpowiedzialny za tę listę.
Nieważne. Byłem bardziej towarzyski od niego. Mark… Cóż, wydawało mi się, że nie
nawiązywał tak łatwo przyjaźni, chociaż gdy już otworzył przed kimś swoje
serce, szybko stawał się temu komuś bliski i bardzo do niego przywiązany.
Musiałem przyznać,
że martwiłem się, czy nie za bardzo zbliży się do Nuei. Chociaż powiedział, że
lubi mnie… Uczucia zawsze mogą się zmienić, prawda? Nawet dziewczyna, która od
roku wyznawała mi miłość, potrafiła nagle pożegnać się i odejść.
Ploy Napas: Spotykasz się z kimś innym?
Wbiłem wzrok w
wiadomość, która niespodziewanie wyskoczyła na mojej komórce. Serce mi waliło,
gdy próbowałem powstrzymać palce przed kliknięciem okna czatu. Nie usunąłem
kanałów komunikacji z Ploy, ale od pamiętnego dnia nigdy się z nią nie
kontaktowałem. Aż do dzisiaj…
Ploy Napas: Nie mogę już do ciebie wrócić, prawda? Bez względu na
to, jak bardzo tego chcę, wydaje się, że już nie mogę.
Wygasiłem ekran. Głęboko
wdychając powietrze, wyglądałem przez okno. Nie wiedziałem, jak daleko odjechał
autobus, i nie byłem pewien, jak daleko odszedłem od Ploy. Nie miałem pojęcia,
czy mógłbym do niej wrócić. Gdyby ktoś mnie o to zapytał, jedynym, co mógłbym
odpowiedzieć bez zastanowienia, byłoby to, że zawsze mogę jej wybaczyć. Ale w
mojej głowie odbijały się echem słowa tego, który opiekował się mną, kiedy
leczyłem rany.
„Chcę, żebyś wkrótce
przestał ją kochać”.
Słowa chłopaka,
który troszczył się o mnie, pomimo że tak źle go potraktowałem. Wcierałem sól w
jego rany, gdy Mark był zraniony, ale on zajął się mną, gdy złamane było moje
serce. Młodego mężczyzny, który niedawno wyznał mi miłość, a dla którego ja otworzyłem
swoje serce.
Odwróciłem telefon,
gdy ekran ponownie rozbłysnął. Ta sama osoba prosiła mnie, żebym przeczytał jej
wiadomość i na nią odpisał. Westchnąłem, zanim zdecydowałem się przetrzeć twarz
i zadzwonić.
Chrapliwy głos na
drugim końcu linii sprawił, że natychmiast się uśmiechnąłem. Myśl o jego twarzy
sprawiła, że zapragnąłem uśmiechnąć się jeszcze szerzej.
– Co porabiasz?
Dlaczego jest tam tak głośno? – zapytałem, słysząc w tle muzykę.
– Ja próbuję spać, a
inni śpiewają.
– Dlaczego śpisz?
Dlaczego nie przyłączysz się do przyjaciół?
– Jestem śpiący…
Słuchając jego chrapliwego
głosu, poczułem, jak moje usta znów rozciągają się w uśmiechu. Wyobraziłem
sobie jego senne oczy.
– Nie spałeś zeszłej
nocy?
– A czyja to wina? –
wytknął mi wysokim
tonem, przez co poczułem łaskotanie w gardle.
Do późnej nocy
rozmawialiśmy ze sobą przez telefon. Nie mam pojęcia, kiedy zasnęliśmy, ale
kiedy ostatni raz spojrzałem na zegarek, wskazywał drugą nad ranem, a kiedy
znów się obudziłem, była czwarta.
– Czy to samo nie
dotyczy również mnie?
– To dlaczego nie
jesteś śpiący, Phi?
– Jestem
niesamowity.
– Pfff!
Uniosłem brwi, kiedy
z słuchawki dobiegł mnie atrakcyjny głos, który natychmiast rozpoznałem.
[Z kim rozmawiasz?
Przeszkadzam ci?]
Wrrrrr!
