TBC – Rozdział 4
Odrzuć miłość, uwolnij się
Achiwich…
Musiałem przyznać, że Achiwich miał lepsze wyczucie stylu ode mnie. Zawsze potrafił dobrać ubrania tak, żeby do siebie pasowały i wyglądały na nim dobrze. Ja pewnie też wyglądałbym całkiem nieźle, gdyby nie to, że on stał obok mnie.
– Używam lustra. Możesz się odsunąć.
– Mam podbite oko.
Achiwich nie odsunął się, tylko mruknął w odpowiedzi te słowa, dotykając spuchniętej powieki. Obrzęk był jeszcze bardziej widoczny, zapewne przez tę jego skórę. Tak jasną, jakby matka w dzieciństwie kąpała go w wybielaczu.
– Wciąż twierdzę, że sobie na to zasłużyłeś.
– Tracę swoją urodę.
Jak on śmie coś takiego mówić? A co ze mną, skoro tak się postarałem z ubiorem, a i tak nie potrafię go przyćmić?!
– Nie jesteś głodny? Możemy już iść?
– Czekałem na ciebie godzinami, więc nie narzekaj, że używam lustra.
– A ty narzekałeś, czekając.
Wyprowadziłem Chi i… zdziwiła mnie czystość panująca w pokoju.
To celebryta czy jakaś gosposia?
– Jeśli nie potrafisz się sobą zająć, powinieneś znaleźć kogoś, kto zrobi to za ciebie.
– Kogo niby?
– Dziewczynę…
– Już mam!
Podniosłem głos, odpowiadając kłamliwie idącemu za mną Achiwichowi. Na nos wsunął okulary przeciwsłoneczne, zasłaniając podbite oko, które teraz wyglądało jeszcze gorzej.
Co za bzdura…
Słońce już zaszło, więc po co mu te okulary?
– Skoro masz, to chcę ją zobaczyć. Chcę poznać twoją dziewczynę, dr. Ji.
– Nie wtrącaj się.
Achiwich zaśmiał się cicho, skrzyżował ramiona i zrobił kilka krótkich kroków. Pewnie słabo widział drogę.
– Potrzebujesz laski? Mogę wstąpić do szpitala.
– Nie denerwuj mnie. Kto jest winny temu, że muszę te okulary nosić?
– Ja. Ale nie wmówisz mi, że nie zasłużyłeś.
– Było warto.
– Co powiedziałeś?
Ze zmarszczonymi brwiami pochyliłem się w jego stronę, nie dosłyszawszy, co mamrocze.
– Nic. Jedźmy twoim samochodem.
– Okej… Boisz się, że włosy wypadną mi w twoim aucie i dziewczyna cię za to opieprzy?
– Rozstaliśmy się. Teraz jestem singlem.
– …
– Dlaczego robisz taką minę? Rozstaliśmy się dziś po południu.
Jak niby miałem nie być zaskoczony? Rozstali się tak szybko?
– Serio? To było… dość ekspresowe, nie?
– Um… Poleciała za mną do Chiang Mai. Jak tylko wylądowaliśmy w Bangkoku, zerwałem z nią.
– Ty zerwałeś czy ona?
Zamknąłem drzwi samochodu delikatnie, zanim moje opory wobec „Achiwichowości” znikną zupełnie.
Wpadłem.
To ja.
Zapomniałem, że powinniśmy trzymać dystans.
– Ja zerwałem.
– Czemu tak łatwo zrywasz?
– Straciłem zainteresowanie.
– Cholera.
– Żartuję. Nigdy jej nie kochałem. Po prostu się pojawiła, więc spróbowałem się z nią umówić. To wygląda tak: umawiasz się, zrywasz, zrywasz i znajdujesz kogoś nowego.
– Czy kiedykolwiek kochałeś kogoś na poważnie i byłeś z tą osobą długo…
Urwałem, nie wiedząc, co powiedzieć dalej. Słyszałem o jego miłosnych podbojach w newsach… Ale usłyszeć to bezpośrednio od niego to co innego.
– Był ktoś taki.
– …
– Ale mnie odrzucił.
– Co za idiota, że odrzucił ciebie.
Achiwich spojrzał na mnie przelotnie, gdy rzuciłem to przekleństwo. Teraz byliśmy tylko we dwóch, w zamkniętej windzie.
– Nie, żaden zwykły idiota, ale potomek osła.
– Cholera, naprawdę takie słowa wychodzą z ust mojego przyjaciela?
– Czyli jestem twoim przyjacielem?
Zawahałem się. Przyjaciel…?
