Jake – Rozdział 2

 


Jake

 

    Mieszkanie Adriana jest zaskakująco małe i równocześnie bardzo przytulne. Krótki korytarz prowadzi bezpośrednio do salonu skąpanego w ciepłym świetle podłużnej lampy. Na ściennych półkach z jasnego drewna piętrzą się książki i płyty DVD. W jednym z odległych rogów znajduje się wygodnie wyglądająca sofa, a bezpośrednio przed nią stoją komoda i telewizor.

    Salon jest prawdopodobnie centrum tego mieszkania, ponieważ to stąd troje kolejnych drzwi prowadzi do innych pomieszczeń. Jedne z tych drzwi są otwarte i widzę zaskakująco dużą kuchnię. Oprócz lśniąco czystych szafek znajduje się tam również stół, przy którym z łatwością mogą usiąść cztery osoby.

    Adrian kieruje się prosto do kuchni.

    – Mogę zaproponować ci coś do picia? – pyta. – Mam kawę, różne herbaty, bezalkoholowe napoje, soki i oczywiście wodę mineralną.

    – Jesteś całkiem nieźle przygotowany.

    – Regularnie miewam gości. Ostatnio trochę rzadziej, ale nigdy nie wiadomo, kiedy to się zmieni.

    Gdy wchodzę do kuchni, Adrian opiera się o stół. Teraz, w jasnym świetle lamp i bez płaszcza, mam okazję dostrzec jego posturę. Jest około pół głowy wyższy ode mnie i ma szerokie ramiona. Szara koszula ciasno opina jego sylwetkę, a eleganckie spodnie w prążki podkreślają aż nazbyt atrakcyjny, jędrny tyłek, na który staram się nie patrzeć.

    W porównaniu z Adrianem wyglądam naprawdę nędznie. Mam na sobie starą, znoszoną bluzę z kapturem, która jest na mnie o wiele za duża, a dresowe spodnie są tak luźne, że marszczą się na wysokości ud. To naprawdę cud, że nie zsunęły mi się z tyłka podczas mojej pospiesznej ucieczki na zewnątrz.

    – Więc? – Głos Adriana wyrywa mnie z zamyślenia. – Co ma być?

    Być? Ach!

    – Przydałaby się herbata.

    – Ziołowa czy owocowa? A może po prostu czarna?

    – Owocowa.

    Skinąwszy głową, mężczyzna odsuwa się od stołu. Otwiera dwie szafki ścienne znajdujące się bezpośrednio nad czajnikiem. Ja natomiast wciąż stoję w progu i przesuwam wzrokiem po lśniącej czystością kuchni. Adrian równie schludnie przechowuje wszystko w szafkach.

    To dziwne, ale nie czuję się tu nie na miejscu. Być może dlatego, że gospodarz jest naprawdę miły i nie daje mi odczuć, że mu się narzucam. Niemniej jednak muszę przyznać, że jestem niechlujem i dlatego trochę boję się zaśmiecić jego mieszkanie. W końcu nie udało mi się nawet utrzymać porządku u Toma. Ta myśl jak nóż przeszywa moją klatkę piersiową tak boleśnie, że wstrzymuję oddech. Tom naprawdę mnie wykopał. Wyrzucił mnie, jakbym był jakąś zepsutą zabawką.

    Na chwilę powracam myślami do ostatnich kilku godzin.

    Przypominam sobie, jak Tom na mnie nakrzyczał, bo nie zdążyłem dziś wyprasować jego koszul. Jak pchnął mnie na ścianę, by mnie ukarać, i jak wyrzucił mnie wkrótce potem, ponieważ nie chciałem bawić się w jego grę.

    – Dam ci dwie minuty na spakowanie rzeczy – powiedział.

    Nie pozostało mi nic innego, jak tylko wrzucić do sportowej torby wszystko, co było dla mnie ważne, i wyjść. Zostałem z niczym. Bez mieszkania, bez partnera, bez przyjaciół, u których mógłbym na jakiś czas się zatrzymać. Nie mam nic.

    Desperacko tłumię łzy, które zaczynają napływać mi do oczu. Nie zamierzam znowu płakać. Już dosyć łez dziś wylałem. Na szczęście Adrian bez problemu odwraca moją uwagę, wyciągając z szafki dwie paczki różnych herbat.

    – „Zimowa magia” czy „Gorąca miłość”? – pyta. Patrzę na opakowanie, na którym jest kilka malin. Dlaczego herbaty owocowe mają tak żenujące nazwy?

    Adrian odwraca się ode mnie. Patrzę, jak sięga po czajnik i podchodzi do zlewu. Mroczne myśli o Tomie i ostatnich kilku godzinach wciąż krążą mi po głowie, ale postanawiam się im nie poddawać. Zamiast tego próbuję zaangażować Adriana w swobodną rozmowę.

    – Ile masz lat? – pytam. Moje spojrzenie wędruje na jego włosy. Są gęste i ciemne, ale gdzieniegdzie prześwitują cienkie srebrne nitki.

    – 36. – Adrian nastawia wodę i wyciąga dwie filiżanki. – Ty masz prawdopodobnie dwadzieścia kilka, prawda?

    Kiwam głową.

    – 23.

    Na tym nasza rozmowa się urywa, a ja korzystam z okazji, by ściągnąć z głowy kaptur. Tym razem to Adrian obserwuje mnie, śledząc każdy mój ruch, zupełnie jakbym był jakimś ekscytującym dziełem sztuki. Lubię ten rodzaj spojrzenia. Widać w nim niekłamane zaciekawienie, podczas gdy ja mogę tylko zgadywać, czy mój rozmówca mnie lubi, czy też nie. Chociaż w przypadku Adriana nie powinno mieć to znaczenia. Nie jestem tu przecież po to, by go zadowolić, ale… Co on powiedział? O rozgrzaniu mnie…?