– Nawet o tym nie
myśl! – rzuciłem, jeszcze zanim Mark odpowiedział mojemu przyjacielowi. Nawet przez
głośną muzykę wyraźnie dosłyszałem głos Nuei. Nie chciałem sobie nawet wyobrażać,
jak blisko siebie byli.
– Z moim tatą…
Zachichotałem, słysząc
odpowiedź udzieloną mu przez mojego chłopca.
[Pana syn jest taki
słodki!]
– Dupa, a nie twój
tata! – przekląłem natychmiast.
Mój przyjaciel podszedł
stanowczo zbyt blisko! Mimo że nawiązałem intymne relacje z Markiem, nigdy nie
zapytałem go o jego tatę.
[Halo!]
– Poczekaj!
…
Rozmowa nagle się
urwała, a ja natychmiast zacząłem się denerwować.
Co się tam działo,
że zakończył naszą pogawędkę, gdy Nuea znalazł się w pobliżu?
Masa Mark: Nie za bardzo… Nie bądź za bardzo o mnie zazdrosny.
Nie mogłem
powstrzymać się od uśmiechu po przeczytaniu tego narcystycznego komentarza.
Jasne… Ty sukinsynu.
Wprawiasz mnie w dobry nastrój tylko po to, żeby mnie potem zdenerwować. W
odpowiedzi wysłałem mu głupią naklejkę i uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, gdy chwilę
później od niego również otrzymałem naklejkę. Skoro nie było szans na dalszą
rozmowę, postanowiłem wstać, by sprawdzić co z juniorami, za których byłem
odpowiedzialny.
Jechaliśmy na wyspę
Samet, by przeprowadzić zajęcia integracyjne z juniorami, aby stworzyć harmonijne
relacje i rozładować napięcie po tym, jak musztrowaliśmy ich przez większą
część roku.
– Kan!
Zatrzymałem się,
usłyszawszy głęboki głos. To właśnie robią ludzie w związku… On po prostu nawet
słowami wyrażał groźbę.
– Dobra, dobra,
powiedziałem mu. – Przystojny, stojący obok mnie chłopak ustąpił i posłał
swojej połówce czuły uśmiech.
Czy jeśli przyznam
się przed samym sobą, co czuję, i zaakceptuję uczucia Marka, to my też będziemy
tak uroczy jak ta para?
– Nie za bardzo – rzucił
Bar, spoglądając na Kana.
– Nie za bardzo co?
– Zbliżywszy się, nachyliłem do mojego przyjaciela i młodszego studenta
medycyny, z którym się spotykał.
– To moja sprawa –
odparł zwięźle Bar, powracając wzrokiem do swojego ukochanego.
– Tak, tak. Albo
twoja sprawa, albo moja – wyraziłem swoje niezadowolenie.
Obecnie moje
zachowanie się zmieniło. Odkąd wiedziałem, że Mark lubił tego dąsającego się w
słodki sposób faceta, też chciałem takim się stać.
– Nie wspominasz
nawet słowem o Marku. – Słowa mojego przyjaciela sprawiły, że usta stanęły mi
otworem.
– Hej! To było nie
na miejscu! To ja chciałem być wścibski! Dlaczego nagle to ty przejąłeś tę rolę?
– Starałem się ukryć rozgrzaną twarz.
Pod spojrzeniem tej
dwójki poczułem się nieswojo.
– Hehe, jesteście
tacy słodcy – padło z ust Tossakana.
Prawdę powiedziawszy,
nie byłem tak do końca pewien, czy miał na myśli Bara i mnie, czy mnie i Marka.
– O hej! To pan doktor
Kan. Księżyc Wydziału Medycyny.
Dla odwrócenia uwagi
postanowiłem zmienić taktykę.
– Nie masz już dość?
Do diabła, człowieku! – narzekał z irytacją Bar.
– Złamała mi serce.
A teraz próbuje wrócić. Nie wystarczy się pogodzić – powiedziałem, patrząc w
twarz kumpla. Bar był moim najbliższym przyjacielem i chociaż od kiedy się związał,
coraz rzadziej się spotykaliśmy, nadal pozostał tym, który najlepiej znał moje
uczucia.
– Co masz na myśli,
mówiąc, że się z nią pogodzisz? – zapytał Tossakan.
