LM – Rozdział 16



Żona
[Mark Masa]


    Siedziałem w autobusie, nie rozmawiając z nikim. Będący przed chwilą przy mnie P'Nuea poszedł sprawdzić, co u naszego młodszego kolegi, który wyglądał na chorego. Fuse i Kamphan, którzy wcześniej siedzieli razem, teraz bawili się na końcu autobusu. Byli głośni, ale nie aż tak jak głos osobnika, który odbijał się echem w mojej głowie, mimo że już dawno stamtąd odszedłem. Nie odważyłem się zostać, nie chcąc myśleć o tym, czy odebrał telefon od swojej byłej. Nie mieli żadnego statusu. Wiedziałem, że zachowywali dystans. Choć ich relacja nie była już taka sama jak kiedyś, to przecież definitywnie jeszcze ze sobą nie zerwali. Nie było w tym nic złego, jeśli zdecydował się odebrać od niej rozmowę. Jakie miałem prawo cokolwiek mówić?

 

Ploy Napas

3 h

Możesz do mnie wrócić? Jeśli wrócę do Ciebie, przyjmiesz mnie?

681 polubień 54 komentarze

 

Yupa pa: Po prostu się pogódźcie. To takie męczące.

Som O: P'Vee i P'Ploy, wróćcie do siebie. Nie podoba mi się ta wasza sytuacja.

Tewin: P'Vee nawet nie zmienił jeszcze swojego imienia na Facebooku.

 

    Nie przeczytałem kolejnych komentarzy. Wystarczyło, by wiedzieć, co myślała o nich większość. W końcu… ta para była ze sobą od dawna, więc naturalnie wszyscy namawiali ich, by do siebie wrócili. Nie wiedziałem, czy ze sobą rozmawiali ani co oznaczało to jego imię na Facebooku. Ale wiedziałem jedno… P'Vee jeszcze mnie nie polubił. Może był o mnie zazdrosny i nie chciał, bym był z kimś innym, ale to tylko chwilowe odczucia. W tym czasie oprócz mnie nie miał nikogo, na kim mógłby się oprzeć, więc nie było się czemu dziwić, że był zaborczy w stosunku do tego, co uważał za swoje. A ja, choć wiedziałem, że mogło to oznaczać ból, całym sercem chciałem być jego.

    – Jak tam twoja ręka? Przepraszam, musiałem najpierw zajrzeć do Tae. – Oderwałem wzrok od telefonu i spojrzałem na właściciela głosu. Radosny wyraz twarzy P'Nuei i słowa przeprosin sprawiły, że uśmiechnąłem się razem z nim.

    – Nic mi nie będzie – odpowiedziałem z uśmiechem do mężczyzny, który zajął miejsce obok mnie.

    – Nawet jeśli twierdzisz, że wszystko będzie dobrze, to i tak się o ciebie martwię. – Jego jasny uśmiech i słodkie słowa sprawiły, że ponownie rozciągnąłem usta w uśmiechu.

    To nie było tak, że nie zdawałem sobie sprawy, czego próbował. Już dawno jasno dał mi do zrozumienia, że pragnie mnie zdobyć. Na początku nie byłem jeszcze pewien jego intencji, ale ostatnio stał się bardziej zdecydowany, więc nie miałem co do tego wątpliwości. Ja sam uważałem go jedynie za seniora, z którym łączą mnie przyjacielskie relacje i nie omieszkałem go o tym poinformować. Powiedziałem, że jest ktoś, kogo lubię, co P'Nuea zaakceptował. Poprosił jednak, by między nami pozostało tak jak dotychczas. Zastrzegł, że nie odpuści mnie sobie, dopóki podmiot moich uczuć i ja nie zaczniemy się oficjalnie spotykać. Nie mogłem go przed tym powstrzymać. Przyznaję, że czułem się dobrze w jego towarzystwie. Trudno było czuć się źle, gdy było się tak dobrze traktowanym. Ponieważ nie mogłem go przed tym powstrzymać, po prostu mu na to pozwalałem. Świadomy działań swojego przyjaciela P'Vee był wkurzony, a ja wciąż nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie wyjaśniał spraw między nami.

