TBC – Rozdział 7




Odblokuj 

 


Dzisiejszy mrok i cisza były inne niż zwykle. Obok Chirawata, miejscowego chłopaka, w wąskiej alejce przy opuszczonym budynku stał ktoś nowy. Ji zazwyczaj przychodził tu sam, choć czasem towarzyszyło mu kilka osób. Ich rytuał zawsze wyglądał tak samo – odpalenie papierosa, zaciągnięcie się i pozwolenie, by ogień wypalił resztki myśli zalegających w głowie. Wiedzieli, że to niezdrowe, ale ciekawość i potrzeba ukojenia wygrywały. Palenie niby miało oczyszczać umysł. W rzeczywistości byli uzależnieni – od goryczy na języku, od gryzącego zapachu dymu, od samego faktu, że muszą to ukrywać. Uzależnieni i pozbawieni jakiegokolwiek zamiaru, by przestać.

Miękkie światło i chłodny wietrzyk poruszały białym dymem, który unosił się w powietrzu, zanim znów zastąpiła go nowa szara chmura – raz wypuszczana z kącika ust, raz z nozdrzy. Chirawat opierał się o ścianę i spokojnie palił, obserwując Achiwicha, który bez wyrazu patrzył gdzieś w dal, byle nie na niego. Nieco dalej stał zaparkowany czterodrzwiowy samochód. Chłopak kazał Chi poczekać w środku, skoro nie pali, ale tamten nie odezwał się ani słowem. Po prostu ruszył za nim do ich tajnego miejsca.

– Dobre to? Palenie? – zagadał niespodziewanie Achiwich. Typ, który wiecznie chodził z rozpiętą koszulą i wyglądał, jakby właśnie zszedł z okładki katalogu. Ale nie tupał nerwowo butem jak Chirawat. Nosił skórzane, a Ji zwykłe sneakersy.

– Nie, nie jest dobre.

– To po co palisz?

– Sam nie wiem... Byłem już uzależniony, zanim się zorientowałem.

– Uzależniony?

– Myślałem, że tylko spróbuję, ale im częściej paliłem, tym bardziej mnie wciągało – powiedział, patrząc mu prosto w oczy.

– Śmierdzi.

– Palacze nie śmierdzą aż tak bardzo jak ci, którzy stoją obok i wdychają ten dym.

– Daj spróbować. – Achiwich podszedł bliżej i wyciągnął rękę. Wzrostem i sylwetką byli niemal identyczni, góra trzy centymetry różnicy. Trudno było ocenić, który z nich jest wyższy.

– Nie próbuj, jeśli nie chcesz się w to wciągnąć, dzieciaku.

– Chcę wiedzieć, jakie to uczucie.

Chirawat przez moment się wahał, ale w końcu podał mu papierosa. Twarz Achi była niewzruszona jak zawsze.

– No dobra. Teraz znasz mój sekret.

– …

– A jedyny sposób, żebyś go nie wygadał, to wciągnąć cię w to razem ze mną.

– To znaczy, że ty też będziesz moim sekretem? – zapytał Achiwich z lekkim uśmiechem.

Ji trzymał papierosa przy jego ustach, zmuszając go, by się nachylił i zaciągnął. Jakby właśnie oficjalnie dołączył do ich rytuału.

– Tak, musimy to ukrywać przed rodzicami. Masz aparat, bo masz wystające zęby? – zapytał nagle, zauważywszy srebrny błysk na jego białych zębach. Achiwich zwykle nie otwierał ust zbyt szeroko, więc wcześniej tego nie zauważył.

– Mam szparę między jedynkami.

– Czyli mało mówisz, bo się wstydzisz aparatu?

– Może dlatego, że haczy mi o wnętrze ust.

– Przecież to twoje usta. Powinieneś wiedzieć najlepiej. Skąd to „może”?

– Jesteś jakimś nauczycielem tajskiego czy co?

