TBC – Rozdział 12
Wystarczająco szczęśliwy
Telefon wciąż tkwił w prawej dłoni Achiwicha, gdy omiatał on wzrokiem piętrowy, drewniany dom. Ciemność i chłód dookoła wskazywały, że noc była już mocno zaawansowana. Miał właśnie zadzwonić do Chirawata, żeby zszedł i otworzył mu drzwi, kiedy usłyszał szuranie klapków. Rozpoznał twarz. Młodszy brat Ji... Kirati.
– Hej, przyszedłeś do Ji?
– Mhmm. – Niezbyt wysoka, drewniana furtka została otwarta. Kirati uniósł lekko brew, wyraźnie zdziwiony widokiem Achiwicha, ale gestem zaprosił gościa do środka. Zanim furtka się zamknęła, Kirati prowadził go już w znajomym sobie kierunku.
– Późno przyszedłeś. Myślałem już, że to włamywacz.
– Sorry. Zamierzałem zadzwonić do Ji, żeby zszedł.
– Nie wiem, co dzisiaj z nim jest, łazi jakiś zamyślony.
– Serio?
– No, śpisz u niego w pokoju, co nie?
– Mhmm.
– Nie jesteś zbyt gadatliwy.
– Nie wiem, co powiedzieć. – Kącik ust Achiwicha uniósł się lekko, gdy chłopak wchodził do środka. Ulżyło mu, że nie musi już marznąć na zewnątrz.
– Mam kumpla, który też mało mówi. Ale jak się do niego zbliży, to nie można go uciszyć.
– Blisko czy daleko, zawsze jestem taki sam. – Nowo przybyły nie zamierzał się tłumaczyć. Po prostu szedł za Kiratim na górę, słuchając cichego skrzypienia drewnianych schodów i martwiąc się, czy nie zapadną się pod jego ciężarem. – Mieszkacie tu tylko we dwóch?
– Są jeszcze rodzice, ale już śpią. Nie hałasujcie z Ji, bo tata się wkurzy.
– Taki surowy? – zapytał Achiwich, oddychając głębiej po pokonaniu ostatniego stopnia. Nie znosił tych głośnych skrzypnięć i chciał mieć to już za sobą.
– Normalnie nie, ale jak coś go zdenerwuje, to nie ma przebacz.
– Mhmm – mruknął Achi, ale zauważywszy spojrzenie Kiratiego, poczuł się zobligowany, by dodać: – Dobra, będę cicho.
– Nie chciałem ci dogryźć po tym twoim „mhmm”. To tutaj. Pokój mojego brata. – Kirati zachichotał i oparłszy się o ścianę, kilka razy zapukał do drzwi, po czym cofnął się, gdy z środka dobiegły odgłosy kroków.
– Hej, nawet nie zadzwoniłeś, że już jesteś. – W drzwiach pojawiła się głowa Chirawata.
– Miał zamiar zadzwonić, ale akurat gadałem na dworze przez telefon, więc go tu przyprowadziłem.
– I dobrze. Nie muszę schodzić.
– A czemu ściągnąłeś kumpla na noc?
– Spadaj już! – Ji machnął ręką, żeby przegonić brata, jednocześnie wciągając Achiwicha do środka.
– Co za typ... Przyprowadziłem ci gościa, a ty nawet nie podziękujesz.
– Dzięki. Idź już spać. Albo wracaj do rozmowy.
– Tylko nie każ mu robić dziwnych rzeczy. Twój przyjaciel ma twarz niewinną jak anioł.
– Sam fakt, że przyszedł do mnie, to już pierwszy krok do piekła.
– No nie, z twoim jęzorem nie mam szans. Dobra, idę. Ji, nie hałasuj, chyba że chcesz, żeby tata cię opieprzył.
– Wiem. Przypomnij mi jeszcze, kto tu jest starszy? – warknął zirytowany chłopak, ale zaraz się zaśmiał, widząc, jak brat robi zdegustowaną minę i odchodzi.