    – Hej… Błądzisz gdzieś myślami. Dokąd odpłynąłeś? Nie rozmawiałeś z nikim, od kiedy wsiadłeś do autobusu. Bardzo cię boli? – zapytał P'Nuea, ciągnąc mnie za rękę, by ją obejrzeć.

    – Nie. Po prostu myślę o tym i owym – odpowiedziałem z uśmiechem, cofając dłoń.

    – Pewnie myślisz o mnie, co? – powiedział, uśmiechając się szeroko.

    – Chcesz poznać prawdę?

    – Nie. Lepiej nie. Poczułbym się zraniony, gdybyś kolejny raz odprawił mnie z kwitkiem – odpowiedział, robiąc dramatyczną minę i opierając głowę na moim ramieniu.

    – Pomyśl też czasem o mnie. – Jego głęboki, kuszący głos nie skłaniał mnie do myślenia o nim, ale raczej o kimś innym, aczkolwiek nie byłem pewien, czy podmiot moich myśli zawracał sobie głowę rozmyślaniem o mnie.

    – Czy ty w ogóle mówisz choć odrobinę poważnie, Phi?

    Wiedziałem, kim był P'Nuea. Jego liczne podboje były tematem plotek i ja również o nich słyszałem.

    – Nie na początku… – odparł, prostując się. – Ale myślę, że od teraz chcę być wobec ciebie poważny. Gdy mi powiedziałeś, że jest ktoś, kogo lubisz, zamierzałem się wycofać. Ale kiedy patrzę w twoje oczy, nie wydajesz się zadowolony z tego, że zainwestowałeś w tego kogoś swoje uczucia. Czasami widzę w nich smutek, więc pomyślałem, że mogę na ciebie poczekać – powiedział, pieszcząc mój policzek.

    – P'Nuea…

    – Teraz nie jestem jeszcze poważny. Ale jeśli przestaniesz go lubić, wtedy tak będzie. Jeśli teraz poważnie potraktuję moje uczucia, mogę zostać jeszcze bardziej zraniony. – Mimo uśmiechu na ustach, w jego oczach dostrzegłem smutek.

    – Jeśli…  

    – Nie martw się o mnie na wypadek, kiedy zaczniesz umawiać się z tym kimś w twoim sercu. Poradzę sobie. Ale przyjdź do mnie, jeśli nie zostaniecie parą albo poczujesz się przez niego zraniony. Rozumiesz?

    Skinąłem głową do mężczyzny, którego uważałem za „starszego brata”, zamykając oczy i opierając się na jego szerokim ramieniu.

    – Pozwól mi tak zostać, dopóki nie dotrzemy na miejsce. Proszę.

    P'Nuea nie odpowiedział. Podniósłszy rękę, pogłaskał mnie po włosach i przesunął się, bym mógł wygodnie ułożyć głowę.

    Nie chciałem traktować go tak jak wiadomy osobnik mnie, choć rozumiałem uczucia P'Nuei. Uczucie osoby, która czeka, choć może nigdy niczego nie otrzymać w zamian.

    Wysiadłszy z autobusu, zająłem miejsce na łodzi płynącej na plażę, której nazwy nie pamiętałem. Kiedy o niej mówili, opierając się o P'Nuea, próbowałem zasnąć i nie zwróciłem uwagi. Teraz ciągnąłem swoją walizkę, idąc za przyjaciółmi.

    – Dobra, to już wszyscy. Podzielę was teraz na trzyosobowe grupy. W każdym pokoju będzie jeden pierwszoroczniak, jeden drugoroczniak i jeden trzecioroczniak. Jest tu tylko kilka osób z czwartego roku, więc rozwiążą to między sobą.

    – Nieźle, stary. – Fuse podszedł do mnie z szyderczym uśmiechem.