    Czuję się zawstydzony, kiedy Adrian znów się ode mnie odwraca. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że czajnik jest już od dawna wyłączony. Uśmiechnięty gospodarz nalewa nam herbaty, po czym wziąwszy jedną z dwóch filiżanek, podaje mi ją ze słowami:

    – Twoja zimowa magia.

    – Dziękuję. – Mój głos lekko drży. Cholera, dlaczego brzmi teraz tak nerwowo?

    Robię krok w stronę Adriana i przyjmuję herbatę. Mam nadzieję, że nasze palce się zetkną. Zupełnie jak w jakimś tandetnym filmie romantycznym, ale – rzecz jasna – tak się nie dzieje.

    – Więc, Jake. – Adrian opiera się plecami o szafkę. – Opowiedz mi o sobie. Co robisz w naszym małym miasteczku?

    – Nic, naprawdę. Kilka miesięcy temu zacząłem kurs korespondencyjny. Jestem tu z powodu mojego chłopaka. A raczej byłego chłopaka. – Nerwowo ściskam filiżankę. Porcelana jest tak gorąca, że czuję mrowienie w palcach, ale w zapachu świeżej malinowej herbaty jest coś pocieszającego. Adrian otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale potem zmienia zdanie. Nie wziąwszy nawet łyka, odstawia swój kubek, po czym podchodzi do leżącej na stole torby, którą miał w ręce, rozmawiając ze mną przy ławce.

    – Przepraszam – mówi cicho. – Nie chciałem zadawać ci żadnych pytań.

    – W porządku. – Uśmiecham się szczerze, nawet jeśli sprawia mi to niejaką trudność. – Czuję się zawstydzony swoją sytuacją, więc dlatego nie chcę o tym rozmawiać.

    – Nie musisz. Naprawdę nie chcę, żebyś czuł się do tego zobligowany. Po prostu nie chciałem, żebyś zamarzł na zewnątrz, dlatego cię zaprosiłem.

    – To było bardzo miłe z twojej strony. Dziękuję.

    Biorę pierwszy łyk herbaty, podczas gdy Adrian rozpakowuje zakupy. Owocowy smak rozlewa się po moim języku, a wkrótce potem ciepło ogarnia całe moje ciało. Wzdycham i zamykam oczy. Kiedy ponownie je otwieram, Adrian stoi przed lodówką.

    – Jesteś głodny? – pyta.

    – Trochę.

    – Chciałem zrobić dziś na kolację zapiekankę warzywną. Nic wyszukanego, tylko kilka resztek, które muszę zużyć. Lubisz coś takiego?

    – Jasne. Kto nie lubi zapiekanych rzeczy?

    Adrian uśmiecha się z rozbawieniem.

    – To prawda.

    – Mogę ci pomóc w gotowaniu?

    – Przede wszystkim powinieneś zdjąć swoje mokre ubrania – mówi. – Pomóc możesz mi później.

    Tak, to ma sens.

    Przeciągam prawą ręką po ramieniu. Moja bluza z kapturem jest wilgotna od śniegu, ale mam ją na sobie tak długo, że zdążyłem przyzwyczaić się już do uczucia lepkości na skórze.

    Adrian wyjmuje z lodówki bakłażana, dwie cukinie i kilka marchewek, a ja stawiam swój kubek obok jego i ściągam bluzę, po czym przewieszam ją przez oparcie jednego z krzeseł.

    – Jeśli chcesz, możesz pokroić warzywa – mówi Adrian, wyciągnąwszy deskę do krojenia i duży nóż. – Ja zacznę od sosu.

    – Dobrze.

    Przez chwilę stoimy w milczeniu obok siebie, każdy z nas zajęty własną pracą. Miło jest dla odmiany nie musieć gotować samemu. Tom zawsze zostawiał mi kuchnię. Podobnie było zresztą również z innymi obowiązkami domowymi, którymi mnie obarczał. Czasami miałem wrażenie, że wcale nie uważał mnie za swojego partnera, a jedynie za darmową gospodynię i sprzątaczkę. Żołądek mi się ściska, kiedy znów powracają wspomnienia naszej ostatniej kłótni. I po raz pierwszy tego wieczoru żałuję, że Adrian o nic nie zapytał. Miałbym powód, by to z siebie wyrzucić.

    Mój dobroczyńca dotrzymuje obietnicy. Zapewnił mnie, że nie będzie zadawał niezręcznych pytań, a ja nie chcę mu się narzucać, choćby dlatego, że to przecież ja ten warunek postawiłem.

    – Adrian – mówię tak cicho, że przez chwilę nie jestem pewien, czy w ogóle mnie usłyszał, ale widzę, jak podnosi głowę, by na mnie spojrzeć.

    – Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić? – pyta uprzejmie.

    – Nie. To znaczy tak. Tak, może. – Zaciskam mocniej dłoń na rękojeści noża. – Mogę zostać tu przez kilka dni? Kupię własne jedzenie i wszystko inne, po prostu… Po prostu nie mam dokąd pójść.

    Nie odpowiada od razu. W milczeniu miesza sos, który postawił na kuchence, po czym w końcu wzdycha.

    – Możesz spędzić tu co najmniej noc – mówi, a moje serce tonie. – Rano muszę iść do pracy, a kiedy po południu wrócę, to porozmawiamy. Dobrze?

    – Dobrze – mówię cicho. – Dziękuję.



Tłumaczenie: Juli.Ann

Korekta: paszyma

    


 Poprzedni  👈              👉 Następny

Komentarze

Popularne posty