Kiedy Kirati zniknął w pokoju po drugiej stronie korytarza, Ji przekręcił zamek w drzwiach, zostając sam na sam z Achiwichem, który nie wyglądał na spiętego. Podszedł swobodnie do wąskiego łóżka, zrzucił plecak i usiadł obok właściciela pokoju, zostawiając między nimi rozsądną odległość. Lekko wymachując nogą, wodził wzrokiem po sypialni przyjaciela. Miał splecione na piersi ręce, a jego spojrzenie nie zahaczyło nawet o Ji. W pokoju było cicho, jeśli nie liczyć kolorowych dzwoneczków lekko kołyszących się na wietrze, które przyciągnęły uwagę Achiwicha. Milczenie nie było jednak przytłaczające. W końcu to Ji je przerwał. Leżąc na plecach, położył jedną rękę na swoim brzuchu, a drugą sięgnął do uda Achiwicha.
– Jesteś śpiący? – zagadnął cicho.
– Jeszcze nie. Jak było w kinie? – zapytał Achi, spojrzawszy na niego kątem oka, choć znał odpowiedź. Czerwone, opuchnięte usta przyjaciela wyraźnie mówiły jedno: dzisiejsze pocałunki były…
– Fajnie.
… naprawdę namiętne. Achiwich spodziewał się raczej odpowiedzi w stylu: „Było zajebiście!”.
– To dlaczego nie możesz zasnąć? Za bardzo się cieszysz?
– Nie, po prostu dziwnie się czuję.
– Dziwnie? – zaciekawił się Achiwich. Zsunąwszy nogi na podłogę, odsunął dłoń Ji ze swojego uda, po czym sięgnął po plecak.
– Po prostu dziwnie.
– Nic z tego nie rozumiem. Im więcej mówisz, tym bardziej jestem skołowany.
– Niektórych uczuć nie da się opisać. Rozumiesz?
– Przecież mówię, że nie rozumiem. Ale chyba coś tam łapię. Może jesteś po prostu za bardzo szczęśliwy... A Prae?
– Nie wiem. Od powrotu jeszcze nie rozmawialiśmy. Zadzwoniłem tylko do ciebie. – Chirawat odwrócił się w stronę siedzącego obok chłopaka. Jego piękna twarz była nie do zniesienia pociągająca. Przekręciwszy się na bok, otarł się kolanem o nogę Achiwicha.
– Co? – Gość zerknął w górę, gdy jego przestrzeń została naruszona. Spuściwszy wzrok, złapał dłoń, która właśnie sunęła po jego kolanie.
– Masz ładny nos.
– Chyba nie aż tak jak Prae.
– A co to za porównanie? Prae to dziewczyna.
– No i?
– Dlaczego się tak spinasz?
– Nie spinam się. Po prostu pytam, co dalej.
– Nie podobało mi się twoje „no i”. Zabrzmiało jakoś lekceważąco. – Chirawat skrzywił się, wyrażając swoje niezadowolenie.
– To co miałem powiedzieć?
– Cokolwiek, byle nie „no i”.
– No to co mam powiedzieć?
– Cokolwiek, co...
– No i co?
– O żesz ty! Robisz to specjalnie!
– Ech, znów wolno łapiesz. – Puściwszy kostkę Chirawata chłopak spojrzał w sufit. Wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zamknął usta. Nie był pewien, co czuje… Ale wiedział jedno. Nie miał ochoty całować jego spuchniętych od pocałunków Prae ust, by zmazać z nich smak. Może raczej chciał mu przywalić. Tak porządnie. Do krwi. Tylko... czy miał odwagę?
Nie miał.
– Jak daleko zaszliście z Prae? – zapytał ponownie, choć wiedział, że odpowiedź będzie bolała. Serce biło mu powoli i miarowo, a wzrok utkwiony miał w suficie. Czekał na to, co popłynie z ust Ji, chociaż tak naprawdę wcale nie chciał tego usłyszeć.
– Pocałowaliśmy się, ale... to tajemnica, okej?
– Hmm.
– To ona mnie pocałowała. Dziwne to było.
– Twój pierwszy raz?
– Tak. – Chirawat musnął wargi, wspominając tamtą chwilę. – Prae dobrze całuje. To dziwne. To był mój pierwszy pocałunek, ale nie pierwszy jej.
– Skąd wiesz?
– To dość oczywiste – zaśmiał się Ji.
– Jeśli ci się podobało, to nie powinno mieć znaczenia. Sam fakt, że ją pocałowałeś, powinien wystarczyć. Nie bądź zachłanny.
– Co ci jest? Zachowujesz się, jakbyś był wkurzony.
– Nie... Zmieńmy temat.
– No widzisz? Zawsze, jak coś ci nie pasuje, to zmieniasz temat. Nigdy nie mówisz, co naprawdę myślisz.
