LM – Rozdział 24
Tęsknota
[Mark Masa]
W końcu ustąpiłem P'Pakowi. Ostatnim razem poprosił mnie, bym udał się z
nim na kampus, a tym razem zaproponował mi pójście do lokalu, do którego
wolałbym nie iść. Wszedłem do pubu będącego miejscem spotkań moich seniorów, a
obok mnie stanął P'Pak, który wyglądał na szczęśliwego, że znów tu jest. W
naszą stronę zwróciło się wiele par oczu, z których większość patrzyła na
niego. Jego aura, świadcząca o znajomości podobnych lokali, wyraźnie się
wybijała.
– Masz wielu starszych przyjaciół? – P'Pak pochylił się, by mnie o to
zapytać. Ten uroczy mężczyzna u mojego boku wydawał się nie przejmować wbitymi
w niego spojrzeniami. Nie mogłem go za to winić.
– Nie przyszedłeś tu chyba, żeby o to zapytać? Nie wiem, dlaczego w ogóle nalegałeś
na to, żeby się tu wybrać.
– Hej, nie gań mnie. Może ty także chciałeś tu przyjść, ale nie miałeś z
kim – zasugerował z uśmiechem.
– Kto niby chciał tu przyjść? Bo ja na pewno nie.
– Kto? Cóż… Chyba nigdy nie chciałeś bywać w tym miejscu, bo nigdy nie
chciało ci się z niego wychodzić.
Natychmiast się odwróciłem, spoglądając w jego atrakcyjną twarz. Moje usta
się otworzyły, jakby chciały coś powiedzieć, ale ostatecznie zamilkłem.
A co mi tam! Nie chciałem, żeby to tak wyglądało, ale najwyraźniej sprawy
wymknęły mi się spod kontroli. Nie podobało mi się, że mój umysł tak się
rozpraszał. Próbowałem się zdystansować i zapomnieć o tamtym facecie, ale sam
widok jego twarzy przywoływał wszystkie wspólne wspomnienia. W uszach rozbrzmiewały
mi wszystkie obietnice i słowa, których użył, by przekazać mi swoje uczucia. Te
dźwięki odbijały się echem w mojej głowie, jakby wcale mnie nie skrzywdził.
Moje wysiłki, by nie stać bez ruchu i nie gapić się na jego twarz, skończyły
się, gdy tylko w pamięci przewinęły mi się te słowa. Słowa, które brzmiały jak
obietnica między P'Vee a mną. Zwrot „Dlaczego odchodzisz?” sprawił, że przez
cały dzień nie byłem w stanie nic zrobić.
– Zrozumiałem. Czasami chciałbym być taki jak ty, Mark, i robić wszystko
zgodnie z własnymi uczuciami. Ale ja…
– Kiedy nie ma się nic do stracenia, o wiele łatwiej jest podejmować
decyzje – pouczyłem P'Paka. Mężczyzna spojrzał mi w oczy i obdarzył mnie smutnym
uśmiechem.
– Więc… nie masz nic do stracenia, Mark?
Stałem bez ruchu, szukając odpowiedzi. Byłem tylko o krok od stolika, który
zarezerwowała P'Yeewa. Ujrzawszy P'Vee, patrzyłem na niego, próbując znaleźć
odpowiedź dla mojego Phi, ale bez względu na to, jak intensywnie się
zastanawiałem, wciąż dochodziłem do tej samej konkluzji. Pomijając fakt, że
byłem smutny, nie miałem już nic do stracenia. Usiadłem obok P'Nuei.
Naprzeciwko mnie zajął miejsce P'Pak, a obok niego P'Vee. P'Nuea popatrzył na
mnie ze współczuciem, po czym się uśmiechnął. Przywitaliśmy się szeptem,
ponieważ muzyka brzmiała zbyt głośno. P'Pak spojrzał na mnie, a potem lekko
mnie stuknął. Zmrużywszy swoje wielkie oczy, wyszeptał, że facet o imieniu Vee
wkrótce umrze z powodu złamanego serca. Odsunąłem się od P'Nuei i popatrzyłem
na P'Vee. Przelotnie spotkaliśmy się wzrokiem. Był smutny. Przeniosłem swoją
uwagę na P'Vee. Jego oczy wyrażały więcej smutku niż kiedykolwiek dotąd. Były
pełne błagania i urazy, jakby ich właściciel chciał mi przekazać, że bardzo
cierpi.