    – Nieźle co? – zapytałem cicho, podczas gdy jeden z seniorów przydzielał pokoje.

    – Z P'Nuea. Sam zobacz… – powiedział, pokazując mi telefon.

    Ujrzawszy opublikowane zdjęcie P'Nuei i mnie poczułem się zaskoczony. Wyglądaliśmy na bardzo sobie bliskich, szczególnie pod względem fizycznym. Wystarczyło jedno spojrzenie, by założyć, że fotka przedstawia kogoś więcej niż tylko seniora i juniora. Opublikowano ją w czatowej grupie Line Wydziału Inżynierii, nie trafiła więc jeszcze do szerszej publiki. Nie przejmowałem się jednak tymi, którzy byli poza grupą, a o wiele bardziej tymi, którzy do niej należeli.

    – Kto to, do cholery, zrobił?

    – Nie mam pojęcia. Ale P'Pat jest fotografem. Fajne ujęcie, co nie? – To naprawdę nie był moment na podziwianie talentu do robienia zdjęć.

    – Ostatni pokój: 316 – pierwszy rok Fuse, drugi rok Pol i trzeci rok Nuea – powiedział Pond.

    Mój przyjaciel Fuse skierował na mnie wzrok. Uniosłem brwi, dając do zrozumienia, że nie bardzo wiem, o co chodzi.

    – A co z tobą? – zapytał.

    – Właśnie… Przez cały czas słuchałem, ale twoje imię się nie pojawiło. A może się nie zarejestrowałeś? – dorzucił Kamphan.

    – Zrobiłem to – odparłem, podnosząc rękę.

    – Co jest? Masz jakieś pytania? – zapytał P'Pond.

    – Nie padło moje imię – odparłem.

    P'Pond spojrzał na mnie, zdezorientowany, a potem jeszcze raz sprawdził spis.

    – Jak brzmi twoje oficjalne imię?

    – Masa.

    Senior pokiwał głową, szukając mojego imienia, po czym podszedł, by pogadać z jakąś starszą studentką. Stałem tam, a reszta moich kumpli poszła do swoich pokoi. Zostali tylko Fuse, Kamphan i kilku innych starszaków. Wśród nich byli P'Nuea i P'Vee, którzy dyskutowali z P'Pondem.

    – Wykupię dla niego osobny pokój. Co w tym wielkiego? Cztery osoby nie mogą gnieść się w jednym! – rzucił P'Pond, podchodząc do mnie.

    – Możemy się po prostu jakoś wcisnąć. Spoko – zaproponował P'Nuea.

    – Jeśli tak bardzo chcecie być razem, to wynajmijcie pokój tylko dla siebie – wtrącił P'Vee, ganiąc P'Nueę. Obaj patrzyli na siebie wyzywająco, aż w końcu P'Pond westchnął i sam podszedł do mnie.

    – Nie zarezerwowaliśmy wystarczającej liczby pokoi. Możesz wziąć osobny? Ja zapłacę – zaproponował.

    – Nie ma sprawy, Phi. Sam za niego zapłacę – odpowiedziałem.

    Nigdy nie przepadałem za dzieleniem przestrzeni z innymi. Gdy jeździłem na wycieczki albo obozy, zawsze wybierałem własne zakwaterowanie. W lesie rozbijałem swój namiot, a w hotelu brałem jednoosobowy pokój. Od dzieciństwa miałem taki nawyk. Nie lubiłem spać z innymi, bo uważałem to za kłopotliwe.

    – Na pewno? Nie będzie to dla ciebie problemem? – zapytał P'Pond.

    – Ani trochę, Phi. Mój ziom jest bajecznie bogaty, nie musi liczyć się z forsą – wtrącił się Fuse.

    – Może używaj swoich ust wyłącznie do jedzenia, co? – zganiłem go.

    P'Pond głośno się zaśmiał i poklepawszy Fuse'a po ramieniu, odesłał go do pokoju. Wziąłem swoje bagaże i poszedłem wynająć pokój.

