BTS – Rozdział 7
SCENA SIÓDMA
[Pran]
Patrzyłem na Pata śpiącego na moich kolanach. Jego oddech był ciepły i szybki, prawdopodobnie dlatego, że alkohol wciąż krążył mu we krwi. Westchnąłem, słysząc, jak mamrocze moje imię. Pat, którego znałem, był zabawny, upierdliwy, zawsze się uśmiechał i był dość wyluzowany. To tak, jakby świeciło w nim słońce. Mimo to był niepokojący. Nie był ostrożny i nigdy niczego nie analizował. Liczyła się dobra zabawa, więc „pieprzyć bezpieczeństwo”. A każdy taki incydent miał wpływ na mnie. Na przykład to, co wydarzyło się przed chwilą. Ile osób byłoby tak nawalonych, że dałoby się okraść i zostawić przed sklepem spożywczym? Co gorsza, leżał tam, dopóki pies nie polizał go po twarzy. A ja musiałem zadać sobie wiele trudu, żeby ratować go w środku nocy, kiedy mogłem odpoczywać lub pracować nad projektem.
Poza sprawianiem kłopotów stawał się coraz bardziej dziecinny. Nie byłem już pewien, czy byliśmy wrogami, przyjaciółmi, czy ojcem i synem. Codziennie mu to wypominałem. Tak bardzo, że nie mogłem znaleźć wystarczającej liczby słów. Z biegiem czasu miałem dość tłumaczenia mu tych samych rzeczy, ponieważ i tak by się nie zmienił. To samo dotyczyło mnie. Pomimo tego, jak bardzo miałem wszystkiego dość... wciąż nie potrafiłem go ignorować.
***
Głośne klaśnięcie profesora z przodu sali i nagłe rozświetlenie pomieszczenia przywróciły mnie do rzeczywistości po godzinie wykładu na temat systemu sanitarnego poniżej normy. Przetarłem oczy i przeciągnąłem się, by pozbyć się odrętwienia. Zeszłej nocy zasnąłem chwilę przed tym, jak zaćwierkały ptaki, i zwlokłem się na zajęcia o ósmej. Wyszedłem później niż zwykle, zajęty szukaniem owsianki błyskawicznej w szafce i robieniem soku z limonki dla faceta na kanapie. Po przebudzeniu będzie miał strasznego kaca.
Zgadza się. Pat spał na kanapie. Nie wziął prysznica i nie miałem pojęcia, co się do niego przykleiło na tym śmietniku. Myślał, że po przetarciu chusteczkami będzie na tyle czysty, żeby wejść do mojego łóżka? Byłem na tyle uprzejmy, że dotknąłem i przyniosłem Fragranta, by wepchnąć mu go w ramiona. To najbrudniejsza rzecz, jakiej kiedykolwiek dotykałem.
– Chcesz najpierw coś zjeść? – Obrazy w mojej głowie zniknęły, gdy głos Waia przywołał mnie z powrotem. Odwróciłem się i zobaczyłem, jak pakuje swoje rzeczy. – Prezentujesz dzisiaj swój projekt, Pran?
– Chyba tak, ale najpierw dokończę go w bibliotece. Nie udało mi się tego zrobić zeszłej nocy.
– Dobrze, będę ci towarzyszył. Nie sądzę jednak, że mnie dziś ocenią.
– A co z Ke i chłopakami?
– Poszedł z Golfem stanąć w kolejce po ocenę Chanpena, gdy tylko zajęcia się skończyły.
– Naprawdę?
– Co się stało? Wyglądasz dziś na roztargnionego. Stresujesz się projektem?
– Nie, chyba za mało spałem. Jestem senny.
– Dlaczego po posiłku nie wrócisz do siebie? Możesz oddać projekt do oceny jutro wieczorem.
– Spoko. Dam radę.
– Na pewno?
– Tak. – Kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się do niego.