– Nie, uczę wychowania zdrowotnego.

– Hę?

– Specjalizacja: pogłębianie złych doświadczeń. Cicho. Zaraz ci odpalę – powiedział, pochylając się bliżej. Wciąż trzymał papierosa przy jego ustach, zapalając go od końcówki swojego. Achiwich wciągnął powietrze, jakby robił to od zawsze.

Gdy płomień zgasł, Chirawat cofnął się i znów oparł o ścianę.

– Spokojnie, młody. Inaczej się zakrztusisz.

– Ekhm! Ekhm!

– Mówiłem. – Zaśmiał się, widząc jego poczerwieniałą twarz.

Gorycz zmusiła Achiwicha do splunięcia. To wcale nie było przyjemne. Smak był okropny. Ale czemu Chirawat był od tego uzależniony? Zanim zdążył się nad tym zastanowić, spróbował jeszcze raz... i jeszcze, aż w końcu poczuł, jak coś w nim się rozluźnia. Jego umysł zaczął powoli tonąć w mgle, jakby ten dym naprawdę działał. Zasady przestały mieć znaczenie.

– Już ci wystarczy? – zapytał Chirawat, widząc, że tamten wypalił pół drugiego papierosa.

Chi nie odpowiedział, ale kiwnął głową.

Wystarczy.

– Mi też.

– Przychodzisz tu codziennie?

– Prawie.

– A jutro będziesz?

– Nie wiem. Czasem wpadam do kumpla. – Zawiesił głos, myśląc o Pe. U niego w domu było jeszcze lepsze miejsce na papierosa niż ta wąska alejka.

– Dasz mi swój numer?

– Co, chcesz się mnie uczepić?

– Nie. Zgubiłem reklamówkę. Jak ją znajdę, to ci oddam.

 

– Ty to jesteś zabawny. – Chirawat parsknął śmiechem, dobrze wiedząc, że to zwyczajny pretekst.

– Daj mi numer.

– Ale nikomu nie dawaj. Jak ktoś zapyta, powiesz, że nie masz. Jasne? – rzucił i bez pytania zabrał telefon z dłoni Achiwicha. Najnowszy model.

– To ja powinienem tak mówić.

– Myślisz, że jesteś taki przystojny, Achiwich?

– Jestem.

Chirawat rzucił mu telefon z nonszalancją, jakby nie obchodziło go, czy się rozbije. Achiwich ledwo zdążył złapać go w locie.

– Daj mi pojeździć twoim autem.

– Masz prawko?

– Nie – odpowiedział z szerokim uśmiechem. Jego ciemne oczy zmrużyły się, gdy kluczyki nagle wylądowały w jego dłoni.

– Wiedziałem.

– Ale dobrze prowadzę, spokojnie.

– Możesz zrobić nawet rundkę po mieście. W ramach opłaty za papierosa.

– Nie chce mi się. Szkoda czasu. Mam tonę zadań.

– Wyglądasz raczej na takiego, który odpisuje od kolegów.

– Pudło, dzieciaku. Sam robię. Oryginał – rzucił poważnie, siadając za kierownicą.

Chirawat odpalił auto i płynnie ruszył.

– Serio?

– Brzmisz, jakbyś mi nie wierzył. Od sześciu lat jestem najwyżej w klasie.

– Szacun. Ja jestem zbyt leniwy, żeby się uczyć.

– To nie kwestia pracowitości. Po prostu mi to wychodzi.

– Kierunek: nauki ścisłe? Matematyka?

– Tak. A ty?

– Sztuka i matematyka.

– Wyglądasz na bogatego dzieciaka. Myślałem, że będziesz typowym kujonem – korepetycje po szkole i te sprawy. A tu proszę, leń.

– Mama zapisała mnie na korepetycje, ale dziś olałem. Wolałem posiedzieć z tobą.

– Rozpieszczony bachor.