    – Potrzebujesz pomocy? – zapytał P'Nuea, kiedy rozmawiałem z recepcjonistką.

    – W czym jeszcze chciałbyś mu pomóc? Może podzielisz się z nim rachunkiem? – zapytał P'Vee, który najwyraźniej poszedł za mną. Odwróciłem się, by na niego spojrzeć. Widać było, że obaj byliśmy zirytowani, ale udawaliśmy, że wszystko gra.

    – Co jest, Vee? – zwrócił się do przyjaciela zdezorientowany P'Nuea.

    – Raczej co z tobą? Twój pokój jest tam. – P'Vee wskazał w odpowiednim kierunku.

    – Twój pokój też tam jest. – Nie odpuszczał ten drugi.

    – Ekhm… Panie Masa, to karta do pokoju – odezwała się recepcjonistka, z lekką niechęcią podając mi klucz. Uśmiechnąłem się i odszedłem z miejsca, gdzie dwójka gości wdała się w jakąś niepotrzebną rywalizację.

    Otworzywszy pokój, włożyłem kartę do czytnika. Światła natychmiast się zapaliły, a ja rzuciłem torbę na podłogę. Ta podróż była dość męcząca. Rzadko zdarzało mi się wybierać na kilkugodzinne wycieczki. Tak jak mówił Fuse, moja rodzina nie narzekała na brak pieniędzy i zazwyczaj podróżowaliśmy bardziej komfortowo.

    – Hej… O kim myślisz, patrząc na ocean? O Nuei czy o kimś innym? – usłyszałem niski głos przy drzwiach. Przekląłem pod nosem, zdając sobie sprawę, że zapomniałem je zamknąć. W progu stał P'Vee. Po chwili wszedł do środka, zamknął drzwi i przekręcił zamek. Zbliżył się do mnie, podczas gdy ja patrzyłem na piękną, błękitną wodę oceanu. Zrobiłem krok w tył. W tamtej chwili naprawdę nie chciałem go widzieć. Wolałem również nie usłyszeć, kogo wybierze, bo nie byłem pewien, czy to będę ja.

    – Czemu się odsuwasz? – zapytał spokojnie, choć w jego oczach coś błysnęło.

    – Chcę odpocząć – oznajmiłem, odwracając się do niego plecami.

    – A co? Nie udało ci się? Przecież byłeś w jego ramionach i mówisz, że jeszcze nie odpocząłeś? – trafił mnie jego niski głos. Spojrzałem na niego od razu, a on również nie spuścił ze mnie wzroku.

    – A co tam u ciebie? Pogadałeś sobie z Ploy? – zapytałem spokojnie.

    Jego twarz drgnęła, a oczy znów błysnęły, zanim podszedł bliżej i chwycił mnie za ramię, przyciągając do siebie.

    – Nie rozmawiałem z nią – wycedził przez zęby. – Całkiem serio ci powiedziałem, że z nią kończę. Nie jestem taki jak ty. Mówisz, że mnie lubisz, a potem szlajasz się z innymi facetami – warknął mi tuż przy uchu.

    Spojrzałem na niego z bliska i wziąwszy głęboki oddech, zrobiłem krok w tył.

    – Z nikim się nie szlajałem. To on przylazł do mnie – odpowiedziałem spokojnie.

    – Bierzesz mnie za idiotę? A może za ślepego? Cały wydział gada o tym, co robiliście! – Jego słowa sprawiły, że zesztywniałem.

    – Myślisz, że jestem taki łatwy? Że mogę przespać się z każdym?

    – No, ze mną poszło ci łatwo! – wypalił.

    Łzy napłynęły mi do oczu, gotowe w każdej chwili popłynąć. Byłem za słaby, żeby nie poczuć się zranionym. Nawet jeśli moje zachowanie mogło na to wskazywać, z całą pewnością nie byłem łatwy.