Waiyakorn był moim najlepszym przyjacielem. Znaliśmy się, jeszcze zanim poszliśmy na uniwersytet. Na wyniki rekrutacji czekaliśmy z niecierpliwością, siedząc razem przed komputerem. Pamiętam, że strona internetowa nie działała, a niektórzy z naszych znajomych poszli na wydział, by sprawdzić listę. Z tym samym pomysłem wstaliśmy jednocześnie i pojechaliśmy tam taksówką. Dosłownie skakaliśmy z radości, nie czując zażenowania, gdy znaleźliśmy nasze nazwiska. Nasze miejsca również były zbliżone. Ja zająłem miejsce czwarte, a on piąte. Studiowaliśmy na tym samym wydziale i wciąż byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Widywaliśmy się codziennie, praktycznie byliśmy swoimi cieniami. Może to dlatego, że wiele razem przeszliśmy, martwiliśmy się o siebie bardziej niż zwyczajni przyjaciele.
– Minęło trochę czasu, odkąd jedliśmy w głównej stołówce, Pran. Nie mogę się zdecydować, co zjeść.
Siadłem przy stoliku i roześmiałem się, gdy Wai kręcił głową w przód i w tył, patrząc radośnie na długi rząd lad z jedzeniem. Zazwyczaj jako studenci architektury, jeśli nie wracaliśmy prosto do domu lub nie pracowaliśmy nad naszymi projektami zaraz po zajęciach, zostawaliśmy w budynku i czekaliśmy na indywidualną ocenę. Rzadko kiedy odwiedzaliśmy główną stołówkę. To największa kafeteria znajdująca się najbliżej biblioteki, w której przesiadywali studenci ze wszystkich wydziałów, w przeciwieństwie do kafeterii wydziałowej pełnej prawie wyłącznie znajomych twarzy. Było tam wiele różnych potraw do wyboru i mnóstwo ładnych dziewczyn, które przyciągały wzrok, więc zazwyczaj ciężko było znaleźć wolny stolik. A do stoisk z pysznym jedzeniem ustawiały się długie kolejki. Zazwyczaj nie mieliśmy cierpliwości, by tyle czekać.
– Idź się rozejrzeć, Wai. Ja tu zostanę.
– Ty idź pierwszy. Poczekam – powiedział, siadając obok mnie.
– Nie. Jest strasznie gorąco. Nie chcę jeść. Chcę lody.
– Znowu ta twoja miłość do lodów. Nie jesz prawdziwego jedzenia i ciągle opychasz się mrożonym cukrem.
– Zamknij się.
– W porządku, zaraz wracam.
Kiwnąłem mu głową i pomachałem, po czym rozciągnąłem zmęczoną szyję i schowałem twarz w ramionach. Prawie odpłynąłem, gdy chłodna i mokra rzecz dotykająca mojego policzka wyrwała mnie ze snu.
– Hej!
Kiedy moje oczy mogły się już skupić, wylądowały na opakowaniu z biało-zielonymi lodami. Spojrzałem na winowajcę, który obudził mnie w tak dziecinny sposób.
– Co to, do cholery, było? To mogło być brudne.
– Czepiasz się, chociaż kupiłem je dla ciebie. To lody o smaku pasty do zębów, które tak uwielbiasz.
– To mięta, Wai! Pasta do zębów nie smakowałaby tak dobrze. Dzięki.
– Zjedz później porządny posiłek.
– Jeśli będę głodny, to zjem.
– Sprawdź lepiej swój poziom cukru. W tym tempie możesz się nabawić cukrzycy.
Zignorowałem go i szczęśliwy otworzyłem opakowanie moich ulubionych lodów. Gładkie, miętowo-zielone lody kusiły, a ja z przyjemnością nabierałem je dużą łyżką. Ten smak pasował do pogody w naszym kraju, chociaż większość ludzi wokół mnie marszczyła nos za każdym razem, gdy jadłem lody lub piłem mleko o smaku mięty. Porównywali je do pasty do zębów. Orzeźwiający i słodki smak oczyszczał moją głowę, sprawiając, że na jakiś czas zapominałem o bałaganie w moim życiu. Dlatego byłem od nich uzależniony. Jeśli czułem się sfrustrowany, kubek lodów mnie uspokajał.