– On nie je i nie śpi – wyszeptał głębokim głosem P'Nuea. Obróciwszy się do
niego, słabo się uśmiechnąłem.
– Ze mną było gorzej – odparłem, nie wiedząc jednak, kto cierpiał bardziej.
Byłem jednak pewien, że mój ból nie ustępował jego bólowi.
Czas zdawał się płynąć leniwie, a P'Pak i P'Kla coraz lepiej się ze sobą
dogadywali. Jeden nieustannie napominał P'Vee, a drugi miał na oku mnie.
Pozostało mi tylko z rezygnacją przewrócić oczami. Nie powinienem był P’Pakowi wyjawiać
tego wszystkiego…
– Jak długo byłeś z Markiem, P'Pak? – zapytała P'Yeewa, przekrzywiając
głowę z zaciekawieniem.
– Trudno powiedzieć. Byliśmy blisko… Randkowaliśmy może miesiąc, może dwa.
Ile to trwało, mój chłopcze? – Jego słowa uderzyły we mnie bez ostrzeżenia,
zwłaszcza ten zaimek, który nie rozbrzmiewał w moich uszach od dawna.
Skrzywiłem się lekko, czując przypływ irytacji. Dlaczego wciąż pozwalał sobie
na tak poufałe określenia, skoro to, co było między nami, już dawno przeminęło?
– Chyba dwa miesiące – odpowiedziałem, zerkając kątem oka na najcichszą
osobę w towarzystwie. Jego smukłe palce z gracją przygotowywały drinka.
Spojrzał na mnie przelotnie, a potem podniósł szklankę i pociągnął łyk z
elegancją, która zawsze robiła na mnie wrażenie.
– Przynajmniej mieliście te dwa miesiące… Niektórzy nawet o tyle nie mogą
się postarać – rzucił P'Kla całkowicie bez złych intencji, lecz jego słowa
wywołały lodowate spojrzenie P'Vee.
– Głupiec zasłużył na to – dodała P'Yeewa, zerkając wymownie na P'Vee,
który w odpowiedzi po prostu opróżnił zawartość swojej szklanki jednym haustem.
– Ach, nie jestem wcale lepszy – odezwał się najstarszy z nas, co skłoniło
mnie do wolnego, badawczego spojrzenia w jego stronę. P'Pak uniósł swój
kieliszek, a jego pełne usta delikatnie dotknęły krawędzi szkła, nim wszystko
wypił.
– Dość już – wymruczałem półgłosem, wyciągając mu szklankę z dłoni. Jego
błyszczące oczy spoglądały na mnie niemal błagalnie, ale nie próbował jej
odzyskać.
– Idę do toalety – mruknął P'Pak, ledwo utrzymując równowagę.
– Pozwól, że cię zaprowadzę – zaoferowałem, gotów wstać, ale jego drobna
dłoń spoczęła na moim ramieniu, by mnie powstrzymać.
– Dam sobie radę. To tutaj, prawda? – Pierwsze pytanie skierował do mnie, a
z drugim zwrócił się do P'Kla, oczekując potwierdzenia.
– Tak, tędy – odpowiedział tamten. P’Pak ruszył przed siebie, odwracając
się jeszcze na moment, by posłać mi niepewny uśmiech.
Patrzyłem za nim, aż zniknął za rogiem. Dlaczego nie poszedłem za nim?
Dlaczego ten smutek w jego oczach miał taką siłę, by mnie powstrzymać?
– James! – zawołałem przez telefon do mojego przyjaciela, który
zapowiedział, że przyjdzie później, lecz najwidoczniej mu się nie spieszyło.
Mój głos był ostrzejszy, niż zamierzałem.
– Co się stało? Już prawie jestem, człowieku, co cię tak nagli?
– Pośpiesz się i sprawdź, co z P'Pakiem. Nie chciał, żebym z nim poszedł –
rzuciłem z niepokojem.