– Myślisz, że możemy być przyjaciółmi?
– Nie wiem.
– Nie chcę być twoim przyjacielem. Po prostu uznaj, że wcześniej nic nie powiedziałem.
– …
– Będę twoim sługą przez dwa tygodnie, ale potem… proszę, zniknij z mojego życia.
– Jeśli nie dostanę tego, czego chcę, to zniknę sam.
– …
– I jeszcze jedno, Ji.
– …
– Ja też nie chcę być twoim przyjacielem.
Zabolało.
Ukłuło.
Zmusiłem się do uśmiechu i lekko wzruszywszy ramionami, pozwoliłem mu jako pierwszemu wyjść z windy. Zatrzymał drzwi i poczekał, aż ja również wyjdę.
– Zwykłe japońskie auto nie jest zbyt luksusowe. Nie wiem, czy to wytrzymasz.
– Jest okej, jeśli ty prowadzisz.
– Słodzisz mi.
– Słodzę?
– …
– Ji, nadal lubisz jeść ryżowy kleik z rozdrobnioną wieprzowiną? – zapytał nagle.
Odwróciłem się w jego stronę, po czym odpowiedziałem:
– Lubię, ale ten w Bangkoku nie jest smaczny.
– Chcesz zjeść? Ugotuję ci go jutro rano. Mam ochotę na taki sam.
– Przecież mówiłeś, że go nie lubisz.
– Pamiętasz?
– Mam za dobrą pamięć. To nie znaczy, że mi na tobie zależy.
– Wiem, że ci nie zależy. Ale wiesz, Ji… Jeśli osoba, którą lubię, da mi choćby cień nadziei, że ma dla mnie trochę serca, to zaryzykuję.
– Życzę ci, żeby cię nie kochała – rzuciłem, po czym wepchnąłem się do samochodu.
Achiwich wsiadł zaraz za mną i zajął miejsce po stronie pasażera. Jako że w końcu mogliśmy liczyć na odrobinę prywatności, zdjął te swoje okulary przeciwsłoneczne.
– To było życzenie czy klątwa? No… jak myślisz, co powinienem zrobić, jeśli mnie nie pokocha?
– Jeśli cię nie kocha, musisz odpuścić
Tak jak ja próbuję odpuścić sobie ciebie… ty bawole albinosie.
– A jeśli nie dam rady? Jeśli i tym razem mnie odrzuci?
– Po prostu pomyśl, że wyznajesz miłość potomkowi osła, a nie człowiekowi – mruknąłem, ruszając gwałtownie z miejsca.
Znowu się we mnie zagotowało. Byłem porywczy i nie chciałem być dla nikogo żadnym cholernym doradcą do spraw miłości. Wkurzające!
– Wyznawanie uczuć potomkowi osła? – powtórzył Achiwich, łącząc swój telefon z Bluetoothem w samochodzie. – W takim razie ta piosenka będzie dla tego oślego potomka…
Ledwo skończył mówić, a ja już skupiłem się na melodii. Słyszałem ten utwór wcześniej, ale nigdy nie przejmowałem się jego znaczeniem, aż do dziś.
Nie kieruj myśli ku odległym gwiazdom,
Gdy umysł pusty, cisza niech trwa
Powstrzymaj gesty, co gaszą blask,
Nie każ mi zgadywać, daj melodię, nie czas
Czy znasz serce, co samotnie drży?
Tańczy w swym rytmie, ścieżką bez końca
Troski splatają się w spotkań cień,
Udajesz, że ci zależy… w symfonii marzeń
(Nie zmuszaj mnie do myślenia: Ake Surachet)
Cholera, ta słodka piosenka.
Ten przodek osła, o którym mówisz, musiał mocno namieszać ci w sercu.
Mrugnąłem kilka razy, usiłując pozbyć się nagłego pieczenia w oczach. Zacisnąwszy szczękę, próbowałem przełknąć zarówno gulę w gardle, jak i nieoczekiwane łzy.
Trzymaj się, Chirawat. Twoje serce ma się dobrze.
Myślałem, że kolacja z Chi przebiegnie gładko, ale po rozmowie w samochodzie znajdowałem się w dziwnym nastroju. Słuchając historii o potomku osła, jadłem w milczeniu, nieco zamroczony i oderwany od rzeczywistości, mechanicznie zadając mu pytania i nie potrafiąc skupić się na odpowiedziach. Dopiero gdy przyszło do zamawiania jedzenia, odzyskałem nieco trzeźwość umysłu. Chciałem zamówić smażony drób, ale Achiwich mi nie pozwolił. Zamiast tego zamawiał jakieś zdrowe, lekkie dania, jakbyśmy byli w restauracji z dress codem. Już wtedy powinienem był zacząć coś podejrzewać, skoro przyszedł w takim stroju…
– Zamawiam smażonego kurczaka i chrząstki drobiowe.