– Szkoła to strata czasu. Nic nie ogarniam, więc po co mam tam siedzieć?

– Ja tam bym chciał spróbować korepetycji. Nigdy na nich nie byłem.

– To może pójdziemy w sobotę? Chociaż skoro i tak wszystko już umiesz...

– Tu nie chodzi o umiejętności. Liczy się, czy ta laska od korków jest ładna.

– One i tak się tylko stroją.

– To wchodzę w ciemno.

– No jasne, bracie – rzucił z przekąsem, celowo mówiąc „bracie”, po czym spojrzał na drogę. Do domu Chirawata było już blisko, a jego jazda – jak obiecywał – naprawdę była na poziomie. Ji płynnie przyspieszył i dotarli tam niemal ekspresowo.

 

***

 

– Serio chcesz jechać tym czymś? – zapytał Chirawat z krzywym uśmiechem, stojąc przed domem z założonymi rękami. Patrzył na ich dzisiejszy środek transportu.

Auto zamieniło się w dwukołowiec. Nie miałby nic przeciwko, gdyby Achiwich zabrał go na korki czymś bardziej... cywilizowanym. Ale to, co widział przed sobą, wyglądało jak stara Honda C – mała, z metalową kratką na siedzeniu, bardziej do przewożenia worków ryżu niż ludzi.

Achiwich skinął jedynie głową i podał mu kask.

– Mój tyłek chyba tego nie przeżyje.

– Nie ma tam parkingu, więc musiałem wziąć to.

– Czyli ja mam cierpieć?

– Jak chcesz jechać, to siadaj – odpowiedział spokojnie. Nie brzmiało to jak rozkaz, ale Chirawat i tak skrzywił się teatralnie. Potrącił go ramieniem, mamrocząc coś pod nosem, po czym zajął miejsce za nim.

– Ten motocykl jest tak mały, że aż się do siebie kleimy. Jeździsz tym z laskami? Pewnie jak tylko hamujesz, to ich cycki lądują na twoich plecach – rzucił z typową dla siebie nonszalancją i dla efektu jeszcze mocniej przycisnął swój płaski tors do jego pleców.

Achiwich westchnął i poruszywszy się nerwowo, rzucił mu szybkie spojrzenie.

– Przestań.

– A co? Mam za duże cycki?

– Przerażające.

– Ale masz minę! Serio, ile dziewczyn już tym przewiozłeś? – zapytał, śmiejąc się z jego zakłopotania, a potem – jakby tego było mało – zaczął bezwstydnie ocierać się o niego w górę i w dół.

– Żadnej.

– Nie wierzę.

– Jak chcesz, to nie wierz. Ale jesteś pierwszą osobą, którą tym wiozę.

Mały motocykl z dwoma chłopakami ruszył. Żaden już się nie odzywał, ale zgodnie ze słowami Chirawata – ich ciała nieustannie się o siebie ocierały. Jechali z prędkością 20 km/h, czując na twarzach rześkie poranne powietrze. Spokojnie. Powoli. Tak, jakby jechali nie w konkretne miejsce, tylko po nastrój. Chirawat nie pamiętał już, ile razy mówił mu, żeby przyspieszył. Achiwich słyszał, ale nie reagował. W końcu dotarli. Ji zeskoczył z motocykla, zanim jeszcze pojazd zdążył się całkiem zatrzymać.

– Nogi, tyłek i plecy… Wszystko mnie boli. Szybciej bym tu dobiegł, niż ty dojechałeś.

– Byłem zbyt wolny?

– Zawsze tak robisz? Jak śpiący żółw?

– Zależy od sytuacji.

– Czyli czasem się ślimaczysz, a czasem robisz coś szybko?

– Hmm.

– A przy czym się śpieszysz?

– Zależy, co mnie interesuje. Ale ostatnio… ktoś sprawia, że wstaję wcześniej, szybciej wychodzę ze szkoły i szybciej odpisuję na wiadomości. Chociaż jak już z tym kimś jestem, wolę, żeby wszystko trwało dłużej.