    – Z tobą… – zacząłem, patrząc mu prosto w oczy. – Jeśli myślisz, że skoro jestem taki dla ciebie, to również dla innych, to się grubo mylisz…

    – Wkurwiasz mnie tym, że doprowadzasz mnie do zazdrości, i tym, że ciągle muszę się o ciebie martwić. Sam mi to robisz! Pozwalasz mi cię pieprzyć, kiedy tylko chcę, więc dlaczego inni nie mieliby…

    Nie czekałem na dalszy ciąg. Zamachnąłem się, z całej siły uderzając go w twarz. Zaraz po tym ciosie łzy spłynęły mi po policzkach. Niekontrolowanie, bezgłośnie.

    – Jeśli masz mnie dość, to wracaj do swojej ukochanej żony. Do tej samej, którą tak bardzo kochałeś i o którą nie musisz być zazdrosny ani się o nią martwić. Do tej, która umawia się z innymi. Wracaj do swojej pieprzonej żony!

    – Nie mieszaj w to Ploy! – odszczeknął P'Vee natychmiast po moich słowach.

    Rzuciłem mu pogardliwe spojrzenie, ocierając głupie łzy.

    – Stawiasz ją na piedestale, co? Jest nietykalna? Tak bardzo ją kochasz!

    – Tu chodzi o ciebie i o mnie, a nie o nią!

    – A dlaczego nie? Czy nie dlatego, że ona wciąż siedzi w twojej głowie i z tego powodu nie możesz otworzyć przede mną swojego serca? To przecież dlatego skończyliśmy w ten sposób. Jeśli nie chodziło o twoją żonę, to o kogo, do cholery?! – Rzuciłem się na niego, drżącymi rękami sięgając do kołnierzyka jego jasnej koszuli.

    – Wspominasz o Ploy? Mojej żonie! Więc ty nie jesteś moją pieprzoną żoną! – wykrzyknął, podnosząc rękę, by złapać mnie za koszulę, identycznie jak ja jego.

    Posłałem mu wymuszony, zawadiacki uśmiech i puściwszy jego ubranie, powoli zdjąłem jego rękę ze swojego kołnierzyka.

    – Nigdy nie będę pasować do tego tytułu. Jestem tylko kimś, kogo używasz, gdy masz na to ochotę – podsumowałem, po czym – uderzywszy go w ramię – wyszedłem z pokoju.  

    Chłopak? Żona? A może kochanek? Z P'Vee nie miałem szans… Istniał między nami niesprecyzowany status. Tak było i tak pozostanie.  

    Wieczorna pora czyniła plażę idealnym miejscem na spacer z kimś bliskim, z kim można było wpatrywać się w lśniące morze i pomarańczowe, zachodzące słońce. Wyobrażałem sobie, jak popijam piwo, oglądając razem z nim księżyc i gwiazdy. Ale te marzenia istniały jedynie w mojej głowie.

    – Kan! – zawołałem do kogoś, kto powinien spacerować teraz z własnym chłopakiem, a zamiast tego szedł sam.

    – Och, gdzie byłeś? – zapytał.

    – Po prostu sobie łażę. A ty?

    – To samo – odparł, po czym kontynuował spacer. Podążyłem za nim.

    – Ty to masz dobrze. Zazdroszczę ci – rzuciłem po chwili milczenia.

    Nie śledziłem bezpośrednio wiadomości o Tossakanie i P'Barze, ale znajomi ciągle dostarczali mi aktualnych informacji. Uczucie zazdrości już dawno minęło i życzyłem im jak najlepiej.

    – Gówno prawda. Właśnie się pokłóciliśmy!

    – Hej, palancie! Usunąłem się, bo myślałem, że będziesz w stanie dobrze się nim zająć, ale o co wy się kłócicie, do cholery? Widziałem przecież, jak bardzo się kochacie. – Chwyciłem go za ramię, domagając się odpowiedzi.