– Martwisz się o niego?
– Oczywiście, że tak. Jest dla mnie ważny.
Usłyszałem brzęk szkła z impetem odstawianego na stół. Odwróciłem wzrok i
zobaczyłem P'Vee, który rozlał napój na swoją dłoń. Jego smukłe palce zaciskały
się tak kurczowo, aż żyły napięły się pod skórą. Zamknął oczy, jakby próbując
zapanować nad nagłym przypływem emocji.
– Mark! Słyszysz mnie? – głos Jamesa przywrócił mnie do
rzeczywistości.
– Uch… tak – odpowiedziałem, choć nie byłem pewien, co dokładnie mówił
wcześniej.
– Znalazłem P'Paka. Przypilnuję go. Może dziś spać u mnie.
– A co z Windem?
– Wszyscy spędzimy noc w moim akademiku. Nie wchodzę już z powrotem.
Trzymaj się, stary.
– Zaczekaj!
Połączenie się urwało. Za późno, by go powstrzymać. Nie wiedziałem nawet,
kiedy i jak James zdążył porozmawiać z P'Pakiem, ale teraz przypomniałem sobie
tamtego dawnego Jamesa – tego, który wściekał się, gdy tylko zbliżałem się do
P'Vee. Gdzie podział się mój dawny przyjaciel?
Przez kilka długich minut cisza spowijała nas jak mgła. P'Yeewa spoglądała
na P'Vee z cieniem niezadowolenia na swojej delikatnej, niemal porcelanowej
twarzy, a potem jej oczy zwróciły się ku mnie. Po chwili milczącego namysłu
wstała i odeszła, znikając w tłumie.
Zostałem przy stole jedynie z P'Nueą, P'Kla i P'Vee.
– Pójdę po Pan – oznajmił P'Kla spokojnym tonem, zerkając najpierw na
P'Vee, a potem na mnie, jakby szukał w naszych spojrzeniach niewypowiedzianych
słów. Wkrótce odszedł, pozostawiając nas samych. Zostaliśmy we trzech. P'Nuea
wzniósł swój kieliszek i upił łyk, odwracając twarz, jakby widok pubu nagle
stał się fascynujący. Tylko P'Vee nie spuszczał ze mnie wzroku.
– Powinniście... porozmawiać – odezwał się w końcu P'Nuea, przełamując
ciszę, która zdawała się przedłużać w nieskończoność.
Spojrzałem na P'Vee, a on na mnie, jednak to ja pierwszy odwróciłem wzrok
od jego pełnego żalu spojrzenia.
– Zamierzam…
– Dotrzymać mu towarzystwa. – P'Nuea przerwał mi w pół zdania, wstając i
bez zbędnych słów znikając w kierunku toalet. Zostaliśmy tylko my dwaj.
Rozglądałem się wokół jak zagubiony, aż w końcu ponownie skierowałem wzrok na
P'Vee. On wciąż patrzył na mnie nieprzerwanie, jakby próbował mnie odczytać.
Czas płynął powoli, niemal leniwie, a każda sekunda wydawała się
wiecznością. Milczeliśmy, jakby wypowiedziane słowa miały nas obnażyć. P'Vee
nie odrywał dłoni od swojej szklanki. Trzymał się jej kurczowo, zupełnie jakby
miało mu to pomóc nie odpłynąć z falami swoich emocji.
Nie rozumiałem, dlaczego wciąż tu siedzę. Patrzyłem na niego, czekając, aż
powie coś, choćby jedno słowo, które mogłoby zakończyć tę niezręczną ciszę.
Zawsze to ja czekałem. Nieważne, jak zmieniał się nasz związek, to oczekiwanie
zdawało się być moim niekończącym się przeznaczeniem.
W końcu westchnąłem głęboko, zrzucając z siebie ciężar frustracji. Musiałem
odejść, zanim on znów miałby szansę mnie zranić. Drżącą ręką chwyciłem telefon
leżący na stole, a moje nogi – choć wydawały się słabe i pozbawione sił –
próbowały mnie unieść. Jednak coś we mnie wciąż zmuszało mnie, by spojrzeć na
niego po raz ostatni, choć rozum mówił, że powinienem stąd wyjść.