– Zakochałeś się? – zażartował Chirawat z szerokim uśmiechem, odsłaniając ostre kły, gdy szli obok siebie. Położył rękę na ramieniu Achiwicha.

– Tak to się nazywa? – Chłopak na chwilę się zatrzymał.

– Wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazują. Wierz mi, znam się. Studiowałem to.

– A skoro o nauce mowa… Właśnie mi się przypomniało…

– Hm?

– Jesteśmy spóźnieni o pół godziny – rzucił Achiwich bez stresu, ruszając w stronę budynku.

Chirawat też się nie spieszył. Jego wzrok powędrował w bok. Dziewczyna w krótkich spodenkach i różowym, obcisłym T-shircie trzymała wypchany segregator i książki. Miała uroczy nosek, małe usta i jasną cerę z zaróżowionymi policzkami.

– Chyba się zakochałem.

– Hę?

– Druga.

Achiwich spojrzał w wskazanym kierunku – godzina druga. Od razu złapał spojrzenie dziewczyny. Jego zwykle spokojna twarz zesztywniała.

– Podoba ci się?

– Tak. Ma coś w sobie. Nie żałuję, że przyszedłem tu z tobą na te korki… Ej! Macha do mnie! – Twarz Chirawata się rozjaśniła, a jego policzki zrobiły się czerwone jak burak. Chłopak zarumienił się aż po same uszy. – Nie mów, że ją znasz. Jesteście razem?!

– Nie, to tylko koleżanka ze szkoły.

Achiwich momentalnie stracił zainteresowanie dziewczyną, którą dopiero co nazwał „koleżanką”. Gdy znów spojrzał na Chirawata, serce zabiło mu mocniej. Twarz Khiang Moo – jak nazywał go w myślach – była czerwona aż po szyję, a on sam, zawstydzony, przygryzał dolną wargę.

To było... urocze.

Podmiot zachwytu Chirawata nie mógł się równać z jego własną słodyczą.

– Achiwich, mój drogi przyjacielu, przedstawisz mnie?

– Nie.

– Błagam! Zrobię wszystko!

– Wszystko? – powtórzył chłopak z lekkim uśmiechem w kąciku ust, ale zaraz spoważniał, gdy Ji utkwił spojrzenie w jego oczach.

– No jasne, wszystko.

– To chodźmy razem do kina.

– Tylko tyle?

– Nie mam z kim iść.

– Oczywiście, mój drogi przyjacielu. Mógłbym zrobić dla ciebie nawet i dziesięć rzeczy. Ale… jak ona ma na imię?

– Prae.

Palce Achiwicha poruszyły się lekko w butach, jakby wyczuwały nadchodzącą właścicielkę tego imienia. Spojrzał prosto na dziewczynę, która właśnie szła w ich stronę i uroczo się uśmiechała.

– Co ty tu robisz, Achi?

– Mój kumpel chciał tu przyjść.

– Ten tutaj, tak? Cześć, jestem Prae.

– A ja Ji – Chirawat dotknął palcem czubka nosa, wyraźnie zawstydzony. – Chodzisz z Chi do tej samej szkoły?

– Chi?

– Pozwoliłem mu tak do siebie mówić – wyjaśnił Achiwich, ciągnąc Chirawata za rękę, jakby chciał go stamtąd zabrać.

– A co, nie masz ksywki Chi? – zdziwił się Ji.

– Właściwie to Achi.

– Muszę mówić Achi?

– Za długie. Mów po prostu Chi. Też chcę mieć jednosylabową ksywkę jak ty.

– Nigdy nie słyszałam, żeby Achi tyle mówił. Musicie być sobie bardzo bliscy.

– Wcale nie. Znamy się dopiero od trzech dni – rzucił szybko Chirawat, pochylając się w stronę dziewczyny.

