TBC – Rozdział 9
Dość istotne
Chirawat obudził się w swoim średniej wielkości pokoju. Zsunąwszy z siebie grubą, miękką kołdrę, spojrzał przez okno. Błogi niedzielny poranek, kiedy chłopak miał szansę pospać dłużej, został brutalnie zakłócony przez wibrujący telefon. Nie pamiętał, kiedy stał się aż tak wrażliwy na najcichsze nawet dźwięki. Gdy tylko sięgnął pod poduszkę, jego zmrużone oczy walczące z jasnym światłem otworzyły się szeroko, by odczytać nadchodzącą wiadomość.
[Nie czuję się najlepiej.]
Achiwich źle się czuł...
[Dziś cię nie odbiorę.]
Chłopak zastanawiał się przez chwilę, co odpisać. Kciuk przesuwał się po ekranie tam i z powrotem, wciąż niezdecydowany. Ale zanim zdążył cokolwiek napisać, pojawiła się kolejna wiadomość.
[Rozumiesz?]
Chirawat wybrał numer, z którego przyszło kilka SMS-ów. Uznał, że bezpośrednia rozmowa będzie tańsza i szybsza niż dalsze pisanie.
– Właśnie się obudziłem. Co, do cholery, mam niby zrozumieć? – zaklął, gdy tylko połączenie zostało odebrane.
Mimo wyschniętego gardła przekleństwo zabrzmiało bardzo wyraźnie. Podniósłszy się do pozycji siedzącej, Chirawat szeroko ziewnął, równocześnie unosząc rękę, by palcami przeczesać potargane włosy.
– Za długo nie odpisywałeś.
– No to co ci jest? Zdaje się, że źle się czujesz?
– Mam katar i kaszel.
Ochrypły głos i dźwięk kaszlu potwierdziły, że Achiwich naprawdę się rozchorował.
– Przeziębiłeś się od wczorajszej rosy?
– Tak, mam alergię. Łatwo łapię wszystko.
– To dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wczoraj? Nie zaciągnąłbym cię na Ang Kaew.
Achiwich nie odpowiedział od razu. W oczekiwaniu na jego odpowiedź Chirawat lekko uniósł kącik ust. Po chwili odezwał się głos z drugiej strony linii:
– W domu czułbym się samotny. Lepiej było iść z tobą.
– No dobra, to teraz odpoczywaj. Wracaj do zdrowia.
– Hmm.
– Widzimy się w poniedziałek. Będę mógł zobaczyć się z Prae. Nie zapomnij jej powiedzieć, dobra?
– Nie zapomnę.
– Dzięki, stary. Idź już spać – powiedział z uśmiechem, gdy w myślach pojawiła mu się drobna twarz dziewczyny.
Poprosił Achiwicha, żeby przekazał Prae, by w poniedziałek wieczorem na niego poczekała. Potrzebował czasu, by w końcu zrobić pierwszy krok. Na samą myśl o tym błyskawicznie poczerwieniał. Po zakończeniu rozmowy schował twarz w miękką poduszkę. Zawstydzenie trwało jednak tylko trzy sekundy, ponieważ telefon znów zawibrował. Przyszła nowa wiadomość… od Achiwicha.
[Mam ochotę na czerwoną, kwaśną lemoniadę!]
– Co mu znowu odbiło?
[Chce mi się pić...]
Wzmianka o lemoniadzie szybko wyparowała Chirawatowi z głowy, gdy wszedł do salonu gier niecałe dziesięć minut później. Spędził tam pół dnia, zatopiony w wirtualnym świecie, aż w końcu wstał, kiedy oczy zaczęły go piec od długiego patrzenia w ekran.
Tak, grał prawie pół dnia. Jego młodszy brat Kirati zabrał skuter, jadąc na sesję zdjęciową, a najlepszy kumpel Pe siedział w domu z dziewczyną, nie było więc dokąd się ruszyć. Niedziela, która miała być przyjemna, okazała się całkowicie nijaka.
Granie przestało mu sprawiać radość, a on sam nie wiedział, co ze sobą począć. W końcu pojawił się na targu przy sklepie mięsnym, gdy zegar wskazywał dokładnie czwartą po południu.