– Tęsknię za tobą.
Zamarłem. Jego ochrypły głos przeciął ciszę jak błyskawica, zatrzymując
mnie w miejscu. Powoli odwróciłem się, by na niego spojrzeć.
– Tęsknię za tobą, Mark. Tęsknię za tobą jak szalony – powtórzył, jakby
musiał upewnić się, że naprawdę to usłyszałem. Jego przekrwione oczy spotkały
się z moimi, pełne desperacji, tęsknoty i cichego błagania o wybaczenie. A
jednak wszystko to, co ukazywał jego wzrok, było przysłonięte cieniem
beznadziejności.
– Co ty mówisz? – wykrztusiłem, czując, jak te słowa rozbijają moje serce
na kawałki. Mimo że jego wyznanie było tym, na co czekałem, nasza przeszłość
nie pozwalała mi już poddać się tej fali uczuć tak łatwo jak kiedyś. Wciąż
kochałem go całym sobą, lecz chciałem, by wiedział, że nauczyłem się żyć bez
niego. Ale nie mogłem zaprzeczyć – smutek wciąż rozrywał mnie od środka.
– Chcę powiedzieć więcej, naprawdę chcę, ale… – P'Vee przygryzł wargę,
jakby słowa więzły mu w gardle. – To wszystko, co potrafię teraz wyrazić. Byłem
szczęśliwy, ujrzawszy cię po tak długim czasie, ale kiedy zobaczyłem cię z nim…
– Jego głos się załamał. – Moje serce… Moje serce pękało z bólu.
Wciąż stałem jak wrośnięty w ziemię, niezdolny do ruszenia się z miejsca.
Spojrzenie P'Vee, zamglone łzami, błyszczało w przytłumionym świetle, a jednak
każda łza, która pojawiała się w jego oczach, znikała przy następnym
mrugnięciu, jakby starał się je powstrzymać.
Nie odpowiedziałem, po prostu trwałem w bezruchu. Chciałem się odwrócić i odejść,
ale jego słowa – niczym niewidzialne kajdany – trzymały mnie w miejscu. To były
słowa, których faceci tacy jak on zazwyczaj nie wypowiadają – pełne emocji,
bezpośrednie, szczere. Było mi trudno słuchać jego uczuć wyrażanych tak
otwarcie, zwłaszcza po tym wszystkim, co się wydarzyło.
– Chcę, żebyś mnie wysłuchał. – Jego głos drżał, a jednak wciąż brzmiał
stanowczo. – Jeśli nie chcesz nic mówić, nie musisz… Ale proszę cię, Mark,
wysłuchaj mnie.
Jego ton – ciepły, choć pełen desperacji – sprawił, że w końcu znów opadłem
na krzesło. Próbowałem zachować chłód, ale czułem, jak moje serce bije w
szaleńczym rytmie.
– Czy jest jeszcze coś, co powinienem usłyszeć? – zapytałem sucho,
odcinając się od emocji. Wszystko zdawało się być już wyjaśnione. Niezależnie
od tego, jak bardzo P'Vee błagał, cierpiał czy tęsknił, historia zawsze
kończyła się tak samo – na pustce i bólu.
– Chodzi o Ploy i mnie…
– Czy jest coś, czego jeszcze na ten temat nie wiem? – przerwałem mu,
unosząc brwi w oczekiwaniu. Prawda była taka, że chciałem, by się rozstali, ale
wiedziałem, że związki nigdy nie są tak proste. Kiedyś naiwnie wierzyłem, że to
możliwe, jednak oni okazali sobie miłość, zatrzaskując przede mną drzwi.
– Źle to zrozumiałeś – odparł z cichym westchnieniem.
– Co? Czyżbym źle zrozumiał, kiedy na własne oczy widziałem, że nie
potrafisz jej zostawić? – W moim głosie zabrzmiała ironia. Starałem się udawać,
że nic mnie to nie obchodzi, ale wiedziałem, że tak naprawdę chodziło o to, by
nie dopuścić do ponownego rozczarowania.