– Tak, trzymam to dla siebie. – Achiwich zignorował wyrzut. Rozsunąwszy zamek torby, wyjął parę pacynek w kształcie zwierzątek. – Urocze, prawda? Znalazłem je przy pakowaniu. Kupiłem je na egzamin z opowiadania bajek. Wyobraź sobie, że ty jesteś królikiem, a ja tygrysem. Tygrys i królik są przyjaciółmi.
Achiwich założył rękawiczki i pacnął tygrysem w uszy białego królika, zanim przerwał mu głośny protest Chirawata:
– Ojciec chrzestny, taki jak ja, musi być tygrysem.
– …
– Jeśli nie jestem tygrysem, to zdejmuj te pacynki natychmiast.
– Nie mam nic przeciwko byciu królikiem. Jest słodki... Dobra, opowiadam dalej. – Achiwich wziął głęboki oddech i spojrzał na leżącego obok Chirawata, który wpatrywał się w rękę z tygryskiem. Jego usta poruszały się, jakby chłopak coś do siebie szeptał, a oczy błyszczały z zadowolenia z tej głupiej zabawy.
– Niedawno królik Achiwich spotkał tygrysa Chirawata na targu. Tygrys miał jadowity język, więc nie było wiadomo, czy to tygrys, czy raczej wąż...
– Ej! Przesadzasz.
– Dobra, dobra... Królik i tygrys nie zaczęli najlepiej, ale chcę, żebyś wiedział, że królik nigdy się nie bał, kiedy tygrys na niego warczał. Śmiał się tylko. Nie wiem, czy tygrys zdaje sobie sprawę, że jego wściekłość wygląda niesamowicie zabawnie.
– No i?
– Chirawat, przecież mówiłeś, że nie lubisz tego „no i”! – Chłopak użył króliczej rękawiczki, by zakryć twarz Ji, po czym szybko ją cofnął, zanim tamten zdążył uderzyć.
– Jestem wyjątkiem od tej reguły.
– Hmm, raczej wyjątkiem od wszystkiego... Dobra, opowiadam dalej.
– No dawaj.
– Ale w końcu królik i tygrys zostali przyjaciółmi. Aż pewnego dnia tygrys wkurzył królika, bo… tygrys kogoś polubił.
– I teraz tygrys się zastanawia, dlaczego miałoby to rozzłościć królika.
Achiwich odwrócił się w stronę Ji. Nie uciekł wzrokiem jak zwykle. Delikatnie dotknął opuchniętej krawędzi jego warg palcem ukrytym w króliczej rękawiczce. – Pocałowałeś kogoś innego.
– …
– Tygrys kogoś pocałował, a królik... nigdy nikogo.
– Jesteś zazdrosny?
– Nie, bo teraz królik też cię pocałował. – Jego piękne, pełne usta uniosły się w uśmiechu, odsłaniając białe zęby. Ze względu na znajdujący się na nich aparat Achiwich rzadko się uśmiechał, ale teraz to robił. W końcu królik naprawdę pocałował Chirawata. Tak jak powiedział.
Pocałunek królika był teraz na dłoni, która wcześniej dotykała ust Ji. Skoro nie mógł pocałować go naprawdę... to może chociaż przez rękawiczkę. Może to wystarczy.
– Ta pacynka pachnie kurzem. – Chirawat odsunął ją ze zdegustowaną miną.
– Już późno, bardzo późno. Zgaśmy światło i śpijmy.
– Jasne. Ty weź łóżko, ja będę spał na podłodze. – Właściciel pokoju podniósł się i chwyciwszy jedną z dwóch poduszek, rzucił ją na podłogę, po czym sam się tam ułożył.
– Możemy spać razem.
– Pewnie będę się trochę wiercić.
– Nie szkodzi. – Głos Achiwicha zadrżał nieznacznie, kiedy patrzył, jak Ji wstaje, żeby zgasić światło.
W pokoju nie było zupełnie ciemno. Przez szeroko otwarte okno wpadało nie tylko światło księżyca, ale również chłodny, niemal zimny podmuch. Dzięki poświacie ich sylwetki były doskonale widoczne. Przysunąwszy się bliżej ściany, Achiwich odwrócił się do niej plecami. Wyczuł, jak jego przyjaciel układa się obok. Do nosa chłopaka dotarł dobrze mu znany zapach Ji unoszący się z pościeli.