– Myślisz, że spadnie śnieg, kochanie? Nasz syn pokazuje się za dnia – zażartował ojciec, widząc najstarszą latorośl z rozczochranymi włosami. – Co tu robisz? Przyszedłeś po pieniądze?
– Nie, nudzi mi się. Jest coś, w czym mogę pomóc?
– Nie trzeba. Będziesz mi się tylko plątał pod nogami.
– Nudzę się. Tak potwornie się nudzę – jęknął, odchodząc z miną wyrażającą skrajną rozpacz, po czym usiadł po turecku na wiadrze z lodem.
– A może byś się tak pouczył do egzaminów? Za miesiąc masz testy na uczelnię, prawda?
– I tak zdam, cokolwiek się stanie.
– Studiowanie medycyny nie jest łatwe. Nie bądź lekkomyślny.
– Czy kiedykolwiek coś okazało się zbyt trudne dla twojego syna? – mruknął Chirawat, patrząc, jak jego wysoki ojciec podchodzi i siada obok niego.
– Niech ci będzie, jesteś dobry. Co więc ten narcystyczny dzieciak zamierza teraz robić dla zabicia czasu? – Ojciec zaśmiał się cicho, zdejmując pomarańczowe gumowe rękawice, by przeczesać synowi włosy.
– I tu właśnie tkwi problem. Absolutnie nie wiem.
– Może pograj w coś?
– Już grałem.
– To idź do kolegi.
– Pe mnie nie wpuści.
– Masz tylko jednego kolegę?
– Inni mieszkają za daleko. Jak mam się tam dostać, skoro Ki zabrał skuter?
– …
– A dom właściciela targu jest daleko?
– Nie, tylko dwie ulice stąd. Duży dom, nie sposób go nie dostrzec. Czemu pytasz?
– Zaprzyjaźniłem się z Chi. Napisał mi, że chce czerwonej, kwaśnej lemoniady. Jest chory. Pomyślałem, że go odwiedzę – rzucił chłopak, zeskakując z wiadra z lodem.
Rodzice zamilkli, patrząc, jak ich syn pędzi w stronę wyjścia.
– Kiedy oni się tak zbliżyli?
***
– Przepraszam, czy to dom właściciela targu? – Chirawat zwrócił się do pokojówki podlewającej rośliny, zadzierając głowę. W dłoni trzymał plastikowy kubek, po którym spływały krople wody. Podczas biegu lód zaczął się topić. – Przyszedłem do Achiwicha.
– Chce pan zobaczyć młodego pana?
– Tak.
– To proszę najpierw wejść. A jak się pan nazywa, żebym mogła przekazać młodemu panu?
– Jestem Ji, Chirawat.
– Och, to może pan od razu wejść na górę. Młody pan powiedział, że jeśli przyjdzie kolega o imieniu Ji, to mam go przysłać.
– Co? Przecież nie mówiłem mu wcześniej, że przyjdę.
– O! Ale młody pan powiedział mi o tym już dziś rano. Nawet kilka razy schodził i pytał, czy jego kolega już przyszedł.
– …
– Pokój młodego pana jest na pierwszym piętrze. Po wejściu na górę należy skręcić w lewo. Na drzwiach znajduje się tabliczka z imieniem.
– Dobrze – odpowiedział Chirawat, wciąż lekko podejrzliwy w obliczu tego, co właśnie usłyszał. Postanowił jednak o nic więcej nie pytać. Uznał, że lepiej będzie zapytać samego Achiwicha. Wszedł więc po schodach i skręcił w lewo.
Wkrótce stanął przed drzwiami do sypialni. Na tabliczce rzeczywiście widniało imię Achiwicha. Dookoła przyklejone były naklejki ze Star Wars. Wyglądało to chaotycznie i dziko. Zupełnie nie pasowało do cichej osobowości właściciela pokoju.
Chirawat miał już zapukać, ale cofnął rękę. Zamiast tego sięgnął do kieszeni i wyjął telefon. Zwinne palce wystukały wiadomość do Achiwicha.
[Stoję przed twoim pokojem. Otwórz.]