– Cóż, pogodziłem
się z nią.
– Ale chyba już ze
sobą skończyliście? – zapytał, unosząc brwi.
– Tak…
– I… jak było? – kontynuował
zadawanie pytań Kan.
– Już powiedziałem,
że dobrze. Właściwie to bardzo dobrze. A teraz, gdy chce wrócić, sam nie wiem
już, co o tym myśleć.
Po udzieleniu
odpowiedzi przetarłem oczy, po czym odszedłem, ignorując zafrasowaną minę
juniora. Patrzył na mnie, jakby chciał wiedzieć, co zamierzam zrobić.
Nie chciałem jeszcze
odpowiadać.
Autobus zatrzymał
się na postoju. Studenci stopniowo wysiadali, by rozprostować nogi i coś
przekąsić. Ja również. Ale gdy tylko moje stopy dotknęły ziemi, natychmiast zapragnąłem
wsiąść z powrotem. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że mój wzrok padł na innego
bliskiego przyjaciela, który ramieniem obejmował szyję mojego chłopaka!
Przysłowie „Śpiesz
się powoli” w moim przypadku nie miało zastosowania. Słuszniej byłoby skwitować
to innym powiedzeniem, a mianowicie: „Kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi”.
A raczej, jak mądrze zauważyła moja przyjaciółka, że jak będę zbyt opieszały,
to może się zdarzyć, że jakiś inny pies zabierze mi moją kość.
– Mark, co lubisz
jeść? Co powiesz na to? – usłyszałem po wejściu do sklepu spożywczego.
Ramię Nuei nie było
już, tak jak wcześniej, owinięte wokół szyi Marka. Jego szczupłe palce trzymały
torebki z przekąskami dla młodszego chłopaka.
– Nie jestem
wybredny – odparł z uśmiechem Mark.
– Łatwo się o ciebie
troszczyć – drażnił się z nim Nuea, a mnie o mało nie trafił szlag, kiedy
ujrzałem, jak wyciąga rękę, by potargać włosy juniora, który nie odsunął się
nawet o krok! To było jeszcze bardziej denerwujące niż wściekłość, którą
poczułem na ich widok, wysiadłszy z autobusu.
Jeśli to nie jest podryw,
to co nim jest?
– Ojej, ojej! Ta
dwójka wciąż ze sobą flirtuje. Nie macie już dość tych amorów w autobusie?
Zmarszczyłem brwi,
gdy dotarły do mnie słowa Fuse’a, nowego Księżyca naszego wydziału, który
zmierzał w ich kierunku.
– To nie wystarczy.
Będę go podrywać, aż będzie mój – zwrócił się do juniora Nuea, nie odrywając
wzroku od Marka. Wysoki junior, podmiot jego zalotów, unikał jego spojrzenia, a
chwilę później skierował swój wzrok na mnie.
Cholera! Nie mogłem
się wtrącać! Nie wolno mi było również wkroczyć między nich i odciągnąć stamtąd
Marka. Miałem odrobinę nadziei, że Mark sam stamtąd odejdzie, ale okazało się,
że nie było na to szans. Zdenerwowany, nie kupując niczego, udałem się do
toalety. By ostudzić umysł, z mizernym rezultatem przemywałem twarz wodą,
ponieważ do moich uszu dobiegła rozmowa świeżaków:
– Więc Mark i P'Nuea
naprawdę są parą?
– Możliwe. Zawsze
ich razem widuję.
– Szkoda. Lubię
Marka.
Odwróciłem się w
stronę dwóch nieco ode mnie oddalonych rozmówców. Ich słodkie twarze i wesołe
głosy wydawały się sympatyzować z Markiem. Nie zwracając na mnie uwagi, kontynuowali
rozmowę, a mi zaczęło dzwonić w uszach, odkąd usłyszałem, że jest jeszcze ktoś,
kto również lubi Marka.
– W takim razie weź
udział w loterii.
– Jeśli nadal nie są
parą, to żebyś wiedział, że spróbuję swoich sił.
– Zgarnij go dla
siebie!
Jak uroczo.