– Mark, proszę… Skończ z tym sarkazmem – westchnął, próbując utrzymać
łagodny ton.
Milczałem, oczekując, że powie coś więcej, ale on również trwał w ciszy.
Jego zaczerwienione oczy wpatrywały się we mnie, jakby próbował odnaleźć w moim
spojrzeniu echo dawnych uczuć, które kiedyś ufnie mu ofiarowałem. Czy jednak
mogłem pozwolić sobie, by jeszcze raz się otworzyć?
– Pewnie mnie teraz nienawidzisz… Nie ma już tego, który błagał i szukał
pocieszenia. Facet, który kiedyś był przy mnie, gdy nie miałem nikogo, odszedł,
prawda? Tak samo jak ten, który mówił, że mnie lubi. Ty, którego znałem, już
nie istniejesz – powiedział cicho, a jego głos wibrował od emocji.
Starałem się powstrzymać łzy, które zbierały się w kącikach moich oczu.
Wciąż walczyłem z samym sobą, by nie pokazać, jak bardzo mnie to boli. Wziąłem
głęboki oddech, zmuszając się do wykrzywienia ust w uśmiechu, choć serce bolało
mnie jak nigdy wcześniej.
– Czy kiedykolwiek istniał ktoś tak głupi? – zapytałem, unosząc kącik ust w
wyzywającym grymasie, który go wyraźnie zaskoczył.
– Masz jeszcze coś do dodania? Bo zamierzam już wyjść – rzuciłem chłodno, przerywając jego próbę wyjaśnień. Wiedziałem, że gdyby błagał dłużej, mógłbym się złamać. Dlatego najlepszym wyjściem było odejść, zanim znów dam mu się zranić.
– Ja… – zaczął, ale słowa zamarły na jego wargach, jakby bał się je
wypowiedzieć.
– Więc co? – Uniosłem brwi, dając mu jeszcze jedną szansę na wyjaśnienie.
– Ja i Ploy… zerwaliśmy. Już się nie spotykamy. Tamtego dnia poprosiła mnie
tylko o ostatni pocałunek – powiedział cicho, a jego słowa tłukły mi się w
głowie.
Moje serce przyspieszyło. Chciałem go zapytać, czy naprawdę musiał zgodzić
się na ten ostatni pocałunek. Jeśli wciąż się nawzajem pragnęli, to po co w
ogóle się rozstawali?
– Dlaczego mi to mówisz? – zapytałem chłodno, starając się nie zdradzić,
jak bardzo mnie to dotknęło.
– Bo… – zaczął, ale znowu się zatrzymał.
– Tak? – ponagliłem go, widząc, jak jego twarz marszczy się od wewnętrznego
bólu.
– Bardzo się zmieniłeś… – powiedział z ledwo słyszalnym smutkiem.
Zmuszony do fałszywego uśmiechu, odpowiedziałem:
– Nie zmieniłem się. Przed poznaniem ciebie taki właśnie byłem.
Jego twarz opadła, a ja, choć w środku rozrywało mnie na strzępy, nie
mogłem okazać słabości. W końcu po tym wszystkim, czego doświadczyliśmy,
jedyne, czego teraz pragnąłem, to nauczyć się żyć bez niego.
– Więc… co myślisz o tej całej sprawie? – zapytał z rezygnacją, opuszczając
wzrok.
– Jakiej sprawie? – zapytałem takim tonem, jakbym naprawdę nie miał
pojęcia, co ma na myśli.
– O naszej historii… O tym, co między nami było.
Wstrzymałem oddech, słowa P'Vee nadal brzmiały w moich uszach. „Nasza
historia”. Kiedyś miały dla mnie znaczenie tak głębokie, że wierzyłem, iż to
będzie trwać wiecznie. Ale teraz? Stały się jedynie bolesnym wspomnieniem
czegoś, co przestało istnieć.
– Ja… – zacząłem, lecz każde słowo, które chciałem powiedzieć, uwięzło mi w
gardle. Chciałem go skarcić, oskarżyć, odejść, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Jakby jego błagalne spojrzenie zatrzymywało mnie w miejscu.
