Jake – Rozdział 5
Jake
Cholera.
To wszystko, o czym
mogę myśleć. Kulę się na podłodze w mieszkaniu Adriana, ledwo udaje mi się nie
zwymiotować. Te bzdury, które wygadywał o mnie Tom, wcale nie były aż takie
złe. Zresztą w międzyczasie przyzwyczaiłem się już do tego, że nieustannie mnie
obraża i wyzywa. Nie. Najgorsze było to, że Adrian też tam był. Że usłyszał to wszystko.
Każde słowo. Tom kłamał. Przynajmniej częściowo. Nigdy go nie zdradziłem i to
nie tak, że naprawdę potrzebowałem seksu, tylko… już od wielu miesięcy Tom miał
w dupie moje potrzeby. To całkowicie naturalne, że jestem głodny i zdesperowany,
pragnąc czegoś więcej. Ale skąd Adrian miałby to wiedzieć? Przecież wczoraj rzeczywiście
błagałem go, żeby mnie zerżnął. I tak, dostałem to, czego chciałem, ale… Wczoraj
byłem dokładnie tym, kim nazwał mnie dzisiaj Tom – suką.
Cholera!
Z jakiegoś powodu
Adrian wciąż jest u mojego boku. Przykucnąwszy na podłodze za mną, ciepłymi
ramionami obejmuje moje drżące ciało. Jest mu mnie żal? Cóż, to lepsze niż
obrzydzenie.
– Spokojnie –
szepcze mi do ucha. – Jestem tutaj.
– Gdzie indziej
miałbyś być? – pytam sucho. – Jesteśmy w twoim mieszkaniu. Jeśli już, to ja powinienem
się stąd wynieść.
– Nie musisz.
– Ale powinienem.
– Nie. – Uścisk
Adriana zacieśnia się trochę bardziej. – Zostań tu tak długo, jak chcesz.
– Nie zdradziłem
Toma – szlocham. Moje oczy powoli wypełniają się łzami. – On jest po prostu
zazdrosny. Zawsze był. Ale ja… Nigdy bym tego nie zrobił.
– W porządku –
przerywa mi. – Nie musisz mi niczego tłumaczyć. I tak nie wierzę w żadne słowo
tego Toma.
– Ale on ma rację.
– Proszę?
– To znaczy… No
wiesz… Wczoraj błagałem cię, żebyś… Prawie się nie znamy, a jednak… Kurwa!
– I co z tego?
Co z tego?! Patrzę
na Adriana, całkowicie zakłopotany. Uśmiecha się delikatnie. Czy on mówi
poważnie?
– Ale – mówię
chrapliwie – jestem… Nie sądzisz, że moje wczorajsze zachowanie było żałosne?
– Nie. Wcale nie.
– Ale ja tak
właśnie myślę.
– Jake. – Mężczyzna
szturcha nosem mój kark. – Nie ma znaczenia, jak długo, a raczej jak krótko się
znamy. Naprawdę podobało mi się z tobą wczoraj i myślałem, że tobie też się
podobało.
– Tak – przyznaję z
ostrożnym uśmiechem. – Było mi niesamowicie dobrze.
– Tylko to się
liczy. Jeśli obaj czuliśmy się dobrze, to nie ma powodu, byś teraz miał czuć
się z tym źle.
– Ale… – Robię
pauzę. Chociaż wszystko we mnie chce zaprotestować, nie mogę wymyślić niczego,
co mogłoby sensownie podważyć słowa Adriana. Zasadniczo to, co mówi, jest
prawdą, ale… – Czuję się taki bezwartościowy…
– Nie jesteś bezwartościowy
– szepcze mi do ucha Adrian. – Nie pozwól Tomowi cię o tym przekonać. Ani
nikomu innemu. Dobrze?
Nieznacznie kiwam
głową. Boże, słowa Adriana tak bardzo mi pomagają. A jego ciepło jeszcze
bardziej. Pragnę pochylić się do tyłu, przycisnąć do jego klatki, zatopić w
jego objęciach…
– Mogę dostać filiżankę
twojej zimowej magii? – pytam zamiast tego.
Słyszę śmiech
Adriana.
– Oczywiście, że
możesz. Zaparzyć ci?
– Byłoby cudownie.
***
Jakiś czas później siedzę
na kanapie, popijając herbatę. Wciąż jest cholernie gorąca, ale też
niesamowicie smaczna. W telewizji pokazują jakiś film dokumentalny o
zwierzętach z zoo. Z oczarowaniem oglądam weterynarza badającego surykatkę,
kiedy obok mnie siada Adrian.
– Jak się czujesz?
– pyta łagodnie.
– Lepiej. Twoja
herbata czyni cuda.
– Po zimowej magii
nie spodziewałem się niczego innego.
Uśmiechamy się do
siebie. W końcu obaj zgadzamy się, że nazwa herbaty owocowej jest dość głupia.
– Co oglądasz? –
pyta Adrian, wskazując na telewizor.
– Film dokumentalny.
Nie wiem, o czym tak dokładnie jest. Włączyłem go tylko dlatego, że wciąż byłeś
w kuchni i cisza aż dźwięczała mi w uszach.
– Rozumiem.
Adrian odchyla się
do tyłu. Przez chwilę siedzimy obok siebie w milczeniu, wpatrując się w
migoczący ekran. Miło jest tu z nim być, czuję się tak swobodnie. Zupełnie
jakby była to najnaturalniejsza i jednocześnie najwłaściwsza rzecz na całym
świecie. Biorę kolejny łyk herbaty i odstawiam kubek na małą komodę obok sofy.
Kiedy znów patrzę na Adriana, moje serce nagle zaczyna bić szybciej, ale tym
razem nie w sposób, który sprawia, że krew spływa do mojego członka.
Powoli zbliżam się
do niego. Adrian oczywiście to zauważa. Uśmiecha się do mnie i rozkłada ręce.
– Chodź tutaj –
szepcze.
Denerwuję się, mimo zaproszenia.
Z bijącym mocno sercem przysuwam się bliżej, aż mogę przytulić się do jego
klatki piersiowej. Adrian znów mnie obejmuje, obdarzając mnie ciepłem i dając
poczucie bezpieczeństwa. Patrzę uważnie wprost w jego błyszczące oczy. Jego
twarz powoli się zbliża. Biorę głęboki oddech, czując dzikie pulsowanie w
klatce piersiowej, a potem jego usta są już na moich. Krótki, nieśmiały
pocałunek, ale całe moje ciało mrowi.
Zbyt szybko się od
siebie odrywamy, jednak wciąż jesteśmy bardzo blisko. Adrian trzyma mnie w
ramionach, a jego ciepły oddech owiewa moją twarz.
– Adrian? – pytam
cicho.
– Hm?
– Mogę zostać tu jeszcze
przez chwilę?
– Oczywiście –
mówi. – Tak długo, jak zechcesz.
Następuje drugi
pocałunek, tym razem dłuższy, ale nie mniej czuły. To obietnica, że mogę
całkowicie należeć do Adriana, jeśli tego chcę.
A w tej chwili nie
pragnę niczego więcej.
Tłumaczenie: Juli.Ann
Komentarze
Prześlij komentarz