Sekundę później w pokoju rozległ się hałas, a drzwi z impetem się otworzyły, ukazując wysoką sylwetkę.
– Khiang Moo!
– Skąd wiedziałeś, że przyjdę? – zapytał Chirawat, obserwując zaskoczoną minę Achiwicha, jakiej jeszcze u niego nie widział. Równocześnie dyskretnie zerknął do środka prywatnej sypialni, pogrążonej w ciemności, gdzie jedynym źródłem światła był duży ekran telewizora. Cisza sugerowała, że film został zatrzymany, zanim Achiwich wstał z łóżka i podszedł do drzwi.
– Co niby?
– Wiem od pokojówki. Powiedziała, że jeśli przyjdę, to mogę od razu wejść na górę.
– Tak tylko mówiłem... Nie spodziewałem się, że naprawdę mnie odwiedzisz.
– Brzmi, jakbyś robił ze mnie bezdusznego człowieka. Proszę, oto twoja czerwona, kwaśna lemoniada.
– Hmm...
Achiwich wziął kubek od Chirawata i upił łyk, po czym zakaszlał, przypominając sobie o podrażnionym gardle. Zimny napój tylko pogorszył sprawę.
– Poczekaj, aż trochę się ogrzeje, zanim wypijesz.
– Ale wtedy będzie bez smaku.
– Wiem, że będzie bez smaku. Możesz się przesunąć, żebym mógł wejść do pokoju?
– Daj mi chwilę? Nie brałem prysznica od rana.
– Nie trzeba. Jestem zmęczony, a przy włączonej klimatyzacji nie będziesz śmierdział.
– Co to za logika? To, że klimatyzacja działa, nie znaczy, że nie będę śmierdział – mruknął Achiwich, odsuwając się, by wpuścić Chirawata do swojego pokoju. Odstawiwszy kubek na stoliku przy drzwiach, zapalił światło. – Możesz usiąść na łóżku.
– Jadłeś w sypialni? – zapytał Chirawat, siadając, gdzie mu kazano, i zerkając na talerz z jedzeniem oraz torbę przekąsek na podłodze. Nietrudno było się domyślić, że Achiwich raczył się posiłkiem, siedząc na dywanie przed telewizorem.
– Tak, właśnie skończyłem.
– Obiad?
– Lunch. Obudziłem się dopiero godzinę temu. Wziąłem sporo leków. Nie lubię ich.
– To jesteś już najedzony?
– Mhm.
– Dużo zostawiłeś – powiedział Ji, patrząc na talerz Achiwicha. Wciąż był wypełniony więcej niż w połowie, ale butelka po napoju i opakowanie po przekąskach były puste.
– Nie lubię jeść.
– Daj, złapię cię za ramię. O rany! Jesteś taki chudy, w ogóle bez mięśni. Nic dziwnego, że ciągle chorujesz, skoro nie jesz.
– Ty wcale nie jesteś większy ode mnie.
– Ale ja mam mięśnie – odparł Chirawat. Zeskoczył z łóżka, podszedł do Achiwicha i napiął swój niewielki biceps. – Milczenie to znak, że czujesz się pokonany?
– Nie mam z kim jeść, więc mi się nie chce. Ale wczoraj, jak jadłem z tobą, to zjadłem sporo.
– Jesteś dzieckiem? Nie potrafisz jeść sam?
– Potrafię, ale wtedy mi nie smakuje. Czemu tak trudno ci to zrozumieć?
– Mówisz tak, jakbyś próbował mi coś wyjaśnić.
– A co miałbym wyjaśniać?
– Co chcesz mi powiedzieć?
– Zjedz ze mną kolację.
– Tylko tyle? Tak trudno było to powiedzieć? – Chirawat posłał mu triumfalny uśmiech, rozkładając się na szerokim łóżku. Sprężyny były świetne, omal go nie odbiły, a jego falowane włosy rozczochrały się jeszcze bardziej.
– Nie powinieneś iść do fryzjera? – Achiwich przyglądał się włosom Chirawata ze szczególną uwagą. Zdziwił się, że były już takie długie. Wyglądało na to, że tamten nie zamierza ich ścinać.