– Ji, przestań tyle gadać.

– Powiedziałaś właśnie, że Chi dużo mówi, Prae? Moim zdaniem mówi tak niewiele, że to aż wkurzające – burknął Ji, odtrącając ciągnącą go rękę. Flirciarski ton znów wrócił. Zwolnił kroku, pozwalając Prae dołączyć do nich. Rozmawiali w luźnej atmosferze.

– Normalnie Achi prawie w ogóle się nie odzywa.

– Czemu nie gadasz z kolegami?

– Po prostu nie chcę.

– A z Ji to gadasz jak najęty – wtrąciła dziewczyna. – Powinieneś częściej odzywać się w szkole.

– …

– Chi, nie odpowiesz Prae? – zagadnął Chirawat po wejściu do dużej, kwadratowej sali korepetycyjnej. W środku było zaledwie kilku uczniów. Z sufitu zwisały telewizory, na których wyświetlano nagrania z zajęć.

Ji rozglądał się ciekawie po obcym miejscu, ale nie zdążył jeszcze usiąść, gdy Achiwich złapał go za ramię i posadził po swojej lewej stronie. Chwilę później Prae została delikatnie wciągnięta na miejsce po jego prawej. Achiwich siedział dokładnie między nimi.

Zobaczymy, czy teraz dalej będzie próbował flirtować.

– Rozmawiam tylko z tymi, z którymi chcę.

– No super, ale właśnie zasłaniasz mi widok na Prae – mruknął Ji z niezadowoleniem, zniżając głos, choć miał ochotę krzyczeć. Im ciszej było wokół, tym bardziej czuł, że musi gdzieś rozładować frustrację. Achiwich, jak zwykle z kamienną twarzą, nie odpowiedział. Rzucił mu materiały, skrzyżował ręce i zamknął oczy, jakby nic go już nie interesowało.

– Nigdy tego nie przerabiałem – wymamrotał Ji, zerkając na ekran jednego z telewizorów.

– To się skup, a potem mnie naucz – odparł Chi, leniwie otwierając oczy. Zawahał się, widząc zmienioną postawę Ji. Spojrzenie tamtego było wlepione w ekran, lewa ręka w kieszeni, a prawa kręciła długopisem, delikatnie i pewnie, między smukłymi palcami. Gdy skończył, zwinął kartkę i lekko pacnął nią Achiwicha w brzuch.

– Spokojnie, bułka z masłem. A teraz przestań spać i patrz na mnie. Zaskoczony? Sorry, nie jestem tu, żeby się bawić.

– Dobrze to zrobiłeś?

– Możesz mnie kopnąć, jeśli coś będzie źle.

Chi nie wyglądał na przejętego wynikiem. Odwrócił się w stronę pochłoniętej nauką Prae i bez pytania wziął zieloną karteczkę samoprzylepną, po czym przykleił ją do grzbietu dłoni Chirawata.

– Nagroda dla dobrego chłopca.

– …

– Serce? – zapytał cicho Chi, obserwując, jak jego towarzysz rysuje kształt przypominający serce, z tylną krzywizną wyższą od przedniej. Ale zanim zdążył się ucieszyć, serce zaczęło się zmieniać. Półkole rozciągnęło się na drugą stronę i przekształciło w dłoń pokazującą środkowy palec. Na twarzy Chirawata zagościł szeroki, prowokujący uśmiech. Chi uznał go za niesamowicie irytujący. Nie odezwał się jednak, tylko wyrwał mu karteczkę, chwycił długopis i napisał dwa słowa: „Ty palancie”, po czym wcisnął ją Ji.

Chwilę później zielona karteczka wróciła na jego dłoń. Tym razem z rysunkiem serca.

Prawdziwego serca. Wielkiego serca.



Tłumaczenie: Juli.Ann 

Korekta: paszyma


Poprzedni 👈              👉 Następny  


Komentarze

Popularne posty