    – Nic wielkiego. Po prostu kłótnie o pierdoły. Wiesz, jak to jest. – Spojrzał mi prosto w oczy.

    – Nie sądzę. Po twojej minie widzę, że to nie była zwykła kłótnia – stwierdziłem, zamykając oczy, by się uspokoić.

    Jego spojrzenie, które kiedyś mogło przebić serce, było teraz pełne smutku i niepokoju.

    – Jest na mnie wściekły, ale sam tak do końca nie wiem, dlaczego – wymamrotał, siadając na piasku, a ja usiadłem obok.

    – Co zrobiłeś, że się wkurzył? – naciskałem.

    – Rozmawiałem z dziewczynami… – W tym momencie natychmiast zwróciłem się w jego stronę.

    – Ty skurwielu! Należy ci się kopniak, a nie spacerek po plaży – opieprzyłem go bez namysłu.

    – Cóż, mam… wielbicielki, wiesz. Fanklub i w ogóle. Ale te dziewczyny mnie nie interesują, po prostu z grzeczności z nimi porozmawiałem. Jeśli ktoś podchodzi, żeby się ze mną przywitać, to co? Mam tego kogoś olać? – bronił się.

    – Chłopie, serio? Musisz używać mózgu. Jeśli jakaś laska podchodzi, to może chcieć cię zgarnąć. Zamiast cieszyć się fanklubem, pomyśl o tym, jak czuje się P'Bar. – Westchnąłem ciężko, widząc, że ten koleś naprawdę żyje w swoim idealnym świecie, gdzie nie ma miejsca na oszustwa.

    – Ale ja naprawdę nic do nich nie mam, rozumiesz? Dlaczego musi robić wielkie zamieszanie? – kontynuował.

    Smukłą, bawiącą się w piasku dłonią narysował kształt serca z imieniem P'Bara w środku.

    – W miłości nie chodzi o logikę, tylko o emocje – odparłem z westchnieniem, spoglądając na ocean.

    – No, był naprawdę wkurzony. Ale to on pierwszy zaczął się ze mną kłócić – dodał, kończąc swoje dzieło. Otrzepawszy rękę z piasku, spojrzał na to, co narysował.

    – Zrobiłeś już to z nim? – zapytałem go wprost.

    – Co takiego? – Podniósłszy trzymaną na kolanach głowę, spojrzał na mnie wyraźnie zdezorientowany.

    – Pytam, czy ty i P'Bar zrobiliście już TO – powtórzyłem.

    – Tak… – zająknął się i skinął głową, jakby te słowa z trudnością wydobywały mu się z gardła.

    Widząc jego zmieszanie, pokiwałem smętnie głową.

    – To naturalne, że jest teraz bardziej zazdrosny i zaborczy. Jesteś jego pierwszym chłopakiem, więc jasne, że zaczyna się martwić. Im bardziej cię kocha, tym więcej ma do stracenia. Boi się, że coś pójdzie nie tak – przemówiłem spokojnie, jakby to wszystko było oczywiste.

    – Nie ma szans! Ja naprawdę go kocham – odparł natychmiast, obracając się do mnie, jakby dotknęły go moje słowa.

    – No właśnie. Tylko ty wiesz, jak bardzo go kochasz. Ale dla niego twoje rozmowy z dziewczynami to sygnał, że być może coś się zmieniło. Nawet jeśli nic się nie dzieje, to dajesz mu tym powód do podejrzeń – stwierdziłem, patrząc na serce, które narysował na piasku.

    Nieoczekiwanie pomyślałem o swoich własnych problemach, zaczynając dostrzegać podobieństwa.

    – I już się kochaliście, więc jego niepokój jeszcze bardziej wzrósł – dodałem, a moje myśli powoli wracały do P'Vee.

    Jeśli chodziło o niego, to zapewne nie był aż tak niespokojny, bo miał już kogoś innego. To ja byłem tym, który się martwił.

    – A czym ty się martwisz? – zapytał Tossakan, przerywając ciszę. Nachyliwszy się w moją stronę, próbował wyczytać coś z mojej twarzy.