– Nie trzeba. Skończyłem już program obrony terytorialnej. Poza tym za dwa tygodnie mam egzaminy końcowe. Nauczyciele już dawno przestali się czepiać moich włosów.
– Są ładne.
– Co? Wczoraj cię komplementowałem, a dziś się odwdzięczasz?
– Mówię o włosach, nie o twarzy.
– Och! Jeśli zamierzasz wziąć prysznic, to się pospiesz.
– Hmm... Możesz obejrzeć film, zanim wrócę. Biorę długie prysznice. Możesz wybrać płytę z szafki albo włączyć ten, którego jeszcze nie dokończyłem.
– Przecież mówiłem ci, że nie lubię oglądać filmów.
– Jak uważasz – odpowiedział gospodarz i skinął głową, po czym – zabrawszy ubrania oraz ręcznik – skierował się do łazienki.
Kiedy wrócił, Chirawat już spał. Widząc to, Achiwich nie próbował go budzić ani w żaden sposób mu przeszkadzać. Po prostu zebrał resztki jedzenia z podłogi i wyrzucił śmieci. Potem, zgasiwszy światło w pokoju, usiadł na dywanie i oparł się o łóżko. Oglądał dalej film, tym razem bez dźwięku.
Zafascynowany, obserwował każdą scenę, aż uśmiechnął się pod nosem, gdy szczupła noga, kręcąca się niespokojnie na łóżku, otarła się o jego ramię. Przesunął się lekko, a noga śpiącego gościa opadła mu na kark. Achiwich spojrzał w bok, nie zdradzając żadnych emocji. Ująwszy kostkę Chirawata, zsunął jego nogę, ale tamten uparcie położył ją z powrotem na jego ramieniu.
Po kilku próbach właściciel nogi delikatnie się poruszył.
– Chcę spać – mruknął, przesuwając się, by wtulić twarz w plecy opartego o łóżko Achiwicha. Słodki zapach mydła i chłodne powietrze w pokoju sprawiły, że z łatwością znów zapadł w sen.
– To śpij...
Cisza świadczyła o tym, że jego gość smacznie śpi, nie mając pojęcia, że Achiwich intensywnie mu się przygląda.
– Przytulenie głowy to chyba lepsze niż ten numer z nogą – mruknął do chłopaka Achiwich, kładąc dłoń na grzbiecie jego dłoni. Przez chwilę ją głaskał, nim wrócił wzrokiem do zatrzymanego filmu.
Niestety, nie mógł się już na nim skupić. Bardziej interesował go rytm oddechu Chirawata i bijące od niego ciepło. To było dziwne.
Jakby...
Miłość...
Ale nie był pewien...
– Jesteś takim narcyzem. Doprowadzasz mnie do szału.
Dopiero gdy film dobiegł końca i pojawiły się napisy, Achiwich odwrócił się, by obudzić wciąż mocno śpiącego Chirawata. Objawy przeziębienia nieco już ustąpiły. Poranny katar zniknął, pozostały jedynie podrażnione gardło i lekki zawrót głowy od leków.
– Khiang Moo, obudź się.
– Hmm...
– Obudź się, jestem głodny – wymamrotał, potrząsając smukłym ramieniem Chirawata, który miał trochę mięśni, ale nie tyle, by móc mu zaimponować. Pamiętając wcześniejszą rozmowę, Achiwich wyciągnął rękę i zmierzył jego ramię. Było podobnej grubości co jego własne, ale on był od tamtego wyższy. Jeśli chodziło o kolor skóry, Ji nie był zbyt ciemny, ale Chi był zbyt blady.
– Ji, wstawaj, bo zrobię z ciebie swoją żonę.
– Pierdol się! – rzucił Chirawat, który obudził się już po pierwszym potrząśnięciu, ale nie chciało mu się unosić powiek. Gdy jednak usłyszał słowo „żona”, ze zdziwienia szeroko rozwarł oczy i ujrzał twarz Achiwicha. Bardzo blisko. Przyjemny zapach, jaki od niego bił, działał kojąco, ale słowo „żona”, które padło wcześniej, wciąż dźwięczało mu w uszach.