– Wyrzucę wałek. Przeszkadza.
– Nie powinno go tu być, skoro śpimy we dwóch.
– Już się go pozbyłem. – Ji rzeczywiście to zrobił, zrzucając swoją ulubioną przytulankę. Ułożywszy się na plecach, ręce złożył na piersi. Zerknął na zarys ramion Achiwicha, które teraz wydawały się jeszcze szersze.
– Następnym razem, jak nie będziesz mógł spać, przyjdź do mnie.
– Po co?
– Żebyśmy nie musieli cisnąć się na twoim łóżku jak sardynki w puszce. No i... jak będziesz chciał mnie zwyzywać, to nie będziesz musiał tłumić głosu.
– …
– Wystarczy zadzwonić. Przyjadę po ciebie.
– Dobra. Następnym razem tak zrobię. – Ji zaczął czegoś szukać, aż w końcu znalazł pacynki, które Achiwich wcześniej odłożył. Przyjrzawszy się im w półmroku, obwieścił: – Zabieram królika i tygrysa.
– Okej... Ja już zasypiam.
– Okej... – Ji cmoknął z niezadowoleniem, gdy rozmowa nagle się urwała. Obojętny ton Achiwicha wyraźnie go drażnił. On sam wcale nie był senny. Wręcz przeciwnie – coraz mocniej skupiał się na chłopaku śpiącym tuż obok.
Te jasne włosy muszą być miękkie...
Nie zmarznie bez kołdry?
Skoro sam, owinięty szczelnie, nadal czuł chłód…
Delikatnie się poruszył, starając się go nie obudzić, i podzielił się z nim pościelą.
– Nie jest mi zimno.
– Łatwo się przeziębiasz. Po prostu ją zatrzymaj.
Achiwich nie przyjął tej troski ani jej nie odrzucił. Leżał w ciemności z otwartymi oczami, zastanawiając się, czy nie zsunąć kołdry, bo rzeczywiście nie było mu zimno. Ale wtedy usłyszał cichy głos Ji, tego, który zarzekał się, że nie jest senny, a jednak brzmiał, jakby był już w półśnie.
– Dzielimy się kołdrą, więc robi się jeszcze cieplej.
Po tych słowach oczy Chi w końcu się zamknęły. Nie myślał już o tym, żeby zrzucać przykrycie, skoro mogło utrzymać ciepło dla Ji…
– Chi, ty… – Tyle zdążył jeszcze wyszeptać chłopak, który zaraz potem odpłynął w sen. Niedokończone zdanie zawisło w powietrzu.
Co on chciał powiedzieć? Zapytam go jutro. Założę się, że zapomni… Albo będzie pamiętał, ale udawał, że nie.
Achiwich przyjrzał się śpiącemu przyjacielowi. Sprężysty materac lekko się ugiął, a Ji – mruknąwszy coś pod nosem – przesunął się, by znaleźć wygodniejszą pozycję. Chwilę później przekręcił się na bok, wtulając się w poduszkę, jakby szukał znajomego zapachu. Ale przecież swoją przytulankę zrzucił na podłogę. To, co zostało, to… pierś Achiwicha. Śpiący chłopak nie zauważył, że przytula się do niego niemal całą twarzą. Najwidoczniej nadal było mu niewygodnie, bo przestał się wiercić dopiero wtedy, gdy jego głowa spoczęła na piersi Chi.
Po jakimś czasie Achiwich westchnął cicho, marszcząc brwi, gdy Ji znów się przekręcił, omal nie spadając z łóżka. Szybko przyciągnął go do siebie, ratując przed upadkiem.
– Nie wykorzystuję sytuacji – zapewnił samego siebie, zostawiając dłoń na wąskiej talii. Ji był szczupły, niemal chudy, ale gdziekolwiek Achiwich go dotknął, wyczuwał same mięśnie.
To było przyjemne. Lubił takie ciało. Obawiał się jednak, że jeśli Ji by się obudził, to niewątpliwie zbluzgałby go za to, że tuli go bez pozwolenia.
– …
– Nie robię tego specjalnie... To dlatego, że omal nie spadłeś z łóżka.
– No to śpijmy tak – wymamrotał Ji.