    – Tym, że w końcu się mną znudzi – odpowiedziałem, patrząc na piasek.

    Gdyby ktoś zobaczył teraz Kana, zrozumiałby, że jest naprawdę oddanym chłopakiem. Czy stabilność ich związku to coś, co powstawało, gdy partnerzy naprawdę się kochali? Tak jak u P'Vee i P'Ploy – nawet jeśli się kłócili, zawsze do siebie wracali. Moje uczucia nigdy nie doszły do takiego etapu.

    Zapaliłem papierosa, chcąc rozproszyć swoje myśli. Miałem nadzieję, że w ten sposób uda mi się nieco uspokoić.

    – Na co się gapisz? Też chcesz? – zapytałem mojego towarzysza, podając mu paczkę papierosów.

    – Nie. P'Bar nie chce, żebym palił.

    – Powinieneś zrozumieć jego perspektywę. Jesteś zabójczo przystojny, masz tabuny wielbicieli, którzy do ciebie podchodzą, więc nic dziwnego, że się martwi – powiedziałem, przypominając sobie jego sytuację.

    – On chyba nie myśli, że mógłbym się nim znudzić? – zapytał, patrząc na morze.

    – Zakochani martwią się wszystkim. A ty jesteś jego pierwszym partnerem, więc czuje się niepewnie…

    Ja również zaczynałem gubić się w emocjach, jeśli chodziło o P'Vee.

    – Tak jak w twoim przypadku? – zapytał domyślnie mój rozmówca.

    Natychmiast zakrztusiłem się papierosowym dymem. Uśmiechnął się lekko, widząc moją reakcję, aczkolwiek ja absolutnie nie podzielałem jego rozbawienia.

    – Wiesz?! – zapytałem, gasząc w piasku niedopałek, który zaraz podniosłem, nie chcąc zaśmiecać plaży.

    – Tak – przyznał.

    Poczułem się zaskoczony.

    – Powiedział ci? – Uniosłem brwi, próbując dowiedzieć się, skąd zna moją sytuację.

    – Nie. Domyśliłem się. A dziś rano z nim rozmawiałem, więc zyskałem pewność.

    – O czym rozmawialiście? – zapytałem go natychmiast, czując, jak moje serce przyspiesza.

    O czym P'Vee mógł rozmawiać z Tossakanem? Czy wspomniał o mnie? Czy wyraził swoje myśli na mój temat? Bałem się tego, co mogłem usłyszeć.

    – Powiedział, że czuje się z tobą dobrze… ale jest trochę skołowany przez swoją byłą – usłyszałem, a moje serce zamarło.

    – Co za pieprzony drań – rzuciłem, mając przed oczami przystojną twarz P'Vee. – Zrobił mi to… ale o niej nie zapomniał!

    Poczułem ból w sercu na samo wspomnienie. Czułem się obolały i było mi duszno. Nie miałem pojęcia, co będzie dalej, i prawdę powiedziawszy, nie miałem odwagi o tym myśleć.

    – Ale powiedział, że czuje się przy tobie dobrze.

    – Tak, jasne. Jak się spuszcza – rzuciłem pogardliwie. – Zazdroszczę ci… Przynajmniej jesteście parą, prawdziwymi kochankami. Ale w moim przypadku… Jestem dla niego tylko kimś, z kim się pieprzy.

    Im więcej myślałem o jego słowach, które padły tego popołudnia, tym bardziej czułem się kimś bez znaczenia. Byłem dla niego nikim, jedynie tym, do którego przychodził, bo nie miał pod ręką żony. A potem odchodził, gdy czuł się zaspokojony.

    – Mark…

    – A co ważniejsze… To musi być tylko wtedy, kiedy on tego chce.

    – Do kurwy nędzy! – Przekleństwo Kana mnie nie przestraszyło, podobnie jak ramię, którym mnie objął.