– Skoro już nie śpisz i potrafisz przeklinać, to chodź jeść.
– Obudziłem się już za pierwszym razem, jak tylko mną potrząsnąłeś. Łatwo się budzę, nie jestem śpiochem.
– Hmm.
– Kto ma być twoją żoną, co? Powtórz to jeszcze raz, gówniarzu. A nawet jakby do czegoś doszło, to ty będziesz tym na dole.
Mruknięcie Achiwicha zamieniło się w pytające „Serio?”, po czym gospodarz lekko się uśmiechnął i rzucił na Chirawata, który najwyraźniej nie chciał wstać. Jego jasne włosy opadły mu na czoło. Achiwich był przekonany, że tamten obrzucał go właśnie w myślach przekleństwami.
– Co ty wyprawiasz, do cholery? Zejdź ze mnie – warknął Chirawat, uderzając go w ramię i próbując się uwolnić. Chłopak mógłby przysiąc, że spojrzenie Chi było pełne pożądania. – Zejdź. Ze mnie.
– …
– Mówię po raz ostatni, Achiwich.
– Mam prezerwatywy.
Tym razem to Chirawat zamilkł. Zaskoczyła go bezczelność Achiwicha, który nie tylko to powiedział, ale jeszcze rzucił w niego całym pudełkiem.
– Kumpel przywiózł mi je z Japonii. Mówił, że są cieńsze niż te sprzedawane w Tajlandii.
– I po co mi je dajesz?
– Są na mnie za małe.
– …
– Ale na ciebie będą w sam raz.
Wyczerpany pokerową twarzą Achiwicha i jego droczeniem się, Chirawat cisnął pudełkiem z powrotem. Był wściekły, ale usłyszał śmiech, co rozładowało napięcie. Ji odwrócił głowę, ukrywając uśmiech, który spontanicznie pojawił mu się na twarzy.
– Zabierz je. Ja też nie mogę ich używać.
– Chcesz powiedzieć, że masz dużego?
– Oczywiście. Zapamiętaj sobie, że ja – Chirawat jestem Ojcem Chrzestnym.
Dla lepszego efektu stanął na miękkim łóżku, które omal się pod nim nie zapadło, a na dodatek prawie przyłożył głową w sufit.
– Co jemy?
– Nie zmieniaj tematu z Małego Chirawata na jedzenie. I zejdź z łóżka, wariacie… Zawiozę cię do domu po kolacji.
– Sam wrócę. Jesteś chory, powinieneś odpoczywać.
– Na dworze jest ciemno. Mówią, że w tej alejce straszy.
– To mnie zawieź. Boję się duchów.
– Dobra, ale najpierw pomóż mi zdecydować, co jemy.
– Kleisty ryż z wieprzowiną.
– Hmm?
– Mam ochotę na wieprzowinę. Ty możesz jeść, co chcesz.
– W kuchni powinno być trochę wieprzowiny. Zjem to co ty. Jestem zbyt zmęczony, żeby myśleć.
– Możemy zjeść przy stole w jadalni? Moi rodzice są zajęci, nie jadamy razem. Zazwyczaj jem na mieście.
– Jasne, ja też rzadko jem przy stole. Mama pracuje w Bangkoku i rzadko bywa w domu. Zazwyczaj jem w pokoju, tak jak widziałeś. A mój ojciec… – Achiwich położył dłoń na klamce, spuszczając głowę, jakby się wahał, czy kontynuować. – Ojciec ma romans. Już dawno przestał się przejmować mną i mamą. Nie mów nikomu, dobra?
Chirawat powoli przytaknął. Uznał, że najlepiej będzie nic nie mówić.
– Jak myślisz, Ji? Prawdziwe szczęście może być wtedy, gdy nie musimy jeść sami.
– Jeszcze nie zapytałeś, czy jestem szczęśliwy, że będę jadł z tobą.
– No a jesteś?
– Gdyby się dało, chciałbym, żebyśmy każdą kolację jedli razem.
Nie padły już żadne inne słowa. Chirawat po prostu objął Achiwicha za szyję i przeszedł przez szeroko otwarte drzwi.
Komentarze
Prześlij komentarz