Twarz Achiwicha znalazła się blisko jego szczupłych pleców, a dłoń wciąż spoczywała w talii Chirawata. Sprawiali wrażenie, jakby się do siebie przytulali, chociaż „przytulenie” było chyba zbyt wielkim słowem… Aczkowiek w myślach Chi powtarzał jak mantrę: Proszę, niech Ji się nie dowie, z jaką przyjemnością go obejmuję. I błagam, niech nigdy nie dowie się również, że pocałowałem go w kark. Nie tylko raz. Więcej niż raz…
Chirawat obudził się na dźwięk wibracji telefonu leżącego na nocnej szafce. Sięgnął po niego, ale ręka nie trafiła w odpowiednie miejsce. Łóżko gwałtownie się zakołysało, przypominając mu, że Achiwich śpi obok. Nawet bez otwierania oczu wiedział, że to on sięgnął po telefon, by go wyłączyć.
– Ktoś do ciebie dzwonił? – zapytał zaspanym głosem, przyciągając ciepłą kołdrę i odwracając się tyłem, jakby chciał uciec.
– Do ciebie.
– Dlaczego odrzuciłeś moją rozmowę?
– Hmm… Wkurzał mnie ten dźwięk.
– Kto to był?
– Nie wiem, nie sprawdzałem.
– Oddaj telefon. – Chirawat w końcu otworzył oczy i odwrócił się w jego stronę, po czym zwinął kołdrę w kulkę i z westchnieniem się do niej przytulił.
Wyciągnął rękę w stronę Achiwicha, który najpierw rzucił okiem na ekran telefonu przyjaciela.
– Dzwoniła… Prae.
– Daj. Oddzwonię.
– Zaspanym głosem? Do dziewczyny?
– A co? Zaspany głos jest słodki – rzucił Ji, wyrywając mu telefon z ręki. Przez chwilę leżał w bezruchu, jakby zbierał energię.
– Twój głos? Słodki?
– Każdy głos po przebudzeniu jest słodki. Twój też. Taki nieogarnięty i niewyraźny. – Uśmiechnął się, pokazując białe kły, nieco spierzchnięte usta i lekko zamglone spojrzenie. Chłopak kilka razy zamrugał i wyglądało na to, że stracił zainteresowanie telefonem, bo wyciągnął rękę, żeby zaczepnie musnąć podbródek Achiwicha.
– No już, daj mi posłuchać twojego słodkiego głosu, kochanie.
– Spierdalaj.
– Nawet kiedy przeklinasz, jesteś zajebiście słodki.
– Idę do łazienki.
– Spoko, ja w tym czasie zadzwonię. – Ji spojrzał na opuszki palców, które właśnie zostały odtrącone, po czym zerknął na Achiwicha, który płynnie wstał z łóżka. Wyraźnie pamiętał, że kładąc się spać, Achi miał na sobie piżamę, a teraz jego tors był nagi.
– Gorąco mi było. Nie gap mi się na sutki.
– Są zaróżowione. – Ji sięgnął, by ich dotknąć, ale Achiwich okazał się szybszy i błyskawicznie rzucił w niego koszulką.
– Nie każ mi cię rozbierać, żebym mógł obejrzeć sobie twoje.
– Co ty powiedziałeś… Przekląłeś?
– A jak! – syknął Achiwich w stronę chłopaka, który zaśmiał się niskim głosem.
Odwróciwszy się na pięcie, gość ruszył w stronę łazienki, kiedy Chirawat go zignorował.
Telefon. Głos kogoś innego. To właśnie interesowało jego Khiang Moo. I wyglądało na to, że planowali się spotkać.
– Trzecia po południu… Dobra… Do zobaczenia.
Achi spojrzał na leżącego na łóżku przyjaciela. Ji, ramieniem przyciskając telefon do ucha, rękami nerwowo majstrował przy koszulce, jakby chciał coś ukryć. Policzki miał uroczo zarumienione, zniknęła z nich już uprzednia bladość. Jego słodki, zaspany głos odzyskał swój zwykły głębszy ton.
Dobrze…
Prae nie usłyszała, jak słodki głos po przebudzeniu miał Ji. Nie widziała jego zaspanej twarzy, która wygląda zarówno zabawnie, jak i uroczo.
I dobrze, że nie widziała.
Bo Achiwich chciał zachować ten obraz Ji tylko dla siebie.
Tłumaczenie: Juli.Ann
No słodziaki po prostu:) ... Dzięki dziewczyny:)J.
OdpowiedzUsuń