    Kiedyś myślałem, że mogę zmienić P'Vee. Łudziłem się, że uda mi się zdobyć jego serce, po prostu będąc sobą. Ale nie potrafiłem, bo on nigdy nie zapomniał o tej kobiecie. Tym, o kim zapominał, byłem ja. Wpuściłem go do swojego serca, otwierając je na oścież zawsze, gdy byliśmy blisko, i całkowicie pomijając fakt, że on nie zapomniał o swojej przeszłości. Jak ktoś, kto nie rozprawił się z przeszłością, mógłby mieć jakąkolwiek przyszłość ze mną?

    Pozwoliłem Tossakanowi spędzić u mnie noc. P'Bar przyszedł po niego, ale ten przystojniak ani słowem się nie odezwał. Miałem ochotę go zbluzgać, ale byłem świadomy, że lepiej będzie, jeśli wyjaśnią sobie wszystko po tym, jak porządnie się uspokoją. Słyszałem, że Kan – podobnie jak ja – miał trudności w kontaktach towarzyskich, aczkolwiek musiałem przyznać, że czułem się komfortowo, oferując mu miejsce na nocleg. Nie był wybredny i nie wyglądało na to, żeby tej nocy miał ochotę spać. Po prostu siedział na balkonie, wpatrując się w księżyc, zresztą podobnie jak ja. Z tym, że ja leżałem na łóżku, gapiąc się na ładny, kolorowy sufit.

    – Jak myślisz, co robi teraz P'Bar? – Jego głęboki głos przerwał ciszę.

    – Skąd mam wiedzieć?

    – Czy myśli o mnie w ten sam sposób, w jaki ja myślę o nim?

    – …

    Racja… Czy P'Vee myśli o mnie, czy rozmawia ze swoją dziewczyną?

    – Sądzisz, że pierwszy powinienem przeprosić P'Bara?

    Natychmiast na niego spojrzałem, gdy tylko zadał mi to głupie pytanie.

    – Gawędziłeś sobie z panienkami, podniosłeś na niego głos, odszedłeś od niego. I jeszcze się zastanawiasz, czy to ty powinieneś najpierw przepraszać?

    – Aż tak źle, co?

    – Tak…

    – A jak się ma sprawa z tobą i P'Nuea? Czy P'Vee nie mrugnął okiem po ujrzeniu waszej fotki? Nie powiedział nawet słowa?  

    Po raz kolejny uniosłem brwi.

    – Skąd wiesz?

    – Fuse wysłał mi je na Line.

    Cholerny drań z tego mojego przyjaciela! – przekląłem go w myślach.

    – On i ja nie jesteśmy parą. – Po tych słowach w tej samej pozycji położyłem się na łóżku.

    – Może już jest w tobie zakochany, ale nie poznał jeszcze swojego serca. Pomyśl tylko. Nigdy wcześniej nie kochał… mężczyzny, więc może nie być pewien, a tym bardziej jak to wyrazić. Powinieneś sam go lepiej zrozumieć.

    – Jak z moją twarzą miałbym zdobyć jego serce? – zapytałem z powątpiewaniem.

    – Zrozumienie go i zdobycie jego serca to dwie różne rzeczy. Musisz je rozdzielić – powiedział, gasząc światło i pozostawiając zapaloną jedną lampkę.

    Po chwili podobny mi wzrostem chłopak, kładąc się na łóżku, wbił wzrok w sufit.

    – Mówisz mi, co mam robić? Może wyplącz się najpierw z własnego bałaganu.

    – Ciebie też to dotyczy.

     Po jego słowach w pokoju zapanowała cisza. Obaj zamilkliśmy, mimo że nie mogliśmy jeszcze zasnąć. Kan myślał zapewne o P'Barze, podczas gdy w mojej głowie tkwił jedynie P'Vee.



Tłumaczenie: Juli.Ann

Korekta: paszyma

    


 Poprzedni  👈              👉 Następny
  

Komentarze

Popularne posty