– Są aż tak dobre?
– To moje ulubione.
– Chcesz jeszcze jedne?
– Kupię sobie więcej, jeśli to nie wystarczy. – Zignorowałem sarkastyczną uwagę i spojrzałem na jego makaron. Skończył go w mgnieniu oka.
– Jadłeś czy zasysałeś? Twój przełyk zauważył, że coś jesz?
– To mój ulubiony makaron.
Przewróciłem oczami i wziąłem kolejną łyżkę lodów. Facet obok mnie przysunął się bliżej.
– Daj trochę.
– Co? Przecież ich nienawidzisz.
– Daj mi spróbować jeszcze raz. Kiedy je jesz, zawsze czuję, że muszą smakować cholernie pysznie.
– Wai, one smakują tak samo bez względu na to, ile razy spróbujesz. Znowu będziesz marszczył nos.
– No weź, tylko trochę.
Podsunąłem mu opakowanie, ale on tylko otworzył usta. Westchnąłem i pokręciłem głową, karmiąc go lodami.
– Uhmmmm... – jęknął. – Dokładnie tak samo.
– Dlatego pamiętaj o tym i nigdy więcej o nie nie proś.
– Więc nie rób miny, jakby były takie pyszne, bo to sprawia, że chcę znów spróbować. Oszukujesz mnie.
– Co, do cholery, ty dupku? Czyli mylę się, kochając ten smak?
BAM!!!
Podskoczyłem w chwili, gdy do połowy pełna, szklana butelka rozbiła się na naszym stole, rozlewając wokół wodę. Wszyscy patrzyli na to w szoku, w tym Wai i ja. Spojrzałem na osobę, która to zrobiła, i zobaczyłem Pata, jakby zawieszonego nad nami. Wpatrywał się we mnie ze zmarszczonymi brwiami.
Co on, do cholery, próbował zrobić?! Po co wszczynać bójkę w tym momencie? Znajdowaliśmy się na środku głównej stołówki, a wokół nas było mnóstwo ludzi z różnych wydziałów.
– Czego chcesz? – Zmarszczyłem brwi, spoglądając na niego.
Ludzie siedzący obok nas wstali i uciekli.
– Niczego. – Jego głos stał się wysoki w najbardziej irytujący sposób. Przyłapując Waia na zmianie pozycji, chwyciłem go za ramię, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Pata, który kopnął w krzesło.
BAM!
– Co jest, kurwa, z tobą nie tak?! Idź się wygłupiać gdzie indziej. To obszar wspólny, a nie czyjeś terytorium. Nie zaczynaj! – Wai kipiał ze złości, co wcale nie poprawiało sytuacji.
– Wai, spokojnie. Chodźmy.
– Spójrz na niego. Przy tylu pustych stolikach nie poszedł tam i nie usiadł, tylko próbował wywołać bójkę. Nie widzisz, że jesteś cały przemoczony? – Mój przyjaciel warczał, zirytowany, nie spuszczając wzroku z przeciwnika i równocześnie łapiąc moją mokrą koszulę.
BĘC!
– Co jest, do cholery?!
– Wai! – krzyknąłem. Ten dziki pies nagle popchnął Waia, który stracił panowanie nad sobą i chciał się bić, więc zawołałem go i chwyciłem za ramię. – Jesteśmy na stołówce. Profesorowie mogą nas zobaczyć.
Prychnął z irytacją i ruszył w stronę drzwi, klnąc na całe gardło. Spojrzałem na Pata z pogardą i również ruszyłem do wyjścia.
– Wai! – wołałem zdenerwowanego faceta maszerującego przed siebie. W końcu go dogoniłem. – Uspokój się.
– Jestem bardzo spokojny. Ten skurwiel prosi się o kłopoty. Czy to on ostatnio zrobił ci siniaki na brzuchu?
– Nie wpadnij w jego pułapkę. On już taki jest.
– Kurewsko nienawidzę jego twarzy.