Potykając się, wyszedłem
z toalety i natknąłem na facetów będących tematem usłyszanej przed chwilą
rozmowy chłopaków. Mark, ramię w ramię z Nueą, wychodził właśnie ze sklepu. Jego
smukłą dłoń trzymał mój przyjaciel. Kątem oka dostrzegłem, że na ręce chłopaka
jest ciemna plama.
– O co chodzi? – zapytałem,
podchodząc.
– Ten skurwiel Fuse wylał
na Marka kawę – narzekał z irytacją Nuea, przeciskając się obok mnie. Oczy
Marka zwróciły się na mnie, a ja odwzajemniłem się spokojnym spojrzeniem.
– Nuea! Twój junior
jest ranny. – Od strony toalety dobiegł nas czyjś głos. Mój przyjaciel przeklął
gardłowo, po czym odwrócił wzrok.
– Idź na to spojrzeć,
Tae. Ten koleś to irytujący bogacz.
– Ja zajmę się
Markiem – zapewniłem mojego przyjaciela. Nuea spojrzał na Marka, po czym
przeniósł wzrok na mnie. Jeszcze raz kiwnąłem głową, na co on przed wyjściem
pochylił się i szepnął kilka słów do Marka.
– Chodź – powiedziałem
sztywno, ciągnąc go za ramię do toalety.
– Sam to zrobię. – Wyrwał
rękę, zanim zdążyłem mu ją umyć.
– Nie wkurzaj mnie,
Mark!
Dzisiaj trochę przesadzał.
Zbeształem go, wkładając jego rękę pod bieżącą wodę, by zmyć ze smukłej dłoni obrzydliwą
plamę po kawie. Jego skóra zrobiła się już nawet czerwona.
Och, Fuse, ty cholerny
draniu!
– To boli! – wykrzyknął
Mark, na co złagodziłem swoje ruchy.
– Nie jestem tak
delikatny jak twój P'Nuea. Od kiedy to trzymasz go za rękę? – sforowałem go po
zakończeniu mycia.
Chłopak sprawdził
dłoń, po czym surowo na mnie spojrzał.
– Nie zaczynaj
kłótni – skwitował zwięźle, po czym przeszedł obok mnie i opuścił toaletę.
– To nie ja
zaczynam. To ty się o to prosisz! – rzuciłem ripostą, powstrzymując jego ramię.
– Co się z tobą
dzieje, Phi? Zamierzam posmarować dłoń maścią. – Odwrócił się do mnie z
irytacją, co skłoniło mnie do spojrzenia w dół na jego dłoń spuchniętą od poparzenia
kawą.
– Pozwól, że cię
zaprowadzę. – Pociągnąłem go, ale natychmiast zauważyłem, że stawia opór.
– Mogę iść sam.
– Mark!
– Nie wiem, dlaczego
jesteś taki zdenerwowany, Phi, ale nie chcę z tobą rozmawiać, kiedy jesteś w
takim stanie! – Podniósł głos, by zrównać go decybelami z moim. Dobrze, że
nikogo nie było w pobliżu, bo mogłoby to doprowadzić do wielkiej sceny.
– Jestem wściekły na
ciebie! I na kogo jeszcze? Och! Na tego cholernego Nueę też! I na Fuse'a. Jak
śmiesz?!
– Naprawdę? A nie
jesteś zdenerwowany z powodu swojej eks? – zapytał przesadnie słodko Mark, spoglądając
mi prosto w oczy.
– O czym, do cholery,
mówisz?
– Mówię o tej, która
żałośnie cię nawołuje. Ta, która…
Drrrrrr!
Mark zamilkł, gdy rozdzwonił
się mój telefon. Nie puściłem jego ręki, wyciągając komórkę drugą dłonią. Na
widok rozmówcy automatycznie spojrzałem na Marka w ten sam sposób, w jaki on
patrzył na mnie po tym, jak zerknął na ekran mojego telefonu.
– Ta! – rzucił i cofnąwszy
rękę, odwrócił się i odszedł.
Stałem sztywno,
patrząc, jak odchodził coraz dalej i dalej. Spojrzałem na telefon, który nie
przestawał dzwonić.
Ploy…
Tłumaczenie: Juli.Ann
I zaczynają się kłopoty 😐
OdpowiedzUsuń