– Nie. Jak to zamówisz, to ja też będę chciał. A nie mogę, bo muszę dbać o figurę.
– Chi!
– Zamów coś innego, ja płacę. Wybierz, co chcesz.
– Golonka po bawarsku – zwróciłem się do kelnera, rzucając wyzwanie mrocznej sile Achiwicha.
Ale ja byłem jeszcze mroczniejszy… Byłem już wkurzony i miałem ochotę na smażonego kurczaka.
– To jeszcze gorsze. Proszę nie dodawać tego do zamówienia – zwrócił się do kelnera.
Kogo kelner powinien posłuchać – mnie czy Achiwicha? Nie musiałem pytać. Zachwycone spojrzenie kelnera, który właśnie zgarnął autograf i selfie, mówiło mi wszystko. Dodatkowo uwierzył w jego kit o nadwrażliwości na światło i konieczności noszenia okularów przeciwsłonecznych.
Przebiegły drań…
– Jeśli tak to ma wyglądać, wolę wrócić do pokoju i zjeść zupkę instant.
– Nie lubię jeść sam.
– Nienawidzę cię.
– A jeśli pozwolę ci na kurczaka, to przestaniesz mnie nienawidzić?
– Nie.
Wpatrywałem się w okno restauracji. Na zewnątrz rozciągał się ekologiczny ogród warzywny, oświetlony lampami, dzięki którym mimo zapadającego zmroku wciąż było widać różne odmiany zasadzonych warzyw. Ludzi było całkiem sporo, ale jak mówiłem – to była stała miejscówka Chi, więc nasz stolik znajdował się w nieco bardziej prywatnym kącie…
– Ji, co chcesz zjeść?
– Smażonego kurczaka.
– Dobra, poddaję się. A co na przystawkę?
Spojrzałem na Achiwicha, którego głos nagle złagodniał. Jego dłonie pocierały uda, a spojrzenie było… dziwne.
– Może być smażony kurczak z ryżem. Byle było dużo sosu do maczania. To mi wystarczy.
– Serio jesteś lekarzem?
– A co?
– Jesz takie niezdrowe rzeczy. Naprawdę, co chcesz zjeść?
Achiwich nagle spoważniał. Po co robił z tego taką wielką sprawę?
– Zamów coś. Cokolwiek zamówisz, zjem to. Zjem z tobą.
Gdy tylko to powiedziałem, zauważyłem, że Chi zaczął sprawiać wrażenie usatysfakcjonowanego. Zamówił jeszcze kilka dań i oddał menu kelnerowi. Wkrótce stół wypełnił się smakowitym jedzeniem.
– Kazałem zrobić Tom Yum ostrzejsze niż zwykle. Wiem, że lubisz ostre potrawy.
– Uhm – mruknąłem w odpowiedzi i od razu zacząłem jeść, nie czekając na gospodarza.
Zanurzyłem łyżkę w misce Tom Yum i nabrałem zupy prosto z garnka, bez używania dodatkowej łyżki do nakładania. Zawsze tak robiliśmy, jedząc razem. Ale gdy zauważyłem, że Chi uważnie mnie obserwuje, nagle się zawahałem.
– Powinienem użyć łyżki do nakładania? – zapytałem grzecznościowo.
Nie byłem pewien, czy Achiwich przez ostatnich dziesięć lat nie stał się bardziej przewrażliwiony na punkcie higieny. Nie odpowiedział, ale również nabrał zupy swoją łyżką i zaczął jeść. To znaczyło, że nie musieliśmy używać dodatkowej. Czasem przypominał zacinającą się maszynę. Mówił coś, po czym nagle milkł. Albo otwierał usta, jakby miał coś powiedzieć, a potem rezygnował. Zawsze taki był – odkąd się poznaliśmy. Gdyby było inaczej, nie oberwałby ode mnie pierwszego dnia naszej znajomości.
– Tom Yum jest świetne.
– Cieszę się, że ci smakuje.
Achiwich sięgnął po kawałek gotowanego okonia morskiego i położył go na mój talerz, robiąc to dość niezdarnie. Pod stołem znów poruszył nogami.
– Jedz. Ryba jest świeża, nie ma żadnego posmaku mułu.
– Zjem. Ale Chi… stoisz mi na stopie.
– Przepraszam.
– A teraz mnie kopiesz.