Oblizałem wargi. Były tak suche, że zaczynały boleć. Wai wciąż pochrząkiwał. Odwróciłem jego uwagę, ciągnąc go do biblioteki. Kiedy znaleźliśmy się w cichym, klimatyzowanym pomieszczeniu, skupiając się na naszych projektach, wydawało się, że naprawdę się uspokoił, choć wciąż miał nadąsaną minę. Było i tak lepiej niż na stołówce, gdy wyglądał jak opętany.
Spędziliśmy prawie cztery godziny, wpatrując się w plany domów. Bazgraliśmy i rysowaliśmy na nich, potem poszukaliśmy książek referencyjnych na półkach i wróciliśmy z ich stosem na swoje miejsce. Przeglądaliśmy strony i szkicowaliśmy na kawałkach papieru. Gdy pojawiały się nowe pomysły, pracowaliśmy nad nimi. A kiedy się kończyły, wracaliśmy przeszukiwać półki. Trwało to tak długo, aż nasze mózgi nie były w stanie dłużej tego znieść, więc opadaliśmy na oparcia krzeseł i odpoczywaliśmy.
– Kurwa, głowa mnie boli – zaczął Wai. Odwróciłem się i zobaczyłem, jak masuje swoje czoło. – Wciąż to samo. Plan mam nadal w rozsypce.
– Ja nie mogę nawet nazwać tego planem. To wciąż okręgi i linie.
– Golf powiedział, że Chanpen przeprowadza dziś ocenę grupową, tak?
– Dlaczego wciąż to poprawiasz, Wai?
– A co innego mogę zrobić? Wciąż nie jest gotowe – odpowiedział mi, wzdychając i kładąc twarz na stole. – Pieprzyć to. Chanpen traci wieczność, oceniając każdą pracę. Niektórych prawdopodobnie nigdy nie przejrzy.
– To wychodzimy? Chyba też tam nie pójdę. Jest już po czwartej.
– Tak, chodźmy.
Spakowaliśmy nasze rzeczy, zwinęliśmy rolki papieru i wyszliśmy z biblioteki. Chciałem wrócić prosto do domu, ale kiedy szedłem na skróty przez ogród, usłyszałem krzyki zza budynku inżynierii i zmarszczyłem brwi. Zanim zdążyłem zdecydować, czy to sprawdzić, czy nie, zatrzymał mnie widok biegnącego juniora architektury.
– Hej! Co się dzieje? – zapytał Wai, gdy dzieciak do nas podbiegł.
– Tam biją moich przyjaciół. Proszę, pomóżcie im.
Westchnąłem z frustracją. Dlaczego oni tak bardzo lubią sprawiać kłopoty?
– W porządku, zaraz tam będziemy. – Rzuciłem plecak i rolki na pobliski drewniany stół i zadałem kolejne pytanie: – O co, kurwa, chodzi tym razem?
– To długa historia... – Z bólem usłyszałem, jak głos juniora staje się łagodniejszy, wycofany. To musiała być nasza wina. Nie tracąc czasu na dyskusję, ruszyliśmy w kierunku bójki. Zatrzymaliśmy się, widząc bijących się studentów i tego samego wściekłego psa ze stołówki, stojącego nad chłopakiem z naszego wydziału. Pat szarpał go za kołnierz i unosił pięść, gotowy do ponownego uderzenia. Sądząc po siniakach na twarzy dzieciaka, mogłem powiedzieć, że otrzymał już kilka ciosów. Z tłumionym wcześniej gniewem Wai skorzystał z okazji i zaszarżował na Pata. Chciałem go powstrzymać, ale nie zdążyłem i nie miałem innego wyjścia, jak tylko bronić się przed innym atakującym. Dyszałem, wyczerpany, tracąc sporo energii na radzenie sobie z facetem, który w końcu upadł. Odwróciłem się i z przerażeniem zobaczyłem Pata uderzającego pięścią w twarz leżącego na ziemi Waia. Zebrałem się w sobie i złapałem go za ramię, którym zamierzał zadać kolejny cios. Albo był zbyt wściekły, albo nie wiedział, że to ja, bo błyskawicznie wymierzył mi cios w policzek. Metaliczny posmak krwi rozszedł się w moich ustach. Splunąłem i wstałem, ignorując ręce próbujące mnie podtrzymać. Gdy podniosłem wzrok i napotkałem jego spojrzenie, Pat zdawał się wreszcie oprzytomnieć. Jego wyraz twarzy był niezaprzeczalnie zmartwiony, ale nie zwracałem na to uwagi. Patrząc na stan Waia, zacisnąłem zęby. Odepchnąłem tego wściekłego psa i pomogłem przyjacielowi wstać. Był ledwo przytomny. Regularnie się biliśmy, ale Pat nigdy nie był tak agresywny.