– Co z naszą historią, Mark? Co o niej myślisz? Dasz mi szansę? – P'Vee
zadał pytanie, od którego zadrżało mi serce. Jego głos przepełniony był nadzieją.
Próbowałem stłumić emocje, które zaczynały przełamywać moją obronę.
– Rzadko kiedy ktoś dostaje drugą szansę – odparłem chłodno, choć wewnątrz
czułem, jak w moim murze pojawia się rysa. Moje serce, które chciałem przed nim
chronić, zaczynało mięknąć. Ale przecież musiałem być twardy, prawda? W
przeciwnym razie znowu mnie zrani.
– Mark, proszę… Czy jesteś na mnie bardzo zły? Możesz mi powiedzieć, co
teraz czujesz? – Jego głos drżał.
Przez chwilę chciałem mu powiedzieć prawdę, wykrzyczeć wszystko, co we mnie
siedziało. Ale po co? Co by to zmieniło?
– Rozumiem cię. I nie, nie jestem na ciebie zły – odparłem spokojnie, choć
w duchu chciałem krzyczeć: „Nie jestem na ciebie zły?! Oczywiście, że jestem.
Jak mógłbym nie być, kiedy obrazy tamtego dnia wciąż mnie prześladują?”. Widok
jego ust na ustach Ploy, nawet po tym, kiedy zgodzili się na rozstanie. To
wspomnienie było jak kolce, które wbijały się coraz głębiej za każdym razem,
gdy na niego patrzyłem.
– Gdybym poprosił, żebyśmy zaczęli od nowa… – Jego słowa zawisły w
powietrzu, jakby sam nie wierzył, że mają jeszcze jakiekolwiek znaczenie.
– Mówisz tak, jakby to było proste – odpowiedziałem gorzko, patrząc na jego
drżące dłonie. Jego palce były białe od zaciskania na szklance, a żyły widocznie
pulsowały na powierzchni skóry.
– Naprawdę nic do mnie nie czujesz? Naprawdę o mnie zapomniałeś? – zapytał
łamiącym się głosem.
Podniosłem szklankę, upiłem mały łyk i odstawiłem ją z trzaskiem na stół.
– Tak – odpowiedziałem chłodno, choć w środku czułem, jak coś we mnie
umiera.
Jego twarz przybrała wyraz czystego bólu.
– Mark, proszę… – Jego głos był już niemal szeptem.
– Czy jest jeszcze coś, o czym chcesz porozmawiać? – zapytałem lodowato. –
Załatwmy to dzisiaj i zakończmy raz na zawsze.
P'Vee próbował coś powiedzieć, a ja się przed tym wzbraniałem. Musiałem się
odciąć, musiałem pozostać twardy, bo inaczej znów bym się złamał. Dałem mu już
wszystko – swoje ciało, swoje serce, swoje zaufanie, a on to wszystko
zlekceważył. Podeptał.
Patrzyłem na jego twarz, która kiedyś była dla mnie wszystkim. Teraz przypominała
mi tylko o bólu, który musiałem przetrwać. Wysokie kości policzkowe, które
niegdyś tak delikatnie gładziłem palcami, teraz w wyniku utraty wagi wyglądały
ostrzej. Jego usta drżały, jakby chciały coś wykrzyczeć, ale nie wychodziły z
nich żadne słowa.
– W takim razie pójdę już – powiedziałem, czując dziwne napięcie w piersi.
Dlaczego miałem wrażenie, że chcę, by mnie zatrzymał? Czy ja naprawdę tego
chciałem? Spojrzałem raz jeszcze w jego oczy, jakbym próbował zapamiętać ich
wyraz na zawsze.
– Czy możesz… nie iść? – Jego błagalny głos był tak cichy, że niemal go nie
usłyszałem.
Było już za późno. Zmusiłem się do uśmiechu. Musiałem odejść, nawet jeśli to
bolało. Zrobiłem kilka kroków, gdy nagle jego głos – niczym piorun – przebił
ciszę.
– Kocham cię! – wykrzyknął. Jego słowa, jak cios w plecy, zatrzymały mnie w
miejscu. – Kocham cię! Słyszysz mnie, Mark! – krzyczał, nie zważając na tłum
wokół. Obecni zaczęli szeptać, ukradkiem na nas spoglądając.