Zmrużyłem oczy, patrząc na jego twarz i zaciśnięte usta.
– Mam długie nogi.
– I?
– Po prostu to znieś.
To była najsłabsza wymówka, jaką usłyszałem, ale darowałem sobie komentarz. Pod stołem moje kostki były skrzyżowane, a smukłe palce stopy Achiwicha dotykały mojej łydki.
– Dlaczego mnie szturchasz? – warknąłem, gdy noga Chi wciąż uderzała w moją, raz z lewej, raz z prawej, jakby traktował ją jak piłkę do nogi.
Drań.
– Nie robię tego.
– To co robisz?
– Nazywam to machaniem stopą.
– Machaniem stopą?
– Tak. Nie słyszałeś? Podobno ludzie, którzy to robią, mają wysokie libido.
– Mówisz, że masz…?
– Powinieneś spróbować.
– Nie zamierzam. Przestań mnie zaczepiać.
– To taaaakie przyjemne.
Uśmiechnął się szeroko, ukazując idealnie równe, białe zęby. Jego różowe usta były kuszące, a do tego ta jasna skóra, jakby miał na twarzy makijaż. Podsumowując: Achiwich był cholernie przystojny. Ale najbardziej nienawidziłem, gdy otwarcie zachwalał swoje zdolności seksualne.
– Nakładasz makijaż? – zmieniłem temat.
– Tylko podkład i puder. Nie wziąłem płynu do demakijażu. Muszę kupić, bo inaczej wyskoczą mi pryszcze.
Przysunąłem się do Achiwicha, zaintrygowany jego nieskazitelną cerą. Może to makijaż był sekretem jego idealnego wyglądu? Miał cudownie gładką skórę. Dokładnie taką, jaką sam chciałbym mieć.
– Serio? Sam się malujesz? Czy robi to wizażysta?
– Dlaczego nagle stałeś się taki ciekawski?
– Ej! Najpierw mi odpowiedz. Sam to robisz czy ktoś inny?
– Jeśli jestem na planie albo podczas sesji zdjęciowej, to zajmuje się tym wizażysta. Ale jeśli wychodzę prywatnie, robię to sam. Nauczyłem się od profesjonalistów.
– …
– Moja skóra jest tak blada, że widać przez nią żyły. Kiedy nie noszę makijażu, ludzie myślą, że jestem chory, chociaż czuję się świetnie.
– Jakiej marki podkładu używasz? Chcę mieć taką gładką cerę jak ty. Powiesz mi? Czy to tajemnica zawodowa?
– Po co ci makijaż? Masz dobrą skórę.
– Na specjalne okazje. Ostatnio wielu moich znajomych ze studiów się żeni. Przyda mi się coś na cienie pod oczami. Za dużo gram w gry. Moja skóra jest ciemna i pomarszczona.
– Jeśli chodzi tylko o cienie, wystarczy ci korektor. Ale powinieneś więcej spać i mniej grać.
– Jeśli nie będę grać, to co mam robić? Jestem sam, to nudne.
– Mówiłeś, że masz dziewczynę.
Cisza. Kompletna cisza. Powiedzenie mu, że nagle zerwałem, tak jak on, brzmiałoby zbyt podejrzanie, więc szukałem wymówki.
– Nie ma za dużo czasu. Nasze wolne dni się nie pokrywają.
– Hmm…
Achiwich nie ciągnął tematu.
– Dobra, nieważne. Kupię ci krem pod oczy i korektor.
– Nie trzeba. Sam mogę sobie kupić.
– Dlaczego jesteś taki uparty?
– Uparty?
Słowo „uparty” zabrzmiało w jego ustach zbyt słodko.
– Tak, stałeś się bardziej uparty i… mniejszy.
– To ty urosłeś. Ja się nie skurczyłem. I nienawidzę, że nabrałeś trochę mięśni tylko po to, by mnie tym gnębić.
Zacząłem na niego narzekać, ale on siedział z tym swoim beznamiętnym wyrazem twarzy. Jego pokerowa mina była wkurzająca. Znowu miałem go dość. Musiałem wrócić do domu i zmierzyć sobie ciśnienie.
– Hmm, ja też cię nienawidzę.
Czekaj, co?
Achiwich powiedział, że mnie nienawidzi.
Achiwich mnie nienawidzi…
Chi mnie nienawidzi.
Dobra! Nienawidź mnie, jeśli chcesz. Ale dlaczego moje serce tak cholernie boli?
Tłumaczenie: Juli.Ann
Korekta: paszyma
Panowie są uroczy 😍
OdpowiedzUsuń