– Pran... – Pat wyszeptał moje imię, ale ja udałem, że go nie słyszę.
Zabrałem Waia do stolika i opatrzyłem jego rany. Kiedy napił się wody i wziął leki, a ja upewniłem się, że poza popękanymi wargami i posiniaczonymi policzkami nic mu nie jest, mogłem wreszcie wrócić do siebie. Nadal byłem sfrustrowany, ale nie miałem pewności, co dokładnie było przyczyną tej frustracji. Jedno było pewne: byłem absolutnie zaskoczony tym, że Pat stracił dziś głowę. To, że uderzył mnie pięścią w policzek, było szokiem. Do tej pory nigdy nie szliśmy na całość do tego stopnia, by odnieść poważne obrażenia. Owszem, bywał siniak lub dwa, ale nigdy nie odbywało się to tak gwałtownie jak dziś...
Puk, puk.
Dwa ciche stuknięcia w drzwi zwróciły moją uwagę. Tym razem nie były to słowa. To faktycznie ręka uderzała w drzwi. Wziąłem głęboki oddech, starając się utrzymać emocje na wodzy, i podniosłem się, by otworzyć. Tak jak myślałem, Pat stał przede mną ze zmartwioną miną. Wytrzymałem jego spojrzenie i zapytałem spokojnym głosem:
– Czego chcesz?
– Pran... – wymamrotał, wyciągając rękę, by dotknąć mojego posiniaczonego policzka, ale odwróciłem twarz. – Przepraszam.
– Przyszedłeś odebrać swojego króliczka?
– Mogę wejść?
– Jeśli mnie pytasz, to nie.
– Pran.
– Zaczekaj tu. Pójdę po twoje rzeczy. – Cofnąłem się i podszedłem do kanapy, na której leżała maskotka. Zanim zdążyłem się odwrócić, drzwi się zamknęły, a Pat szarpnął mnie za ramię. Natychmiast się cofnąłem. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, Pat zrobił rozżaloną minę.
– Pran, dlaczego się tak denerwujesz? Byłeś zły, bo uderzyłem tego kutasa?!
– Nie zachowuj się, jakbyś nie wiedział, co zrobiłeś!
– Co niby, kurwa, zrobiłem nie tak?! Tym razem to twoi juniorzy spierdolili. Próbowali upić dziewczynę mojego juniora, żeby jej robić różne rzeczy!
– Tak?! A co takiego zrobił Wai, że tak go pobiłeś?!
– Wsparł tych skurwieli, a ja się broniłem. Co zrobiłem źle?!
– Więc dlaczego mnie też tak nie pobiłeś? Też ich wspierałem, więc czemu?
– Pran...
– Zabieraj swoje rzeczy i wyjdź.
– Wyrzucasz mnie?
– Tak, wyrzucam. Jesteśmy wrogami. Dlaczego chcesz tu zostać z takim wrogiem jak ja?
– Pran.
– Kazałem ci zabrać swoje rzeczy i wyjść.
Nie ruszyłem się i odwróciłem wzrok.
Chociaż w miejscu, w które się wpatrywałem, nie było nic interesującego, zmusiłem się, by nie spojrzeć na Pata, nie widzieć niczego w tych przygnębionych oczach i nie zareagować, gdy drzwi otworzyły się i cicho zamknęły.
Dzięki. Pozdrawiam wiosennie:) J.
OdpowiedzUsuń💕🦋
Usuń