– Hej, to przecież P'Vee...
– Czy to nie ten, co był z Ploy?
– Przecież zerwali, idiotko!
– A teraz wyznaje miłość temu facetowi?
Ich szepty otaczały mnie jak chmura dźwięków, ale ja słyszałem tylko jedno
– jego głos powtarzający te trzy słowa, które kiedyś były dla mnie wszystkim.
Nagle muzyka, gwar rozmów i wszystko inne przestało być słyszalne. Istniało
tylko to jedno wyznanie, które powtarzało się w mojej głowie. Jakby cały świat
przestał istnieć. Zamarłem, rozdarty między tym, co powinienem zrobić, a tym,
czego pragnęło moje serce.
Za sobą usłyszałem znajomy głos:
– Vee, do cholery, co ty robisz?! – Krzyk P'Nuei przebił się przez hałas,
przyciągając moją uwagę. Kiedy się odwróciłem, zdałem sobie sprawę, że
wszystkie spojrzenia w pubie były skierowane na mnie. P'Vee stał zaledwie krok
ode mnie, w jego oczach błyszczała desperacja.
– Mark, kocham cię – wyszeptał, a jego ciepły oddech owionął moje ucho,
przyprawiając mnie o dreszcze. Przez chwilę nie mogłem się poruszyć. Te słowa,
tak długo oczekiwane, nagle wydawały się nierealne.
Chciałem coś odpowiedzieć, ale miałem wrażenie, że głos uwiązł mi w gardle.
Wyciągnąłem rękę w jego kierunku, ale wciąż się wahałem. Wtedy zza tłumu
rozległ się kolejny głos.
– Mark! – To był P'Pak. Pojawił się jak burza, próbując dosłownie wyciągnąć
mnie z tego emocjonalnego wiru.
– Wracajmy – powiedział sucho, chwyciwszy mnie za ramię. Jego spojrzenie
było jak stal, pełne niezadowolenia, wbijające się we mnie jak igły.
– Nie mogę… – wymamrotałem, zerkając jeszcze raz na P'Vee, który wyglądał,
jakby każda sekunda bez odpowiedzi raniła go coraz głębiej.
– Naprawdę chcesz tu zostać? – P'Pak uniósł brew. Jego ton był pełen
frustracji. – Chłopie, jeśli go kochasz, to po prostu go przytul i wyjdź razem
z nim, zamiast stać tu jak idiota, czekając na cud! – wyrzucił z siebie, jakby
miało mnie to ocucić.
Byłem zbyt pogrążony w chaosie myśli. W końcu odwróciłem się i pozwoliłem,
by P'Pak wyprowadził mnie na zewnątrz. Gdy tylko znaleźliśmy się za drzwiami,
puścił moją rękę, jakby go paliła. Milczał przez chwilę, patrząc na mnie z
niedowierzaniem.
– Czy on zwariował, żeby tak wyznawać ci miłość na środku pubu? A ty?
Dlaczego stałeś tam jak wmurowany?
Westchnąłem ciężko, opierając się o samochód.
– Nie wiedziałem, co zrobić – wyszeptałem, próbując zebrać myśli. W mojej głowie
kłębiły się wspomnienia – śmiech, łzy i wspólne chwile, które kiedyś znaczyły
dla mnie wszystko.
– Więc co teraz zamierzasz? – P'Pak wzruszył ramionami, choć jego głos był
miękki. Wbrew pozorom naprawdę chciał mi pomóc.
Zamknąłem oczy, próbując się od tego wszystkiego odciąć.
– Daj mi chwilę… – odpowiedziałem cicho.
Ruszyliśmy w drogę, ale moje myśli wciąż powracały do słów P’Vee, które
usłyszałem w pubie.
„Kocham cię”.
Te dwa słowa, które kiedyś były moim marzeniem, teraz nie przynosiły
ukojenia. Było już za późno. To, co nas łączyło, zostało pogrzebane, a ja nie
potrafiłem zignorować tych wszystkich ran.
Tłumaczenie: Juli.Ann
Komentarze
Prześlij komentarz